Miłosz Jezierski - Tradycja, harmonia, natura czyli ekologia należy do nas!

Zielona prawica

 

  

Przyczynkiem do tego tekstu będzie mini recenzja książki Jakuba Wiecha „Globalne ocieplenie, podręcznik dla Zielonej Prawicy”. Nie jest moim celem płynięcie w mesjanizmy ratowania świata, gdzie na bezdroża irracjonalizmu zawędrowały ruchy lewicowe. Z kolei innym biegunem tej samej aberracji intelektualnej zainteresowała się prawica, niestety infekując przy okazji ruchy nacjonalistyczne jak i tradycjonalistyczne. I niestety większość szkodliwych tez na temat ekologii i więzi z naturą przywędrowało wraz z anglosaskim neoliberalizmem. A autor owej, przyznać muszę pożytecznej publikacji staje w obronie ideologii, która bankrutuje w wielu sferach, nie tylko w zielonym punkcie.


Zacznijmy jednak od zalet, bo jest za co chwalić autora. Przede wszystkim za język. Przystępny, ciekawy, bez przeintelektualizowania i wywyższania się nad czytelnikiem swoją erudycją i wiedzą ekspercką. Innymi słowy napisane do prostego człowieka, nawet czytanie wykresów i danych, które uwiarygadniają proces globalnego ocieplenia jest jasny i klarowny. Do tego wszędobylskie odnośniki do wiarygodnych źródeł. Tym razem prawicowiec zrobił „risercz” a sami wiemy jak biednie on wypada w publicystyce liberalnych konserwatystów.


Już w pierwszym rozdziale jak wspomniane wcześniej zostało pojawia się masa badań i dowodów oraz historia badań nad klimatem i jego zmianami. Trudno tu oprzeć się zdroworozsądkowym stwierdzeniom jak to, że naukowcy żyjący w różnych częściach świata, z różnymi przekonaniami i poglądami filozoficznymi i politycznymi, o innym systemie wartości musieliby zawiązać spisek antyprawicowy i antywęglowy. Wspomniana została też sprawa dziury ozonowej i podobnego konsensusu, który okazał się zbawienny dla naszej planety przez globalne ograniczenie freonów. 


Wiech zgrabnie używa danych uznanych instytutów i są one zatrważające.  Od lat 60 ubiegłego wieku obecność CO 2 wzrosła w ciągu 60 lat prawie dwukrotnie więcej niż w ciągu 800... tysięcy

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Źródło:
https://climate.nasa.gov/vital-signs/carbon-dioxide/ 

 

 

 

lat. Tak dokładnie. 800 tysięcy lat. W tym czasie Ziemia miała swoje naturalne cykle, oziębienia i ochłodzenia, CO 2 rosło i malało, były nawet epoki małych epok lodowcowych (autor za kilkoma naukowcami zlodowacenie w XVI- XVII wieku przypisuje również działaniu antropogenicznemu) i cieplejszych okresów. Na które już wtedy rodzące się cywilizacje miały rzeczywiście niewielki wpływ. Nadal cykle przebiegały zgoła naturalnie. Jednak XX wiek i XXI przyspieszyły ocieplanie się planety w ciągu 60 lat dwukrotnie. Ta wartość rośnie constans. A teraz właściwie powinien zacząć się okres ochładzania, gdyż aktywność słońca nie jest najwyższych lotów. Nadal jednak jest coś nie tak. I widzimy to gołym okiem. Krótkie zimy, susze, małe opady, piekielne upały w lato.

 

 

 

Oszalali sceptycy, czy płatni cynicy?

 

 

 

Niestety sceptycy nie śpią, a dowód na brak ocieplenia to śnieg, choćby leżący jeden dzień w roku. Mylenie zjawiska pogodowego z klimatem i totalna ignorancja oraz antynaukowe bzdury motywowane a jakże inaczej  - rachunkiem ekonomicznym. Prawica w pigułce. Zaczadzona oparami anglosaskich zaklęć z lat 80, przyjmująca każdą spiskową teorię dziejów jako prawdę objawioną i próbująca stać się reprezentantem tradycyjnych wartości, liberalna i chadecka prawica bez własnej tożsamości, którą przejęła od jankesów rusza z walcem, który ma rozjechać lewackie brednie o zmianie klimatu. Antropogenicznej znaczy się. I tu Wiech rozprawia się z jej mitami.


