Łucja Dzidek - Pretium usus quod usura dicitur. Współczesne oblicze lichwy

Staram się nie poświęcać zbyt dużo czasu i uwagi przyziemnym sprawom. Wychodzę z założenia, że są ważniejsze kwestie na tym świecie, niż cena cukru, wysokość takiego lub innego podatku czy jakiś tam dobrobyt i jakość życia. Dalej jest we mnie sporo idealistki, której wydaje się, że można żyć jedynie miłością i powietrzem, ale staram się nie zapominać przy tym, że mogę spędzać dnie na rozmyślaniach o abstrakcyjnych ideach wyłącznie dlatego, że udało mi się wdrapać na najwyższe piętro piramidy Maslowa.

 

Ludzie, których każdy dzień jest walką o przetrwanie, nie mają przywileju wybierania sobie tematów, którymi się interesują. Można dostrzegać całe zło tego świata i mieć szczere chęci, by mu przeciwdziałać, ale niestety, dopóki nasza szklanka nie będzie pełna, nie napełnimy żadnej innej. Tak to działa. Nie zamierzam w tym momencie pisać o inflacji czy innych kwestiach, których przyczyny są wieloczynnikowe, a strategie rozwiązania nieoczywiste. Chcę poruszyć temat, który był, jest i będzie aktualny niezależnie od obecnych uwarunkowań politycznych, a który pod ich wpływem został jedynie uwypuklony.

 

Młodzi Polacy mają poważny problem mieszkaniowy. Według danych Eurostatu, odsetek mieszkających z rodzicami osób w wieku 25-34 lata od lat wynosi ponad 40%, a w 2020 r. osiągnął rekordową wartość – 47,5%. I nie, nie wracamy do pięknej tradycji domów wielopokoleniowych. Obstawiam, że pod tymi cyferkami kryją się raczej żyjące kupie z rodzicami gromadki dorosłego rodzeństwa, no i może też tacy, którzy w domu rodzinnym mieliby co prawda miejsce dla współmałżonka i dzieci, ale nie decydują się na to, póki nie odłożą na swoje. Dla wielu dorosłych pozostanie w domu rodzinnym było pewnie kiedyś, z założenia, jedynie przystankiem na drodze do usamodzielnienia się. Pieniądze, które topiliby w wynajem, zostają w kieszeni. Jednak lata lecą, a perspektyw na wyprowadzkę często nie widać. Zdolności kredytowej nie posiada 70% polskich gospodarstw domowych, a kupno mieszkania za gotówkę dla przeciętnego człowieka pozostaje jedynie w strefie marzeń. Choć rynek wynajmu w Polsce nie jest tak rozwinięty jak w innych krajach Europy, dla wielu młodych wynajęcie mieszkania to konieczność. Nie każdy ma możliwość zamieszkiwania z rodzicami . Przyczyną takiego stanu rzeczy najczęściej jest wykonywana praca, wymagająca emigracji do większego miasta, ale również warunki bytowe w domu rodziców – zwłaszcza, gdy ma się już własną rodzinę – czy chociażby relacje z nimi, które nie są bez znaczenia.

 

Ludzie skazani na wynajem, oprócz rachunków, opłat do spółdzielni i kosztów drobnych napraw, które będę zbiorczo nazywać kosztami użytkowania, zmuszeni są płacić haracz nazywany odstępnym lub czynszem dla właściciela. Od wielu lat miesięczny koszt wynajmu kawalerki, zaspokajającej, od biedy, potrzeby mieszkaniowe małżeństwa z małym dzieckiem, oscyluje w Krakowie około minimalnej pensji, z czego koszty użytkowania stanowią zaledwie około 25%. Resztę bierze do kieszeni właściciel – i to najczęściej nie właściciel mieszkania, a właściciel kredytu na to mieszkanie.

