Maksymilian Ratajski - W pułapce dobroludzizmu

Cofnijmy się do 25 października ubiegłego roku, to właśnie wtedy tak zwany “strajk kobiet” doprowadził do przerwania Mszy Świętej w poznańskiej katedrze. Ten dzień stał się początkiem zorganizowanej obrony kościołów. Uświadomił mi jednak także ogrom trapiącej dużą część młodych katolików choroby - możemy ją nazywać pacyfizmem, źle pojmowanym miłosierdziem, dobroludzizmem lub “katolickim hippisowstwem”.  Nie miałem wówczas zbyt wiele czasu na śledzenie fejsbukowych dyskusji, ale niestety kilka przeczytałem.

 

Jak wyglądały nastroje wśród młodych katolików w tamte październikowe dni? Były bardzo zróżnicowane - wielu brało udział w obronie kościołów, lub mocno broniącym kibicowało, byli tacy, którzy milczeli, ale niestety - nie brakowało także niuansujących i próbujących “zrozumieć” protest i jego postulaty. Najgorsi byli jednak ci, którzy w imię fałszywie pojmowanej miłości bliźniego i “dobroludzizmu” potępiali obronę kościołów. W październikowym Szturmie znalazł się mój tekst zatytułowany “To jest wojna” (https://szturm.com.pl/index.php/miesiecznik/item/1158-maksymilian-ratajski-to-jest-wojna)

 

Pisząc o zwycięskiej obronie kościołów, muszę jednak wspomnieć o bardzo przykrym zjawisku „katopacyfizmu”. W niedzielę, już po przerwaniu Mszy Świętej w poznańskiej bazylice archikatedralnej, śledziłem katolickie grupy na FB, toczyła się na nich gorąca dyskusja na temat obrony kościołów. Byłem przerażony poziomem pacyfizmu, nie tylko wśród dziewczyn, ale także chłopaków, w wieku okołostudenckim. Głosy, że nie należy się przeciwstawiać siłą, tylko za nich modlić, że niewpuszczanie do kościoła w Warszawie to już agresja.... Straszne co pacyfizm i wypaczone pojmowanie miłosierdzia robi ze współczesnymi katolikami. Mam nadzieję że to co się dzieje, jak również zdecydowana postawa części księży pomogą niektórym przejrzeć na oczy. Tym bardziej, że to właśnie w niedzielę organizatorzy tak zwanego „strajku kobiet” nawoływali do profanacji w kościołach. Jako katolicy musimy przestać chować głowy w piasek, nauczyć się bronić naszych Wartości. Zrozumieć, że jeżeli teraz będziemy bierni, nasze dzieci będą żyły w zupełnie innym świecie. Owszem modlitwa jest ważna, ale muszą iść za nią czyny.”

  

Problem dobroludzizmu i mylenia katolickiej miłości bliźniego z byciem hippisem, nie pojawił się w październiku, obserwujemy go od wielu lat, ostatnio jednak narasta. Jakiś temu moja znajoma udostępniła na Facebooku post Piotra Żyłki (były naczelny jezuickiego portalu Deon.pl to czołowy przedstawiciel liberalnego fajnokatolicyzmu i naczelny katolicki hippis w naszym kraju, potrafiący usprawiedliwiać nawet strajk tak zwanych “kobiet”!), który zachwycał się, że w ekumenicznej wspólnocie Taize nikt nie mówi o tym co w dzisiejszym świecie jest złe, wszystko miłe, przyjemne i słodkie.

  

Ostatnie lata przyniosły olbrzymią popularność nurtów, które chcą widzieć Jezusa nie jako sprawiedliwego Boga, a wręcz “pluszowego misia” do przytulania. Jest to perspektywa bardzo wygodna dla współczesnego, wychowanego w liberalizmie i konsumpcjonizmie człowieka. Ten fałszywy obraz chrześcijaństwa pozwala na usprawiedliwienie własnych grzechów, hedonizmu i radosny tolerancjonizm.

  

Bardzo często przytacza się sceny, w których Jezus wychodzi do grzeszników, przebacza... Jezus wychodził do grzeszników - to prawda. Ale nie po to, żeby głaskać po główce, mówiąc jak bardzo ich kocha, takimi jakimi są! Stawiał jasne wymagania - “Idź i NIE GRZESZ WIĘCEJ!” 

 

Katolicka miłość bliźniego nie oznacza i nigdy nie oznaczała bezwarunkowej akceptacji jego postępowania, przeciwnie, katolik ma obowiązek napominać grzeszącego. 

 

Wyznawcy dobroludzizmu i fajnokatolicyzmu spod znaku Żyłki, o. Szustaka i Hołowni przytoczą cytat o rzuceniu kamieniem. Grzeszę jak każdy, jest jednak różnica między świadomością własnych grzechów i podejmowaniem z nimi walki, a ich usprawiedliwianiem, czy wręcz robieniem z nich ideologii.

 

Skala zjawiska jest niestety bardzo duża, obracając się na co dzień w środowiskach katolickich widzę, że postawa dobroludzizmu jest coraz powszechniejsza wśród studentów zaangażowanych w Kościele. Duża w tym wina zaniedbań ze strony kapłanów, którzy nie potrafią jasno wyrazić katolickiej nauki, a chcąc utrzymać młodych starają się na siłę być “fajnI”. Dogłębnie ten problem przeanalizował Ziemowit Przebitkowski na łamach Nowego Ładu (https://nlad.pl/kosciele-dlaczego-mowisz-do-mnie-po-chinsku/ 

 

Świat mi mówi, że to ja jestem najważniejszy. Mówi, że miłość to motylki w brzuchu i bezwarunkowe poklepywanie po plecach. Zatem skoro miłość jest najważniejsza, to uważam, że kocham moją żonę, póki czuję do niej emocjonalną sympatię. Kiedy te emocje mijają, żądam rozwodu, tłumacząc to faktem, że nie kocham już żony, kocham teraz inną, bo gdy to o niej myślę, czuję motylki w brzuchu. A miłość jest najważniejsza, sam mówiłeś.

