Jest wysoce zadziwiającym, jak i ciekawym jak w polskim Narodzie łączy się wysokie poczucie wartości i wręcz przerośnięte ego z niesamowitym z drugiej strony wstydem, kompleksami i uznawaniem się za coś absolutnie gorszego w masie innych narodów. Przez ostatnie kilka dekad na skutek konsekwentnie realizowanej pedagogiki wstydu, jak i całej lewicowo-liberalnej roboty w mediach i publikatorach, przewaga jest zdecydowanie po stronie wstydu. Wmawia się nam, że jesteśmy zacofani, głupi, źle ukształtowani, pełni niepotrzebnych wartości starego świata a za mało otwarci na wszelkie „ubogacenie”. Co ciekawe, prawica a zwłaszcza jej „real-polityczne” odłamy robią bardzo dużo, aby utwierdzać nas w poczuciu bycia tymi gorszymi i nic nie rozumiejącymi „Polaczkami”.
Oto wystarczy posłuchać rewelacji Sykulskich, Zychowiczów, Michalkiewiczów czy Braunów na temat powstań, Legionów, II wojny światowej, strajków i zrywów robotniczych. Praktycznie zawsze słyszymy tą samą konstrukcję – wobec siły zaborców i wrogów bronić się i walczyć niepodobna, Polacy nie potrafią wygrywać bo są głupi, słabi i generalnie niedorozwinięci. Na szczęście zawsze jest alternatywa w postaci bycia kolaborantem lub kapitulantem – z kolejnymi okupantami, zazwyczaj moskiewskiej proweniencji, przecież można się dogadać, handlować, a zresztą, oni wcale nie chcą dla nas źle. Piotr Wielki, Katarzyna II, carowie Mikołajowie, Aleksandrowie, Stalin, Lenin, Gorbaczow, Putin – oto cały rząd polskich przyjaciół w Rosji.
Z drugiej strony mamy tych, co … chcieliby aby Polska w II wojnie światowej stanęła po przegranej stronie. Sic! O ile straty i zniszczenia naszego kraju i ludu są niezaprzeczalne, to fakt, że byliśmy członkami koalicji antyhitlerowskiej sprawił, że po wojnie Polska nie tylko ostała się jako odrębne państwo, ale jeszcze otrzymała rekompensatę za ubytki terytorialne. I tutaj pojawia się Zychowicz z całą swoją szkołą (specjalną chyba) i twierdzi, że dużo lepiej, żeby Polska była po stronie państw Osi. Wprawdzie straty byłyby takie same, ale za to gwarancje i rekompensaty żadne. Doprawdy tylko nad Wisłą może wyrosnąć taka szkoła „myślenia” politycznego.
Powiedział kiedyś Piłsudski kapitalną rzecz: „Polacy chcą niepodległości, lecz pragnęliby, aby ta niepodległość kosztowała dwa grosze i dwie krople krwi. A niepodległość jest dobrem nie tylko cennym, ale bardzo kosztownym”. Wszyscy real-politycy traktują Polskę i Polaków jak gdybyśmy byli ludem na wymarciu o populacji na poziomie Serbów łużyckich. Tak, wtedy nie ma co machać szabelką i stroszyć piórek. Ale do ciężkiej cholery my jesteśmy prawie 40 mln Narodem z ponad 1000-letnią historią! A to znaczy tyle, że mamy swoje cele, ambicje i plany, a położenie między zawsze nam wrogimi Niemcami i Rosją wpływa na to, że o te rzeczy trzeba walczyć, i trzeba było walczyć.
Zdrowy, normalnie działający Naród, którego członkowie przepełnieni są właściwym spojrzeniem na świat w obliczu wroga nie szukają równego kawałka ziemi, żeby uklęknąć i ucałować sygnet z dwoma orłami. Szukają ziemi, ale tej ubitej, żeby w walce zmieść diable plemię, a potem szukają ziemi, żeby jego ścierwo głęboko zakopać i posypać solą. Ciągłe niewolnictwo, kolaboracja i uległość tworzą nie bohaterów i ludzi gotowych zmieniać świat, ale niewolników nisko pochylających głowę w zachwycie nad swą niewolą. Taki naród karleje z pokolenia na pokolenie i jeśli nie wydarzy się cud, a te trafiają się z rzadka, naród taki trafia w strefę wiecznego uzależnienia i utraty suwerenności.