Na początku kasa, tak właśnie Drogi Czytelniku. Moda na negacje i walka o prawa paliw kopalnych przyszła z Zachodu, konkretnie z amerykańskich przedsiębiorstw wydobywczych i przemysłowych. A raczej za ich potrzebami finansowymi. Ograniczenie CO2 postawiłoby przemysłowców w sytuacji małej opłacalności. Stworzono na przykład Komitet dla Konstruktywnego Jutra, w skład którego wchodzili głównie wolnorynkowi konserwatyści. Sama instytucja finansowana  była przez Peabody Energy. Oczywiście instytut zajmował się zawodowo negacją zjawiska, a naukowo nie zajmował się wcale klimatem. Podobnie jak większość publicystów zrzeszonych w różnych redakcjach i fundacjach koliberalnych oraz stowarzyszeniach działających na rzecz wielkiego przemysłu i kapitału nie miała żadnego wykształcenia eksperckiego. Podobnie jest z polską prawica. Niestety problem też polega na tym, że naukowcy nie mają warsztatu dziennikarskiego, z tego tez powodu ich twarde tezy, tłumaczone często przez nich samych nie są językiem zrozumiałym dla mas. Nie mają też przebicia. Do tego dochodzi nowolewicowy szał neofitów ekologicznych, którzy wybiórczo traktują analizy i recepty naukowe i wykorzystują jak zwykle ideologicznie jakiś zaistniały fakt, którego nie da się negować.


Naukowcy w takim razie posiadają niechcianego lewackiego adwokata, który jest agitatorem własnych tez i przekłamań, ale zawdzięcza to tzw. konserwatystom na pasku materializmu. Z tym, że polska prawica nie ma za sobą wielkiego kapitału węglowego, nie ma braci Koch. Małpuje najzwyczajniej amerykańskie wzorce i żyje słowami Reagana z lat 80-tych o wulkanie co to niby kilkukrotnie miał wystrzelić ilość CO2 równą produkcji ludzkości przez stulecia. Okazuje się, że największe erupcje produkują nie wiele więcej niż Polska przez kilka miesięcy. Kompleks wobec Zachodu wśród przepełnionej dumą narodową prawicy wciąż jest mocny i trwały. Do tego stopnia, gdy przy próbach kopii staje się wierną karykaturą swego idola.


Kolejnym poza pieniędzmi motywem negacji jest walka z wszechobecnym lewactwem. Żeby to jeszcze polegało na narzuceniu sensownej kontr-narracji i rzeczywistej blokadzie nihilistycznych prądów liberalnych, ale akurat w tej materii konserwatyści wolą prześcigać się z lewicą w antyfaszyzmie i antyrasizmie. Problem więc nie polega na zbijaniu antyskutecznych recept na rozwiązanie problemu, który istnieje, a  na całkowitej negacji zaistniałego faktu. Podobnie zresztą gdy konserwatyści nie chcieli zauważać wyzysku robotników czy klas społecznych poniżej arystokracji co skończyło się katastrofami rewolucyjnymi i pogrzebaniem świata Tradycji. Autor przytacza tu przykłady szału prawicowców na sam fakt skojarzenia czegoś z lewą stroną. Czy będą to prawa pracownicze czy właśnie sprawy klimatyczne.


Mocno dostaje się znawcy na wszystkim Korwinowi-Mikke i prawicy spiskologicznej. Właściwie napędzana przez populistów koliberalnych strona spiskowa sama tworzy własny ruch społeczność i niczym kręgi na wodzie obejmuje swym zasięgiem coraz większe grono. Wystarczy zasiać wątpliwość, aby stworzyć ateistę. Taka sama metoda i to hojnie finansowana działa w kręgach konserwatywnych z naciskiem na liberalne. Do tego dochodzi bagatelizacja problemu typu: jak będzie cieplej to będzie mi lepiej, bo lubię ciepło ewentualnie wg Tomasza Sommera zmiany antropogeniczne są wpisane w ewolucje i naturę. Bo przecież jakby miało być inaczej to Bóg inaczej by świat stworzył, prawda?


Wiech poświęca kilka zwięzłych stron lobby politycznemu, przy którym polska afera Rywina to przysłowiowe waciki. Grube miliardy idą na finansowanie kampanii negacjonistycznych przez przemysł emisyjny, wrzuca tu całą masę reportaży i dowodów, całkiem jawnych na finansowanie publicystyki prawicowej w USA, która jak wiadomo ma wpływ na neoliberalne nastroje republikańskie w Polsce. Do tego nastroje sceptyczne podbudowywane są idiotyczną polityką nowolewicowych ruchów ekologicznych, które również finansowane przez rozmaite siły polityczne wręcz jaskrawie działają w interesie ideologicznym bądź wrogim tradycjonalistom. A przepisy na rozwiązanie problemu są dalekie ord realiów i zupełnie nietrafione. Przykładem jest manipulowanie przy informacjach na temat energii atomowej. Czy to dotyczące wypuszczenia wody z Fukushimy do morza, która jak się okazało nie zagrażała środowisku ale także hiperbolizacja katastrof elektrowni jądrowych, które wyrządziły mniej szkód niż katastrofa zapory wodnej Banquaioo w Chinach w 1975 na rzece Huai. Autor obszernie również opisuje niejasne finansowanie lewicowych organizacji ekologicznych przy okazji wspomnieć należy o częstym nabieraniu wody w usta, gdy sprawcą katastrof są środowiska zbliżone lub wspierające ideowo. W  sprawie polskiego atomu silnie przeciwko lobbuje rząd niemiecki oraz Zieloni, którzy nie ukrywajmy w tym kraju mają mocne poparcie. Publikuje się fałszywe raporty, o czym pisze autor w książce, a także manipuluje danymi na rzecz hegemonii energetycznej Niemiec. I prym w tym wiodą także wspomniani Zieloni. Chociażby w raporcie dotyczącym hipotetycznej awarii elektrowni z reaktorem AP1000 gdzie scenariusz symulacji nie został sprecyzowany, a obliczenia dokonano zwyczajnie hiperbolizując wszystkie parametry i założenia. Czyli odegrano zwyczajową nadmuchaną szopkę, którą straszy się niemieckie społeczeństwo i całą Europę[1] .