 

Skoro miłość jest najważniejsza, to „nie mówię innym, jak mają żyć”. Nie krytykuję zła, bo wyrażanie takiej krytyki to nienawiść. Wspieram kobiety, bo one walczą o wybór, nie chcą być zniewolone”, idę do Komunii w masce z piorunem. Mówiłeś, że mam miłować, to miłuję, dlaczego nie mogę otrzymać Pana Jezusa? 

 

Nie wytłumaczyłeś mi tego, Kościele, mówiłeś do mnie tak, bym nie rozumiał, by Cię nikt nie oskarżył o „politykę na ambonie”, by lokalna gazeta nie napisała rękami dyżurnego liberała artykułu potępiającego kaznodzieję. To byłaby profanacja, na którą nie mógłbyś sobie pozwolić, profanacja najbardziej czczonego przez Ciebie świętego – Świętego Spokoju.

 

Nie znam Twojej nauki o miłości, nie rozróżniam caritas od amicitia i amor, nie rozumiem, jak oddzielić postawę miłości od uczucia. Nie znam uczynków miłosierdzia względem ciała i duszy, bo przekazałeś mi je jedynie jako formułkę do zaliczenia przed bierzmowaniem, nie rozumiem, jak miłosierdziem miałoby być napominanie. Przecież skoro kocham, to powinienem „bezwarunkowo wspierać” czyli akceptować każdą postawę. Nie rozumiem, dlaczego grzechem cudzym jest „milczeć, gdy ktoś grzeszy”, nigdy mi tego nie wyjaśniłeś, być może nigdy nawet nie powiedziałeś. A Świat mi mówi, że to nie moja sprawa, gdy ktoś grzeszy i miłością jest milczeć, nienawiścią się wtrącać. A miłość jest najważniejsza, powtarzasz mi to często.”

 

Postawą katolika miłującego bliźniego jest pomoc osobom z niepełnosprawnością, domom samotnej matki, ubogim, Polakom na Kresach. Nie jest nią natomiast nawoływanie do tolerancji dla ludzi czyniących z grzechu ideologię czy mówienie o prawie wyboru. Nie jest nią także uleganie szantażowi liberałów, którzy próbują nam wmówić, że musimy przyjmować każdego, kto tylko pojawi się na granicy, wydając duże sumy w dolarach na samolot z Bagdadu do Mińska. Tak samo jak nie jest postawą katolika hippisizm i pacyfizm. Posoborowy Kościół zmaga się z wieloma problemami, jednym z nich jest konieczność przekazania wiernym, że dobroludzizm i tolerancjonizm nie mają nic wspólnego wspólnego z katolicką miłością bliźniego. Kolejnym, ukazanie, że Jezus wcale nie głaskał każdego po główce, akceptując jego postępowanie. Wychodził do celników i grzeszników, ale z ŻĄDANIEM nawrócenia. Czytając Ewangelie, Dzieje Apostolskie czy Listy św. Pawła nie zobaczymy w nich obrazu jakim niektóre środowiska karmią nas w ostatnich latach. Zobaczymy żądanie twardej bezkompromisowej wiary. U św. Pawła znajdziemy także bardzo nietolerancyjne teksty o tęczowych.

 

A jeżeli jakiemuś “katolickiemu hippisowi” nie podobało się październikowe stanie pod kościołami, to polecam zapoznać się z Ewangelią. 

 

Zbliżała się pora Paschy żydowskiej i Jezus udał się do Jerozolimy. W świątyni napotkał siedzących za stołami bankierów oraz tych, którzy sprzedawali woły, baranki i gołębie. Wówczas sporządziwszy sobie bicz ze sznurków, powypędzał wszystkich ze świątyni, także baranki i woły, porozrzucał monety bankierów, a stoły powywracał. Do tych zaś, którzy sprzedawali gołębie, rzekł: «Weźcie to stąd, a nie róbcie z domu mego Ojca targowiska!» Uczniowie Jego przypomnieli sobie, że napisano: Gorliwość o dom Twój pochłonie Mnie.” J 2, 13-17

 

Dwudziestego czwartego stycznia 1874 roku w Pratulinie (obecnie województwo lubelskie, przy samej granicy z Białorusią) carscy żołnierze zamordowali trzynastu unitów, którzy nie chcieli oddać świątyni prawosławnemu popowi, pozostając wierni unii z Rzymem. Dzisiejsi “katoliccy” hippisi zapewne potępiliby niepacyfistyczną i daleką od ekumenizmu postawę beatyfikowanych przez Jana Pawła II Męczenników.

 

Powtórki z października ubiegłego roku możemy być pewni, wydarzy się ona prędzej lub później, ale na pewno się wydarzy. Mam wielką nadzieję, że jak najwięcej osób zaangażowanych w Duszpasterstwa Akademickie i różnego rodzaju wspólnoty zobaczę wtedy pod kościołami, jako rozumiejących powagę sytuacji i konieczność obrony. Mam także nadzieję, że dojdzie w końcu do pewnej refleksji w środowiskach katolickich i odrzucenia liberalnej zarazy. Jednak zdaję sobie sprawę, że są to dość naiwne pragnienia

 

 

Maksymilian Ratajski