Jarosław Ostrogniew - Inna Ameryka

Za każdym razem, gdy amerykańska polityka zagraniczna przynosi katastrofalne skutki w postaci kolejnych wojen, powraca temat amerykańskiego imperializmu. Rola USA jako żandarma całego światu, pilnującego aby politycznie ani kulturowo nikt nie odbiegał od wyznaczonej przez międzynarodowe elity linii rozwoju (a raczej upadku) zaczyna niszczyć kolejne narody. Jednak w dyskusji o USA, czyli imperium zła i małym lub wielkim szatanie, często pomija się kilka istotnych kwestii. Sprzeciw wobec politycznej hegemonii USA to jedno, sprzeciw wobec kulturalnego imperializmu USA to drugie, szukanie źródeł tych dwóch katastrofalnych zjawisk w fundamentach, na których Stany Zjednoczone zostały zbudowane to trzecie. Jednak błędem jest twierdzenie, że Ameryka zawsze była epicentrum zła i że Amerykanie nie przynieśli światu nic dobrego. W niniejszym eseju chciałbym przypomnieć o tej innej, lepszej Ameryce, o której często zapominamy.

Kim właściwie są Amerykanie? Patrząc na ten problem z perspektywy nacjonalistycznej i korzystając z refleksji samych amerykańskich nacjonalistów, należałoby tę kwestię ująć następująco: Amerykanie są specyficznym europejskim narodem żyjącym na innym kontynencie niż większość Europejczyków. Amerykanie oczywiście są jednym z europejskich narodów, które powstały wskutek wielkich migracji z Europy i aktywności kolonialnej europejskich państw, jednak na tle innych europejskich narodów pokolonialnych są wyjątkowi. Przede wszystkim udało im się stworzyć państwo zajmujące ogromne terytorium, na którym Europejczycy stanowili i nadal stanowią większość. Wynika to przede wszystkim z tego, że Amerykanie od początku stawiali na samowystarczalność – oni sami uprawiali ziemię, czy sami wydobywali i przetwarzali bogactwa naturalne. Nie dążyli do stworzenia europejskiej mniejszości rządzącej lokalną większością i żyjącej z handlu dobrami wytworzonymi przez nią, tylko do stworzenia europejskiego społeczeństwa na innym kontynencie.


Amerykanie są europejskim narodem, który powstał w wyniku przemieszania się różnych europejskich grup etnicznych. Od początku jego trzon stanowili Anglosasi, do których dołączali przedstawiciele kolejnych narodów północnej Europy: Celtowie, Holendrzy, Niemcy czy Skandynawowie. Potem dołączyli do nich Europejczycy z narodów romańskich i słowiańskich. Amerykanie wytworzyli swoją specyficzną tożsamość narodową, zachowując część lokalnych tradycji specyficznych dla grup etnicznych, z których pochodzili. Amerykanie oczywiście są zróżnicowani lokalnie (widać podziały między północą a południem, wschodem i zachodem, między miastem a wsią, czy charakterystyczny dla Stanów Zjednoczonych – między wybrzeżami a heartlandem), jednak istnieje wspólna tożsamość narodowa łącząca wszystkich Amerykanów europejskiego pochodzenia. Jednym z najważniejszych składników tej tożsamości – i jednym z najważniejszych osiągnięć myśli amerykańskiej – jest zrozumienie istoty i wagi etniczności. Europejscy koloniści, których różnił język, kultura i wyznanie, w zetknięciu z Indianami, a następnie z afrykańskimi niewolnikami, zrozumieli, że jest coś co łączy ich wszystkich – wspólne pochodzenie etniczne. Był to gigantyczny przełom w myśleniu o tym, co to znaczy być Europejczykiem. Jak lubią podkreślać amerykańscy nacjonaliści, czynnik etniczny był jednym z powodów, dla których Amerykanie podjęli walkę o niepodległość – własne państwo miało zapewnić prawo do samostanowienia białym Amerykanom, podczas gdy brytyjscy administratorzy chcieli coraz bliższej współpracy z Indianami przeciw innym kolonistom. Co więcej, jeden z najważniejszych aktów legislacyjnych wydanych wkrótce po zdobyciu niepodległości przez Stany Zjednoczone - ustawa o naturalizacji z 1790 roku - głosi, że amerykańskie obywatelstwo mogą uzyskać jedynie „wolni biali ludzie […] dobrego charakteru” („free white persons […] of good character”).

