Jan Posadzy - Najważniejszy składnik. O konsumpcji antykonsumpcjonistycznej.

Do zdecydowanie najprzyjemniejszych momentów w życiu człowieka (jest to zdanie subiektywne, acz poprarte mnóstwem głosów) należy czas następujący zaraz po spożytym w znakomitym gronie, pysznym posiłku. Wtedy to zasiadamy w wygodnym fotelu by poczytać książkę przy akompaniamencie fajeczki i kieliszka złocistego płynu. Wszystkie wymienione elementy są ważne i tworzą spójną całość. W kolejności występowania mówimy zatem o jedzeniu, meblu, owocu pracy intelektualnej, wyrobie drewnianym (na przykład) wraz z wkładem (będącym efektem hodowli roślinnej) i o leżakowanym alkoholu zawartym w szkle. Pewnie można by dodać wiele punktów do tego zestawienia, ale nie jest to teraz potrzebne. Dlaczego wymieniona materia przynosi użytkownikowi tyle przyjemności? Wszystko, o czym wspomnieliśmy posiada jeden, ten sam najważniejszy składnik – czas. Wymienione części całości, aby wytworzyć wspomniany „przyjemny moment”, muszą zostać skonsumowane, co także odbywa się w czasie. I najczęściej go wówczas nie szczędzimy. Być może książką, którą chcemy czytać jest drugi tom tolkienowskiego cyklu Władca Pierścieni – Dwie Wieże. Natrafimy tam na ważne zdanie, wypowiadane przez z jedną z postaci[1]"You must understand, young Hobbit, it takes a long time to say anything in Old Entish. And we never say anything unless it is worth taking a long time to say." I powinniśmy tę zasadę odnieść także do innych dziedzin i czynności życia, nie tylko do mówienia.

 

 W naszych czasach trudno jest docenić cokolwiek, co ze swej natury jest czasochłonne. Z każdej strony atakuje nas impet dziejów wmawiający każdemu, że trzeba wszystko mieć teraz, zaraz, szybko. A szybciej znaczy lepiej. Bo przecież im prędzej, tym więcej, więc „KUP TERAZ!” Nie rozważaj zakupu, po prostu KUP! Imperatyw konsumpcyjny wymierzony w naszą podświadomość penetruje nas właściwie od kołyski. Zaczynamy przyzwyczajać się do posiadania na krótko (o ile w ogóle chcemy posiadać, bo przecież można wynająć, wypożyczyć) i natychmiast zastępujemy zużytą rzecz nową. Komputera używamy w celach zawodowych i rozrywkowych, zazwyczaj wcale nie przetwarzając przy tym w sieci setek megabajtów danych w czasie sekundy, ale i tak chcemy mieć internet szybki, najszybszy! Mimo, że wystarczyłby nam „pakiet brązowy” (taki średni), to czujemy lekkie ukłucie wstydu i zazdrości, gdy sąsiad ma „złoty” (bardzo szybki) i natychmiast zaczynamy kalkulować czy nie warto by zmienić umowy z dostawcą internetu. Na przykład moglibyśmy kupić „pakiet platynowy” (prędkość łącza potrzebna N.A.S.A. i podobnym organizacjom), bo taki jest i można go nabyć. Żeby było szybciej. Ta tendencja sprawia, że godzimy się na masę taniego badziewia, które można skonsumować natychmiast, dokładnie tak szybko jak powstało i zastąpić błyskawicznie nowym. Rzeczy, które zawierają w sobie solidną porcję składnika, jakim jest czas, są drogie lub wymagające. A zatem stają się dobrem ekskluzywnym.

