Michał Niecki - Kochanka Kardynała

Wstęp

 

Nacjonalizm. Konserwatyzm. Katolicyzm. Nierozerwalne ze sobą idee, nacjonalizm musi być katolicki, a katolik w pewnym sensie powinien być nacjonalistą. A w szczególności ten konserwatywny. Dosyć niekwestionowana wizja, która nawet mimo niewiary nakazuje nam zachować swój osąd dla siebie. Oczywiście, część z nas jest katolikami, część przynajmniej chrześcijanami – ale nie wszyscy. A przecież nacjonalizm to znacznie szersze pojęcie niż nacjonalizm katolicki – tak jak sam katolicyzm to szersze pojęcie niż polityczna doktryna narodowo-katolicka. Nie zamierzam nikogo przekonywać do porzucenia swojej wiary, wręcz przeciwnie – niech wierzący potraktują artykuł jako pewien argument, który może zbiją z łatwością a może jakoś umocni ich stanowisko - zamiast bezkonstruktywnej frustracji. Nie kieruję go też do zatwardziałych antyklerykałów, bo ani sam się do takowych nie zaliczam, ani nie dostarczę im środków do „zaorania” wierzących. Wynika on raczej z myśli o wszelkim spektrum między wiarą a niewiarą. Ludzi zatroskanych o los narodu, a pełnych wątpliwości co do roli katolickiego Kościoła.

 

Kochanka kardynała

 

Kardynałowie miewają kochanki, jak mniemam. Cóż, Kościół jest święty ale tworzą go grzeszni ludzie. Raczej nikogo to nie dziwi, bo każdy grzeszy, każdy może się złamać. Nie chodzi jednak o rozliczanie. Zapewne w tego typu relacjach istnieją pewne bardzo określone reguły. Z jednej strony te typowe jak to między dwojgiem ludzi w związku, z drugiej te dodatkowe. Tak więc można uznać, że oboje z nich obowiązuje wierność, troska o drugą osobę, może nawet i miłość. To co jednak istotne w tym obrazie – nie jest to relacja partnerska. Kardynał zapewnia swojej kochance utrzymanie, pieniądze na drobne wydatki i zachcianki. Ona z kolei ubezwłasnowolniona godzi się na jego łaskę i niełaskę. Wszystko pod jednym rygorem – zawsze w ukryciu, w końcu to byłby skandal. Oczywiście, czasem pojawią się razem pod jakimś pretekstem, czasem puści jej oko z ambony. Ale trzeba być ostrożnym, Kościół nie przetrwa skandalu.

 

Patrzymy z nadzieją na hierarchów licząc, że rzucą nam ochłap uwagi. Co więcej, prywatnie nawet może się okazać, że wspierają nasze postulaty, ideę narodowego państwa. Ale publicznie nie można powiedzieć wszystkiego. Nie można nazwać zła po imieniu – bo to przecież niepolityczne. Można co najwyżej skarcić głośno, a w kuluarach wyjaśnić, że tak było trzeba. Ostatnia fala antyklerykalizmu dobitnie to pokazała, na wezwanie kleru i konserwatystów, nacjonaliści ruszyli bronić kościołów. I nie byli to tylko katolicy – niektórzy bronili świętych miejsc przed lewicowym tłumem, bo wybierają porządek zamiast chaosu. A przecież zauważmy, ateistyczny tłum nie walczy ze świętością, bo jej nie uznaje – tłum walczy z Kościołem. Z księżmi i biskupami. Także oni dostali w tych dniach ochronę.

 

Dostaliśmy coś w zamian? Słowo uznania, duchowe wsparcie? Dziś tak jak wczoraj, Kościół popiera tylko prawicowych konserwatystów z PiSu. Dziękuję nacjonalisto, wiele dla mnie zrobiłeś. Ale teraz musisz się schować. Kościół nie przetrwa skandalu.

