Jan Posadzy - Ognisko bardzo osobiste. Tolkienistyczno-dystrybutystyczne rozważania o paleniu fajkowego ziela

я не думал ни о чем, но я не думал ни о чем, я только трубочку курил c турецким горьким табачком.[1] Tak zaśpiewałby żołnierz radziecki, powtarzając słowa popularnej w ZSRR piosenki. I ja się jemu wcale nie dziwię. Fajeczka bowiem służyć może uwolnieniu się od nadmiaru myśli, zwłaszcza tych niepożądanych. Ale to nie jest jej jedyna funkcja. Palenie fajki sprawdza się również, na przykład, w potrzebie pobudzenia mózgu do wytężonej pracy. Pykać fajeczkę można w samotności lub pospołu, na dobry i zły humor, wobec miękkości domowego fotela i w okopach Wielkiej Wojny. Nie chcę powtórzyć truizmu, iż fajka jest zawsze dobrym pomysłem. Każdy człowiek świadomy czytając poprzednie zdanie natychmiast chwyciłby się za głowę, wszak palenie tytoniu jest oczywiście szkodliwe dla zdrowia i nazywanie tej czynności dobrym pomysłem jest wyjątkowo niewychowawcze. Myślę jednak, że świadomość działa i w drugą stronę a zatem każdy potrafi posłużyć się rozumem w celu podjęcia takich czy innych decyzji w życiu i bierze pod uwagę ich konsekwencje.

 

Gdyby miłośnik pisarstwa J.R.R. Tolkiena otrzymywał złotówkę za każdym razem gdy na stronach Hobbita lub Władcy Pierścieni przeczyta wzmiankę o paleniu fajki czy o zielu do tego służacym, wówczas tolkieniści zajmowaliby pierwsze miejsca na listach najbogatszych ludzi na świecie. Śmiało można rzec, iż dzieje Śródziemia spowite są oparami dymu. Prawdopodobnie wynika to z zamiłowania do palenia fajki samego Profesora[2]. Znamy anegdotę z tym związaną: podczas wywiadu, którego udzelił w roku 1966, powiedzieć miał, iż “Every morning I wake up and think: good, another 24 hours' pipe-smoking.” Zresztą, drugi punkt prologu do Władcy Pierścieni nosi tytuł „Concerning Pipe-weed[3]” i możemy się z niego dowiedzieć jak istotnym jest tytoń dla najcharakterystyczniejszej rasy Wolnych Ludów w Śródziemiu – hobbitów. Na marginesie, profesor Tolkien sam czuł się prawdziwie hobbitem[4]. Może ja też nim trochę jestem? Zwłaszcza, że Shire jest idylliczną krainą szczęśliwości dla każdego dystrybutysty.

 

Najważniesze dzieło Tolkiena, Władca Pierścieni, oprócz tego, że jest książką wojenną i religijną (zdanie samego autora) stanowi, razem z Hobbitem, przykład literatury podróżniczej. Obaj Bagginsowie, Bilbo i Frodo, mają do pokonania poważny szlak nie tylko w wymiarze moralnym i duchowym ale i tym fizycznym. Obydwaj, obdarzeni barwną kompanią, pokonują leśne ostępy, przedzierają się przez góry i doliny, przekraczają rzeki i jeziora i obozują w każdych możliwych wrunkach. A obozowanie nierozłącznie wiąże się z paleniem ognisk. Każdy kto lubi wyściubić nos za próg własnego domu i wyruszyć choć na chwilę w dzicz, wie jak cudownie jest usiąść przy ciepłym, pachnącym i strzelającym ogniu (zwłaszcza z fajką). Dobre ognisko angażuje bowiem wszystkie zmysły. Rozróżniamy dotykiem twardą i suchą korę od miękkiej i wilgotnej, wiemy która sprawi nam kłopot przy rozniecaniu płomienia. Czujemy woń runa leśnego, świeżość igliwia i niezapomniany zapach żywicy, czasem wedrze się do naszych nozdrzy drażniący siwy dym. Podziwiamy zapadający wśród drzew zmrok i ciemniejące barwy zieleni, brązów i szarości by w pewnej chwili rozświetlić ciemości błyskiem pomarańczowych, tańczących iskier. Słyszymy śpiew ptaków, szum koron drzew i pęknięcia gałęzi pod stopami, czasem odezwie się jakiś dziki zwierz. Pod wieczór słychać zaś głębokie buczenie ognia i syk parujących bierwion, od czasu do czasu pęknie od żaru szyszka i przebudzi wszystkich obozowiczów z błogiego letargu. Rano z dobrze zabezpieczonego popiołu wyciągnąć możemy przepyszne pieczone ziemniaki, które z nadzieją nadciągającego śniadania umieściliśmy w dogasającym ognisku (każdy hobbit pamięta z wyprzedzeniam o posiłku).

