W mediach głównego nurtu można zaobserwować dziwne zjawisko – właściwie każdego dnia wśród najważniejszych wiadomości pojawiają się doniesienia o „bohaterach z Azowstalu”, „dzielnych ochotnikach z Ukrainy”, czy „odwadze ukraińskiej obrony terytorialnej”. Nagle znienawidzony i opluwany (lub przemilczany) pułk Azow stał się jednym z najbardziej znanych i podziwianych oddziałów wojskowych na świecie. W niniejszym eseju zastanowimy się, dlaczego tak się stało i dlaczego – o dziwo – nacjonaliści mają z tym problem.
Czym jest Azow?
Zacznijmy od uściślenia, co właściwie mamy na myśli, używając terminu „Azow”. Jednym z głównych problemów publicystyki czy komentariatu (zarówno z prawej jak i lewej strony) jest swobodne używanie skrótu myślowego „Azow”. Tak naprawdę mówimy o dwóch różnych (choć związanych ze sobą zjawiskach) – o pułku Azow i szerszym ruchu azowskim. Pułk Azow to formacja wojskowa, która powstała jako oddolna inicjatywa ukraińskich nacjonalistów – tzw. „czarne ludziki”, czyli spontanicznie powstające bataliony ochotnicze, które podjęły walkę ze wspieranymi przez Kreml separatystami – i następnie jako batalion została włączona w skład ukraińskiego MSW, a po zwiększeniu stanu liczbowego została przekształcona w pułk. Obecnie obok samego głównego pułku Azow istnieją również azowskie pododdziały obrony terytorialnej. Drugie zjawisko to ruch azowski – czyli nowoczesny ukraiński ruch nacjonalistyczny, tworzony przede wszystkim przez młode pokolenie o szerszym, „europejskim” horyzoncie światopoglądowym.
W niniejszym eseju terminu „Azow” będziemy używać na określenie zarówno pułku jak i ruchu – ale będziemy podkreślać różnicę, gdy będzie mowa tylko o jednym z tych zjawisk.
Kto właściwie popiera Azow?
Od razu zdradzę plot twist – liberałowie nie popierają Azowa (ani ruchu, ani pułku) – natomiast próbują zbić kapitał polityczny na jego popularności; ale o tym w dalszej części eseju. Zatem – kto właściwie popiera Azow? Przede wszystkim tak zwani „zwykli ludzie”. Można tutaj mówić o rzeczywistej popularności Azowa – odnosząc się do pochodzenia i pierwotnego znaczenia słowa „popularny”, a więc „ludowy”. Azow (przede wszystkim jako pułk) znalazł ogromne uznanie w oczach „szerokich mas ludowych”. I trudno się temu dziwić – Azowcy od samego początku wojny Ukrainy z Rosją (a więc od rewolucji godności, preludium w postaci walk z separatystami i teraz w czasie najgorętszej fazy konfliktu) są na pierwszej linii walk i biorą na siebie najtrudniejsze zadania.
Punktem kulminacyjnym zainteresowania Azowem była oczywiście obrona Mariupola, a następnie desperacka obrona ostatniego punktu oporu – Azowstalu. Jednym z archetypów indoeuropejskiej zbiorowej wyobraźni jest właśnie beznadziejna walka do końca – Termopile, Zadwórze, gwardia, która umiera, ale się nie poddaje itp. Obrona Azowstalu była kolejnym wydarzeniem historycznym wpisującym się w ten archetyp i nie ma nic dziwnego w tym, że tak mocno rezonowała z wyobraźnią zwykłych ludzi. Sama postawa żołnierzy Azowa (a także innych formacji biorących udział w obronie Mariupola) była rzeczywiście godna podziwu. Przypomnijmy szczekanie pro-kremlowskich komentatorów, którzy zaraz po złożeniu broni przez azowców zapowiadali, jak to zaraz będą się rozpruwać i nadawać, a to na armię ukraińską, a to na państwo ukraińskie, a to na sam pułk, a to na swoich dowódców. Wiemy, że Rosjanie bardzo liczyli na takie zeznania, specjalnie nagrywali część przesłuchań, żeby potem puszczać w eter wyznania „skruszonych” azowców. I co? I nic – możemy być pewni, że gdyby chociaż jeden taki przykład się pojawił, Russia Today transmitowałaby to w pętli 24/7. Wiemy też teraz, że gdy nie zadziałało zwykłe zastraszanie i perswazja (czy rozpuszczanie wśród żołnierzy plotek o ataku Polski na Ukrainę i proponowaniu wstąpienia do formacji rzekomo broniących Ukrainy przed wojskami NATO), Rosjanie przeszli do bicia i głodzenia, a nawet mordowania części jeńców – czyli do wypróbowanych sowieckich metod, które również nie przyniosły efektu.
