Wraz z upadkiem komunizmu i likwidacją żelaznej kurtyny Polska obrała w swojej polityce, zarówno wewnętrznej jak i zagranicznej, kurs jednoznacznie prozachodni i obliczony na integrację ze strukturami zachodnimi (UE, NATO). 45 lat trwania PRL-u w silnym i niepodważalnym w tym czasie sojuszu z ZSRS, czego efektem była chociażby bytność w Układzie Warszawskim, sprawiła, że nasze elity jednoznacznie właściwie w roku 1989 obrały kurs na zachód. Oczywiście niemała w tym zasługa wpływów szeregu instytucji i organizacji zachodnich. O ile błyskawiczne uzależnienie się od Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego to sprawa dość dobrze znana, o tyle dopiero od niedawna odkrywane są dokumenty i fakty związane z infiltracją „Solidarności” przez wywiad amerykański (CIA). To zaś czynniki nie tylko historyczne, ale i stale warunkujące nasze fanatyczne, chyba niespotykane w historii przywiązanie do świata Zachodu. Czy faktycznie Polska skazana jest na ten kierunek, a wschód to jedynie Putin, rosyjski imperializm i służby specjalne? Najwyższa pora by nacjonaliści w Polsce zaczęli myśleć o kwestiach cywilizacyjnych i geopolitycznych na osi wschód-zachód.
III RP i zachód, czyli niespełniona miłość
Z perspektywy roku 2021 jest coś autentycznie fenomenalnego w stosunku III RP do świata zachodniego i jego struktur. Kompletny brak symetrii, uzależnienie od szeregu struktur i instytucji, degradacja do poziomu taniego podwykonawcy i rezerwuaru także taniej siły roboczej, status biednego krewnego pośród bogatych krezusów – to wszystko charakteryzuje relacje Polski z Unią, NATO i krajami zachodnimi w relacjach bilateralnych. Na deser trwająca od ponad 5 lat walka opozycji o „praworządność” i „demokrację”, która jest czynnie i konsekwentnie wspierana przez zachodnie kraje. Oczywiście nie w interesie tejże demokracji, ale przede wszystkim w ramach wprowadzenia swoich ludzi na najwyższe stanowiska.
Przyjęliśmy z Zachodu nie tylko pieniądz, towary, sposoby zarządzania ekonomią, ale przede wszystkim bez zająknięcia pozwoliliśmy by laicyzm, neoliberalizm i hiper indywidualizm wlały się w nasze dusze i przemieniły je w sposób nieodwracalny. Klasycznie polskie i wschodnie wartości, jak chociażby uznanie dla wspólnoty, solidarność, prymat ducha nad materią uległy błyskawicznie pod nawałem westernizacji, herezji austriackiej szkoły ekonomicznej i przekonania, że wszystko da się zmonetyzować i na wszystkim zarobić.
W wymiarze politycznym to chyba nawet kolejne rządzące partie nie udają, że nasze relacje z USA, NATO, UE czy poszczególnymi państwami zachodnimi są symetryczne i partnerskie. Od 30 lat jesteśmy wiecznie tym słabszym, głupszym, wiecznie nieokrzesanym parobkiem, z którym są ciągłe problemy na salonach.
Uznaliśmy w dużej mierze po roku 1989, że naszym obowiązkiem jest wyparcie się wszystkiego co polskie, narodowe i tradycyjne – wówczas zostaniemy dopuszczeni na równych prawach do pańskiego stołu zachodnich liberałów i postępowców. Tymczasem to tak nie działa. Wszelkiej maści kosmopolici, zaprzańcy i inni niegodziwcy odrzucili polskość, rodzinne i przyjacielskie więzy, jednak w zamian okazało się, że dostali główny produkt końcowy zachodniej kultury – nihilizm, depresję i poczucie absolutnej pustki. Wspaniały świat zachodu okazał się złudnym mitem, który potrafił nęcić blichtrem, jednak w ostateczności okazał się pięknym niczym. I właśnie pośrodku niczego tkwi teraz Polska, Polacy i nasza przyszłość.