Nic dziwnego, że Greenpeace wraz z innymi odnogami ekolewactwa jest wodą na młyn wszelkiej maści sceptyków, którzy przy takich aktywistach wychodzą na zdroworozsądkowych, a przynajmniej zdolnych przyjąć coś na „chłopski rozum”. Do tegoż rozumu odwołują się także spłycone i nastawione na prymitywny przekaz media, które dawno już pożegnały się z misją informacyjną i dociekania prawdy, a usadowiły na pozycjach obozów politycznych stając się tubą propagandową tych lub owych. Lud wtedy kupuje tanią propagandę lub w razie dezinformacji wybiera drogą poszukiwacza spisków. A problem nie znika, istnieje i jest coraz większy.


Kolejny mit prawicy głosi, że wielkie kraje jak Chiny czy bogate jak Emiraty Arabskie nie przejmują się ekologią i robią swoje więc musimy brać przykład. Twarde dane psują taką retorykę z mchu i paproci. Chiny są największym producentem energii fotowoltaicznej, wytwarzają w ten sposób 34 GW w porównaniu do USA, które ma jedynie 11 GW, mają niesamowicie wielki system rozbudowy zapór wodnych oraz sieć energii wiatrowej  a do tego dywersyfikują swoje źródła jak mogą i chcą to zrobić w jak najkrótszym na swoje możliwości czasie.[2] Celem jest wyłączenie elektrowni węglowych. Może nawet nie chodzi władzom chińskim o czyste powietrze i ogród rajski, jednakże z pewnością niezależność energetyczna byłaby olbrzymim atutem. Podobnie jak w krajach arabskich, które prawicowy Europejczyk odsądzi od czci i wiary w kwestiach eko, w czym w dużej mierze kulturowo miałby rację, o tyle znów pustynie zapełniają się alternatywą dla elektrowni emisyjnych w postaci ogromnych generatorów energii ze słońca. [3]


Środowisko konserwatywne niestety infekuje swoją myślą i teoriami spiskowymi, w ramach obrony oblężonej twierdzy również nacjonalistów i podobne środowiska. Nie da się uciec od cienia prawicy. Pozostaje więc prostować to od środka, jak spróbował Jakub Wiech. Niestety tu muszę wstrzymać się z pochwałami gdyż autor uległ prawicowej modzie na neoliberalizm. Otóż on także wierzy, że neoliberalizm podobnie jak u marksistów komunizm wymaga kilku korekt by wyjść z ludzką twarzą. Ile razy już to słyszeliśmy. Powołał się także na historyczne autorytety prawicowców: Reagana i Thatcher. W pierwszym przypadku jest to spora niekonsekwencja, gdyż to z postreaganowskiej prawicy wywodzi się największe środowisko denialistów, o których sam wspomina w swojej książce, pomijając fakt, że i sam prezydent USA jest propagatorem mitu z wulkanem. Pomimo zasłużonej, ale też wymuszonej inicjatywy z ograniczeniem freonu. W kolejnym przypadku przywołuje cytat premier Wielkiej Brytanii jakoby chciała dbać o środowisko. A jakieś działania oprócz gadania? Niezbyt. Margaret Thatcher była takim samym zakładnikiem wielkiego kapitału jakim są wspomniani wolnorynkowi konserwatyści amerykańscy. Prywatyzowanie pracy wcale nie pomogło rozwiązać problemu środowiskowego, przypomnijmy że oszalały outsourcing przenosił produkcję masowa na niespotykaną skalę do krajów trzeciego świata np. w Azji, gdzie dziś mamy największych trucicieli, z których wyłamują się dopiero Chiny.


Jakub Wiech niestety typowo dla polskiej prawicy żyje jeszcze mentalnie w czasach żelaznej kurtyny, wierzy w neoliberalizm walczący z sowieckim Imperium Zła (tu zaczyna się również wyliczanka katastrof ekologicznych w czerwonych państwach, gdzie komuniści doprowadzili do wyniszczeni nawet całych ekosystemów jak Jezioro Aralskie), jakby było to usprawiedliwienie wobec anglosaskiej liberalnej prawicy. Trudni przyjąć taką optykę, komunizm zbankrutował, Chiny niezależnie jak je oceniać mają dalekosiężny plan zmian, a imperium liberalne jak USA, które jest wzorcem polskiej prawicy nadal zostaje w tyle.