Pytanie nie powinno brzmieć, dlaczego zwykli ludzie zaczęli pozytywnie postrzegać pułk Azow – tylko dlaczego mieliby go nie podziwiać. I nie jest też tak, że popularność jest efektem oddziaływania mediów głównego nurtu. Od samego początku wojny media głównego nurtu (również ukraińskie) ignorowały pułk Azow i starały się za dużo o nim nie mówić. Jednak to same media azowskie zyskały na popularności (zwłaszcza prowadzone przez nich kanały na Telegramie) i media głównego nurtu postanowiły zbić na tym kapitał. Obrony Mariupola i pułku Azow w pewnym momencie po prostu nie można było przemilczeć.
Czy poparcie mas ludowych dla Azowa oznacza, że liberałowie popierają Azow. Niekoniecznie – masy ludowe to… masy ludowe. Mają specyficzne poglądy, które są trochę liberalne, trochę konserwatywne, trochę narodowe, trochę kosmopolityczne. Wśród zwykłych ludzi są przedstawiciele różnych opcji – ale poglądami tzw. zwykłych ludzi rządzą przede wszystkim emocje, niekonsekwencja i niespójność. Ludzie będą popierać naraz kościół (bo kojarzy im się z babcią) i ruchy pro-aborcyjne (bo kojarzy im się z fajną aktorką z serialu), naraz będą popierać marsze równości (bo są fajne i kolorowe) i marsze niepodległości (bo nasza kochana ojczyzna). Tak było, tak jest i tak będzie – tak samo jest z ludźmi teraz, z jednej strony fascynują się Azowem i uważają żołnierzy pułku Azow za bohaterów, z drugiej nie przeszkadza im to wzywać do zwalczania nacjonalizmu.
Dlaczego liberałowie próbują wypłynąć na popularności Azowa?
To właśnie szerokie popularne (czyli ludowe) poparcie dla pułku Azow jest falą, na której próbują wypłynąć różni liberałowie czy lewicowcy zarówno z mediów jak i z polityki. Czy to znaczy, że liberałowie zaczęli nagle popierać pułk Azow czy ruch azowski? Oczywiście – nie. W gruncie rzeczy nadal nienawidzą Azowa i nadal popierają jego rozwiązanie. Tylko że zrozumieli, że stając przeciwko Azowowi utracą resztki wiarygodności i (przede wszystkim) kliknięcia/wyświetlenia od zwykłych ludzi. Azowa nie było w stanie zniszczyć największe państwo na świecie – które podobnie jak zachodnie demokracje jest połączeniem ideologicznej lewicy z liberalną technokracją. Jeżeli Rosja swoją armią nie była w stanie fizycznie zlikwidować Azowa, a swoimi mediami przeciwdziałać jego popularności w swojej strefie wpływów – jak miałyby to zrobić o wiele słabsze i mniejsze państwa czy koncerny medialne?
