Słusznym oburzeniem kręgi konserwatywne i nacjonalistyczne obdarzają twórców Netflixa i wszystkie antywartości, którym owa platforma hołduje. Infekuje młode umysły nowolewicową papką i ma potężny zasięg rażenia. Jednak jak to bywa ze środowiskami żyjącymi wyłącznie reakcją, nie zastanawiają się czemu. Nie analizują. Właściwie kończą oglądanie produkcji netlflixowych zaraz po kilku politpoprawnych gniotach. Ja z kolei uważam, że należy oglądać i oceniać, a nawet doceniać niektóre zabiegi socjotechniczne. Przede wszystkim Netflix jest atrakcyjny. I uderza w nasz sentymentalizm. Stworzono platformę, która wyłuskuje pewne uproszczone resentymenty z dzieciństwa czy także wytwory wyobraźni bazujące na kulturze masowej, przywraca je widzowi i nasącza własną treścią. I robi to fantastycznie. Ale to właśnie jest najgroźniejsze.
Szok popkulturowy
Platforma swoją markę zaczęła budować dość nowatorsko, zaczęto realizować scenariusze i pomysły autorów nieznanych, fandomu całej maści gatunków literackich, filmowych, jednym słowem zbudowano siec pomysłów należących do ludzi, którzy wychowali się na niezrealizowanych marzeniach opartych o popkulturę. Zaowocowało to powrotem do przeszłości chociażby w pierwszym dużym hicie Netflixa Stranger Things. A serial, który nowatorko ukazywał zagrożenia, wątpliwości, ale także korzyści i konsekwencje płynące z umasowienia technologii, Black Mirror zbudował legendę platformy nowatorskiej i ciekawej. Zaczęła się konkurencja z HBO. Początkowe próby narzucenia politpoprawnych form nie były nachalne i była to norma związana z tym co wypływa z Hollywood. Ale im dalej w las...
Pierwszymi stricte propagandowymi produkcjami były te pisane już przez autorów zatrudnianych w Netlifxie. Chociażby widać różnicę w zeszłych sezonach Black Mirror czy świetnym akcyjniaku, „Dom z papieru”, który w dwóch sezonach ma wydźwięk antykapitalistyczny, antysystemowy, z bella ciao w tle, jednak nie popada w lewacki nihilizm. Pojawia się nawet wątek antyaborcyjny i .. pro-narodowy (UWAGA SPOJLER) w ofercie wymiany zakładników, gdzie 10 Hiszpanów władze postanawiają wymienić za jedną córkę angielskiego ambasadora. I o ile Black Mirror jako produkcja brytyjska od początku oczywiście serwuje nam pewne politpoprawne klisze, o tyle produkcje nie-anglojęzyczne jakoś tego unikają, o ile... były tworzone przez autorów niezależnych, a Netflix wykupił prawa do emisji. Jeśli już mówimy o nowych sezonach owych seriali, pisanych przez twórców platformy, wtedy mamy cała gamę podobnych schematów propagandowych z dyskryminacją LGBT i antyrasizmem oraz biała supremacją włącznie.
Chlubnym wyjątkiem jest tu koreański film Jin Roh, remake anime pod tym samym tytułem, gdzie superżołnierze z jednostki specjalnej walczą z lewicującą organizacją terrorystyczną, Sektą (jej historię oparto o japońskie strajki lewicowych studentów) oraz skorumpowanymi politykami. Bronią przy okazji państwa autorytarnego. Jednostka ma strukturę hierarchiczną, jej pancerze wspomagane to żywa kopia niemieckiej estetyki wojskowej z 2 WŚ a na hełmach niby niewyraźnie odznaczają się dwie znane runy... To już każdy może zinterpretować sobie sam.