 

Oczywiście, mam tu na myśli, na przykład jedzenie. O ile łatwiej jest dziś wyskoczyć z pracy by złapać bułkę z mięchem i liściem sałaty, którą zjemy zanim zdążymy zastanowić się nad jej smakiem. Przygotowanie jej zajmie wprawionej obsłudze lokalu kilka minut. Zyskujemy więc i my i obsługa, na czasie oczywiście. Nie mówię, że skorzystanie z takiej usługi jest złe, pod warunkiem, że nie staje się standardowym modelem naszego żywienia. Mając do dyspozycji cały ten tort, zwany dobą, warto rozważyć jak duży kawałek należeć powinien do procesu odżywiania. Bo to nie tylko czynność wkładania pokarmu do ust, żucia i połykania. Przygotowywanie posiłku samo w sobie zasługuje na wieli szacunek. Oto jeden z momentów, kiedy mąż, żona i trójka dzieci wchodzą razem do kuchni by przyrządzić kolację. Tak, ja wiem, jak to facet w kuchni? Przecież to „n i e k o n s e r w a t y w n e”. A guzik prawda. Wcale nie po to mężczyzna tam jest by wykonywać damskie zadania. Ojciec ma przede wszystkim być obecny. Po to żeby dzieci widziały rodziców, „robiących razem rzeczy”. Aby móc obcować z tą, która w końcu jest z nim już jednym ciałem, póki śmierć ich nie rozłączy. Ile mamy w ciągu dnia chwil, które możemy spędzić wspólnie, jako rodzina? Przecież każdy facet pracuje, nie może wygospodarować z powietrza czasu, który poświęci rodzinie. On też potrzebuje snu, samotności, realizacji własnych celów i pasji (podobnie jak ona). Z własnego doświadczenia wiem, że wspólne przygotowywanie posiłku może być doskonałą formą odpoczynku. Zatem mąż niech robi co do niego należy: wybierze wino do posiłku, przygotuje stosowną muzykę jako tło dla kolacji, nawiąże rozmowę o czymś interesującym, wyda dyspozycję przygotowania sztućców i zastawy dzieciom, pochwali smak sosu wsadziwszy doń paluch. Kobieta wie co robić, do niej w końcu kuchnia należy i nie wyobrażam sobie by to zdanie mogło być w jakikolwiek sposób poniżające. Zresztą, przekonanym nie trzeba a oburzonym nie warto tego tłumaczyć. Ważne, że dzieci na to patrzą i się uczą, przez naśladownictwo najłatwiej (i najszybciej, ha!). Tak przygotowany posiłek można spożyć przy wspólnym stole[2]. Stół z całym anturażem jest jednym z najważniejszych elementów sarmackiej obyczajowości staropolskiej. Związane z nim były także dziwaczne tradycje szlacheckie, jak choćby ta dotycząca przynoszenia z sobą na biesiadę bogato zdobionych sztućców w pysznie zdobionym futerale wetkniętym za cholewę buta[3]. Rodzina może zatem patrzeć na siebie w najlepszym dostępnym w domu otoczeniu. Wobec znakomitych smaków i zapachów, delektując się delikatnym dźwiękiem muzyki, szczękiem narzędzi o talerze i rozmową spoglądają na siebie znad pięknie udekorowanych półmisków.

 

Takie zwyczaje spożywcze rodzą wiele korzyści, wybieramy bowiem ludzi nad przedmioty, obcujemy z sobą oraz z pięknem i korzystamy z owoców własnej pracy. Kosztują na jednak czas i najczęściej także pieniądze. Bo tak podana kolacja jest z pewnością droższa od buły z mięchem ze stoiska. Sztuczne pieczywo ze sztucznym mięsem i ekspresową plastikową sałatą różni się od produktów naturalnych, wytworzonych metodą czasochłonną. Nalewając żonie kieliszek wina myślimy o szklarzu, który sporo się napocił by „wydmuchać” tak ładne naczynie czy kształtną butelkę. Pamiętamy o winiarzu, który od nasionka hodował winorośl, zmagając się ze szkodnikami i siłami przyrody, by w końcu móc zebrać plon i rozpocząć proces fermentacji wina. Nawet kiedy i to się skończy, następują długie miesiące, może lata leżakowania trunku. Po to, żeby czas mógł zrobić swoje. Tak samo krojąc chleb, smarując go masłem i przegryzając nim kawałek pieczonej wołowiny ze szparagami, doceniamy pracę ludzi ziemi, którzy nam te produkty zapewnili. Wspomnijmy rolnika, który z mozołem objeżdża traktorem swoje pola i zapewnia dobry grunt pod wzrost jego pszenicy i warzyw. Inny pewnie z dbałością pielęgnuje stado krów mlecznych i rzeźnych, byś mógł mieć swoje masło i mięso. Mam przynajmniej nadzieję, że tak się dzieje, a moje wyobrażenia o szacunku hodowców do ich trzody nie są zakłamane. W życiu poczyniłem wiele obserwacji z tym związanych i wiem, że co do zasady tak właśnie jest. To przykład dzięcej naiwności[4] cechującej każdego dystrybucjonistę, gdy myśli i mówi on o pracy z ziemią i jej płodami.

