Historia magistra vitae est. Rzecz w tym by naukę nie tylko zrozumieć, ale i być w stanie dostosować do jakże dynamicznie zmieniających się czasów. Epigonizm to droga donikąd i pewna metoda na szybką porażkę.
Jesteśmy nacjonalistami, dążymy do tego by Polska była Wielka. Nawet na marszach tak skandujemy, „Wielka Polska naszym celem”. Cel ten, jasny dla nas, obecnie wydaje się – słusznie zapewne – dość daleki. Podobnie jak kwestia modelu tej wielkości i jej uwarunkowań.
W świecie biznesu często młode startupy popełniają błąd polegający na niezauważeniu. To znaczy przez określony okres czas wykonują szereg działań marketingowych i sprzedażowych, z których część sprawdza się bardzo dobrze. Mimo to często zdarza się, że to co działa nie zostaje należycie zauważone i zastosowane ponownie, a zamiast tego popełnia się coraz to nowe-stare błędy.
To zupełnie jak z obecnymi politykami i ideologami w naszym kraju. Wszyscy mówią o wielkiej i silnej Polsce, o Polsce regionalnie mocarstwowej, Polsce zasobnej i niezależnej. Jednocześnie w żaden sposób nie korzystają z historycznych wzorców i wskazówek z czasów, kiedy Polska – i nie tylko! – była faktycznie wielka, mocarstwowa i stanowiła jedną z kilku najistotniejszych potęg Europy.
Pora może dostosować tenże model mocarstwowości do czasów obecnych, pamiętając oczywiście co zmieniło się od czasów…jagiellońskich. Bo to wtedy właśnie ostatni raz możemy z czystym sercem powiedzieć, że Polska była wielka i praktycznie wszystkie państwa kontynentu liczyły się z jej zdaniem i interesami.
Idea jagiellońska
Oj mało prądów ideowych ma tak złą prasę w środowisku narodowym jak idea jagiellońska. Łączy się ją z pojęciem multi-kulti, wyparciem się naszych interesów narodowych na wschodzie, wreszcie z propozycjami Giedroycia, wedle których Polska miała się wyrzec jakiekolwiek pamięci i rachunku krzywd w relacjach z Ukrainą i Białorusią.
W klasycznym Słowniku mitów i tradycji kultury Władysława Kopalińskiego idea jagiellońska jest kojarzona:
– z federacją państw i narodów przyznających się do jagiellońskiego dziedzictwa;
– z państwem wielonarodowym jako antytezą idei jednolitego etnicznie państwa polskiego;
– polską ekspansją na wschód na ziemie etnicznie niepolskie.
Oczywiście, Kopaliński był endekiem, a idea jagiellońska w okresie odzyskiwania Niepodległości i II RP miała określony wydźwięk, tj. kojarzono ją przede wszystkim z myślą federacyjną Piłsudskiego i jego obozu.
Generalnie uznać możemy za Witoldem Kamienieckim i jego definicją z roku 1928, że „Idea jagiellońska jest to system polityczny, polegający na przyciąganiu do Państwa Polskiego w drodze dobrowolnych akcesów, unii, terytoriów ościennych wypełniających obszar geograficzny między Karpatami i Bałtykiem. Utworzona w drodze unii Rzeczypospolita Jagiellońska opierała się w swej budowie na następujących zasadach: ustrój związkowy (Korona-Litwa), w jego obrębie autonomie poszczególnych części składowych, administracja złożona z miejscowych obywateli, równouprawnienie językowe, tolerancja wyznaniowa, rozwój demokratycznych wolności obywatelskich, uzgodnienie patriotyzmu państwowego Rzeczypospolitej z patriotyzmami lokalnymi i lokalno-narodowymi, apostolstwo cywilizacji zachodniej".
Taka Rzeczpospolita Obojga Narodów nie była państwem doskonałym, ale pamiętajmy też, że wielokulturowość w średniowieczu znaczyło zupełnie co innego niż dziś. Starczy wspomnieć, że generalnie poszczególne etniczności i mniejszości w tamtym okresie zasadniczo realizowały separatyzm w stosunku do innych grup, przez co mieszanie się ludności było dość ograniczone. Ponadto w XIV, XV czy XVI wieku właściwie o każdym kraju można wówczas powiedzieć, że jest wielokulturowy, co wynikało choćby z niedawnych wielkich wędrówek, a pojęcie państwa monoetnicznego i narodowego to na dobra sprawę pomysł XIX wieku.