Polska podobnie – zrobiła bardzo dużo by doszlusować do poziomu państw zachodnich, przeprasza, kaja się, wstydzi i obiecuje poprawę, a wszystko po to by…móc składać części w niemieckich i holenderskich fabrykach za pół darmo. Czy taki ma być finał historii dumnego ongiś państwa i Narodu, z którym liczono się i obawiano?
Zachód i wschód
Zanim przejdziemy dalej pora się na chwilę zatrzymać nad dwoma pojęciami, które przewijają się i będą nadal przez cały tekst: wschód i zachód. Zachód rozumiem tu jako świat tworzony przez państwa zachodnie, wytworzone przez nie po roku 1945 instytucje międzynarodowe oraz przede wszystkim przez najważniejsze dla nich idee: liberalizm ekonomiczny, i obyczajowy, materializm, indywidualizm, mass-mediowość, odrzucenie duchowości i religii, oraz niespotykany dotąd konsumpcjonizm i rozpasanie moralne oraz obyczajowe.
Wschód zaś to dla mnie, per analogiam, zarówno świat geograficznie położony na wschód od świata zachodniego, czyli na wschód od Odry oraz jego główne osie ideowe, które mimo ofensywy zachodniactwa, cały czas są widoczne i silne: wspólnotowość, rodzina, duchowość, poczucie odrębności kulturowo-etnicznej, religijność, duże znaczenie natury, unikalna kultura i spuścizna.
W optyce liberalizmu nad Wisłą po roku 1989 „wschód” sprowadzono do moskiewskiego zamordyzmu, najpierw w rozumieniu sowieckim, a po roku 1999 putinowskim. A wschód to przecież stokroć szerszy i pojemniejszy termin niż tylko rosyjski imperializm. Już Spengler w swoim „Zmierzchu zachodu” pisał, że nie uważa aby istniała jakaś Europa, a właśnie rozróżniał dwie odrębne jakości – Europę zachodnią i wschodnią. Różnice między innymi były na tyle istotne, zarówno historycznie, jak i kulturowo czy ekonomicznie, że tenże wielki niemiecki myśliciel uznał za właściwie takie zróżnicowanie naszego kontynentu.
Dla nas istotną konstatacją jest fakt istnienia nie tylko liberalnego i nowoczesnego Zachodu, ale także całego bogactwa wschodu, do którego wypada zaliczyć nie tylko Polskę, ale Ukrainę, Białoruś, państwa bałtyckie, Czechy, Słowację, Rumunię, Bułgarię, Węgry, Grecję, kraje powstałe po rozpadzie Jugosławii i inne. Wbrew pozorom ta różnorodna mozaika narodów, tradycji, religii i mentalności ma aksjologicznie wspólne korzenie, które odróżniają nas od wiejącego pustką i smutkiem zachodu.
Wschód i historia
Wbrew powtarzanym tu i ówdzie bredniom, polityka obliczona wyłącznie na zachód to w historii Polski absolutny ewenement. Powstała w Polsce w roku 1989 i trwa do dziś, jednak w ujęciu przekrojowym Polska prowadziła generalnie głównie politykę obliczoną na kierunek wschodni, w czym też kryła się tajemnica potęgi i okresowej mocarstwowości naszego państwa.
Wbrew pozorom Piastowie na zachodzie głównie się bronili, zaś największe zwycięstwa (Chrobrego w 1018 chociażby) to wschód. Kazimierz Wielki wbrew znanym anegdotom wcale nie unikał wojen, wręcz przeciwnie. Przyłączył w wyniku dobrze zaplanowanych działań wojennych sporo ziem…na wschodzie! Polityka Jagiellonów też była obliczona na wspólne działanie regionu rozumianego właśnie jako Europa wschodnia. W okresie królów elekcyjnych przypada nasza jedyna w okresie nowożytnym wojna najeźdźcza – oczywiście na wschodzie (Dymitriady), a poza tym praktycznie wszystkie wojny prowadziliśmy na kierunku wschodnim lub południowym.