I o ile zostaniemy przy produkcjach zagranicznych nasze poczucie moralności i estetyki nie zostanie w jakiś sposób nadwątlone przez politpoprawne wątki. Jedna z serii tworzona od początku przez Netflixa, bazująca na fanowskich scenariuszach, które przeniesione zostały w świat magii ekranu za pomocą świetnych animacji, to „Miłość, śmierć i roboty”. Jest to w zasadzie przykład totalny, gdzie świetny obraz i realizacja są nośnikami treści propagandowych. No cóż, kino jest najważniejszą ze sztuk. Twórcy nie ukrywają zaangażowania politycznego. Mamy więc potępienie białej kolonizacji w Chinach oraz oczywiście toksyczną, biała męskość, która dominuje i gwałci tamtejsze kobiety. Swoją drogą ciekawe zestawienie treści tego epizodu z obecnym protestami w Hong Kongu i wieszaniem tam brytyjskich flag oraz rewizjonizmu kolonizacyjnego w stronę… pozytywną. Inny epizod otwarcie emanuje propagandą LGBT i wojowniczym feminizmem, uosabianym przez walki potworów na arenie ku uciesze zdeprawowanej gawiedzi. Istoty wykreowane biotechnologiczne są kierowane przez normalnych ludzi. Oczywiście bohaterka, która chce mścić się na mężczyznach rozgramia każdego stwora kierowanego przez jakiegoś osiłka. Do tego silny wątek LGBT, gdzie protagonistka otwarcie mówi o co walczy. Przykłady można by mnożyć. Co nie zmienia faktu, że pomimo bijącej po oczach obrzydliwej propagandy ogląda się to dobrze. Często zresztą przeboje netflixowe są uproszczone fabularnie, sięgają po proste klisze niczym filmografia kiczu lat 80. I to jest właśnie clou całości. Znów mamy walkę dobra ze złem, tylko zmieniono strony.
Magia socjotechniki
Netflix czaruje. Nie oszukujmy się. Film nie jest wielkim wysiłkiem intelektualnym, a twórcy platformy nie silą się na bycie Bergmanem czy Kubrickiem. To ma być prosta i jasna zabawa z odpowiednią treścią. W większości produkcji oprócz najbardziej drastycznych wyjątków, pewne elementy propagandy liberalnej pojawiają się stopniowo. Są dozowane. Protagonistów ubiera się w ciuszki sympatii, by powoli odkrywać przed nami jakich „wartości” bronią. Czasem jest też to bardzo subtelne jak w skierowanym do starszej, może bardziej konserwatywnej widowni Stranger Things, który bazuje ściśle na resentymentach kina lat 80.
Niekiedy produkcje mają niesamowity klimat, zresztą eksploatuje się tam wszystko co może dziś fascynować każdego zwolennika świata fantastyki od postapo po cyberpunk, wrzuca się świetne kryminały skandynawskie, które są pewnym wyznacznikiem jak zrobić kino zaangażowane, bez zaangażowania. Czyli zbudujmy klimat, atmosferę, dajmy charakterystyczne postaci, które pozwolą nam się z nimi utożsamić, a wroga odkrywajmy powoli, demonizujmy krok po kroku. Widz sam będzie wiedział, za kim podążyć i gdzie ulokować uczucia.
Naturalizuje się multikulti w serialach odnoszących się do zeszłych epok. Normalizuje się lub zgoła hiperbolizuje stosunki społeczne oparte na różnicach rasowych. Albo jest biała dyskryminacja, albo też obcy są usadowieni w świecie jako element akceptowalny bez zgrzytów. Przy czym często samo widowisko uwodzi nas przez efekty audiowizualne, tudzież uproszczoną, ale jednak wciągającą fabuła. Ktoś kto potrafi wychwycić takie zabiegi jak normalizowanie pewnych stosunków, tudzież wyławianie politycznych propagandowych schematów nie musi martwić się o uwiedzenie ideologią nowolewicową. Gorzej z młodymi odbiorcami, którym Netflix kształtuje świat i jego kulturowy odbiór.
