Maksymilian Ratajski - Idźmy w góry

Silny wiatr, przejmujący mróz, oblodzony szlak, bardzo słaba widoczność – tego dnia warunki na Babiej Górze nie były łatwe. Chociaż wolę takie, niż brodzenie po kolana w śniegu, które również się zdarzało. Dwudziestego trzeciego stycznia kilka razy brałem pod uwagę możliwość wycofania się. Wiatr i związane z nim zimno bardzo utrudniały wędrówkę, droga na szczyt dłużyła się niemiłosiernie. Nie robiliśmy przerw, w tych warunkach chcieliśmy po prostu jak najszybciej wejść na szczyt i wracać na dół – herbata i czekolada musiały zaczekać. W końcu się udało – weszliśmy.

Byłem już wcześniej zimą na Babiej Górze, w idealnych warunkach, kiedy wyprawa przypominała bardziej spacer, dlatego to styczniowe wejście cenię zdecydowanie wyżej. Nie było zbyt wiele czasu na świętowanie sukcesu, szybka decyzja, że nie idziemy na Markowe Szczawiny, tylko schodzimy czerwonym szlakiem. Dopiero po wejściu do lasu był czas na chwilę odpoczynku i posilenie się.

 

Co sprawia, że chodzimy w góry? Dlaczego pchamy się tam w niesprzyjających warunkach? Ludzie dzielą się na dwie grupy – tych, którym nie trzeba tego tłumaczyć, i tych, którzy nigdy nie zrozumieją.

 

Sezon zimowy rozpoczęliśmy w grudniu od Śnieżnych Kotłów, kiedy zbliżaliśmy się do schroniska Pod Łabskim Szczytem zaczął wiać silny wiatr. Wtedy stwierdziliśmy, że właśnie po to tu przyjechaliśmy, tego tak bardzo nam brakowało przez ostatnie miesiące. Porządnej zimy i ciężkich warunków, latem to jednak nie to samo. Zdobywając szczyt, zwłaszcza w trudnych warunkach, człowiek czuje, że żyje. Smak sukcesu – zwycięstwa z okolicznościami przyrody i własnymi słabościami, zmęczeniem, jest wspaniały.

 

Wędrując po górach poznajemy zarówno siebie jak i naszych znajomych w którymi idziemy. Pewien mądry człowiek powiedział kiedyś, że najbardziej integrują ludzi trzy rzeczy – wspólne picie alkoholu, wspólne uprawianie sportu i wspólne popełnianie przestępstw. Picia alkoholu i popełniania przestępstw oczywiście nie pochwalamy, aczkolwiek trudno zaprzeczyć, że łączą one ludzi. Chodzenie po górach jak najbardziej można zaliczyć do uprawiania sportu, jednak integruje ono o wiele bardziej niż zwykłe kopanie piłki czy wyciskanie sztangi. Kilkudniowe wspólne wyprawy, brodzenie w śniegu po kolana, walka z wiatrem i zimnem, chodzenie po stromych, oblodzonych szlakach – to naprawdę pozwala się nawzajem poznać w kryzysowych sytuacjach. Wieczorny odpoczynek, integracja i studiowanie map przy planowaniu kolejnego dnia również.

 

W górach obcujemy z Naturą, podziwiając Jej piękno. Ładna pogoda również ma swoje zalety, pozwala na wybór dłuższych i trudniejszych szlaków, a także podziwianie widoków i robienie zdjęć. Na początku stycznia zdobyliśmy ze znajomymi Śnieżkę – idealne warunki sprawiły, że zaliczyliśmy bardzo przyjemny spacer, który zaowocował pięknymi zdjęciami. Mogliśmy podziwiać przepiękne widoki w ośnieżonych górach. Najwięcej romantyzmu mają w sobie te trudne wyjścia, kiedy jest naprawdę ciężko, to one wyzwalają olbrzymią dawkę endorfin, adrenaliny, to je pamiętamy latami, ale przy silnym wietrze i słabej widoczności nie da się zachwycać widokami. Romantyzm kontaktu z Naturą, zdobywania szczytów, przełamywania własnych barier, współpracy w gronie kilku zaufanych osób – to coś mistycznego. I tak – im trudniej tym lepiej! Oczywiście z głową.