 

Jest zrozumiałym, że bank nie da kredytu każdemu – nie będę rozwodzić się na ten temat. Prowadzi to jednak do absurdalnej sytuacji – ludzie, których nie stać na kredyt, z powodzeniem latami spłacają kredyty cudze. Kredyty tych, których ponoć stać.

 

W ciągu ostatnich sześciu lat wydałam na wynajem blisko 100 000 złotych, z czego około 75 000 do kieszeni ludzi, którzy się na tym wzbogacili. Ilu młodych, w tym małżeństw z dziećmi, nie jest w stanie w żadnym rozsądnym czasie odłożyć na wkład własny, bo muszą spłacać kredyt komuś? Gdzie jest sprawiedliwość w układzie, w którym odkładać na własne mieszkanie wolno ci dopiero wtedy, gdy spłacisz ratę cudzego, że też nie wspomnę już o patologii sytuacji, w której kredyt na 30 lat jawi się człowiekowi jako wybawienie?

 

- No okej, weźmiesz kredyt, rata podskoczy dwukrotnie, nie będzie cię stać na spłatę, co wtedy zrobisz? – pytają ludzie, zdający się retorycznie sugerować, że wynajmowanie mieszkania jest opcją w jakiś sposób bezpieczniejszą, pozbawioną ryzyka, które niesie związanie się wieloletnim kredytem. W takim rozumowaniu kryje się milczące założenie, że wynajem jest dobrowolnym wyborem, a najemca, w ostateczności, zawsze może wrócić na garnuszek mamusi. Problem w tym, że są to pobożne życzenia. Jeśli jedziesz bez takiego koła zapasowego, wzrost stóp procentowych odbije się na tobie w dokładnie taki sam sposób, bez względu na to, czy będziesz kredytobiorcą, czy najemcą mieszkania innego kredytobiorcy.

 

Najemcy bez koła zapasowego – tak nazywam tych, dla których wynajem jest jedyną opcją. A jest ich sporo, bo kryteria przydziału mieszkań socjalnych i komunalnych są bardzo wyśrubowane, abstrahując od tego, że takich lokali zwyczajnie brakuje i nawet uprawnieni czekają na nie latami. Najemcy bez koła zapasowego są grupą społeczną, na którą spada całe ryzyko związane z kredytami zaciąganymi przez ludzi, którzy mają gdzie mieszkać. Mieszkanie jako inwestycja – tak pięknie nazywa się lichwę we współczesnym wydaniu. Wykładasz 20% wartości mieszkania, a resztę latami dokłada ci ktoś, kogo nie stać i może nigdy nie będzie stać na wzięcie chociażby własnego kredytu, nie mówiąc już o kupnie mieszkania, właśnie dlatego, że płaci za twoje. Niezły pomysł na biznes, nie? Mieszkałam kiedyś na osiedlu w całości wykupionym przez jedną lichwiarską rodzinkę.

 

W społeczeństwie bardzo niska jest świadomość tego, czym jest lichwa, i że potępienie dla tej praktyki ma swą genezę we wszystkich największych religiach świata. Najbardziej rygorystycznie zakazu lichwy przestrzega islam, definiując ją jako czerpanie zysków z niematerialnych źródeł, co sprawia, że banki islamskie, oparte na prawie szariatu, nie uznają w ogóle czegoś takiego jak dług kredytowy, oprocentowanie i odsetki. Również w chrześcijaństwie tradycja potępienia lichwy sięga starożytności. Sobór laterański II (1179) zakazywał nawet chrześcijańskiego pochówku lichwiarzy, a sobór wienneński (1311-1312) obejmował ich ekskomuniką. Choć w XIX wieku stanowisko Kościoła Katolickiego w tej sprawie stało się łagodniejsze – stwierdzono, że ze względu na czasy, w jakich przyszło nam żyć, lichwa może być tolerowana – praktyka ta nigdy nie została uznana za moralną.