Dla Amerykanów ideałem zawsze była samowystarczalność – prawdziwy Amerykanin to samowystarczalny rolnik, który jest w stanie sam siebie obronić i sam wymierzyć sprawiedliwość. Jednak to właśnie w Stanach Zjednoczonych rozwinął się nowotwór, który zaatakował cały świat zachodni – wielki biznes, którym rządzi jedynie zasada chciwości i maksymalizacji stanu posiadania. I ten nowotwór zawsze znajdował jakąś ideologię, którą legitymizował swoje kolejne działania. Na początku był to amerykański indywidualizm, potem liberalizm, obecnie jest to jedno z największych kuriozów myśli politycznej – neokonserwatyzm, czyli połączenie najgorszych elementów konserwatyzmu i trockizmu, zmieszane z militaryzmem, globalizmem i interwencjonizmem, a wszystko w służbie pewnej mniejszości od początku zaangażowanej w tworzenie kolejnych wersji marksizmu.

Oprócz znanej nam z seriali Ameryki, w której jedyną kulturę stanowi netflix i fast food, w której wszyscy biorą kredyt aby maksymalizować konsumpcję, w której jedynymi wartościami są chciwość i przyjemność, która agresywnie narzuca swoje zdanie reszcie świata, wciąż istnieje ta inna Ameryka – Ameryka stworzona przez wartościowych i świadomych Europejczyków.

Amerykanie od początku tworzyli kulturę, która z jednej strony podkreślała ich europejski rodowód, a z drugiej udowodniała, że są nowym narodem. Już pierwsi europejscy odkrywcy i koloniści, jak chociażby słynny John Smith, tworzyli literackie świadectwa swojego życia. Amerykańscy pisarze, tacy jak William Hill Brown, Hannah Webster Foster, czy Susanna Rowson, od samego początku tworzyli nowy gatunek literacki – powieść. Amerykańscy autorzy włączyli się w nowy nurt romantyzmu i zdołali stworzyć specyficzną, amerykańską gałąź tego ruchu, o czym świadczy twórczość Washingtona Irvinga (doskonale wykorzystująca motywy z amerykańskiego folkloru), Jamesa Fenimore’a Coopera (odwołująca się do amerykańskiej mitologii podboju nowego kontynentu), Nathaniela Hawthorne’a (jednego z twórców mrocznego romantyzmu), Edgara Allana Poe (mistrza grozy i groteski), czy Hermana Melville’a (jednego z innowatorów powieści). Amerykanie mają ogromne osiągnięcia również w dziedzinie poezji: od pionierów romantyzmu Williama Cullena Bryanta, Jamesa Russela Lowella, czy Henry’ego Wardswortha Longfellowa, po wyjątkowych i tworzących w unikalnym dla siebie stylu Walta Whitmana i Emily Dickinson. W Stanach Zjednoczonych powstał nawołujący do powrotu do natury i prostego życia transcendentalizm, którego najważniejszymi przedstawicielami byli Ralph Waldo Emerson i Henry David Thoreau. Amerykańska literatura to również wielka tradycja Południa, poeci związani z ruchem południowego agraryzmu (Allen Tate, Donald Davidson, John Gould Fletcher), południowym gotykiem (Ambrose Bierce), czy po prostu współcześni klasycy światowej i amerykańskiej literatury jak William Faulkner i Truman Capote. Amerykańscy poeci byli również znaczącym głosem w nurcie modernizmu – jak chociażby E.E. Cummings, który podejmował ciągła polemikę z amerykańską tradycją. Warto pamiętać, że dwóch wielkich europejskich poetów, jawnie opowiadających się po właściwej stronie sporu politycznego - T.S. Elliot i Ezra Pound - było Amerykanami. Gigantem amerykańskiej poezji i piewcą amerykańskiego stylu życia (rozumianego jako uprawa ziemi, wędrówka przez niezamieszkane pustkowia, miłość do natury i szacunek do ciężkiej pracy) był Robert Frost. Kolejnym wielkim amerykańskim poetą i piewcą natury, był działający na przeciwległym krańcu Stanów Zjednoczonych, na zachodnim wybrzeżu, Robinson Jeffers, który jawnie występował przeciw interwencjonizmowi i za europejskim i amerykańskim nacjonalizmem. Obecnie to Amerykanie tworzą najciekawszą współczesną poezję, jak zmarły niedawno Leo Yankevich, ojciec chrzestny muzyki neofolk Robert N. Taylor czy Juleigh Howard Hobson.