Nie zmienia to faktu oczywistego – to pod rządami Jagiellonów, po Unii w Krewie Polska stanowiła największa potęgę w swej historii. Czasy Wazów to powolne narastanie kryzysu, rządy Jana Kazimierza to ciągła walka o utrzymanie państwowości, rządy Sobieskiego to chwilowe „zamrożenie” sytuacji rodem z Dukaja, która gdy do władzy dochodzą Sasi szybko rozmarza i kończy się utratą niezależności państwowej (1717-1721) a następnie Niepodległości (1772-1795) – to ostatnie już pod rządami Poniatowskiego. II RP, jakkolwiek nawiązująca poniekąd do idei jagiellońskiej, mocarstwem jednak nie była, choć myśl mocarstwowa była u nas silna w tamtym okresie.
Doskonale zawiłości te rozumiał Piłsudski. Otóż położenie między takimi potęgami jak Niemcy i Rosja, przy świadomości, że stosunek zachodnich elit do nas zawsze cechował się będzie wyższością wymusza na żyjących tu narodach właśnie potrzebę wielkości. Myśl ta była aktualna w wieku XV, XIX, w roku 1920, jest obecna i dziś. Tyle, że ani wtedy, ani dziś żaden z naszych narodów – myślę głównie o polskim, ukraińskim i białoruskim, nie był i nie jest na tyle silny i liczny by móc samemu stworzyć mocarstwową potęgę. Także terytorialnie żaden z naszych narodów nie ma odpowiednio silnej bazy do bycia wystarczająco silnym, by odeprzeć imperialne zapędy Rosji, Niemiec i Unii Europejskiej.
Doskonale zasadność tych twierdzeń widać na historycznym przykładzie konfliktu z Zakonem Krzyżackim. Osamotniona Polska była w stanie co najwyżej zdobyć się na remisowy wynik bitwy pod Płowcami, choć de facto bliżej Krzyżakom było do zwycięstwa, a sama batalia jasno pokazała różnicę potencjałów. Efekt Unii pod Krewem i tego, że w roku 1410 naprzeciw Jungingenowi stanęły hufce polskie, litewskie, ruskie, czeskie i tatarskie? Jedno z najwspanialszych zwycięstw w historii polskiego i litewskiego oręża oraz strategiczne powalenie potężnego wroga, który nigdy się już nie podniósł do dawnej potęgi. Także każdy kolejny konflikt z Krzyżakami ostatecznie wygrywaliśmy, mając po prostu większą bazę ekonomiczną, wojskową, polityczną i finansową. Ostatecznie to posiadane zaplecze, zasoby i możliwości przesądzają o wyniku wojny.
Im bardziej Polska była osamotniona, tym bardziej nasza państwowość i dawna wielkość pogrążały się. Pierwsze symptomy kryzysu – wojna o ujście Wisły ze Szwecją (1626-1629), kolejne powstania kozackie czy końcówka Dymitraid jeszcze nie dały obrazu upadku, jaki zaczął się w roku 1648 i trwał praktycznie przez 30 następnych lat. Wojna ze Szwecją, Moskwą, Brandenburgią, Kozakami, Tatarami, Siedmiogrodem… wszystko to w warunkach coraz większego osamotnienia, a przede wszystkim w warunkach wojny domowej. Bo przecież ostateczne rozejście się losów Rzeczpospolitej i Kozaków to był wynik długiej i krwawej wojny domowej. Ta zaś wyniknęła… No właśnie, wszelacy „realiści” spod znaku endectwa, endkomuny, wielomszczyzny etc. zapominają, że to polityka identyczna z ich postulatami, poglądami i propagowanym przez nich klimatem politycznym oraz moralnym doprowadziły do tego, że ci sami Kozacy, którzy przez dekady bronili Polski i związali się z nią na dobre i złe, ostatecznie uznali ją za wroga. Traktowani przez psychopatów, antypaństwowców i warchołów pokroju Jaremy Wiśniowieckiego jak podludzie, ostatecznie odrzucili coś, co było jedyną szansą przetrwania dla nas, jak i dla nich. Dziś Jaremę wspominają głównie ci sami, którzy dzień i noc zaczytują się w propagandowych wysrywach sowieciarza Edwarda Prusa albo kleją po mieście odbitki kserograficzne o treści „Krym jest rosyjski”.
Wczoraj i jutro
Jak wspomniałem, fakt iż idea jagiellońska nie znalazła poparcia sporej części naszej sceny politycznej 100 lat temu jest łatwy do zrozumienia. Z jednej strony był to czas gwałtownego rozwoju nowoczesnych nacjonalizmów, które na obszarze Europy wschodniej zaczęły wchodzić ze sobą w konflikt. Duża w tym zasługa Wiednia, Berlina i przede wszystkim Moskwy, podobnie zresztą jak dzisiaj.