 

Istotą lichwy jest wykorzystanie przymusowej pozycji słabszego do zawarcia umowy o świadczenie niewspółmierne do udzielanego świadczenia i czerpanie korzyści z jego gorszej pozycji finansowej. Jako przymusową pozycję rozumie się sytuację, która zmusza stronę słabszą do całkowitego podporządkowania się warunkom stawianym przez silniejszego, nie dając jej żadnej realnej alternatywy. Te trzy warunki muszą być spełnione łącznie, by mówić o lichwie: czerpanie korzyści z różnicy pozycji finansowych, przymusowe położenie jednej ze stron, niewspółmierność świadczeń.

 

W przypadku najemcy bez koła zapasowego, dwa pierwsze punkty w oczywisty sposób są spełnione. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że człowiek, którego jedyną alternatywą dla wynajmu jest bezdomność, znajduje się w przymusowym położeniu. Ktoś mógłby się zastanawiać, czy aby na pewno ma tutaj miejsce niewspółmierność świadczeń. Polskie prawodawstwo, choć definiuje występek wyzysku w oparciu o to właśnie pojęcie, pozwala przecież legalnie działać ludziom wynajmującym mieszkania w zamian za spłatę ich kredytów.

 

Ciężko jednak na powyższe pytanie nie odpowiedzieć twierdząco. Świadczeniem współmiernym do spłaty kolejnych rat kredytu, a to właśnie robi za kredytobiorcę najemca, jest nabywanie lokalu, a nie nabywanie prawa do przebywania do w nim przez kolejny miesiąc. Najemca może spłacić nawet i połowę mieszkania, a w każdej chwili usłyszeć, że do końca miesiąca ma go w lokalu już nie być – tak działa miesięczny okres wypowiedzenia. Wydaje mi się, że banki nie traktują w ten sposób swoich kredytobiorców.

 

Zaraz, zaraz, oburzy się ktoś. Przecież kredyt i najem to zupełnie inne instytucje, jaki jest sens tego absurdalnego porównania? Ano taki, że i w jednym i w drugim przypadku dostajesz za pieniądze w użytkowanie coś, co do ciebie nie należy. W pierwszym przypadku – jeszcze nie należy, w drugim – nigdy nie będzie należało, a ta różnica bierze się wyłącznie z pozycji finansowej, z której startujesz. Za takim samym wkładem finansowym stoją różne świadczenia – abstrahuję tutaj od oceny, czy sam kredyt jest świadczeniem lichwiarskim czy nie – a więc wynajem mieszkania za spłatę raty kredytu nie może być uznany za świadczenie współmierne do usługi.

 

O patologicznej sytuacji na rynku mieszkaniowym można by pisać bardzo długo, zwłaszcza w obecnej sytuacji uchodźczej. Standardem stały się umowy najmu okazjonalnego, dające landlordowi prawo wypowiedzenia w trybie natychmiastowym; wynajęcie mieszkania przez matkę z dzieckiem graniczy z cudem – wszak dziecka nie można eksmitować na bruk; a obejrzenie mieszkania polega na tym, że wraz z tobą przychodzi grupa innych zainteresowanych i oglądasz, ale jak skaczą sobie do gardeł, licytując się, kto da więcej za te dwadzieścia metrów. 

 

Czy uważam, że każdemu należy się mieszkanie, i że mieszkanie nie powinno być towarem? Nie. Uważam jedynie, że nikomu nie należy się prawo do nabywania tego ani żadnego innego towaru za śmieszną kwotę i wykorzystywania przymusowego położenia innych, by spłacili mu resztę. Wynajem mieszkań powinien być dozwolony wyłącznie w zamian za koszty użytkowania, a wszelakie „inwestycje” polegające na zaciąganiu kredytów i żerowaniu na cudzej słabszej pozycji finansowej - zdecydowanie tępione. Dobrze by było również, gdyby Kościół Katolicki, którym często wycierają sobie gęby wszelakiej maści wolnorynkowcy, odkurzył swoje nauczanie w tej kwestii.

 

Łucja Dzidek