To całe real-politik to podszyte lenistwem i strachem przeświadczenie, że albo wszystko, czego oczekujemy spadnie nam z nieba, albo, że w żadnym wypadku nie możemy podejmować działań zmierzających do realizacji celów narodowych. Powstanie kościuszkowskie, listopadowe, styczniowe, rewolucja 1905 roku, legionowa epopeja – wszystko to piękne akty walki o Niepodległość. To także świadectwa rozwijającej się polskiej świadomości narodowej i politycznej. Tymczasem co słyszymy od realpolityków? Że zamiast walczyć niszczeniem Narodu, ograniczaniem jego swobód, rusyfikacją i eksterminacją…należało współpracować z tymi, którzy to robili. Kolejny przykład mocarnej „logiki”.
W jednym ze swoich artykułów dotyczących alternatywnych wizji II wojny światowej Tadeusz Andrzej Olszański pisze tak:
„Istnieją świadectwa sugerujące, że zamiar aneksji Polski istniał jeszcze w 1944 r. […], a zrezygnowano zeń pod wrażeniem siły polskiego oporu, zademonstrowanego w toku Akcji „Burza” i Powstania Warszawskiego. Ale Stalin musiał też brać pod uwagę brytyjskie gwarancje niepodległości (ale nie granic) państwa polskiego z 1939 r.; Sowiety były zbyt wyczerpane, by ryzykować nawet tylko groźbę wojny z Wielką Brytanią. […]
Gdyby jednak Polska kończyła wojnę jako sojusznik Niemiec? Nie byłoby Armii Krajowej ani Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, ani Ludowego Wojska Polskiego przy boku Sowietów (bo to było Stalinowi potrzebne wyłącznie jako przeciwwaga dla armii Andersa). Ani – rzecz jasna – gwarancji brytyjskich. Co mogłoby przeszkodzić Stalinowi w dowolnym rozstrzyganiu o losach podbitych krajów?”
Realpolitycy rozpatrują wydarzenia nie tylko z punktu widzenia dzisiejszej wiedzy, ale też wyłącznie w kontekście danego momentu historycznego, bez uwzględnienia tego, że dane wydarzenia to fragment dużo większej całości i ciągu elementów, które składają się na ponad 1000 lat naszej historii. Tak samo jest z tymi osławionymi powstaniami i rewolucjami, które Zychowicze i Brauny tak chętnie mieszają z błotem. Każde z nich to ogromny fundament naszej świadomości, historii, tożsamości, ale także zbiór bodźców dla rzeczywistości politycznej. Jak choćby z tym Powstaniem Warszawskim które w kontekście samego roku 1944 okazało się tragiczne, ale przyjmując słowa Olsząńskiego, okazuje się, że skutki Powstania pozytywne w perspektywie dłuższej przeważają nad jego negatywami, skądinąd przecież ogromnymi.
Reapolitycy tego nie przyjmują. Nie wiem czy dlatego, że są zbyt tępi, czy dlatego, że nie za to im płacą ośrodki dyspozycyjne, czy dlatego, że lepiej się sprzedają książki oparte na kretyńskiej kontrowersji i aferze, niż wnikliwej i wielopłaszczyznowej analizie.
Tak samo przecież należy spojrzeć na odrodzenie Polski w 1918 i jej walkę o granice i Niepodległość do roku 1921. Czy nasze elity i cały Naród miałyby siły do zbudowania nowej Polski i jej obronienia, gdyby nie pamięć i doświadczenie Kościuszki, listopada, stycznia, 1905 roku, Legionów? Na jakiej podstawie moralnej i merytorycznej mianoby to robić? Na podstawie wzorców kolaborantów, ugodowców, tchórzy, zdrajców i wszelkich mend i gnid? Odpowiedź tu jest dość oczywista.
Tak, zawsze będziemy bić się do końca i nie damy sobie tego odebrać. Wiecie czemu? Bo jesteśmy mimo swoich wad wielkim i wiekowym narodem, a takie nie płaszczą się, nie skamlą, nie podają drżącej ręki na zgodę. Wielkie narody walczą, nawet jeśli walka ta w krótkiej perspektywie nie wydaje się mieć szans na zwycięstwo. Tak samo walczyli dzielni Spartianie w termopilskim wąwozie, gdy perskie strzały przysłoniły słońce. Tak samo nie poddali się harcerze pod Zadwórzem, gdy ich dowódca, kapitan Zajączkowski krzyczał „ostatni ładunek dla siebie chłopcy!”. Tak samo wreszcie nie poddali się Wyklęci, gdy pośród śniegu i beznadziei walczyli z psami komunistycznej zarazy. I po wszystkich tych bohaterach zostało dużo więcej niż żółtawy mocz i trop wilczy. Została po nich duma i honor, które musimy podtrzymać.
