Jednym z gorących tematów politycznych ostatnich dni jest sytuacja na Białorusi i otwarty bunt większości społeczeństwa przeciw establishmentowi – z reguły przedstawiany w mediach jako konflikt między siłami opozycji (na czele której, właściwie z przypadku, stoi Switłana Cichanouska) a siłami rządowymi (na czele których, z pewnością, stoi Aleksandr Łukaszenka). W naszym nacjonalistycznym środowisku – zarówno w Polsce jak i w pozostałych krajach europejskich – toczy się dyskusja o to, po czyjej właściwie stronie powinni stanąć w tym konflikcie nacjonaliści.
Kwestia opowiedzenia się po którejś ze stron konfliktu pojawiała się już przedtem podczas konfliktu na Ukrainie (najpierw podczas Majdanu, a potem podczas wojny domowej) i jeszcze wcześniej podczas wojen w byłej Jugosławii. Kwestia to pojawia się również w odniesieniu do konfliktów w krajach nieeuropejskich, na przykład podczas buntu w Hong Kongu czy próby zamachu stanu w Turcji. Dotyczy ona również oceny polskiej historii: po czyjej stronie powinni opowiedzieć się nacjonaliści podczas rewolucji Solidarności. Kwestia opowiedzenia się nacjonalistów po którejś ze stron będzie powtarzać się zawsze, gdy w jakimkolwiek kraju wystąpi poważny konflikt wewnętrzny, albo gdy pomiędzy co najmniej dwoma krajami wystąpi konflikt zewnętrzny.
Każdą sytuację można przeanalizować na tysiąc sposobów, skupić się na wszystkich najdrobniejszych szczegółach, wykazać wyjątkowość tej konkretnej sytuacji – jednak uważam, że z perspektywy nacjonalistycznej odpowiedź zawsze będzie ta sama: musimy stanąć po naszej własnej stronie. W niniejszym eseju wyjaśnię, co przez to rozumiem i jak należy stosować tę zasadę w praktyce.
Amerykański publicysta Michael J. Polignano stworzył jedną z najciekawszych idei amerykańskiego białego nacjonalizmu: stawania po swojej własnej stronie („taking our own side”) w konfliktach etnicznych. Według niego biali są z natury nastawieni o wiele bardziej indywidualistycznie niż inne grupy etniczne, a kapitalizm i liberalizm wykorzystują ten fakt i nakręcają ten indywidualizm do ekstremum. Następstwem jest to, że w sytuacji konfliktu etnicznego biali próbują sympatyzować z innymi grupami, czy po prostu myśleć tylko o sobie jako o jednostce – nie potrafią zrozumieć, że z racji urodzenia są częścią określonej grupy etnicznej i ich indywidualne życie jest bezpośrednio powiązane z przetrwaniem tej właśnie grupy. Michael J. Polignano wzywa białych do zmiany swojego nastawienia – do stawania zawsze po swojej własnej stronie (czyli po stronie białych) w konfliktach etnicznych, które z każdym kolejnym rokiem, zwłaszcza w krajach wieloetnicznych, są coraz częstsze i coraz ostrzejsze.
O ile zasada stawania po stronie swojej własnej grupy etnicznej w sytuacji konfliktu jest dość jasna i trudno się z nią nie zgodzić, to sytuacja robi się o wiele bardziej skomplikowana, gdy mówimy o konfliktach w ramach jednej grupy etnicznej, czy jednego i jednolitego narodu (jak w przypadku Białorusi), gdy konflikt ma wymiar przede wszystkim polityczny. W sytuacji konfliktu wewnętrznego – po czyjej stronie powinni stanąć nacjonaliści?
Aby odpowiedzieć na to główne pytanie, musimy najpierw odpowiedź sobie na cztery szczegółowe pytania:
1. czego dla swojego narodu chcą obie strony konfliktu?
2. czego dla swojego narodu chcą nacjonaliści?
3. jaka jest sytuacja nacjonalistów w danym kraju?
4. co nacjonaliści mogą osiągnąć stając po którejś ze stron konfliktu?
Zatem, czego dla swojego narodu chcą obie strony konfliktu? Spróbujmy odnieść się tutaj do ostatnich dwóch bliskich nam czasowo i geograficznie konfliktów, a więc ukraińskiego i białoruskiego. Podczas obydwu tych konfliktów nacjonaliści zarówno w Polsce jak i w innych krajach przedyskutowywali sytuację na wszystkie możliwe sposoby. Przeciwnicy „rewolucji” zarzucali jej, że dąży ona do skierowania swojego kraju na drogę zachodniego globalizmu, do oddania swojego narodu w ekonomiczne jarzmo międzynarodowych korporacji i kulturowe jarzmo antybiałego liberalizmu, do stworzenia wieloetnicznego społeczeństwa na wzór liberalnych demokracji, które oznacza zagładę dla kolejnego białego narodu. Z kolei przeciwnicy „ancien regime” zarzucali mu, że dąży on do utrzymania swojego kraju na drodze hybrydy postsowietyzmu i globalizmu, do utrzymania swojego narodu w ekonomicznym jarzmie postkomunistycznych oligarchów i w kulturowym jarzmie niekoniecznie białych postkomunistów, do stworzenia wieloetnicznego społeczeństwa na wzór rosyjski, które oznacza zagładę dla kolejnego białego narodu. Problem polega na tym, że obie strony mają tutaj rację. Obydwie strony konfliktu (a przynajmniej ich główni przedstawiciele) są antynarodowe i mają złe intencje. Jednak w tym momencie nie można popadać w pesymizm i nihilizm, tylko odpowiedzieć na kolejne pytania tej krótkiej analizy.