Wreszcie Legiony Polskie i większość procesu odbudowy Polski po roku 1918 i wojen o granice i Niepodległość to znowuż kierunek wschodni.
Nie tylko zresztą polityka międzynarodowa i warunkowane nią działania wojenne były nakierowane na „naszą” Europę wschodnią. Długi czas same elity władzy postrzegały nasz kraj jako specyficznie położony między zachodem a wschodem, przez co czerpiący najlepsze wzorce i nauki z obu tych stron. Z tego w dużej mierze wywodzi się nasza kultura, tradycja, historia i narodowa specyfika.
Utworzenie wspólnego państwa z Litwinami umocniło tylko określone poczucie odrębności od zachodu, jak i wschodu rozumianego wówczas jako moskiewski zamordyzm spod znaku Iwana Groźnego. Znana funkcja Przedmurza rozumiana była jako element między dwoma światami, co znaczyło zarówno określoną dowolność w kreowaniu swojej drogi cywilizacyjnej i politycznej, jak i posiadanie unikalnej tożsamości, składającej się zarówno z elementów wschodnich jak i zachodnich.
Na dobrą sprawę nawet rozbiory nie zmieniły tu wiele, bo przecież polskie dążenia niepodległościowe ciągle znosiło w kierunku „za wolność waszą i naszą”, przy czym ową „waszą” rozumiano generalnie jako wolność byłych narodów Rzeczpospolitej, które w okresie XIX wieku zaczęły uzyskiwać świadomość narodową.
Nawet opozycja w okresie PRLu spod znaku KPN nawiązywała do tego właśnie wschodniego, typowo piłsudczykowskiego myślenia spod znaku federacji Międzymorza, co zresztą starano się kontynuować i po roku 1989.
Dopiero właśnie ta data, symboliczny koniec PRLu i początek III RP to przestawienie 100% „mocy przerobowych” polskiej dyplomacji na integrację z zachodnimi strukturami i podporządkowanie im absolutnie wszystkich pozostałych kierunków. Nieraz ubolewamy, że elity Ukrainy, Białorusi, państw bałtyckich przestały się właściwie orientować na Polskę. Powód tego jest bardzo prosty – Polska to nic innego jak forpoczta Waszyngtonu, Brukseli i Berlina. Skoro więc któreś państwo chce układać się z którymś z tych ośrodków, to po co przez pośrednika?
Zachód jest martwy
Myśl ta ani oryginalna nie jest, ani nie wzbudza już takich kontrowersji. Jakoś przez ostatnie kilka lat chyba się przyzwyczailiśmy i w pewien sposób pogodziliśmy z tym, że narastający poziom upadku, zepsucia, cywilizacyjnego regresu i degeneracji każe sądzić, że szanse na uratowanie Zachodu są cokolwiek niewiele. Oczywiście, daleki jestem od wizji Zachodu jako pustyni bez ludzi, pełnej pustych, wymarłych miast. Zachodnia Europa będzie dalej istnieć, po prostu jej znaczenie, moc i siła będą skutecznie się dewaluować, aż do poziomu peryferii wobec Chin, Indii czy Ameryki Południowej. Wielkie ongiś państwa ugną się pod ciężarem własnych zboczeń i zalewu obcej ludności, która w końcu przeważy ludność autochtoniczną, która utrzymuje póki co tzw. „uchodźców”, i gdy proporcje odwrócą się, wówczas zachód Europy stanie się zwyczajnie wylęgarnią biedy i patologii.