Po co zatem liberalne media czy liberalni politycy wykorzystują popularność Azowa? Po pierwsze po to, aby zyskać na tym popularność – czyli z tych samych przyczyn, dla których media informują o odnoszących sukcesy sportowcach, a politycy chętnie zbijają z nimi piątki. Po drugie,widzą, że Azow jest realną siłą w prawdziwym świecie – siłą, z którą trzeba się (przynajmniej w tej chwili) liczyć. I już teraz widać, że zwłaszcza politycy próbują tutaj prowadzić swoją grę – na zasadzie „popieramy was jako formację zbrojną, ale zrezygnujcie ze swoich idei”. Jak ta gra potoczy się dalej, zobaczymy, gdy skończy się wojna.
Warto od razu zaznaczyć, że wbrew temu, co teraz się opowiada, Azow miał bardzo małe poparcie ze strony ukraińskiego establishmentu. I podejrzewam, że nadal tak jest – myślę, że ukraiński establishment tak samo próbuje zbić kapitał na ludowym poparciu Azowa jak jego zachodni odpowiednicy. Azow działał zawsze dwutorowo – z jednej strony brał udział w rzeczywistych walkach na froncie, z drugiej – budował oddolny ruch, który miał mu zapewnić dotarcie do zwykłych ludzi i poparcie społeczeństwa. Establishment ukraiński z kolei zawsze rzucał Azowowi kłody pod nogi, natomiast sami azowcy potrafili bardzo sprawnie grać kartą bohaterów wojennych (którymi zresztą autentycznie są) w wymuszaniu dofinansowania czy uzbrojenia ze strony państwa ukraińskiego. Azowcy nie bali się również wchodzić do polityki, instalować swoich ludzi w strukturach państwowych, zabiegać o poparcie z różnych stron – co nie podobało się przede wszystkim najwyższym władzom. Warto podkreślić, że Azow był mocno zwalczany przez Petra Poroszenkę (zwłaszcza pod koniec jego prezydentury), natomiast Wołodymyr Zełenski zaczął od polityki „pułk tak, ruch nie”, aby szybko przejść do „Azow nie” i którą pewnie by kontynuował, gdyby nie wybuch wojny z Rosją.
Zresztą samo rzekome poparcie dziwnych kręgów dla Azowa było od dawna przedmiotem wielu plotek, które najczęściej działały na zasadzie „Radio Erewań nadaje”. Zacznijmy od najgłośniejszej plotki, że żydowski oligarcha Ihor Kołomojskij stworzył i sfinansował Azow. Jednym z głównych problemów Ukrainy są oligarchowie, w przypadku których trudno powiedzieć, gdzie właściwie zaczyna się ich własność i majątek prywatny, a gdzie własność i majątek państwa ukraińskiego. Gdy wybuchła wojna domowa na Ukrainie, pojawił się pomysł, aby mianować oligarchów gubernatorami obwodów, a przez to zmusić ich do zaangażowania politycznego (i majątkowego) w wojnę po stronie Ukrainy. Tak było z Kołomojskim, który został mianowany gubernatorem obwodu dniepropietrowskiego i automatycznie zmuszony do przekazywania z funduszy pół-państwowych spółek batalionów ochotniczych (a właściwie wszystkich formacji zbrojnych) walczących w Donbasie. Drugą słynną plotką było to, że Izrael popierał i zbroił Azow. I znowu – nie samochody, tylko rowery, i nie rozdają, tylko kradną. Armia ukraińska zakupiła broń od przedsiębiorstw zbrojeniowych z Izraela i część tej broni trafiło do oddziałów funkcjonujących w ramach MSW. Warto jednak dodać, że lobby izraelskie w USA podjęło (mniej lub bardziej skuteczne) wysiłki, aby sprawić, że pułk Azow nie otrzyma tej broni. Trzecią wielką plotką było rzekome poparcie, którego Izrael udzielił antysemityzmowi na Ukrainie (sic!). Tymczasem okazało się, że jeden z izraelskich polityków powiedział, że prezydent Zełeński jako Żyd nie może być antysemitą i podejmuje liczne działania, aby zwalczać antysemityzm na Ukrainie.