Z drugiej strony idea swoistego multikulturalizmu przed rokiem 1918 traktowana była niechętnie, co wynikało z faktu, ze każdy ówczesny nacjonalizm w naszej części Europy (nie wyłączając polskiego) starał się o masowe uświadomienie narodowe szerokich mas społecznych, gównie chłopskich i robotniczych. Stąd wszelkie multi-kulti odrzucano, wychodząc z pozycji jak największego ekspansjonizmu.
Dla współczesnego postrzegania idei jagiellońskiej najwięcej chyba złego zrobił Giedroyć. Wychodząc ze słusznego założenia, że Polska chcąc być wielką musi optować za sojuszem z Białorusią i Ukrainą, doszedł do haniebnych wniosków, że odbyć się to musi zarówno kosztem wyrzeczenia pamięci o polskich ofiarach choćby zbrodni wołyńskiej, jak i całkowitego zaprzestania wspierania mniejszości polskiej poza granicami kraju.
Dla każdego nacjonalisty postulaty takie są nie do zaakceptowania, stąd słusznie giedroycizm odrzuca się w całości. Jak już jednak stwierdziliśmy określone idee należy dostosowywać do współczesnych czasów, a sam Giedroyć i jego środowisko nie mieli nigdy monopolu na idee jagiellońską i jej użycie.
Absolutnie najważniejszą konstatacją dla nas odnośnie czasów obecnych, jak i największa różnica między rokiem 2021 a powiedzmy 1918, jest ofensywa liberalizmu i idei nowolewicowych, wobec których stoi każdy Naród w Europie. Niszczenie tożsamości na każdym poziomie, wszelkie wynaturzenie i degeneracja, kapitalizm i materializm czy zamiana człowieka w konsumenta – oto wyzwania, które 100 lat temu były dopiero w powijakach, lub w ogóle nie były dostrzegane. Zniknęły jednocześnie waśnie i roszczenia terytorialne. Poza histeriami i frustracjami zupełnie marginalnych i zwykle agenturalnych grup po obu stronach Bugu, nikt poważny w Warszawie, Mińsku i Kijowie nie postuluje i nie chce rewizji granic. Te uznawane są za stałe – i słusznie! Narody nasze życia w dobrych relacjach a wszelkie badania sympatii w 3 krajach (Polska, Ukraina, Białoruś) wykazują, że wzajemne postrzeganie jest wysoce pozytywne. Uważamy się powszechnie za bliskich sobie pochodzeniem ludzi, wyrosłych z jednego pnia dawnej Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Jednocześnie nie zniknęło ani zagrożenie rosyjskie, ani niemieckie czy liberalne – to ostatnie wyraża się zarówno ofensywa polityczną Unii Europejskiej, jak i cichszą, ale też systemowo bardziej uzależniającą Międzynarodowego Funduszu Walutowego czy Banku Światowego.
Polska przeżywała w latach 90-tych to samo co obecnie Ukraina a Białoruś najpewniej już niebawem. Do dziś nieosądzone zbrodnie puczu Balcerowicza i jego ludzi przetrąciły kręgosłup Polsce i Polakom, ostatecznie ustalając nasz pół-kolonialny status wobec zachodnich potęg. Podobne mamy doświadczenia z oligarchią, prywatyzacją, postkomunistami, oczywiście każdy w swoim „sosie”. O ile u nas postkomuniści są już marginesem, o tyle na Białorusi są partią rządzącą.
Od dawna w „Szturmie” postulujemy stworzenie sojuszu Międzymorza, czyli ścisłego sojuszu i federacji państw Europy Wschodniej o charakterze politycznym, wojskowym, ekonomicznym i kulturowym. Międzymorze w naszym rozumieniu to przede wszystkim obszar wspólnej kultury, wartości, ekonomii oraz projektów technologiczno-cyfrowych. I nie trzeba dłuższego analizowania, by nie zauważyć, że Szturmowe Międzymorze to nic innego jak nacjonalistyczna i nowoczesna wersja…idei jagiellońskiej!
Nie postulujemy jednak ani państwa wielonarodowego, ani naszej ekspansji na wschód (odrzucamy od dawna imperializm) ani tym bardziej multi-kulturalizmu. To bowiem nie są najważniejsze aksjologicznie elementy jagiellońskiego Międzymorza. Tak mogą myśleć co najwyżej redaktorzy Klubu Jagiellońskiego czy polskojęzycznego portalu konserwatyzm.pl.