 

I tak samo jest z fajką. Kiedy chcemy rozpocząć rytuał palenia, musimy się doń odpowiednio przygotować i nastroić. Mam czasem skojarzenie sakralne, kiedy myślę o paleniu fajki i całym związanym z tym anturażu, przyrównując ją do kadzielnicy kościelnej. Porównywanie fajeczki do ołtarza byłoby już przesadą i nadużyciem, ale czyż starotestamentowe ołtarze nie służyły do sładania ofiar całopalnych na woń miłą Panu Bogu? No bo przecież pierwsze uchwycenie w palce rzeźbionej główki ma na celu sprawdzenie jej temperatury, czy fajka zdążyła „odpocząć” od ostatniego użytkowania, oraz czystości. Niczym ministrant szykujący przyrząd do Mszy Świętej, musimy nasz przedmiot oczyścić z nadmiaru nagaru, wymienić filtr węglowy, sprawdzić dociśnięcie ustnika do cybucha i przygotować ubijak do tytoniu. Sięgamy po fajkowe ziele, które fabrycznie najczęściej pakowane jest w paczki wyściełane od wewnątrz srebrną lub złotą folią, znowu dość liturgiczne barwy. Każdy gatunek tytoniu ma własne wymagania co do sposobu ubicia go w główce fajki. Jedne lubią gęste zbicie, inne smakują najlepiej palone luźno, wystając trochę ponad krawędź. Niektóre tytonie warto nawet zwijać w małe, kulkowate kłębki i tak układać w fajce. Wreszcie, gdy „sprzęt jest załadowany” można sięgnąć po zapałki. Tak, zawsze odpalamy drewnem, bądźmy poważni. Wyobrażamy sobie postać podpalającą sześć ołtarzowych świec liturgicznych przed Mszą Świętą solenną[5]. Specyficzny szelest drewienek w kartonowym pudełku poprzedza syk płonącej siarkowej główki. Przykładamy ognik do fajki i wtedy w powietrze wzbija się pierwsza chmurka dymu. Smak wypełnia jamę ustną, delikatny szelest żarzącego się tytoniu łaskocze uszy i nozdrza a pod przymkniętymi powiekami i na granicy marzeń słyszymy: „Incensum istud a te benedictum ascendat ad te, Domine: et descendat super nos misericordia tua[6].” I od tej chwili trwamy sam na sam z naszym bardzo osobistym ogniskiem. Możemy śmiało, w zaciszu własnego domu, siąść przy ogniu i myśleć o wszystkim, cośmy widzieli. O kwiatach na łące, o motylach i letnich upałach, które przeminęły[7]Aż w końcu drewno zaczyna delikatnie parzyć w dłonie i czujemy, że czas misterium się skończył. Ponad wielkim, żeliwnym naczyniem uderzamy kilkakrotnie nadgarstkiem w główkę fajki i obserwujemy opadające resztki popiołu. „Prochem jesteś i w proch się obrócisz”.

 

Nie jest wcale przesadą tak jednoznacznie religijne skojarzenie związane z paleniem fajeczki. Tym bardziej dla dystrybucjonisty. Gilbert Keith Chesterton i Hilaire Belloc, „ojcowie założyciele” myśli dytrybutystycznej, jak przystało na angielskich dżentelmenów, nie ustępowali Profesorowi w spożyciu fajkowego tytoniu. Szara eminencja dystrybutyzmu[8], papież Leon XIII, co prawda gustował w tabace, ale nie wiemy czy nie zdarzyła mu się przygoda fajkowa. Widzimy wprost, że fajka – katolicka to rzecz. Także w wymiarze materialnym. Dystrybucjonista spojrzy na przedmiotowe narzędzie na własny sposób. Wyobrazi sobie wprawionego rzemieślnika, który z pietyzmem przemienia nic nie znaczący kawałek drewna w piękną fajkę, umieszczając w produkcie część samego siebie. Zresztą budulcem nie musi być drzewo. Przepiękne fajki produkuje się także z gliny, pianki morskiej, kamienia, szkła i najrozmaitszych innych materiałów. Posiadałem kiedyś taką piankową fajeczkę z ustnikiem z bursztynu, bardzo marynarska robota. I niezwykle artystyczna.