Establishment ukraiński jako taki nie popiera ukraińskiego nacjonalizmu (podobnie jak establishment polski nie popiera nacjonalizmu polskiego, czy establishment niemiecki niemieckiego itd.). Natomiast nacjonalizm jest obecnie tak bardzo popularny wśród ukraińskich żołnierzy (zwłaszcza tych wywodzących się z batalionów ochotniczych), że establishment nie ma innego wyboru niż go tolerować. Mówiąc obrazowo – zwierzchnicy sił zbrojnych Ukrainy mogliby kazać żołnierzom (i oficerom) pozdejmować naszywki z krzyżami celtyckimi i czarnymi słońcami z polowych mundurów i ogłosić, że komu się nie podoba, może wracać do domu – ale wtedy nie zostałoby wielu żołnierzy, aby prowadzić wojnę z Rosją.
Dlaczego nacjonaliści mają problem z popularnością Azowa?
Najbardziej zaskakujące jest to, że kręgami, które mają największy problem z popularnością Azowa są… nacjonaliści. Właściwie za każdym razem, gdy w mediach pojawi się jakieś doniesienie o obrońcach Azowstalu, zdjęcie czy wywiad z jakimś żołnierzem Azowa, w komentarzach zaraz odpala się jakiś nacjonalista i pisze „ha! na rękawie jest zakazany symbol, czemu to jest w telewizji, a tak w ogóle Azow itd.”. Chciałoby się skomentować – co ty nie powiesz, Sherlocku? W pewien sposób jest to niezrozumiałe – w końcu per analogiam, gdy w mediach pojawi się jakaś osoba przedstawiana w pozytywnym świetle i ma wpinkę w kolorach tęczy albo inny lewacki symbol, lewaki nie podnoszą zamętu „to lewacki symbol, czemu to pokazują?!”, tylko wprost przeciwnie – reakcja lewaków jest na zasadzie „lewacki symbol, dobrze że pokazują!”. Skąd zatem takie dziwne reakcje nacjonalistów?
Uważam, że są dwa najważniejsze powody. Po pierwsze – uzależnienie od przegrywu. Nacjonaliści są tak przyzwyczajeni do porażek, że w pewnym sensie się do nich przyzwyczaili. Myślę, że dotyczy to przede wszystkim tych, którzy odnoszą porażki zarówno na polu działalności jak i w życiu osobistym oraz osób, których jedyna aktywność sprowadza się do shitpostowania w internecie. Niektórzy nie potrafią sobie wyobrazić, że ktoś może po prostu odnieść sukces. A skoro zawsze się przegrywa – to jeśli ktoś wygrał, z pewnością jest to oszustwo i spisek. Azow wygrywa – żydzi wymyślili, żeby nas oszukać. Trudno to nawet sensownie komentować, ale jeżeli nacjonalizm ma kiedykolwiek zwyciężyć, musimy pogodzić się z tym, że też możemy odnosić i odnosimy sukcesy. Za czarnowidztwo proponuję wprowadzić środowiskowe mandaty albo kary fizyczne, bo jest to jedna z największych kul u nogi naszego ruchu.