Międzymorze to przede wszystkim uznanie, że z osobna każdy nasz Naród zostanie rozegrany przez potęgi wedle ich potrzeb, tak jak rozegrano Polskę i obecnie rozgrywa się Ukrainę. To zrozumienie, że w świecie potęg jak UE, USA, Chiny czy Rosja nie ma już miejsca na małe państwa, ale ich przeciwwagą może być tylko Imperium. Imperium to w tym wypadku nie tylko nasze 3 państwa, choć z pewnością stanowiłybygłówny filar Międzymorza. To także państwa bałtyckie, Rumunia, Słowacja, Czechy, Bułgaria, Grecja, Serbia, Węgry, być może Skandynawia, Chorwacja, Słowenia, Czarnogóra etc. Patrzmy szeroko, przecież każde z wymienionych państw jest jeszcze słabsze od nas (może za wyjątkiem państw skandynawskich) i tym bardziej podatne jest na niszczycielski wpływ liberalizmu i obcych wpływów. Fakt, że różnica potencjałów w ujęciu strategicznym między naszymi państwami nie jest aż tak duża powoduje, że nie dojdzie do sytuacji, gdy jedno państwo ujarzmi pozostałe, tym samym podważając sens Międzymorza. Wariant Związku Ateńskiego z 5 wieku p.n.e. nie powtórzy się.
Międzymorze to Imperium, to także wielka przestrzeń wedle idei Carla Schmitta. Łączy nas wiele, pochodzenie etniczne, kultura, duchowość, religia, przeszłość, język. Międzymorze to szansa na uratowanie tego wszystkiego, na to by nasza kultura znów stała się dominująca na terenie Europy wschodniej, jako kultura autochtoniczna. Najwyższa pora pozbyć się amerykańskich wpływów, macdonaldów, idiotycznych seriali i filmów, barbaryzowania każdego aspektu naszego życia i równania do modelu typowego amerykańskiego idioty. Mamy prawo do naszej kultury i naszej wizji świata, w której duchowość stoi ponad materią, wspólnota ponad liberalizmem, rodzina ponad „karierą”, solidaryzm i syndykalizm ponad egoizmem. To nasza wyjątkowość, autentycznie unikatowa kultura i sposób postrzegania świata, w którym ekologia zastąpi kapitalistyczne niszczenie świata naturalnego, a państwo organiczne i hierarchiczne zastąpi obecne, czyli laickie i zatomizowane.
Był czas, że narody wschodu znów stanęły razem. W roku 1920 obok Polaków przeciwko czerwonej nawale stanęli Ukraińcy, Białorusini, Rosjanie (biali), Łotysze, Estończycy, Finowie, Szwedzi czynnie pomogły nam Węgry, materialnie nawet Francja. Udało się wówczas rozbić Armię Czerwoną, choć niestety Komendantowi zabrakło dywizji na stworzenie Międzymorza. Być może wówczas, ze względu na rosnące antagonizmy i wrogość nacjonalizmów, było to niemożliwe.
Dziś jednak, ponad 100 lat później, żyjemy w zupełnie innym świecie. Potrafimy też spojrzeć bezstronnie i przekrojowo na naszą historię. Od 200 lat staramy się udowodnić, że w pojedynkę Polska może być wielka i na wielkość się wybić. Być może czas zrozumieć straszną poniekąd prawdę – nie może. Polaków jest za mało, państwo nasze jest za małe i za biedne, mamy za małe zaplecze, potencjał, także ten geopolityczny. Konstatacja ta dotyczy także Białorusi i Ukrainy. Czyli tych państw z którymi jako Rzeczpospolita Obojga Narodów byliśmy już kiedyś potęgą i mocarstwem. Nie postuluję tu oczywiście epigońskiego powrotu do tego modelu ustrojowego. Wręcz przeciwnie, państwa narodowe, jako ostoja i emanacja najważniejszej wspólnoty – narodowej, muszą przetrwać. Ale byśmy przetrwali…musimy być wielcy. Rozumiał to Marszałek wypowiadając sławetne słowa:
„Polska będzie wielka, albo nie będzie jej wcale”.
Dziś słowa te, w dobie ofensywy nieludzkich idei liberalizmu i nowej lewicy nabierają szczególnego znaczenia. Musimy być wielcy. Ale wielcy sami nie będziemy. Wielcy będziemy wyłącznie jako Międzymorze. Dlatego właśnie nacjonalizm jagielloński.