 

No dobrze, to było o jedzeniu. Teraz powinniśmy pomówić o fotelu. Fotel wykonał stolarz, tapicer, może jakiś lakiernik. Jeżeli posiada okucia czy inne ozdoby metalowe, mógł przejść również przez ręce kowala-artysty. W każdym razie na pewno siedzisko było drogie i z pewnością pozostanie z nami na bardzo długo (w zależności od temperamentu wspomnianych dzieci), o ile będziemy o nie stosownie dbać. Jest to piękny, luksusowy przedmiot, który z powodzeniem można zastąpić plastikowym krzesłem odlanym z formy w fabryce. Pewnie nawet taki erzac mógłby mieć charakter „dizajnerski” a zastąpić go można zawsze nowym, lepszym, gdy tylko zacznie się psuć. To zupełnie tak jak z małżeństwem. Utrzymanie go i stałe wzrastanie w sakramentalnym związku kobiety i mężczyzny jest czasochłonne, trudne, żmudne, niewygodne i bardzo proste do zastąpienia jakimś współczesnym ekwiwalentem[5]. Ale zdecydowanie warto i należy się poświęcić by zamienników nie stosować. Poświęcenie jest tu dobrym termiem, a chodzi nie tylko o poświęcenie siebie współmłżonkowi, ale całego małżeństwa Panu Bogu. Tak pisał o tym abp Fulton Sheen: „In all human love it must be realized that every man promises a woman, and every woman promises a man that which only God alone can give, namely, perfect happiness[6]”. I tak właśnie jest, niektórych spraw naprawdę nie da się załatwić po ludzku. Dlatego nie warto się o to samodzielnie starać i wcale nie trzeba. Reszta natomiast jest wyłącznie w naszych rękach. Czas ma w kontekście małżeństwa znaczenie szczególne. Przecież wieloletnie pożycie spotyka się powszechnie (wciąż, Bogu dzięki) z zasłużonym uznaniem a osiągnięcie pewnego stażu małżeńskiego skutkuje wręcz wyróżnieniem rangi państwowej oraz kościelnej.

 