A więc, czego chcą dla swojego narodu nacjonaliści? Obecnie wszyscy prawdziwi nacjonaliści chcą, aby każdy naród posiadał swoje państwo, w którym będzie mógł żyć w dobrobycie i które będzie dbało o jego interesy ekonomiczne i w którym hegemonii kulturowej nie będą już sprawować wrogie wszystkim białym narodom grupy. Od razu jasne staje się, że cele nacjonalistów są przeciwstawne celom liberałów i postkomunistów. Jednak - wbrew pozorom – wielu ludzi popiera te same cele, a przynajmniej część z nich. Popierają oni siły czy to opozycyjne czy to establishmentowe, ponieważ są fałszywie przekonani, że to one chcą i mogą zrealizować właśnie te właściwe cele.
Trzecie pytanie brzmi, jaka jest sytuacja nacjonalistów w danym kraju? W niektórych krajach nacjonaliści stanowią małą, ale realną siłę polityczną - ten odsetek, który może przesądzić o wyniku wyborów, w innych stanowią realną siłę jedynie lokalnie na wybranych obszarach, w innych jeszcze są w całkowitej rozsypce organizacyjnej. Tak to wygląda na poziomie politycznym. Jednak na poziomie metapolitycznym we wszystkich krajach nacjonaliści mają pewną przewagę – otóż stoimy po stronie prawdy. Nasz światopogląd jest zbudowany na faktach, o których establishment i fałszywa opozycja nie chcą mówić – jak chociażby realne różnice między grupami etnicznymi czy realne skutki imigracji. Co więcej, nacjonalizm stanowi realną alternatywę wobec globalizmu i właśnie dlatego jest najbardziej zwalczaną przez establishment ideą.
Teraz dochodzimy do ostatniego pytania: co nacjonaliści mogą osiągnąć stając po którejś ze stron konfliktu? Tutaj dochodzimy już do kwestii czysto partykularnej i opartej na zimnej kalkulacji strat i zysków polityki. Jasnym jest, że reżimy oligarchiczne i postkomunistyczne wyczerpały już swoje możliwości. Sytuacja narodów i nacjonalistów żyjących w takich państwach nie będzie już lepsza, a – delikatnie rzecz ujmując – nie jest ona zbyt dobra. Postkomuniści i oligarchowie nie staną się nagle pronarodowi. Jedyną szansą na zmianę sytuacji (inną niż obalenie systemu) jest ewentualna reforma dokonana przez sam establishment, to znaczy obalenie głównego „lidera systemu” przez jakiegoś mniejszego gracza i przejęcie władzy przez kogoś z drugiego szeregu. Ktoś taki być może zdecyduje się na oparcie swojej władzy na jakiejś formie narodowego populizmu, co oczywiście byłoby krokiem w dobrą stronę. Jednak taki scenariusz dotychczas nie został zrealizowany w żadnym europejskim kraju. Taki „systemowy reformator” najprawdopodobniej dążyłby do porozumienia z zachodem i stworzenia jakiejś formy mieszanej postkomunistycznej oligarchii z liberalnym globalizmem. Właściwie jedynym krajem, gdzie taki scenariusz został zrealizowany jest Mjanma (Birma), gdzie człowiek wojskowej junty Thein Sein przeprowadził demokratyczne reformy, porozumiał się z opozycją pod przywództwem Aung San Suu Kyi, jednak otwarcie na zachód w polityce zewnętrznej połączył z oparciem się na birmańskim populizmie i buddyzmie w polityce wewnętrznej. (Warto podkreślić, że było to możliwe również dzięki temu, że birmańska opozycja okazała się o wiele mniej liberalna w kwestiach etnicznych i religijnych, niż sobie to wyobrażano na zachodzie).