 

Podczas jednej z letnich wypraw w Bieszczady myślałem o promowaniu turystyki górskiej jako skutecznym sposobie edukacji ekologicznej. Pokazywanie piękna polskiej przyrody na szlaku w Tatrach czy na bieszczadzkich połoninach. Dzisiaj wiele dzieci to przyrodniczy analfabeci, nie potrafiący odróżniać podstawowych gatunków zwierząt i roślin występujących w naszym kraju - stąd też częste przypadki zatłuczenia zaskrońca czy eskulapa jako „strasznie jadowitej żmii”. Organizujmy jak najwięcej górskich obozów dla młodzieży, aby zachwycić ją Naturą i nauczyć wobec niej szacunku, przy okazji zaliczymy także promocję zdrowego trybu życia, aktywności fizycznej i nauczymy współdziałania w grupie.

 

Zdaję sobie sprawę, że wykazuję wszelkie objawy uzależnienia, zimą po prostu muszę co dwa-trzy tygodnie wyjechać w góry i zdobyć jakiś szczyt, latem jest niewiele lepiej. Koronawirusowe obostrzenia uniemożliwiły planowanie dłuższych wypraw, które zastąpiły jednodniowe wypady. Trochę to ograniczyło nasze podróżowanie – jeździmy głównie tam gdzie bliżej, jednak żadne ograniczenia nie zabiją pasji, miłości do gór. Brakuje długich, tygodniowych wyjazdów, to prawda, ale te krótsze pozwalają nam zachować pozory normalności, w oczekiwaniu na możliwość spędzenia dwóch tygodni w Tatrach. Kiedy nie idę w góry planuję kolejne wyprawy wyznaczając nowe, ambitne cele, przeglądam zdjęcia, czytam książki o tematyce górskiej czy Światosława* - prowadzony przez dobrego człowieka blog podróżniczy, który naprawdę polecam. Cieszę się z alpejskich sukcesów kilku znajomych, planując już niedługo ruszyć także i tam.

 

Trwająca zima przyniosła historyczne wydarzenie – zdobycie przez Szerpów (a właściwie Nepalczyków, bo Nirmal Purja Szerpą nie jest) K2 zakończyło epokę pierwszych zimowych wejść na ośmiotysięczniki. Zwiększyło to zainteresowanie ludzi tematyką górską. Wielkość tego wyczynu jest niezaprzeczalna, tym bardziej żenująca jest burza jaka przetoczyła się przez portale internetowe i media społecznościowe. Nie mam zamiaru wdawać się w dyskusje o używaniu tlenu na ośmiotysięcznikach. K2 zimą mi nie grozi, marzeniem o tej porze roku są Rysy, a dotychczasowym zimowym osiągnięciem Babia (dwukrotnie). Na świecie jest pewnie koło 20 osób, które mają prawo wypowiadać się na tematy tlenowe, nietrudno się domyślić, że mnie wśród nich nie ma, podobnie jak  fejsbukowych januszy, których największym osiągnięciem jest wjechanie latem wyciągiem na Śnieżkę. Natomiast osoby pokroju Urubki, Moro, Txikona, Wielickiego, Morawskiego, Bargiela czy Bieleckiego zdecydowanie mają na ten temat dużo do powiedzenia i nic dziwnego, że niektórzy z nich o tym dyskutują. Fejsbukowe szambo wybiło i nagle okazało się, że polscy himalaiści są do dupy, nic nie umieją, generalnie totalna amatorka, i mają z górami tyle wspólnego co nasza rodzima ekstraklasa z wielką piłką. Tyle razy próbowali i nie weszli, a Nepalczycy cyk, poszli i weszli. No wspaniale! Na świecie jest 14 ośmiotysięczników, od kilkunastu dni wszystkie są zdobyte zimą, DZIESIĘĆ pierwszych wejść jest autorstwa Polaków! (Sziszapangma to wejście polsko-włoskie Piotra Morawskiego i Simone Moro).  Co mądrali z fejsbuka obchodzi, że bez odpowiedniej pogody można jedynie wyjść na pewną śmierć, a nie zdobyć szczyt. Zimowe wejście na K2 to nie letni spacerek na Śnieżkę. Jeszcze niedawno, po akcji ratunkowej na Nanga Parbat, ci sami ludzie, którzy teraz uważają Bieleckiego za zazdrosnego amatora i „tatrzańskiego chłopaczka” chcieli stawiać jemu i Denisowi Urubce pomnik w każdym mieście. Niestety era mediów społecznościowych i clickbaitowego "dziennikarstwa" rodem z onetu, sprawiła, że każdy wypowiada się w internecie na tematy o których nie ma pojęcia. Dotyczy to nie tylko himalaizmu, ale każdej dziedziny, która jest aktualnie modna w mediach.