Podobną historię co amerykańska literatura przeszło amerykańskie malarstwo. Początki stanowiło klasycystyczne malarstwo historyczne i portretowe, z takimi twórcami jak John Singleton Copley, John Trumbull czy Edward Savage. Później amerykańskie malarstwo zaczęło przemawiać coraz bardziej oryginalnym głosem, nie tracąc jednak kontaktu ze sztuką tworzoną w Europie. Albert Bierstadt i Frederic Edwin Church tworzyli wspaniałe pejzaże inspirowane naturą nowego kontynentu. George Catlin dokumentował życie amerykańskich Indian. Thomas Eakins portretował współczesnych mu Amerykanów, a realista James Whistler stał się jednym z największych innowatorów malarstwa, ostatecznie docenionym po obu stronach Atlantyku. Childe Hassan czy John Singer Sargent skutecznie połączyli amerykańską sztukę z rodzącym się we Francji impresjonizmem. W dwudziestym wieku amerykańscy malarze z jednej strony dokumentowali życie amerykańskiego heartlandu (Grant Wood czy Jonh Steuart Curry), a z drugiej centra nowoczesności – wielkie miasta (Edward Hopper czy George Bellows). Jednym z największych współczesnych malarzy, którego dzieła były w o wiele większym stopniu związane z tradycją zachodniej sztuki, niż eksperymenty modnych europejskich twórców, był Andrew Wyeth. Ameryka to nie tylko ohydne „shopping malls” czy tandetne kasyna, ale też wielka tradycja architektury klasycystycznej i neogotyckie katedry. Warto wspomnieć, że to w Stanach Zjednoczonych, w Nashville w stanie Tennessee, można zobaczyć zaprojektowaną przez weterana armii Konfederacji Williama Crawforda Smitha wierną reprodukcję ateńskiego Partenonu, w którym w 1990 roku odsłonięto kopię Ateny Partenos Fidiasza.


Amerykańska kultura popularna jest obecnie synonimem wulgarnej propagandy globalizmu. Jednak amerykańscy twórcy potrafili tworzyć kulturę popularną, która zachowała wiele europejskich symboli i archetypów. Wszyscy znają mistrza horroru Howarda Philipa Lovecrafta, ale nie wszyscy wiedzą, że był on świadomym etnicznie białym nacjonalistą, który nienawidził zepsucia współczesnej mu Ameryki. Jego przyjaciel i mistrz heroicznego fantasy Robert E. Howard zdołał połączyć tradycję sag i eposów z nietzscheanizmem oraz ewolucjonizmem i stworzyć opowieści, które do dziś inspirują czytelników. Frank Frazetta przełożył te wizje na język wizualny, łącząc tradycje klasycznego malarstwa z nowoczesną ilustracją.

Amerykańska tradycja to również opór wobec rodzącego się globalizmu. Wspominaliśmy już o artystach, którzy występowali przeciw agresywnej nowoczesności – ale to Amerykanie byli również pionierami ochrony przyrody. Jednym z założycieli ruchu ochrony przyrody był amerykański przyrodnik John Muir, nazywany „ojcem parków narodowych”. To właśnie w Stanach Zjednoczonych powstała ta forma ratowania natury, która została następnie przyjęta w Europie. Kolejnym wielkim obrońcą przyrody był amerykański pisarz i historyk Wallace Stegner. W ten nurt powrotu do natury i szukania sensu w prostym życiu wpisuje się również wielki amerykański intelektualista Wendel Berry. W końcu Amerykaninem jest jeden z najbardziej radykalnych przeciwników globalizacji – Theodore Kaczynski.

Obecnie Amerykanie mają ogromny wkład we wspólną walkę wszystkich Europejczyków o wyzwolenie. Wykłady i eseje Williama Luthera Pierce’a stanowiły dużą inspirację zwłaszcza dla starszego pokolenia europejskich nacjonalistów. Tacy intelektualiści jak Kevin MacDonald, Jared Taylor, Peter Brimelow czy Greg Johnson mają duże zasługi w szerzeniu idei samostanowienia białych. Istnieje cały szereg mniej znanych, a istotnych amerykańskich autorów jak Gregory Hood, Collin Cleary, F. Roger Devlin, Andy Nowicki, czy Sam Dickson, którzy wykonują wielką pracę w szerzeniu naszych idei. Jednym z najważniejszych redaktorów i wydawców w ruchu nowego europejskiego nacjonalizmu jest Amerykanin John B. Morgan. To Amerykanie stworzyli wiele kanałów medialnych, dzięki którym nasze idee trafiają do kolejnych osób.


Amerykanie pierwsi padli ofiarą globalistycznej kliki – pierwsi padli ofiarą procesu globalizacji, dla niepoznaki zwanego „amerykanizacją”. Jednak wciąż istnieje inna Ameryka. Walka o wyzwolenie europejskich narodów spod jarzma globalizmu jest również walką o wyzwolenie Amerykanów, a naszymi towarzyszami w tej walce są amerykańscy nacjonaliści. Nie wolno o tym zapominać i nie wolno obracać słusznego sprzeciwu wobec amerykańskiego (a w rzeczywistości globalistycznego) imperializmu, przeciwko narodowi amerykańskiemu, na którym globaliści żerują.

 

Jarosław Ostrogniew