W następnej kolejności do omówienia jest książka. Co może powiedzieć pospolity człowiek o czytaniu? Najlepiej chyba sprwadzić to czytając Pospolitego człowieka[7], zwłaszcza zaś esej O czytaniu. Tam właśnie pan Chesterton mówi coś takiego: “The first use of good literature is that it prevents a man from being merely modern.  To be merely modern is to condemn oneself to an ultimate narrowness; just as to spend one’s last earthly money on the newest hat is to condemn oneself to the old-fashioned.  The road of the ancient centuries is strewn with dead moderns. Literature, classic and enduring literature, does its best work in reminding us perpetually of the whole round of truth and balancing other and older ideas against the ideas to which we might for a moment be prone.” Powiedziano to w kontekście literatury autorstwa wielkich klasyków a do takich zaliczyć można zarówno piszącego słowa przed chwilą cytowane, jak i J.R.R. Tolkiena (wspominaliśmy wszak, że hipotetyczny konsument czasochłonnych przyjemności, które są tu omawiane, czyta akurat Władcę Pierścieni). A zatem sama dobra literatura jest po prostu ponadczasowa, natomiast na mierną czasu szkoda. Tylko tyle właściwie musimy wiedzieć na potrzeby niniejszych rozważań. Co zaś się tyczy samego procesu pisania książki, to znów umysł dystrybucjonisty z lubością rozkłada go na czynniki pierwsze. Samo drukowanie fizycznego egzemplarza literatury nie jest zbyt czasochłonne i problematyczne. W tym przypadku korzystamy słusznie z dobrodziejstw technologii. Dokładnie takie zdanie miał wielki dytrybucjonista[8], który konstatował, że technologia i rozwój techniczny w zdrowym społeczeństwie mogą być prawdziwym błogosławieństwem, ale wobec agresywnego kapitalizmu[9], który własność tych technologii umieszcza w rękach niewielu, rodzi to mnóstwo zagrożeń. Na przykład w postaci szturmującego zewsząd konsumpcjonizmu. Pisarz, który zamierza przelać na papier część własnej duszy musi liczyć się z poważnym wydatkiem czasu i wysiłku intelektualnego. Poważne dzieło wymaga oczytania, wrobienia warsztatu literackiego, odbycia kwerendy źródłowej. Nie trzeba wspominać jak długo trwa poszukiwanie wydawcy, negocjacje z nim i organizacja samego druku. Do tego dochodzą projekty okładki, edycja, weryfikacja błędów i niedociągnięć. Na całe szczęście autor, który poważnie traktuje misję pisarską, nie stawia sobie za cel nadrzędny zarobienia mnóstwa pieniędzy na bestsellerze (choć oczywiście, jeżeli zasłużył, należy mu się) ale postawienie intelektualnego pomnika, którego czas nie zdoła obalić. Wreszcie konsumpcja książki także trwa. Czytanie szybkie jest umiejętnością pożądaną, ale niepowszechną. Bardzo mi zatem miło PT Czytelniku, że postanowiłeś poświęcić część własnego czasu na lekturę niniejszych rozważań.

 

Powinien teraz nastąpić obszerny opis korelacji zachodzącej pomiędzy czasem a fajką i tytoniem, ale nie nastąpi. Fajczarze, do których zalicza się wielu dystrybucjonistów i miłośników twórczości Tolkiena, nie ważą sobie lekce przedmiotu ich zainteresowania, zatem fajka zasługuje na odrębne opracowanie. Proszę mi uwieżyć na słowo: stworzenie pięknej i dobrej jakościowo fajki zajmuje dużo czasu, to samo dotyczy fajkowego tytoniu. Palenie zaś nijak nie może odbywać się w pośpiechu. W kilku zdaniach omówmy zatem kwestię leżakowanego, mocnego alkoholu. W tym przypadku czas jest dosłownie najważniejszym składnikiem produktu. Przecież whisky, bourbon, brandy, koniak, armaniak, calvados, i cała reszta alkoholi leżakowanych jest właściwie określana przez czas jaki spędzi na powolnym dojrzewaniu w beczce. Moja ulubiona szkocka whisky, The Balvenie[10], występuje w sklepach najczęściej w dwóch odmianach: dwunasto- i czternastoletniej. Pozostałe wersje wiekowe są niestety trudniej dostępne albo poza zasięgiem finansowym. Można by pomyśleć, że pomiędzy 12-letnim leżakowaniem w beczce po burbonie i następnie 9 miesiącami spędzonymi w drewnie po sherry a 14-letnim spoczynku burbonowym i finiszu w beczce po karaibskim rumie różnica wyczuwalna będzie wyłącznie dla koneserów. Otóż jest inaczej. Korzyść płynącą z dwóch dodatkowych lat oczekiwania odnotowała nawet moja żona, która whisky nie cierpi i pić jej nie potrafi. Obie odmiany trunku różni także ponad sto złotych w cenie za butelkę o objętości 0,7l. Whisky jest takim rodzajem produktu, dla którego sprawdza się powiedzenie: „cena odzwierciedlona jest w jakości”. Warto poczytać trochę o procesie destylacji i starzenia tego trunku. Nie bez znaczenia jest także źródło cukru (w tym przypadku zboże), które pozwala zaistnieć alkoholowi i stanowi bazę całego napoju. Trzeba je w dobrych warunkach wyhodować. Znów myślami wracamy do rolników i ich działań. Degustacja whisky, bo picie jest w tym wypadku terminem rzeczywiście niestosownym, co do zasady trochę trwa. Już sam wydatek finansowy nakazuje nam delektować się smakiem i aromatem alkoholu, dbając o odpowiedni nastrój wykonywania czynności. Wydając kwotę, np. 350 zł na whisky możemy nabyć kilka butelek podłej mieszanki młodych destylatów, które co najwyżej upiją nas przywołując grymas na usta, albo zainwestować w jedną, starszą butelkę, która zapewni nam chwilę prawdziwej przyjemności i nie zaburzy zmysłów. Ktoś by powiedział, że „wódka nie ma smakować, tylko poniewierać”. Cóż, ten już ma problem.