Para-realizm chociażby wyciągnięty z kina skandynawskiego, czasem nawet wrzucony do akcyjniaków, chociażby adaptacji Marvela gdzie odrzuca się blockbusterowe kino bohaterskie na zalanie widza atmosfera i uczynienie świata bardziej realnym dotyka także świata przedstawionego i relacji międzyludzkich. Co jest właśnie ciekawym zabiegiem, światy próbuje się kreować w odcieniach szarości. Oczywiście zło istnieje, a autorzy chcą nam pokazać, ze złem nie jest ten, albo ten określony antagonista, ale raczej cały zestaw wartości, które dziś jawią się jako archaiczne.
I w kilku przypadkach to Netflixowi wychodzi bardzo dobrze, na szczęście dla nas im dalej tym gorzej. Co sprawia, że opinie o nowych produkcjach stają się coraz bardziej krytyczne? Gdy przeszuka się amerykańskie serwisy filmowe opinie komentujących nie zostawiają suchej nitki na produkcjach Netflixa właśnie w materii politycznych treści, które chce przemycać. A robi to coraz częściej i już zupełnie otwarcie. Słynna była chociażby sprawa z Wiedźminem i czarnoskóra obsadą, gdzie autorka tłumaczy zmiany w obsadzie potrzebą różnorodności, co jest standardem w obecnych czasach, gdy serial ma być kierowany do odbiorców w 190 krajach.[1] Takie zabiegi nie przynoszą platformie popularności, co może cieszyć, jednak liczba odbiorców nie spada, ale rośnie. Wraz z HBO (które też swoja drogą ściga się już z netflixxowymi twórcami, jeżeli chodzi o prymat w środowisku Social Justice Warrior) produkują coraz więcej i coraz droższych produkcji oraz budują monopol na internetowe platformy filmowe. Trzeba też przyznać, że poza papką mają także interesujące i głośne produkcje, które są zwyczajnie warte obejrzenia.
Jadro ciemności
Subtelna lub bardziej nachalna propaganda seriali i filmów to jedno. Czasem ktoś to wyłapie, inny nie zwróci uwagi, jeszcze ktoś zachwyci się tylko fajerwerkami ekranowymi. To co jednak jest najbardziej przerażające i odkrywa naturę Netflixa to jego silące się na obiektywizm dokumenty społeczne. Oczywiście musiały być kontrowersyjne i jak wypada na platformę założoną przez społeczność internetową seriale te krążą wokół seksu i liberalizacji obyczaju, oraz wolności.
Pierwszy z nich Wyzwoleni (Liberated) traktuje o nowej rewolucji seksualnej amerykańskiej młodzieży, dla której seks stał się używką, zwierzęcą potrzebą. A wyuzdanie i brak jakiegokolwiek wstydu wobec społeczeństwa, normą. Akcja przenosi nas na plaże Meksyku lub Florydy w okres tzw. przerwy letniej, gdzie zjeżdżają się studenci by zasmakować dzikiego relaksu.
Nie jest niczym odkrywczym, że takie imprezy mogą kojarzyć się tylko z litrami alkoholu, dragami i seksem bez opamiętania. Jednak serial słusznie tu zauważa, ze to tylko kulminacja. Takie zachowania młodzi ludzie mają zakodowane cały czas. Wyrabia to w nich popkultura, tu serial o dziwo skupił się na postaci m.in. Miley Cyrus, kobiety utożsamiając z zabawkami seksualnymi przez budowanie modelu seksualnej celebrytki.
Co ciekawe twórcy ubolewają, ze seks stał się szybki, jak towar w sklepie, zniknęła sfera sacrum, wstydu i namiętności natomiast kultura masowa wyprodukowała semipornograficznego potworka. Przeciwstawił temu nawet model młodej pary z lat 50, z całym rytuałem miłosnym jakim było randkowanie, rozmowy, poznawanie się i gdzieś na horyzoncie majaczył moment kulminacyjny. Tu natomiast chłopak zabiera dziewczynę do pokoju na małe „co nieco” właściwie po zapoznaniu się z jej imieniem. Co uwiecznia kamerzysta. Autorzy nawet porównali to do pierwszej rewolucji seksualnej, gdzie jednak sprawiano pozoru miłości nawet w oparach marihuany i LSD. Tu nie ma żadnych uczuć. Czysta mechanika. Atawizm totalny.
