Jarosław Ostrogniew - Co dalej?

Ostatnie dni pokazały, że przewidywanie nawet najbliższej przyszłości jest zajęciem karkołomnym. Kolejne zdarzenia przeczą elementarnej logice – jak zwykle dzieję się podczas wydarzeń przełomowych.

 

Jednak już teraz warto zastanowić się nad pewnymi konsekwencjami inwazji Rosji na Ukrainę, z którymi będą musieli zmierzyć się wszyscy Europejczycy, a więc także Polacy i polscy nacjonaliści. Uważam, że pewne wnioski można formułować już teraz, niezależnie od tego, jaki konkretnie będzie wynik i przebieg konfliktu.

 

 

 

  1. Putin jest nieprzewidywalny. Wiele osób (ja również) podśmiewało się z „doniesień amerykańskiego wywiadu” o nadchodzącej inwazji. Niestety, okazały się one prawdziwe. Dlaczego jednak większość mniej lub bardziej poważnych analityków nie wierzyło w te doniesienia? Dlatego, że atak Rosji na Ukrainę jest głupotą. Niezależnie, jakie cele militarne założył Putin i jego klika i niezależnie, jakie cele uda im się zrealizować – Rosja straci na tym konflikcie. Niezależnie od wyniku – Rosja wyjdzie z tego konfliktu ze złamanym kręgosłupem ekonomicznym, politycznym i społecznym. Rosja utraci większość swoich sojuszników, straci partnerów handlowych, budżet Rosji nie udźwignie wojny na taką skalę – i tak dalej i tak dalej. Ukraina będzie dla Rosji tym, czym dla ZSRR był Afganistan. Putin zadziałał całkowicie wbrew zdrowemu rozsądkowi – i udowodnił, że nie można go traktować jako normalnego partnera. Po Rosji pod rządami Putina musimy spodziewać się najgorszego.

 

 

  1. Nie pomoże nam wschód ani zachód. Ludzie uwielbiają, gdy ktoś za nich rozwiązuje ich problemy. Tak samo Europejczycy (niestety również europejscy nacjonaliści) chcieliby, aby ktoś za nich rozwiązał najważniejsze problemy. Liberałowie chcieliby, aby Bruksela lub Waszyngton na białym koniu zrzuciły desant kolorowych mniejszości i jednocześnie zbrojnie wymusiły respektowanie praw „osób LGBT”, z kolei konserwatyści chcieliby, żeby Moskwa ten desant przegoniła i przywróciła siłą tradycyjne wartości. Jednak ani USA, ani Rosja nikomu w niczym nie pomogą – jedno i drugie to stetryczałe i gnijące wielorasowe imperia, które mogą jedynie zakażać kolejne kraje swoje zgnilizną. Europa musi stać się silnym i samowystarczalnym blokiem geopolitycznym, inaczej zostanie zniszczona. I teraz widzimy, że zarówno USA jak i Rosja nie chcą silnej i zjednoczonej Europy. Albo sami weźmiemy swój los w swoje ręce – albo zginiemy.

 

 

  1. W czasie wojny kończy się liberalizm. Kończy się liberalizm gospodarczy – nagle okazuje się, że to nie zysk jest najważniejszy, a gospodarkę można i trzeba podporządkować celom politycznym. Kończy się liberalizm polityczny – nagle okazuje się, że nie liczy się, kto o jakiej ustawie będzie pięknie dyskutował, tylko kto konkretnie potrafi podjąć decyzję i wprowadzić ją w życie. Kończy się liberalizm obyczajowy – fajnie się gadało o chorych na dysforię płciową (tak zwanych „osobach transpłciowych”) w armii, fajnie było wspierać mniejszości etniczne w resortach siłowych, ale gdy zaczyna się prawdziwy konflikt zbrojny – oni wszyscy idą w odstawkę, bo teraz wojna toczy się naprawdę i nie można sobie pozwolić na niekompetencję. Tak samo kończy się feminizm i promowanie bezdzietnych kobiet sukcesu – wracają tradycyjne role, kobiety z dziećmi stają się uchodźcami, a mężczyźni żołnierzami. Na liberalizmie nie da się zbudować dobrze funkcjonującego społeczeństwa, co szczególnie widać w czasie kryzysu, ale ta nauka powinna zostać z nami również na spokojniejsze lata.