Pochodną tego uzależnienia od przegrywu jest kręcenie nosem na wszystko. Niektórzy nacjonaliści przypominają grubasa siedzącego na kanapie i komentującego wybory miss świata: „ta ma za duże uszy, ta za bardzo wystające kostki, ta za małe zęby” itd. Azowcy są bohaterami dla ludzi w całej Europie – niestety, edgy shitposterowi nie odpowiadają niektórzy z tych ludzi, Azow ma się natychmiast rozwiązać. Zresztą z takim wybrzydzaniem spotykałem się już wielokrotnie wcześniej. Najbardziej znany europejski żyjący pisarz ma poglądy bliskie naszym – nuda, czemu nie ktoś z fantastyki. Najwięksi klasycy fantastyki mieli poglądy bliskie naszym – nieważne, akurat jest jakiś biedapisarz z Polski, który jest lewy. Wśród noblistów mamy kilku nacjonalistów – akurat mi nie odpowiadają ich książki. Największy filozof XX wieku był nacjonalistą – nie zgadzam się z jedną z jego wypowiedzi z 1952. Największy festiwal black metalowy jest właściwie nacjonalistyczną inicjatywą – wolałbym country. I tak w koło Macieju – rzeczywistość nigdy nie dosrasta do oczekiwań ludzi, którzy nie wyszli z piwnicy.
Drugim powodem jest uzależnienie od kumaterskości. Nacjonaliści piszą i mówią, że nacjonalizm musi trafić do zwykłego człowieka. No dobrze, ludzie z kręgów nacjonalistycznych właśnie stali się bohaterami dla większości zwykłych ludzi właściwie w całej Europie. Też źle, bo ci ludzie nie stali się z automatu kumatymi gośćmi siedzącymi od dwudziestu lat w klimacie. Otóż dotarcie do zwykłych ludzi oznacza, że to właśnie ci zwykli ludzie, te wszystkie normiki z całą swoją normickością, ze swoimi niespójnymi i zmiennymi poglądami, którzy właściwie nie ogarniają, jak działa świat – że to właśnie oni zaczną z takich czy innych przyczyn nagle sympatyzować z nacjonalistami, na tej samej zasadzie jak od czasu do czasu sympatyzują z gejami, czy z brytyjską rodziną królewską, zależnie od tego, jak wieje wiatr. Przykro mi, ale tak działa społeczeństwo od zawsze – ludzie będą ludźmi, a normiki będą normikami. Jeśli komuś to nie pasuje, dobrze, ale nie mówmy w takim razie o docieraniu do zwykłych ludzi. Można dotrzeć do ludzi – ale do realnych ludzi takich, jakimi są, a nie takich, jakimi chcielibyśmy, by się stali.
Wojna i przyszłość
Azowcy są obecnie przykładem najbardziej skutecznych nacjonalistów w Europie. Właściwie od zera samodzielnie zbudowali ruch i formacje zbrojne, które stały się bohaterami nie tylko dla szerokich mas ludowych w samej Ukrainie, ale w całej Europie. Zrobili to wbrew lewicy i liberałom, którzy cały czas rzucali im kłody pod nogi, a gdy okazało się, że Azowa nie da się zniszczyć, postanowili spróbować wypłynąć na fali jego popularności.
Nacjonaliści z innych krajów zamiast kręcić nosem i pomstować, powinni się cieszyć i brać przykład. Tak, można osiągnąć sukces, ale kosztem ogromnych wyrzeczeń i poświęceń. Zamiast za każdym razem, gdy media głównego nurtu pokazują Azow w pozytywnym świetle, krzyczeć „przecież to nacjonaliści, nieeee!!!!”, powinni mówić „to właśnie są nacjonaliści, tak!”. Do normików w pewnym stopniu dotrze, że nacjonaliści to nie są jakieś karykatury rodem z antyfaszystowskich agitek, tylko właśnie ludzie pokroju obrońców Azowstalu. Inna rzecz, że nacjonaliści z innych krajów (a zwłaszcza z zachodu) muszą dorosnąć i dosięgnąć do poziomu reprezentowanego przez ruch azowski.
Popularność Azowa (jak i w ogóle obrońców Ukrainy) stwarza dla nas ogromną szansę – można mówić o samym Azowie oraz stojącymi za nimi ideami i przedstawiać je w pozytywnym świetle, docierać z nimi do zwykłych ludzi. Zamiast narzekać i chować się w bezpiecznej strefie przegrywu, polecam wyjść z piwnicy i nie bać się zwycięstwa.
Jarosław Ostrogniew