Wiech nie wyczerpał tematu sięgając tylko do źródeł anglosaskich, wielu jest myślicieli po stronie tradycjonalistycznej i narodowej, którzy są zarówno przeciwnikami neoliberalizmu co za tym idzie nie chodzą na pasku libertariańskich przemysłowców. Są też niewygodni chadeckiej narracji szukającej kompromisu w liberalnym pluralizmie. Wspomnieć tu należy Guilliama Faye`a związanego z Nowa Prawicą francuską czy fińskiego myśliciela  Penttiego Linkolę, a z polskiego podwórka uznanego działacza endeckiego i promotora taternictwa oraz ochrony przyrody Jana Gwalberta Pawlikowskiego.

Nowa, stara nadzieja

 

Obóz konserwatywny w Polsce prawie od zawsze cechował się zamiłowaniem do warcholstwa, natomiast tożsamość nadawały mu prądy myśli obcej i stąd zapewne wziął się kompleks poddaństwa w wielu kwestiach. Nie jest jednak najgorzej gdyż są przykłady, na których można budować swój założycielskie mit w postulatach ekologicznych. Inspirować się obcym należy i owszem o czym w książce wspomina Wiech.
Należy także uzmysłowić sobie, że wieź z naturą była czymś harmonijnym wręcz symbiotycznym dla tradycjonalistów. Tradycja zresztą to przekazywanie kultury kolejnym pokoleniom, które ją nadal twórczo rozwijają, a  sama kultura nazwę swą bierze od uprawiania ziemi, która naturalnie związana była z cyklicznością przyrody.  Tak jesteśmy częścią tej wielkiej kreacji lub jak kto woli środowiska naturalnego. Niezbywalną i nieodłączną, może najbardziej rozwiniętą ewentualnie dostaliśmy pod opiekę własny zbiornik z tlenem i od naszej uwagi i troskliwości zależy ile nam posłuży.

 

Tradycjonalizm jest nierozerwalnie związany z harmonijnym zespoleniem z naturą, nie jej materialistycznym wyzyskiwaniem i eksploatacją, ale symbiotycznym korzystaniem z dóbr. Człowiek nie tylko wywalczył sobie swój świat w starciu z jej siłami by ją sobie podporządkować, ale by rozumieć. Korzystać i współistnieć. Nasza europejska Tradycja zawiera wiele rytuałów poświęconych należnej czci odwiecznym siłom a także zawiera w sobie ziarno szacunku dla życia, przeciwstawiającego się entropii. Właściwie to modus operandi chrześcijaństwa i nacjonalizmu. Życie, które jest w pewien sposób cudem we wszechświecie, w którym jest wszystko martwe. Natura jest życiem, tradycja kultywuje więc wzmacnianie woli przetrwania i ma umacniać kolejne pokolenia, lecz nie w formie skrajnych materialistów którzy pragną zniszczyć wszystko dla zysku.  Nasza cywilizacja powstała na gruncie odrzucenie niszczycielskiej barbarzyńskiej hordy, a wręcz oparta została na przeciwstawianiu się temu jako złu. Dzisiejszy barbarzyńcą jest więc ten, który pragnie łupów-zysków, kosztem życia-natury.

 

Pierwszym think tankiem prawicowym w Polsce, który na poważnie zaczął przypominać o korzeniach ekotradycjonalizmu jest chadecki co prawda Klub Jagielloński. Jakub Wiech w swojej książce nie raz nawiązywał do publikacji KJ. Znalazło się tam sporo kulturowych mitów założycielskich, a raczej odrestaurowujących zapomnianych i zakopanych przez materializm zielonych idei. Brak w nich oszalałego fanatyzmu lewicowych ekologów. Natomiast mity owe przypominają o nierozerwalnym związku wspólnot skupionych wokół rdzenia Tradycji z otaczającą je naturą. O symbiozie będącej wynikiem naturalnego dostosowania do naszych małych kosmosów.


Ucząc się metapolityki od rywali KJ jak i Wiech słusznie sięgają po popkulturowe zapożyczenia i sięgają do nurtu, który dziś rozpala wyobraźnię miliardów reżyserów, widzów i prozaików. Do fantastyki. Gatunku, który najmocniej dominuje w popkulturze i ma znaczący wpływ, przez który dziś sączy się prądy ideologiczne. Niestety często szkodliwe, ale na zjawisko „woke culture” potrzebny jest osobny tekst. Tymczasem Wiech jak i autorzy serii artykułów z Klubu Jagiellońskiego pt. „Zielony konserwatyzm” posiłkują się arcydziełami klasyków fantasy jak C.S. Lewis czy mistrz J.R.R. Tolkien.