 

A ziele? Dotyka istoty pracy z ziemią. Maleńkie ziarenka zasiane na płytkiej tacuszce w połowie kwietnia dorastają w ciągu tygodnia do wysokości 1-2 centymetrów i pikowane są do doniczek. Około 10 czerwca roślinki, które teraz mają wysokość 8-10 centymetrów i posiadają 6-8 liści, umieszcza się w ziemi. Już po tygodniu hodowca spulchnia glebę wokół dobrze rosnących sadzonek i odrzuca słabe okazy. Następnie sytuacja się powtarza. Około 15 lipca 30-centymetrowe krzaczki tytoniu zaczynają wyścig ku słońcu. Od końca lipca, aż do września, trwają zbiory owoców ziemi i ludzkiej pracy. To nie koniec jednak. Teraz liście należy poprawnie osuszyć, dbając o odpowiednią wilgotność powietrza[9]. Lato się kończy, przychodzą deszcze, można wykorzystać naturę i suszyć tytoń pod wiatą na świeżym powietrzu. Tak przygotowane liście poddać należy fermentacji. Wesoły gospodarz (być może imieniem Hamfast[10]) delikatnie rozkłada na stole tytoń i przygotowuje ciepłą wodę z dużą łyżką miodu. Gromadka dzieci, może przyszłych hodowców, przygląda się jak ojciec skrapla liście, układa je jeden na drugim i zwija w rulony po kilka sztuk. Takie zawiniątka zabezpiecza papierem do pieczenia i wkłada do pieca, ogrzanego do temperatury 65 stopni Celsjusza, na trzy i pół godziny. Całą operację powtarza czterokrotnie. Wreszcie sfermentowany tytoń kroi się w cieniutkie paski i spakowawszy zawozi, np. pod adres Northmoor Road 20 w Oxfordzie[11]. W tytoniu widać i czuć dystrybucjonistyczne wartości ziemi, pracy i czasu. Połączone z szacunkiem do przyrody i środowiska naturalnego.

 

Palenie fajki to coś więcej niż pospieszne rozpalanie śmierdzącego papierosa na przystanku autobusowym w nerwowym oczekiwaniu na transport publiczny. Każdy element rytuału palacza jest ważny, do każdego można dopasować nieskończoną gamę skojarzeń, wzniosłych i trywialnych. Paląc fajkę jednoczyć się możemy z naszymi bohaterami, tak rzeczywistymi jak i fikcyjnymi, we wspólnocie fajczarzy. Nie musimy, myśląc o fajce, wyobrażać sobie potężnej, dymiącej główki, wystającej spod sumiastych wąsów i gęstej brody starego wilka morskiego. Choć i to skojarzenie może miłośnik Tolkiena przyjąć z uśmiechem. Czyż najsłynniejsi fajczarze wśród hobbitów, Frodo i Bilbo Bagginsowie, nie odbyli koniec końców wyprawy morskiej „na skraj świata”? Nie wierzę żeby w czasie jej trwania nad elfickim okrętem nie uniosły się z dwóch bardzo sobistych ognisk wesołe kłęby Starego Toby’ego[12]. No proszę, zacząłem te rozważania odniesieniem do Armii Czerwonej, poprzez literaturę fantastyczną Tolkiena i skojarzenia z ars celebrandi Kościoła Katolickiego dotarłem do dystrybucjonizmu, po czym wróciłem do Profesora. Tam i z powrotem.

 

 

 

Jan Posadzy

 

 

 

[1] Fragment piosenki rosyjskiej pt. Когда мы были на войне (pol. Kiedy byliśmy na wojnie). Tłumaczyć go można następująco: „Ja nie myślałem o niczym, ja nie myślałem o niczym, ja tylko paliłem fajeczkę z tureckim gorzkim tytoniem.”

 

[2] Tak „w towarzystwie” mówi się o Tolkienie.

 

[3] Pol. „Co się tyczy fajkowego ziela.”

 

[4] “I am in fact a Hobbit (in all but size).” Z listu nr 213 do Deborah Webster (1958).

 

[5] Najpiękniejszy z trzech modeli Mszy Świętej w nadzwyczajnej formie Rytu Rzymskiego. Charakteryzuje się, m.in. sześcioma płonącymi świecami, pełną asystą liturgiczną i okadzeniem ołtarza.

 

[6] Formuła okadzenia wypowiadana przez kapłana w czasie Ofiarowania: To kadzidło, któreś pobłogosławił, niech się wzniesie ku Tobie, Panie, a na nas niech zstąpi miłosierdzie Twoje.

 

[7] Początek wierszo-piosenki “I Sit Beside the Fire and Think” śpiewanej prez Bilba Bagginsa w Rivendell 24 gudnia 3018 roku Trzeciej Ery, na dzień przed wyruszeniem z Imladris Drużyny Pierścienia.

 

[8] Leon XIII jest autorem encykliki Rerum Novarum, która wraz z Quadragesimo Anno, stanowiła fundament Katolickiego Nauczania Społecznego, będącego podstawą dystrybucjonizmu.

 

[9] Min. 70%

 

[10] Hamfast Gamgee, mistrz zielarski i ogrodniczy w Shire, bohater powieści Władca Pierścieni.

 

[11] Oksfordzki adres J.R.R. Tolkiena

 

[12] Old Toby to nazwane imieniem Tobolda Hornblowera ziele fajkowe, szczególnie cenione przez hobbitów w Shire.