Już tytuł tego tekstu brzmi dla przeciętnego nacjonalisty obrazoburczo. Jak to mniej ideologii? To znaczy mniej nacjonalizmu? A co jest złego w ideologii, przecież idea narodowa to nasza tożsamość i ścieżka życiowa. Czemu jej ma być mniej? Otóż już spieszę z odpowiedzią. Nacjonalizm to nie tylko ideologia, ale z pewnością w naszych działaniach, formacji i aktywizmie ideologii i przeideologizowania jest na pewno zwyczajnie za dużo. W wyniku tego stajemy się nieskuteczni, hermetyzujemy się i odrywamy od Narodu i społeczeństwa, a nasze działania stają się swoistą „sztuką dla sztuki”.
Nacjonalizm polski wprost pławi się zarówno w traktowaniu wszystkiego przez pryzmat ideologii, możliwie wąsko i historycznie traktowanej, a z drugiej strony uwielbiamy niekończące się dyskusje i debaty ideowe. Zarówno te z oponentami, jak i wewnątrz środowiska narodowego. Doprowadziliśmy do sytuacji, gdy sporo nacjonalistów, zwłaszcza młodych nie ma pojęcia o elementarnych kwestiach związanych z rzeczywistością, za to potrafią godzinami udowadniać wyższość myśli jednego przedwojennego nacjonalisty nad drugim, cytując przy tym obficie każdego z nich. Skutkiem tego zaperzenia jest to, że wiedzę na temat ekonomii, geopolityki, technologii, klimatu czy medycyny sporo narodowców zamieniło na zapożyczone od liberałów kłamstewka oraz coraz to głupsze teorie spiskowe.
Nie potrafimy przez to dyskutować. Kogo obchodzi czy to, co się dzieje teraz jest lub nie zgodne z pismami Dmowskiego albo Kwasieborskiego. Ilu ludzi w ogóle kojarzy nazwiska co chwilę przewijające się w naszym przekazie? Ludzi obchodzi to, czy dana opcja ideowa czy polityczna jest w stanie zaprezentować program, który stanowi odpowiedź na ich problemy. Nacjonalizm zaś obecnie nie potrafi. Zamiast tłumaczyć ideę i wartości szermujemy cytatami, niczym świętościami i symbolami niczym relikwiami. Gdy ktoś ich nie kojarzy lub nie rozumie, od razu nazywamy go „zdrajcą” i „lewakiem”.
Spójrz drogi nacjonalisto lub nacjonalistko na swoją listę lektur, spójrz na to co czytasz. Mam doskonale świadomość, że spora część środowiska nie wychodzi poza ciągłą intelektualną onanizację Codreanu, Dmowskim, Mosdorfem, Degrellem etc. A gdzie w nich recepta na wszechwładzę korporacji cyfrowych, na skrócenie łańcucha dostaw, na likwidację rażących różnic społecznych? Ano nie ma, przecież ci ludzie pisali 90 lat temu. Mimo to uwielbiamy się zaczytywać a potem zatracać w awanturach czy ABC czy Falanga miała lepszy program ekonomiczny, albo kto w tym a tym roku powinien zrobić to i to. I dlaczego nie zrobił. I dlaczego to wina Żydów i masonów.
A potem przychodzi moment, gdy okazuje się, że przeciętny człowiek generalnie ma gdzieś rozważania o zamachu majowym i postendeckie histerie, które mimo, że od kopnięcia endecji w tyłek minęło już tyle lat, z roku na rok wcale nie słabną. Przeciętny człowiek pracuje lub uczy się, musi utrzymać rodzinę, wychować dzieci, chciałby wyjechać na wakacje, mieć zabezpieczony byt materialny i nie martwić się o jutro. Przeciętny człowiek dużo chętniej niż na nasze awantury ideologiczne, spogląda na globalne ocieplenie czy zanieczyszczenie środowiska. W tych aspektach mamy coś sensownego i rozbudowanego do powiedzenia?
W ogóle, jaki my mamy program? My, nacjonaliści? Jak zbudzić dowolnego Polaka o 3 w nocy i spytać o postulaty Korwina to wymieni bez zawahania: niskie podatki, legalizacja narkotyków i posiadania broni bez zezwolenia, prywatyzacja, lekka pedofilia, bicie kobiet, nienawiść do niepełnosprawnych i usunięcie systemu demokratycznego. A program nacjonalistyczny? Ok, nie lubimy gejów, lubimy Żołnierzy Wyklętych. A jakie mamy koncepcje geopolityczne? Albo jaki system władzy popieramy? Jakie pomysły na rynek pracy? Albo komunikację publiczną?
Głucha cisza odbija się od ścian. Niektórzy, ci głupsi zaczną coś sapać o austriackiej szkole dehumanizacji, inni że to „wolny rynek” ustali. Większość z nas będzie jednak doskonale rozumieć, że w kwestii merytoryczności leżymy i kwiczymy.