Władca Pierścieni wywarł niebagatelny wpływ na kulturę, nie muszę jednak wracać do truizmu i tłumaczenia fenomenu twórczości Tolkiena.  Z pewnością dzieło ma w sobie elementy ekologii integralnej będącej odpowiedzią Kościoła Katolickiego na zaniedbania i zagrożenia dla przyrody. Cała mitologia tolkienowska z jasnym podziałem na dobro i zło wyrasta wokół bujnego istnienia życia i przyrody, a tego co mu zagraża. Zauważmy, że wspomniane w tekstach Wojnara z KJ białe drzewa są symbolem sił porządku jak Gondor, wszędzie gdzie rozkwita flora i fauna tam istnieje porządek stworzony przez Eru i jego Ainurów.[4]  Istnieją też cywilizacje, które wykorzystują naturę jako schronienie lub życiodajne źródło, jednak jej nie eksploatując. Tu na myśl przychodzą elfie królestwa wręcz symbiotycznie zespolone z otaczającą je zieloną harmonia. Nawet krasnoludy inaczej rozumiejące potęgę natury i mające swe zgubne dla siebie materialistyczne popędy, które czasem okazują się ich karą za chciwość szanują potęgę gór i na swój sposób kochają to co dostały na użytkowanie. Sama rasa krasnoludów jest wręcz ostrzeżeniem, że człek honorowy i szlachetny może stać się ofiarą własnej chciwości  jak w przypadku Morii czy Ereboru. Było to istotne ostrzeżeni przed eksploatacją Ziemi. Balroga z pewnością można interpretować jako siły natury, które zresztą reprezentowali jako Valarowie, duchy ognia. O tyle Smaug był już symbolem chciwości bo i takie były tolkienowskie smoki, wyhodowane przez Morgotha by niewolić i manipulować istotami żywymi oraz chciały posiadać skarby dla samego celu posiadania. Nie robiły z tym nic użytecznego,  ale dzięki temu mogły zapaść w sen z marzeniami na górze złota. Wręcz uosobienie bezwstydnego bogactwa i marnotrawienia środków ku uciesze wybranych i na tyle silnych by posiadać zasoby oraz wykorzystywać dla przyjemności własnych. Nawet orkowie, którzy byli sługami mrocznych władców nie mogły korzystać ze skarbów zdobytych przez smoki, nawet gdy brały w tym udział jak chociażby w Dzieciach Turina gdzie wojska Morgotha zdobyły Nargothrond. Nie można ulec wrażeniu, ze Tolkien w osobie Saurona czy Morgotha oraz orków zawarł niszczycielska moc materializmu. Mroczni władcy sami porzucili swoją półboska formę by zając się sprawami ziemskimi. Ich krainy to dymiące od kuźni i wyjałowione miejsca, z których buchały kłęby dymu czy to z wulkanów czy z zakładów rzemieślniczych gdzie produkowano oręż by prowadzić kolejne wojny. Przecież to oddanie krajobrazu industrialnego w konwencji fantasy. Orkowie niszczyli lasy i wyjaławiali podbite ziemie. Po przejściu armii Saurona zostawała wypalona pustka. Pajęczyca Sheloba wysysała życie i światło z drzew zostawiając je martwymi, była wręcz uosobieniem trującej śmierci, jej jad zalewał całe krainy jak Gorgoroth gdzie życie nie istniało. Takiej symboliki znajdziemy u Tolkiena pełno. Życie kontr entropie, natura, która buntuje się przeciwko zapędom Isengardu w lesie Fangorn czy w końcu odrodzenie drzewa w Gondorze gdy powrócił prawowity władca.


Kolejny chwalebnym przykładem są powieści C.S Lewisa i tu szybka paralela do tolkienowskich drzew gdzie Drzewo Protekcji chroniło Narnię przed nadejściem Białej Czarownicy.[5] Kolejnym podobieństwem, będącym tez dualizmem natury świata jak dobro i zło są zielone krainy Narnii od lodowatych i posępnych Kar i Samotnych wysp rządzonych przez Czarownicę. Tonące w dosłowniejszym niż tolkienowskie biblijnym symbolizmie powieści Lewisa przenicowane są integralna ekologią, już sam, a Narnia jest wręcz rajskim ogrodem, na którą czekają siły zła.  Uosobieniem symbiotycznego połącznie człowieka z naturą i to właśnie ludzie są potrzebni by obronić Narnię przed zakusami Krętacza, czarownicy i innych zagrożeń. Człowiek występuje to w roli odpowiedzialnego pasterza, jednak kierowanego ręką boską  uosabianą przez Aslana.
Tyle dość popkultury, która jakby dobrze poszukać zasypuje nas przykładami zespolenia Tradycji z naturą. Nadaje nam rolę jej pasterza. Gdy siły złą są destrukcją i jałowieniem przyrody oraz entropią. Klub Jagielloński w odróżnieniu od poszukującego kapitalizmu z ludzką twarzą Wiecha posługuje się zasłużoną dla polskich Tatr i będącym pionierem ochrony przyrody w Polsce, postacią Jana Gwalberta Pawlikowskiego.  Twórca polskiej ekologii, bo takim z pewnością można go nazwać związany był z galicyjską Ligą Narodową, a także mocno krytykował konserwatywnych Stańczyków i grupy stawiające egoizm klasowy ponad solidaryzmem narodowym[6]. Endek można by rzec ludowy. Więcej łączyło go z konserwatywną rewolucją niż dzisiejszą neoendecją realizującą postulaty koliberałów. O samej naturze pisał: „Hasło powrotu do przyrody to nie hasło abdykacji kultury – to hasło walki kultury prawdziwej z pseudokulturą, to hasło walki o najwyższe kulturalne dobra”[7] . Podpierał się też słusznie w odróżnieniu od konserwatystów i realistów endeckich mitologią jedności człowieka z naturą powstałą w romantyzmie, bazując chociażby na Panu Tadeuszu, poza tym był wielkim znawcą i komentatorem twórczości Juliusza Słowackiego. Był zapalonym taternikiem i kontestatorem konsumpcyjnego zdobywania szczytów. Brzydził się „filisterstwem” elita przyjeżdżających na wypoczynek w góry dla panującej ówcześnie mody. Dzisiejsze porównania z kulturą konsumpcjonizmu drinka i parasolki z widokiem na morze lub Tatry albo piramidy nie są przesadą wobec tego co krytykował. To on zainicjował powstanie pierwszej polskiej organizacji zajmującą się ochroną przyrody i walczył o utworzenie tatrzańskiego rezerwatu przyrody.