Bogowie, ależ parszywa by była historia Polski i całego kontynentu, gdyby ongiś dumne nacje europejskie stosowały się do zasad owej „real-politik”. Leonidas wówczas złożyłby ukłon przez despotą i tyranem ze wschodu, pod Lepanto nie rozgromiono by floty tureckiej, Sobieski uznałby zwierzchność Osmańczyków a ułani i szwoleżerowie Piłsudskiego nie obroniliby Polski i Europy przed wschodnim ześcierwieniem.
A kto raz wejdzie na ścieżkę zdrady, kapitulacji i kolaboracji zwykle z niej już nie zbacza, aż nie dojdzie do miejsca, które jest na końcu tej ścieżki – cmentarza historii, na którym spocznie w niesławie jego Naród i państwo.
Nieoceniony Komendant jak zawsze miał rację, gdy mówił, że wolność i niepodległość to cenne rzeczy i płacić trzeba za nie krwią. Polacy chcieliby, aby owe kwestie spały nam z nieba, a jeśli nie, to aby niewola była jako tako znośna, wtedy można robić geszeft, nisko się kłaniać, popijać trunki z okupantem i przy jaśnie panu stać wiernie.
Tradycja plugawienia tych, którzy stanęli do walki czy w listopadzie, czy w styczniu, czy gorącego lata 1914 jest długa a śmierdząca. A, że zwyczajowo żeśmy wojny i boje toczyli z moskalem, to i liczna partia nadwiślańskich agentów wpływu szczekała, szczeka i pewno dalej będzie szczekać na tych, którym nie dorośli błota z zelówek zlizywać.
Bismarck, człowiek o wysoce chłodnym i realistycznym podejściu do życia spytał kiedyś swoich oficerów: czemu sprawa polska ciągle żyje, nie chce umrzeć, tylko przewija się co chwila na salonach Europy? Po dłuższej chwili ciszy wyjaśnił im - bo Polacy sami przez lata niewoli robią wszystko, aby sprawa ta żyła, aby imię Polski nie zaginęło, aby tam, gdzie oko okupanta nie dosięga pielęgnowano mowę, tradycję i obyczaj narodowy. Dlatego powstania, rebelie, rewolucje. Przecież zwycięski pochód Legionów i POW jest zwieńczeniem tej ciężkiej i krwawej drogi, a sam Komendant przyznawał jakże trafnie - gdyby nie Powstanie Styczniowe nie byłoby Legionów. A więc i POW, a więc i w listopadzie 1918... no różnie mogło być, bardzo różnie. A także i później, gdy znów moskal psia wiara chciał tego, co nie jego.
Nie dajcie sobie wmawiać, że mamy się czego wstydzić, że mamy przepraszać, siedzieć cicho i nie upominać się o swoje. Przeciwnie! O wolność i suwerenność należy walczyć zawsze i wszędzie.
Historię Polski tworzyli rycerze, żołnierze, husarze i pancerni, ułani i szwoleżerowie, powstańcy, rebelianci, Legioniści i POWiacy, konspiratorzy OB PPS, wreszcie Wyklęci i robotnicy oraz podziemni działacze nie dający zezwolenia na komunistyczny terror. To doprawdy piękna, wspaniała i pełna honoru oraz dumy historia. Nie dajcie sobie wmówić, że jest inaczej.
„Los każdego powstańca sprawił, że jestem dumny”
A dla wszystkich histeryków polecam jeszcze te słowa poniżej. Też kiedyś wierzyłem w brednie Zychowicza, ale na szczęście na rynku wydawniczym są też wartościowe książki. Może i wy, realpolitycy przy powiedzmy tysięcznym przeczytaniu zrozumiecie, co tak naprawdę w maju 1939 roku powiedział minister Beck.
„Pokój jest rzeczą cenną i pożądaną. Nasza generacja, skrwawiona w wojnach, na pewno na pokój zasługuje. Ale pokój, jak prawie wszystkie sprawy tego świata ma swoją cenę, wysoką, ale wymierną. My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenną. Tą rzeczą jest honor.”
Grzegorz Ćwik