O ile pierwsza część serialu może napawać zdumieniem, jakim cudem to znalazło się na Netflixie, o tyle druga wyjaśnia nam wszystko. Przy okazji dotyka też tematyki kultury gwałtu, czyli sprowadzenia ludzkich bodźców do atawistycznych odruchów i potrzeby wyładowania seksualnego przy czym pokazuje mężczyzn na imprezie jako napastników, którzy za wszelką cenę chcą się zabawić, nawet gdy kobiety sobie tego nie życzą. Co kontrastuje z częścią pierwszą, gdzie jednak robią to dobrowolnie.
Na szczęście wszystko nam wyjaśniają. Kobiety stały się ofiarami toksycznej i przeładowanej testosteronem męskości. Czy będą to rzeczywiście siłowe próby gwałtu czy namawianie do ekscesów łóżkowych w oparach alkoholu i dobrowolna zgoda, zawsze autorzy przedstawiają to jako męską agresję. Jak polowanie drapieżnika. Zupełnie pomijając fakt, że na ta imprezę 90 % osób albo i wszyscy jadą w wiadomym celu. Przy czym ze wspomnianych celebrytek również robią ofiary narzuconych przez rządzących show-businessem mężczyzn, narzucających im role zabawki seksualnej.
Pomija się cały aspekt liberalnej kultury, pomija się atomizowanie społeczeństwa, wpływ używek, wpływ pornografii. Tak właśnie - pornografii, o której traktuje kolejny z seriali Netflixa
Tym razem starano nakręcić się pseudo-obiektywny dokument, który wgłębi się w świat porno, zwłaszcza internetowego.
Już od pierwszego odcinka, traktującego o filmach... feministycznych, czyli takich gdzie kobiety a i owszem uprawiają seks na ekranie za pieniądze, ale jednak nie są poniżane jak w produkcjach z chociażby znanym Rocco Siffredi. Autorzy właściwie wybielają zawód prostytutki, robiąc z tego profesję jak każda inna. Ale w filmach robionych przez feministyczne aktywistki na szczęście odbywa się to bez mobbingu. Sam epizod utrzymany jest w formie lekkiej, gdzie można odczuć, ze przemysł porno to nie jest nic strasznego, taka przygoda. Może jeszcze nie jest akceptowana społecznie, ale to z czasem się zmieni. Mamy nawet wrażenie dobrej zabawy aktorek, a sam koniec epizodu zalatuje tanią sowiecką propagandówkę, gdzie autorka filmów feministycznych otwarcie mówi o potrzebie różnorodności, gdzie ma być więcej kolorowych, więcej nowoczesności, ludzi o różnych rozmiarach ciała, a przede wszystkim robi to dla kobiet. Wszystko okraszone jest elektryzująca pompatyczną muzyką sugerującą nadejście wspaniałej rewolucji.