Gawlikowski szukał złotego środka pomiędzy utylitarnym podejściem do przyrody i korzystaniem z dzikiej natury bez większej ingerencji w nią. Z jednej strony walczył z komercjalizacją Tatr i budowaniem schronisk będących komfortowymi hotelami, gdyż w swym duchu uważał, ze poznać świat natury należy raczej po spartańsku. Z drugiej daleki był od bambinizmu i uważał, że należy szukać pewnego kompromisu z naturą, ale poprzez jej zrozumienie. Oddajmy mu znowu głos: „Człowiek pierwotny żył w zespole z przyrodą, stanowił z nią jedność i nie zdawał sobie sprawy, jak ona jest mu drogą. Potem oddalił się od niej, zatęsknił i poczuł ku niej miłość. Zapragnął powrotu… Ale ten powrót nie jest przywróceniem stosunku pierwotnego, wytworzył on stosunek zgoła nowy. […] Stan dawny minął bezpowrotnie, ten co przyjdzie, będzie zgoła czymś innym”   - pisał w swoim dziele Kultura i natura.


Z jednej strony przeciwnik kolejek linowych i komfortowych schronisk, z drugiej propagator zdobywania szczytów w starym stylu, poszanowania dla dzieła stworzenia mocy znajdujących się w górach. Paralele z Juliusem Evolą i jego Medytacjami na szczytach przychodzą same. Włoski myśliciel widział we wspinaczce wysokogórskiej coś samo-transcendentnego  a poprzez fizyczny rygor wręcz nadludzkiego. Nie bez powodu zauważał, że szczyty gór były siedzibami mitycznych bóstw.


Będąc przy myślicielach krążących wokół świata tradycji integralnej nie sposób pominąć Guillaume Faye`a, który w swoich książkach przestrzegał przed konwergencją katastrof. Jednym z takich kataklizmów miał być kryzys ekologiczny występujący między 2010 a 2020 rokiem. Wizjonerstwo Faye`a nie polegało na wróżeniu z fusów, tylko zwyczajowemu przyglądaniu się alarmujących komunikatów naukowych. Duchowy założyciel Alt Rightu i ex-członek antyliberalnej Nowej Prawicy nie ulegał wolnościowym mirażom anglosaskich przemysłowców i grubo uderzał w kapitalizm będący przyczyną wielu wymienionych katastrof.  Za główną przyczynę zanieczyszczenia Ziemi podawał materializm leżący u podstaw zarówno liberalizmu jak i komunizmu. Choć uważał, że sama planeta poradzi sobie z kryzysem to tymczasem sami prowadzimy się na krawędź wyginięcia. Na ile apokaliptyczna jest to wizja nie będę się rozwodził, innego zdania z kolei był Fin Linkola, który twierdził, że ludzkość rozrosła się ponad miarę, a w swym materialistycznym pędzie nie zna umiaru w konsumpcji przez co wyniszcza Ziemię. Wiele jego uwag wydaje się kontrowersyjnymi, aczkolwiek nie sposób nie zauważyć, że dziś rynek produkuje potrzeby, a nie ludzie.


Wiech jak i KJ przytaczają do tego wypowiedzi hierarchów katolickich, a także cytaty z Pisma Świętego, które świadczą o opiekuńczej, a nie eksploatacyjnej wobec przyrody roli człowieka. Ziemia była nam poddana w opiekę. Za tym zgodni są papieże jak i hierarchowie. Co więc szkodzi katolickiemu konserwatyście w Polsce by nie czynić chociażby z ferm futerkowych polskiej tradycji jak to przebija się w propagandzie chociażby neoendeckiej? Podobnego fikołka intelektualnego uczyniono z węgla nazywając czarnym polskim zlotem.


Wnioski?