 

 

  1. Z imperium można walczyć. Mniejsze kraje żyją w cieniu imperiów i niejako w strachu przed ich gniewem. Nie można się za bardzo wychylać, bo co powie i co zrobi mityczny Wielki Brat. Ale przypadek Ukrainy pokazuje, że nawet jeśli stanie się najgorsze – czyli interwencja militarna – to jeszcze nie koniec świata. Tak jak po amerykańskich interwencjach w Iraku i Afganistanie, świat przestał traktować USA tak samo poważnie jak zaraz po zakończeniu zimnej wojny, tak samo po tym konflikcie efekt będzie odwrotny od zamierzonego – mniejsze kraje prawdopodobnie przestaną aż tak bać się Rosji. Tak, Rosja jest niebezpieczna, potrafi wbrew własnym interesom pójść na wojnę – ale i tak nie może tej wojny nigdy do końca wygrać. I tak jak po 20 latach amerykańskiej wojny i okupacji Afganistanu w końcu wrócili talibowie, tak samo kraje byłego ZSRR mogą odzyskać (i utrzymać) niepodległość wbrew Rosji. 

         Ostatnie cztery punkty to drogowskazy dla nacjonalistów na najbliższe lata – czyli co konkretnie my (polscy i szerzej – europejscy nacjonaliści) powinniśmy robić.

 

 

 

  1. Budowanie jasnej wizji ładu narodowego i międzynarodowego. Nasza wizja to nieliberalne państwa narodowe w europejskim sojuszu zdolnym do zabezpieczenia naszych interesów, niezależnie od USA czy Rosji. Trzeba o tym zawsze przypominać – to jest nasza nacjonalistyczna wizja i większość ludzi (zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach) tę wizję popiera i w gruncie rzeczy nie trzeba ich do niej przekonywać.

 

 

  1. Budowanie kontaktów międzynarodowych. To ważne, aby nacjonaliści potrafili patrzeć na wspólne problemy jednym wzrokiem – i potrafili przemówić jednym głosem. Musimy pozostawać ze sobą w ciągłym kontakcie, dyskutować, ale też uczyć się od siebie nawzajem i nie liczyć na to, że zrozumiemy problemy danego narodu lepiej, niż nacjonaliści z tego narodu. Pamiętajmy też o tym, że kolejny raz w czasie prawdziwego kryzysu to nacjonaliści stoją na pierwszej linii ognia – i to nie tylko nacjonaliści ukraińscy, ale również rosyjscy i białoruscy, którzy przeciwstawili się neobolszewickiemu wielorasowemu imperium Putina i do których już dołączają nacjonaliści z innych europejskich krajów. To właśnie od nich będziemy mogli się najwięcej nauczyć, gdy opadnie już bitewny zgiełk.

 

 

  1. Budowanie lokalnych sieci wsparcia. W przypadku kryzysu niezwykle istotne jest, aby mieć grupę osób, z którą można współpracować, z którą można stać razem i wspierać się nawzajem. Takie grupy buduje się w czasie pokoju, ale wykorzystuje w sytuacji wyjątkowej. Budowanie takiej grupy to nie tylko praca and sobą nawzajem, ćwiczenia i poważne dyskusje. To także wspólne spędzanie czasu wolnego, wycieczki, czy świętowanie – ważne, aby mieć taką grupę i żeby razem z innymi ludźmi wspierać się na co dzień, ale też w sytuacji wojny czy innego kryzysu.

 

 

  1. Samorozwój. Trzeba uczyć się języków obcych, dbać o sprawność fizyczną, zdobywać nowe umiejętności. Nikt nie może sobie pozwolić na bycie grubym albo głupim. Zadajmy sobie proste pytanie: w czasie wojny kto ma większe szanse przetrwania – ktoś wysportowany, silny i wytrzymały, kto zna biegle dwa języki obce, potrafi obsługiwać i naprawiać komputer i samochód, do tego potrafi posługiwać się bronią i do tego przeszedł przeszkolenie wojskowe, czy przyklejony do ekranu grubas, który codziennie wali browary i łapie zadyszkę po wejściu na trzecie piętro? Ukraina ogłosiła nabór zagranicznych ochotników – ale kto rzeczywiście nadaje się na wojnę? Osoba, która jest dobrze przygotowana do wojny, jest również dobrze przygotowana do czasu pokoju – do stania się kimś takim powinien dążyć każdy nacjonalista. Więc jest to bardzo dobry moment na zrobienie rachunku sumienia i nadrobienia zaległości – ale nie jutro, tylko już dziś.

 

Moje przesłanie jest zawsze takie samo, zarówno w czasach kryzysu jak i w czasach pokoju: wyznaczyć kierunek, zacisnąć zęby i iść naprzód – do zwycięstwa.

 

Jarosław Ostrogniew