Jednak w przypadku krajów europejskich nie widać szans na narodowy zwrot oligarchicznych i postkomunistycznych systemów. Jednocześnie widać wyraźnie, że systemy te w bardzo szybkim czasie tracą poparcie społeczeństwa, a większość ich przeciwników (w odróżnieniu od politykierów pchających się na przywódców rewolucji) nie robi tego pod tęczowymi czy unijnymi flagami, a pod flagami narodowymi. (Oczywiście wielu przeciwników establishmentu popiera integrację z UE, jednak nie robi tego z powodów ideologicznych, tylko dlatego że tak jak kiedyś Polacy czy Słowacy uważają, że dołączenie do UE oznacza wzmocnienie gospodarki narodowej czy poprawę warunków życia). W sytuacji realnego i masowego sprzeciwu wobec establishmentu jasne jest, że ten system musi prędzej czy później upaść. Stając po stronie upadających polityków, nacjonaliści stają po stronie znienawidzonej przez większość społeczeństwa kliki i część tej nienawiści spadnie również na nich. Popierając upadający system, nacjonaliści nie mogą nic zyskać, za to wiele mogą stracić.
W przypadku sił opozycyjnych sytuacja nie jest taka jasna. Jak już ustaliliśmy, stałym motywem jest to, że masy popierające zmianę wykazują w większości sympatie narodowe i populistyczne, natomiast politycy pchający się na przywódców z reguły są bezideowymi globalistami. W takiej sytuacji nacjonaliści mają sporo do zyskania – poprzez poparcie i aktywny udział w rewolucji, mogą spróbować skierować zmiany polityczne w swoim kraju na właściwe tory. Oczywiście jest to tym bardziej prawdopodobne, im w danym kraju liczniejsi i lepiej zorganizowani są nacjonaliści. Wydarzenia na Ukrainie pokazały, że o zmianach chętnie krzyczą wszyscy i wszyscy chętnie chodzą na demonstracje – jednak gdy rzeczywiście trzeba sobie ubrudzić ręce walcząc najpierw z wrogiem wewnętrznym, a potem zewnętrznym podczas wojny, to nacjonaliści stoją w pierwszym szeregu. Nacjonalistom na Ukrainie nie udało się przejąć władzy, a ich wyniki w wyborach parlamentarnych są dużo poniżej oczekiwań, jednak zdołali zbudować sobie sporą bazę społeczną poprzez stworzenie licznych centrów nacjonalistycznej kontrkultury, czy rzeczywiste wniknięcie w struktury państwa, a także zyskać szacunek części społeczeństwa poprzez wykazanie się determinacją i odwagą w chwili próby. Wpłynęło to dobrze również na sam ukraiński nacjonalizm, który z dosyć oldskulowego i szowinistycznego ruchu dosłownie w ciągu roku zmienił się w jeden z najbardziej nowoczesnych i otwartych na współpracę ruchów nacjonalistycznych w Europie. Zatem, popierając siły rewolucyjne, nacjonaliści mogą coś stracić – ale mogą też dużo zyskać. Właściwie wszystkie masowe ruchy antysystemowe są momentem, w którym nacjonaliści mogą zrobić ogromny postęp, o ile są wystarczająco liczni i dobrze zorganizowani.
Podsumowując te krótkie rozważania, odpowiedzmy na najważniejsze pytanie: po czyjej stronie powinni stanąć nacjonaliści w sytuacji konfliktu politycznego w swoim kraju? Czy po stronie antynarodowej postkomunistycznej oligarchii, czy raczej po stronie antynarodowej globalistycznej opozycji? Odpowiedź brzmi: po swojej własnej stronie – po stronie nacjonalizmu i po stronie swojego narodu. Jeśli są wystarczająco silni, powinni podjąć ryzyko i przyłączyć się do rewolucji, jednocześnie próbując skierować gniew społeczeństwa we właściwą stronę.
Pozostaje nam jeszcze jedno pytanie: po której stronie powinni stanąć nacjonaliści z innych krajów? Odpowiedź brzmi: po stronie nacjonalistów z kraju, w którym konflikt ma miejsce. Pamiętajmy o dwóch ważnych rzeczach: 1. prawdziwymi reprezentantami danego narodu nie są ich skompromitowane antyelity polityczne, tylko nacjonaliści; 2. prawdziwy obraz sytuacji w danym kraju znajdziemy nie w liberalnych mediach, a w relacjach i analizach tworzonych przez naszych towarzyszy – nacjonalistów. Zatem, konkretnie: kogo powinni poprzeć polscy nacjonaliści podczas obecnego kryzysu na Białorusi? Ani postkomunistów, ani globalistów, tylko białoruskich nacjonalistów, którzy najlepiej rozumieją sytuację swojego narodu. I tak jak mamy prawo oczekiwać, że w przypadku jakiegokolwiek poważnego konfliktu w Polsce, nacjonaliści z innych krajów spojrzą na sytuację naszymi oczami i udzielą nam pełnego poparcia, tak samo powinniśmy wymagać od siebie, żeby w przypadku kryzysów w innych krajach, spojrzeć na sytuację oczami nacjonalistów z tego kraju i udzielić im naszego pełnego poparcia.
Jarosław Ostrogniew