Nacjonalizm jagielloński
Samo już hasło dla niektórych brzmi strasznie, dla innych pewnie dziwnie. No cóż, nie pierwszy raz „Szturm” sieje ferment ideowy i wprowadza nowe prądy do idei narodowej.
Nacjonalizm jagielloński to oczywiście nie uznanie nacjonalizmu „obywatelskiego”. Oczywiście, że nie. Skoro wskazujemy na wartość wspólnego pochodzenia, mówimy o zachowaniu tożsamości narodowej, a ta wynika także z etniczności i pochodzenia, to nacjonalizm jagielloński oczywiście także pozostaje w dalszym ciągu na stanowisku rozumienia Narodu jako wspólnoty krwi, kultury, języka duchowości, charakteru, wyznawanych wartości, zasad oraz wspólnego terytorium.
Nacjonalizm jagielloński rozumiemy przede wszystkim jako dążenie do stworzenia Imperium, do polskiej mocarstwowości i stworzenia realnych szans oparcia się temu wszystkiemu co zagraża naszej kulturze, niezawisłości i integralności.
Nacjonalizm jagielloński to wariat nacjonalizmu i sposób jego rozumienia w kategoriach regionu właściwy tylko dla naszej części Europy. Używając tego sformułowania odwołujemy się do wspólnej historii walki, rozwoju i kooperacji tych narodów i wspólnot, które zamieszkiwały w dawnych wiekach naszą część Europy. Jest oczywiste, że w obecnej sytuacji oznaczać to musi, że Polska, Ukraina i Białoruś stanowić muszą najważniejszy filar, także geograficznie, postulowanego przez nas Międzymorza.
Mamy w pełni świadomość, że wspólna historia naszych Narodów, zwłaszcza w wieku XX, to także historia konfliktów, wojen oraz niegodnych człowieka zbrodni. Wbrew twierdzeniom moskalofili nie wyrzekamy się pamięci ofiar zbrodni wołyńskiej czy ofiar czystek etnicznych z okresu 1918-1919. Mamy też pełną świadomość, że współpraca naszych narodów nad dziełem pełnego opisania, wyjaśnienia i zrozumienia tych strasznych wydarzeń jest procesem obliczonym na lata i być może nigdy w pełni się nie uda, abyśmy wykształcili pełną wykładnię tych kwestii, która satysfakcjonowałyby wszystkie strony. Wszakże każdy Naród i każdy nacjonalizm ma prawo do swojego spojrzenia na historię. Z historii jednak, jak już wiemy, poza krzywdami wyciągnąć możemy przede i nade wszystko wnioski o strategicznej wartości współpracy i to jak najszerszej i jak najściślejszej. Nie możemy pozwolić, aby nasze nacje znów się poróżniły. Niech z ofiar wzajemnych walk, zbrodni i czystek wyłoni się poczucie braterstwa i niech nigdy brat nie podniesie już ręki na brata.
Nacjonalizm jagielloński to oczywiście dla nas nacjonalizm polski. Przydomek „jagielloński” odnosi się przede wszystkim do kwestii międzynarodowych, geopolitycznych i strategicznych. To wyznanie wiary w to, że Polska znów może być wielką, ale by to mogło się stać konieczne jest odwołanie się w najogólniejszych wnioskach do historycznych przykładów naszej mocarstwowości.
Nacjonalizm jagielloński nie postuluje likwidacji obecnych państw narodowych, nie zamierza wdrażać multi-kulturalizmu, nie ma też stanowić narzędzia ekspansji i narzucania innym narodom obcej woli. To przede wszystkim forma umożliwiająca skuteczne obronienie naszej kultury i tożsamości, stworzenie ekonomicznych, społecznych, militarnych i technologicznych podstaw naszej regionalnej suwerenności oraz przeciwsiła dla wszelkich form imperializmu, który może zagrozić lub zagraża Narodom Międzymorza.
Nacjonalizm ex definitione powinien być, i zwykle jest, ideą, która najszybciej reaguje na zmieniające się uwarunkowania i okoliczności. Z drugiej strony, doceniając wartość historii, staramy się z niej wyciągać nauki o charakterze ogólnym i syntetycznym. Nauka jaka płynie z idei jagiellońskiej jest taka, że tylko stworzenie postulowanego od wielu lat przez „Szturm” Międzymorza, jest szansą na powrót do wielkości naszego Narodu, jego zdrowego rozwoju oraz odrzucenia wszelkich naleciałości i prądów ideowych, które starają się go niszczyć.
Grzegorz Ćwik