 

Starałem się w tych kilkuset znakach wykazać, że prawdziwy konsumpcjonizm skorelowany jest z pojęciem czasu. Czas jest ważny i należy go szanować. Czas rzeczywiście kosztuje a jednocześnie nie można go kupić. Zamiast wypełniać czas czynnościami, warto niektóre czynności wypełnić czasem. Nie może w niniejszych rozważaniach zabraknąć słynnego cytatu Gandalfa[11]„All we have to decide is what to do with the time that is given us.” Bo czas jest darem, zarówno nam danym, jak i możliwym do ofiarowania przez nas. Wśród osób o poglądach zachowawczych funkcjonuje wyświechtane powiedzenie, że konserwatysta czas odmierza w tysiącleciach. Tak duży nacisk położony na długie trwanie znajduje wśród nas odzwierciedlenie w szacunku żywionym wobec starych ludzi, starych zwyczajów i praw, starych form ustrojowych i społecznych, starych budowli, starych modeli obrzędowych czy starych dowcipów. Takie urocze rupieciarstwo sytuuje nas w muzeum historii i myśli świata na równi z dinozaurami. Na nas też już czas przyszedł, by umierać. I będziemy to robić, ale powoli[12].

 

 

 

Jan Posadzy

 

 

 

[1] Tak mówi Drzewiec (ang. Treebeard).

 

 

 

[2] Powinienem wspominać o oczywistym skojarzeniu stołu z ołtarzem, zwłaszcza w modelu „posoborowym”, czy nie trzeba?

 

 

 

[3] Jędrzej Kitowicz, Opis obyczajów za panowania Augusta III.

 

 

 

[4] To chyba jednak idealizm, co w tym złego?

 

 

 

[5] To oczywiście nieprawda. Małżeństwo nie ma ekwiwalentu. Mowa o „związkach nieformalnych”, czymkolwiek są.

 

 

 

[6] Fulton J. Sheen, Three to Get Married.

 

 

 

[7] Gilbert Keith Chesterton, The Common Man (zbiór esejów, jeden z nich nosi tytuł On reading).

 

 

 

[8] Hilaire Belloc, Servile State.

 

 

 

[9] Celniej, za Chestertonem, nazywajmy to zjawisko proletaryzmem.

 

 

 

[10] Speyside. Toffi i karmel, także trochę pomarańczy, suszonych owoców oraz przypraw korzennych. Starsza także banany, mango i ananas, trochę wanilii. Nic skomplikowanego, polecana raczej dla początkujących, mimo to pozostaje, jak dotąd, numerem jeden. Nie jest to lokowanie produktu, po prostu uważam, że należy tę pozycję wyróżnić.

 

 

 

[11] J.R.R. Tolkien, Władca Pierścieni, Drużyna pierścienia

 

 

 

[12] Odniesienie do znakomitej książki profesora Jacka Bartyzela, Umierać, ale powoli.