Zachód to brak przyszłości. Już teraz bezrefleksyjne tkwienie przy zachodzie to właściwie wyzbycie się geopolityki i suwerenności międzynarodowej, to zwykłe poddaństwo. Pod ładnym płaszczykiem kłamstewek o integracji i współpracy jest twardy dyktat korporacji, instytucji finansowych i rządów państw narodowych. Dopiero co mogliśmy usłyszeć jak jeden z wysoko postawionych niemieckich bankierów sam przyznał, że Polsce celowo zniszczono przemysł i ekonomię po roku 1989, by stała się bezwolnym rezerwuarem taniej siły roboczej.
Polska nie musi i nie może być dalej wiernym pieskiem zachodu. To bowiem podążanie drogą do przepaści, zarówno ze względu na ideowo-ekonomiczną treść tego świata, jak i jego przyszłość. Najwyższa pora by istniejący po roku 1989 wybór między poddaństwem berlińsko-brukselskim a waszyngtońsko-jerozolimskim zastąpić faktycznie samodzielną, suwerenną i przyszłościową polityką. Najwyższa pora na Międzymorze.
Wartości zachodnie
Prawica, zwłaszcza ta konserwatywna, chętnie bredzi o świecie zachodnich wartości i o tym, że musimy trwać w jego obronie. No to może panie i panowie pojedziecie tych wartości bronić do Londynu, Berlina albo Paryża? Najlepiej na przedmieściach. Prawica, tak jak w każdym innym wypadku, nie rozumie podstawowej kwestii. Świat wartości a świat zastany to dwie zupełnie różne kwestie. Tych wartości na zachodzie już nie ma. Spójrzcie na badania statystyczne dotyczące akceptacji imigracji, lgbt, aborcji, narkotyków czy ateizmu. Okaże się, że ludzie o klasycznie zachodnich wartościach to 10-12 % społeczeństwa danego kraju na zachód od Odry. Zachodnie kraje są dziś przeżarte do szpiku kości tym, co stanowi całkowite zaprzeczenie klasycznych wartości, które zbudowały nasz kontynent.
Duchowość, pogarda dla materializmu, organiczność, znaczenie rodziny i wspólnoty, pokoleniowe i cywilizacyjne myślenie: to wszystko, co kojarzy się dalej z zachodem, obecnie prędzej należałoby szukać na… wschodzie. Paradoksalnie wierność zachodnim wartościom w ich klasycznym rozumieniu, znaczy dziś tyle, że obecny zachód musimy poczytywać za wroga.
Zresztą, zachód zapamiętale niszczy i dekonstruuje wszystko, co go stworzyło i uczyniło zeń potęgę. Ciężko więc w tym wypadku być bardziej papieskim od papieża i bronić zachodnich wartości wbrew zachodowi.
Przyszłość leży na wschodzie
Wschód stanowić może ponownie unikalną wartość. Drogą do tego i niezbędnym elementem jest oczywiście powstanie Międzymorza, bo bez tego nasze kraje jeden po drugim ulegną ostatecznie liberalizmowi. Jednak wspólnie, zjednoczeni pod tymże szyldem kraje Europy wschodniej mogą być w stanie obronić swoją tożsamość, a jednocześnie stworzyć wielką przestrzeń, która będzie się liczyć w rozgrywce geopolitycznej, zwłaszcza w kontekście spodziewanego powstania świata wielobiegunowego.
Naszych związków, kulturowych, religijnych czy historycznych, z zachodem nie sposób negować, jednak obecnie obowiązujący nad Wisłą stosunek do Zachodu to samobójstwo. Przyszłość Polski leży na wschodzie, tak jak zawsze tam leżała. Nie chodzi przy tym tu o podboje, brednie o odzyskiwaniu Lwowa i Wilna, ale o zrozumienie ze z podobnymi do naszego krajami leżącymi na wschód od Odry jesteśmy w stanie wyjść cało z płonącej i powoli zapadającej się konstrukcji, jaką jest liberalna i nowo-lewicowa Europa.
Grzegorz Ćwik