 

Żywa wiara czy instrument

 

Oczywiście dla szczerze wierzącego katolika nie jest to duży problem. Nie oczekuje, że hierarchowie zrobią coś za niego, w końcu Kościół to wszyscy ludzie wierzący. Kościół przechodzi kryzysy. Księża i biskupi grzeszą jak wszyscy i nie można obarczać ich zupełną winą. Co więcej, należy pamiętać, że w chrześcijańskiej wizji świata, pewnego dnia wszyscy przestaniemy być nacjonalistami. Naród nawet jeśli jest najwyższą wartością na ziemi, to przecież nie jest nią w ogóle – najwyższą jest Bóg. A ojczyzną chrześcijan jest Niebo. Jeśli nasze przywiązanie do katolicyzmu wynika z żywej wiary – to broni się jej do samego końca. Jeżeli przyjmuje się wiarę katolicką i wszystko co z nią związane bronić się będzie świętości Kościoła. Ale czy należy bezkrytycznie w tej sytuacji podążać z hierarchami? Skoro Kościół to ogół wierzących, może dobrze żeby to oni wzięli sprawę w swoje ręce.

 

Niemniej nie zależy mi na pouczaniu katolików. Wśród nas są rodzimowiercy, są chrześcijanie innych wyznać, wszelkiej maści agnostycy, deiści i ateiści. Wątpiący i pewni. Większość z tej grupy jednak dyplomatycznie omija kwestię wiary. Co prawda nie podzielają jej, a często są absolutnie przeciwni. To co jednak cenią w katolicyzmie to ideę religii. Kościoła jako ponadpolitycznej wspólnoty o nieprzecenionym dorobku artystycznym, kulturowy i naukowym dla historii Polski, Europy i świata. Ale wspólnoty również – ponadnarodowej. I przede wszystkim spójny system filozoficzny i moralny. Zdrowe społeczeństwo potrzebuje religii, która chroni przed upadkiem w liberalizm i ateistyczny marksizm. Na to nakłada się sojusz Kościoła z nacjonalizmem, wydaje się odwieczny. Jak w hiszpańskiej wojnie domowej kiedy to nacjonaliści, monarchiści i tradycjonaliści katoliccy walczyli wspólnie z lewicowo-liberalną i antyklerykalną nawałnicą. A to, że państwo frankistowskie niewiele miało w sobie z państwa narodowo-syndykalistycznego pomija się skrzętnie.

 

No i w końcu, chyba najważniejsze – przez lata to działało. Kościół nie dość, że był niebywale szanowaną instytucją schyłku PRL to chętnie sympatyzował z wszelkimi ruchami antykomunistycznymi, jeżeli tylko te godziły się na katolicyzm. Przypomnieć wystarczy Lecha Wałęsę z wizerunkiem Matki Boskiej w marynarce. Cynizm? Nie posądzałbym go o to. Raczej moda, sympatia tłumu. Odbudowa polskiego nacjonalizmu w narodowo-katolickim duchu, pod egidą Romana Giertycha mogła się udać. To się po prostu opłacało.

 

Nic więc dziwnego, że w takiej wizji, konserwatywny i prawicowy nacjonalizm (bo przecież inny być nie może) to nic więcej jak bardziej zwariowana, młodzieńcza i może groźna wersja pisowskiego konserwatyzmu. Nawet współczesny Ruch Narodowy – karykaturalnie owładnięty historycystyczną potrzebą rekonstrukcji przedwojennych środowisk narodowych. Taki PiS tylko, że bardziej napompowany teoriami spiskowymi i libertarianizmem.

 

Zdaje się, że to są trzy główne powody trzymania się Kościoła przez niekatolików. Potrzeba ideologicznego oparcia w czymś silniejszym od siebie, wiara w nierozerwalność wszystkiego co prawicowe, a więc i prawicowość nacjonalizmu, a w końcu chłodna kalkulacja. Przy czym ten trzeci jest najistotniejszy. Niejako odwrócenie wartości – naczelną wartością jest naród, a katolicyzm wtórną do niego jako ochrona przed liberalizmem i lewicą. I w tym miejscu zaczyna się najistotniejszy wniosek, a następnie pytanie. Skoro katolicyzm jest jedynie instrumentem do realizacji konkretnych celów, to jeśli tylko nie będzie nas on zadowalać, przestanie być użyteczny albo znajdzie się zwyczajnie lepszy to można się go pozbyć, zastąpić nowym. Następnie pytaniem jest: czy DZISIAJ ten instrument spełnia swoją rolę? Mimo tendencyjności artykułu – nie narzucam odpowiedzi. Warto samemu dojść do własnego wniosku. Czy muszę udawać szacunek do Kościoła, czy muszę nadstawiać drugi policzek w obronie nieswojej wiary, czy mam moralny obowiązek, bo umierali za to nacjonaliści iberyjscy i żołnierze wyklęci?