Chciałoby się zażartować, że zachłyśnięta prawica pławiąca się w ideach wolnościowych takich nie wyciągnie, ewentualnie wyjrzy za okno w styczniu i stwierdzi, ze skoro spadł śnieg to wszystko gra.  Z naszej strony warto zwrócić uwagę, ze wymienieni twórcy i myśliciele myśli konserwatywnej, tradycjonalistycznej czy narodowej co można określić zbiorczo prawicową, krytykują materializm leżący u podwalin zmiany podejścia człowieka do natury. Niegdyś rytm życia wyznaczały jej siły, dzisiaj zawracamy rzeki i przelewamy zbiorniki jezior. Nie w trosce o przyszłość, nie w roli opiekuna i pasterza, ale nadzorcy niewolników i bezwzględnego barbarzyńskiego zdobywcy. Choć to może hiperbola, bo próbujemy również się w tej materii cywilizować. Niestety w Polsce nadal jak w wielu aspektach obóz konserwatywny nie posiada własnej tożsamości i małpuje dawno przebrzmiałe hasełka przemysłowców zza oceanu.


Prawica musi powrócić,  jak pisał Pawlikowski,  do natury inną drogą niż człowiek pierwotny od niej odszedł. Dbanie o przyrodę i duchowe z nią związanie jest spójną i integralną częścią Tradycji, której bronimy. Pod względem mentalnym musimy wyzbyć się nowobogackiego filisterstwa i odnaleźć w sobie Spartanina, odważnego zdobywcę, lecz nie plądrującego najeźdźcę.


Oprócz działalności na rzecz codziennej ochrony przyrody aktywiści powinni zacząć interesować się wielkimi projektami energetycznymi. W interesie narodowym leży nasza suwerenność, a energetyka jest jednym z jej fundamentów w zglobalizowanym świecie. Warto zainteresować się energią atomową i z naszej strony promować jako alternatywę wobec kurczących się i tak i coraz mocniej trujących nasz kraj elektrowni węglowych. Przy okazji zwalczać mity i manipulacje lewaków, którzy jak się okazuje często są również opłacani podobnie jak koliberalni zwolennicy wielkiego przemysłu. Atom naprawdę nie jest zagrożeniem, natomiast brak własnych autonomicznych ośrodków energetycznych w erze Nord Streamu 2 i coraz większego zanieczyszczenia już tak.


Promowanie fotowoltaniki dla gospodarstw domowych jest rozwiązaniem świetnym. Ogranicza smog, zapewnia produkcje energii na poziomie obywatelskim i obniża znacznie jej koszty. W Polsce znajdują się już coraz lepsze fabryki modułów PV, niestety zalewane przez chińszczyznę, co prawda topową. Poza tym samodzielna produkcja energii w małych gospodarstwach na użytek społeczny jest nowoczesnym nawiązaniem do dystrybucjonizmu. Przynajmniej ten element może do nas po latach powrócić. Zwłaszcza, ze Polska ma najlepsze warunki magazynowania nadwyżek wyprodukowanej energii na terenie całej Europy i nasze prawodawstwo w tej materii już teraz jest naprawdę świetne. Płacimy tylko 20 % kosztów zużycia, gdyż państwo w okresie zimowym udostępnia nam swoją energię, czyli robi za magazyn. Koszty wysokie nie są, a atom plus OZE to krok do samowystarczalności energetycznej i... czystego powietrza, którego w Polsce niestety brakuje.


O co możemy walczyć jako obywatele? Nic tak nie przekonuje do zainteresowania ochrona przyrody jak jej aktywne poznawanie. Należy się jednak wystrzegać jej przesadnej komercjalizacji, co możemy zauważyć po polskich ośrodkach wypoczynkowych. Zakopane jest już legendarne jeżeli chodzi o mcdonaldyzację turystyki i kpinę z jej ochrony. Obcowanie z dziką przyrodą wzorem nauczania Pawlikowskiego  nie powinno być ułatwione, a słuchać myśli evoliańskiej powinno pozwolić nam odkryć w sobie rzeczy nieodkryte. Nie mówię tu tylko o górach. Powinniśmy jednak unikać deifikacji natury i bambinizmu. Tak człowiek powinien się z nią znów zespolić, ale na innych warunkach. Te w Polsce są niestety uciążliwe, co prawda nadleśnictwa utworzyły całkiem niedawno stale poszerzane obszary dla chociażby bushcraftowców,[i] jednak nie da się ukryć, że w obszarach do zwiedzania poruszamy się korytarzami. Do tego wysoka komercjalizacja sprawia, że turystyka w Polsce staje się mało budżetowa co tam idzie mniej spontaniczna. Co prawda z roku na rok rośnie, jednak nadal w  formie mniej aktywnej, a głównie modnej i zachęcającej do robienia tony zdjęć na social media.