To jak to z tymi książkami, a? W roku 2020 ile zdarzyło Ci się przeczytać książek o nowoczesnej gospodarce, nowych technologiach, geopolityce, problemach społecznych? A ile o ciągłych historycyzmach, ile wznowień prac „klasyków”, których cytaty sprzed 100 lat mają służyć za remedium na nasze problemy?
Dostajemy histerii, gdy inny nacjonalista wyrazi pogląd o pół stopnia na lewo lub prawo od naszego. Natychmiast płodzimy długaśne posty i komentarze, toczymy walkę na cyfrowe życie i śmierć. A co, jeśli nas spytać jaki rodzaj technologii energetycznej popieramy? Śmiejesz się? Przecież właśnie ta pustynia merytoryczności i brak programu doprowadziła RN do sojuszu z Konfederacją, absolutnej kapitulacji ideologicznej wobec libertynów i powtarzaniu frazesów o walce z „socjalizmem”.
Potrafimy godzinami się spierać o książki Degrella (i jego postać przy okazji) albo politykę Dmowskiego. Każdy młody nacjonalista zwykle na pamięć zna skład zarządu Stronnictwa Narodowego z takiego a takiego roku. A ilu sędziów ma Trybunał Konstytucyjny i jakie ma uprawnienia? Gwarantuję, że lewica i liberałowie to wiedzą. Sam fakt niechęci do demokracji liberalnej nie zwalnia nas z obowiązku merytorycznego zrozumienia sytuacji, w jakiej tkwimy my i cały nasz Naród.
Nie mamy wiele do powiedzenia, więc wszelkie drogi na skróty łatwo znajdują wyznawców. Globalne ocieplenie to spisek, Facebook to faszyści, atak na Capitol to prowokacja antify etc. Krótko mówiąc im mniej wiedzy, tym więcej mitologii, czyli zwyczajnie szarlatanów robiących na Was pieniądze oraz szurów, którym wierzycie w debilne historie z żółtymi napisami na youtube.
Albo to: Zadruga czy endecja? Kościołów bronisz czy chcesz palić? Piasecki czy Rossman? Ostatni czasy: Piłsudski czy Dmowski, ewentualnie: popierasz zamach majowy? W ramach tych bezcelowych awantur zaczynamy się nienawidzić z innymi nacjonalistami, zamiast wspólnie walczyć z liberalizmem.
Zresztą, i z tą historią różnie bywa. O stanie wojennym czytamy u Giertycha, o II RP u Pająka, o 2 wojnie światowej u Zychowicza albo Irvinga. Dlatego nawet tu coraz ciężej nam się wylegitymować jakąś sensowną wiedzą i zrozumieniem procesów historycznych.
A ile osób spośród nas rozumie jako tako ekonomię, świat mediów? Ile z nas zamiast tracić czas na ideologiczne spory poświęciło czas na naukę czegoś potrzebnego? Może grafika? Albo tworzenie stron internetowych? Ale to wymaga czasu, a ten poświęcamy na kolejny traktat dawno zmarłego człowieka, którzy niewiele wnosi do naszego życia.
Gdy zaś już siadamy do dyskusji z liberałami, nowa lewicą czy kimkolwiek to jedyne co potrafimy wymemłać, to że nasi wrogowie to „marksiści” albo „lewacy”. Terminy te dawno już temu wyszły z użycia i dziś znaczą tyle co nic. Poza nami nikt już nie traktuje tego, jak wyzwiska. Ile projektów ustaw potrafimy skrytykować merytorycznie, odnosząc się do nich na poziomie rzeczowym? Ile sami potrafilibyśmy napisać?
Nie posiadamy spójnej narracji, programu i planu. Właśnie dlatego, że przyjmujemy optykę skrajnej ideologizacji i to jeszcze w opcji historycznej. Nie chodzi o to, że ideologia jest zła, ale jeśli nasze rozważania i analizy zaczynają stać w skrajnej sprzeczności z realizmem i rzeczywistością, wówczas jest coś nie tak. Idea to przede wszystkim wartości, aksjologia, a nie skostniałe, niezmienne i dane raz na zawsze oceny danych zagadnień.
Więcej ruchów, a mniej…
Już wy wiecie czego mniej, a jak nie to posłuchajcie Tedego, którego cytuję w powyższym nagłówku. Nasze ciągłe ideologizacje to dla szarego człowieka właśnie „pierdolenie”. Zacznijmy wreszcie czytać wartościowe książki, zamiast kolejnych antykwarycznych bajań Degrella. Nikomu nic dobrego nie przyjdzie już z podniecania się nudnymi jak flaki z olejem „Płonącymi duszami” czy ultra słabym i głupim „Apelem do młodych Europejczyków”. Niech każdy z nas wybierze sobie jedną lub kilka dziedzin, w których będzie ekspertem. Niech każdy z nas za pół roku lub rok będzie w stanie bez problemu wygrać na argumenty każdą dyskusję z liberałami i lewicą.
Mniej ideologii, więcej faktów i merytoryki.
Grzegorz Ćwik