 

Idąc w góry, zwłaszcza zimą, trzeba być odpowiednio przygotowanym. Wydawałoby się to oczywistym, jednak co roku słyszymy o próbie wejścia na Rysy w adidasach (w styczniu!!!), sam wielokrotnie widziałem na szlakach panie w butach na obcasach i panów w adidasach. Osoby te bardzo często szły w górę z dziećmi. Ten rok przyniósł nową modę – tak zwane „górskie morsowanie”, bardzo często bez odpowiedniego przygotowania, w złej pogodzie, czy bez ubrań w plecaku. Odpowiednie ubrania, buty, raki, termos z gorącą herbatą, czołówka, jedzenie, mapa, w Tatrach czekan - to wyposażenie absolutnie niezbędne. Owszem, czasem zejdziemy na dół zanim zrobi się ciemno, a warunki śniegowe sprawią, że raki pozostaną w plecaku. Jednak nikt z nas nie chciałby znaleźć się w sytuacji, kiedy przez własne niedopatrzenie, nie będzie w stanie iść z powodu braku raków. Nie tak dawno życie turystce na szlaku na Rysy uratował czekan.

 

Wspominałem w tym tekście kilkukrotnie o ciężkich warunkach zimą. Jednak nie zamierzam tu promować głupoty. Chodzimy zimą po górach od lat, posiadamy odpowiedni sprzęt, znamy się, sprawdzamy prognozy pogody. Nie chodzi o beztroskie pójście po to, żeby przysporzyć roboty GOPR-owcom. Ważna jest wiedza kiedy można iść, a kiedy należy zawrócić. Góry uczą pokory, czym innym jest walka z własnymi słabościami, udowadnianie samemu sobie, że można, a czym innym głupota. Pewien znany portal pisał już o „spacerze po Orlej Perci”, promując częstą wśród turystów beztroskę i głupotę. Niezależnie od naszego przygotowania i posiadanego sprzętu, musimy pamiętać, że to nie jest spacer po mieście. W górach błędy potrafią być bardzo kosztowne, pogoda lubi się szybko zmieniać, a ukształtowanie terenu nie należy do najłatwiejszych, do schronisk często jest daleko. Nie jest wstydem wycofać się z powodu pogody, czasem jest to konieczne. Jeżeli idąc w trudnych warunkach w ogóle nie myśli się o wycofie, to jest się po prostu nieodpowiedzialnym. Oczywiście każdy ma tę granicę gdzie indziej. Wiadomo też, że przy halnym czy dużym zagrożeniu lawinowym, w góry się po prostu nie idzie. Rok temu przesunęliśmy wyprawę na Śnieżkę o dwa dni, bo prognozy były skrajnie niesprzyjające, przez ten czas wybieraliśmy inne szlaki. 

 

Do zobaczenia na Szlaku!

 

Maksymilian Ratajski

 

*https://swiatoslav.blogspot.com/ https://www.facebook.com/swiatoslav.blogspot