 

Niechciany mariaż

 

Jarosław Kaczyński jest przede wszystkim parlamentarnym graczem. Kto śledzi jego wypowiedzi na pewno zwróci uwagę na często pojawiąjącą się frazę: jedyną znaną w Polsce alternatywą dla chrześcijaństwa jest nihilizm! Genialnie zarysowuje linie podziału, w którą wierzą nacjonaliści. I w ten sposób lądujemy w wymuszonym mariażu z konserwatystami i konfederacją. Jakakolwiek próba przekroczenia tej granicy to przejście na stronę wroga – nihilistów do których zaliczają się wszyscy, od neoliberałów, przez lewicowców aż po twardy bolszewizm. Politycznie jest to jak najbardziej zrozumiałe – nie dość, że linia podziału przebiega tak żeby zgarnąć tę większą część wyborców, to jeszcze samemu uchodzić za tę umiarkowaną opcję.

 

Przy tym wszystkim nie należy jednak przypisywać Kościołowi jakiegoś oportunizmu. Nie jest tak, że wspiera konserwatystów z PiS tylko dlatego, że ci akurat są u władzy. Kościół ma swoją bardzo konkretną wizję społeczeństwa – wizję konserwatywną i prawicową. I to też może okazać się problemem – w końcu czy współczesny i nowoczesny nacjonalizm może sobie pozwolić na konserwatyzm?

 

A przecież mamy skąd czerpać. Nacjonalizm ma solidną podbudowę filozoficzną i światopoglądową także poza katolicyzmem. Na bazie filozofii Nietzschego czy Heideggera można budować światopogląd, tak samo niechrześcijański co antynihilistyczny. Na myśli francuskiej Nowej Prawicy można budować doktryny, które nie tylko nie będą ustępować miejsca marksizmowi co przez naukową i ewolucyjną podbudowę wytrącą argumenty lewicowym ideologom. Do tego rodzime, polskie koncepcje czerpiące ze słowiańskiej tradycji ale jednocześnie daleko wykraczające poza zwykły rekonstrukcjonizm i dosłowne przenoszenie pogańskich wierzeń na współczesny grunt. No i w końcu całe bogactwo kultury europejskiej od Iliady po Jungera i współczesnych pisarzy. Mamy na czym budować.

 

Podsumowanie

 

Jakkolwiek wzbudzić to może kontrowersje, starałem się przekazać kilka spostrzeżeń w możliwie chłodny i mam nadzieję spójny sposób. Nie chodzi o wywołanie religijnej wojny ani podsycanie antyklerykalizmu w tym wrzącym i tak kraju. Nie chodzi też o to żeby ktokolwiek szedł z wściekłym tłumem palić świątynie – w imię aborcyjnego prawa. To trzeba powiedzieć jasno, rozmawiać trzeba – jeśli jednak trzeba stanąć, to stajemy po właściwej stronie.

 

Wskazanie pewnej alternatywy nie oznacza pójścia tą drogą. Człowiek świadomy alternatywy to nie człowiek korzystający z niej. To człowiek, który może stawiać warunki. No a ten kto nie ma żadnego wyjścia – ten jest więźniem struktury. Niewolnikiem swoich czasów. Mając to na uwadze, stawiajmy warunki albo odrzucajmy co niepotrzebne. Wykujmy nowy nacjonalizm, bo chaotycznie powstaje tylko porażka. A nasi wrogowie pracują ciężko, bardzo ciężko budują swoje zwycięstwo, nic nie zostawiają przypadkowi. Wykujmy go, żebyśmy pewnego dnia nie okazali się właśnie niczym więcej, niż kochanką kardynała.

 

 Michał Niecki