Tu z pomocą przychodzą kraje skandynawskie. „Alemansratten” czyli w dosłownym tłumaczeniu prawo wszystkich ludzi ustalone zostało na wcześniej panującym prawie zwyczajowym, według którego każdy człowiek może obozować w dowolnym miejscu w odległości 150 metrów od domostw prywatnych. Nawet na prywatnych gruntach. Oczywiście uświadczymy tereny grodzone, jednak bardzo rzadko i nie przyjdzie do nas gospodarz ze strzelbą lub sztachetą, żeby oznajmić iż jest to teren prywatny. Oczywiście w określonych miejscach dochodzą restrykcje co do palenia ognisk, np. w rezerwatach jednakże w Skandynawii czuć, że natura jest rzeczą wspólna dla wszystkich. I obywatele tych krajów rzeczywiście są z nią zżyci. Na szlakach możemy natknąć się na darmowe schroniska, domki otwarte całorocznie gdzie są zostawione zasoby jak drewno, zapałki, czasem jakiś turysta dzieli się co jest tam w dobrym zwyczaju swoimi drobnymi rzeczami jak herbata, świece itp. Nie oznacza to, ze szlaki są ułatwiane. Zazwyczaj zamiast domków mamy po prostu wiatkę, która osłania nas przed wiatrem i żadnego innego miejsca noclegowego. Schroniska są rzadkie, a na większych i dłuższych szlakach musimy posiłkować się namiotem. Sprawia to, że przez nawet setki kilometrów nie uświadczymy cywilizacji.. I turystyka w Skandynawii na tym nie cierpi, wręcz przeciwnie co roku amatorzy długich wędrówek w dziczy kursują tam masowo, nie mówiąc o sportach zimowych. Z punktu widzenia obywatela, prawo do kontaktu z naturą wynikające z Tradycji jak w Skandynawii, a zresztą i w każdym europejskim kraju jest czymś zgoła naturalnym i jako nacjonaliści powinniśmy odblokować nasze szlaki ze złogów niewłaściwie pojmowanej własności prywatnej. W ślady Skandynawów poszła już Szkocja. Czas na Polskę.


Ważnym aspektem, któremu nacjonaliści poświęcali czas i uwagę w zakresie działań ekologicznych są prawa zwierząt. Niestety czas batalii o fermy futerkowe określił stronę polskiej prawicy. Nie wspomnę już o Konfederacji, która wzorem pobratymczych anglosaskich liberałów zwyczajnie brała za to pieniądze. Konserwatyści w Polsce doprowadzili też hodowlę przemysłową do rangi „tradycji”. Nowej, świeckiej oczywiście bo jakiej. Przemysłowa hodowla zwierząt nigdzie nie jest tradycją, a anomalią wyrosła na skrajnie materialistycznym pojmowaniu życia istot żywych. Nie licuje ani z katolicyzmem, gdzie sama nauka Franciszka z Asyżu już od średniowiecza miażdży dzisiejsze postprotestanckie liberalne dogmaty prawicy. To jest wręcz kuriozum, że szafujący na wszystkie strony katolicyzmem i powołujący się na nauki Kościoła ludzie wręcz bronią coś, co jest raczej na łonie ich wiary potępiane bądź krytykowane. I wcale nie tylko przez co trzeba przyznać modernistycznego, ale także eko papieża Franciszka, ale w źródłach jak Pismo Święte czy nauczanie patrona ekologii Franciszka. Hodowla przemysłowa jest nie tylko niezdrowa i nadprodukcje żywność, ergo wytwarza zasoby ponad stan i komercjalizuje życie zwierząt, ale także nasze zdrowie. W Skandynawii wspomnianej wcześniej nie istnieje. I można nadymać się, ze to z powodu lewackości, jednak nie widzę niczego konserwatywnego w mechanicznym traktowaniu istot żywych. Zwłaszcza gdy mówimy już o przemyśle, który hoduje je jedynie po to by hołdować próżności ludzi majętnych. Hodowla przemysłowa drobiu i bydła oraz trzody chlewnej również jest godna potępienia.


Z tekstu jasny wynika, ze powodem wyniszczenia i zaburzenia równowagi dzisiejszego środowiska naturalnego jest chęć nadprodukcji i zysku, wypływająca ze skrajnie materialistycznych ideologii. Tym samym wracamy do punktu wyjścia, duch musi zwyciężyć nad materią, a wtedy wszystko wróci na swoje naturalne harmonijne tory.

 

 Miłosz Jezierski

 

[1]    https://www.energetyka24.com/skazeni-manipulacja-raport-zielonych-wymierzony-w-polski-atom-jest-skrajnie-nierzetelny-analiza

 

[2]    https://kb.pl/porady/chiny-liderem-inwestycji-w-odnawialne-zrodla-energii-na-swiecie/

 

[3]    https://globenergia.pl/fotowoltaika-imponujace-projekty-na-bliskim-wschodzie/

 

[4]    https://klubjagiellonski.pl/2020/06/06/ekologia-integralna-j-r-r-tolkiena/

 

[5]    https://klubjagiellonski.pl/2021/01/26/ekologia-w-opowiesciach-z-narnii-i-innych-dzielach-c-s-lewisa/

 

[6]    https://klubjagiellonski.pl/2020/12/15/zielony-konserwatysta-z-galicji-o-janie-gwalbercie-pawlikowskim/

 

[7]    http://www.malopolska24.pl/index.php/2013/08/ojciec-polskiej-ekologii/

 

[8]     https://www.bdl.lasy.gov.pl/portal/mapy