Odcinek opowiadający o dziewczynach pracujących w branży kamer, które pokazują lub oddają swoje ciało w zamian za otrzymywane internetowe dotacje oczywiście, również pokazuje branżę jako ciekawą i dobrze płatną pracę. Przy okazji motywacje głównych bohaterek to wolność i forsa. Tak właśnie kończy się stawianie ekonomii wyżej od moralności w liberalnym społeczeństwie. Przy czym podkreśla się, że to ich wybór i nikt nie może ich za to sądzić. Zresztą osądzanie, jest jednym z motywów przewodnich serialu, a z ludzi krytycznych wobec branży i aktorów oraz twórców robi się dwulicowych bigotów, którzy oglądają porno. Z czego jeden z aktorów robi wobec nich wyrzut, bo bez niego nie dostaliby dawki ekranowej golizny. W całym epizodzie, rzeczą, która była potraktowana krytycznie było odejście jednej z dziewczyn do normalnych filmów pornograficznych i odegranie scen damsko-męskich. Przy czym autorzy jej pierwsza seksualną próbę z kobietą pokazali w dobrym świetle. Na co jednak zwrócono uwagę, w mentalności aktorek zakodowano kompleks niższości wobec ludzi posiadających więcej. Każda z dziewczyn robiła to dla pieniędzy bojąc się wykluczenia nie ze względów finansowych, ale wizerunkowych. Co w świecie social media, które budują wartość ludzką poprzez uproszczenie bodźców i odbioru do atawistycznych chuci wcale nie dziwi.
Inny epizod przestawia parę, która związana jest z branżą porno i nie ukrywa, ze kręci ich w tym kasa, a prace traktują jak każdą inną, przy czym skupia się na opisie zawodu aktora porno. Jak można się spodziewać podaje tu szereg powodów czemu jest to praca normalna. A także zagrożeń fizycznych z nią związanych. Pojawia się także wątek antyrasistowski. Czarnoskóry aktor narzeka, że białe kobiety muszą dostawać premię do scen z czarnymi. Co ciekawe autorzy przyznają, że jedyna kategorią „interracial” jest seks czarnego mężczyzny z białą kobieta i to najlepiej z pozycji dominujących, odwrotne konfiguracje czy seks białego z Azjatką nie jest brany pod ta kategorię. Aktor również przyznaje, że w końcu po wielu latach dzięki porno seks białej z czarnym nie jest uznawany za nic niezwykłego i to właśnie przemysł włożył wiele do walki z rasizmem.
Twórcy serialu postanowili skonfrontować opinie ojca jednego z aktorów, który również angażuje się w przemysł tworząc własny biznes i stronę z filmami, odnosząc przy tym niemały sukces. Znów stawia się go jako ofiarę społeczeństwa, ponieważ nie skończył szkoły, nie dostał dobrej pracy. Więc postanowił zarobić inaczej. Czuć w tym nutkę usprawiedliwiania, ale tu wysilono się na jakiś obiektywizm. Przy czym usiłowano propagandowo pokazać parę aktorów porno, jako osoby normalne, które potrafią siebie nawet obserwować w trakcie pracy. Co nie budzi też żadnych negatywnych emocji. Podsumowując: to normalna praca i normalni ludzie, a jedynymi dziwolągami są ci, którzy krytykują ich styl życia, a sami nie mogą żyć bez ich produkcji.
Taki jest wydźwięk propagandowy całego serialu, który właściwie zachęca do korzystania z porno, albo zaangażowanie się w przemysł. Ze swoją socjotechniczną nutą szarego realizmu twórcy przemycają pozytywny obraz pornografii i zepsutej społeczności, która ją tworzy.
Uczmy się
Na Netflixa i jego wpływ nie mamy dziś siły. HBO i Netflix oraz metapolityczny wpływ jaki wywierają jest zbyt duży by z tym walczyć otwarcie. Należy nauczyć się jednak technik przekazu od naszego wroga. Z kolei warto zajrzeć na youtube i poszukać produkcji oraz kanałów niezależnych, gdzie można umieszczać swoje autorskie pomysły. Otwarta walka jako youtuber, może zakończyć się banem. Jednak polecam kanał produkcji filmowych Dust i podobne. Poza tym dobra robotę wykonują także internetowi krytycy filmowi czy recenzenci gier z yt, którzy wypunktowują nachalną propagandę twórców przy okazji polecają różne produkcje niezależne bardzo wartościowe i bez nowolewicowej papki. Tak czy siak bojkot Netflixa ze strony naszej małej społeczności nic nie da. Musimy nauczyć się wroga, umieć mu odpowiedzieć i używać tej samej broni. Inaczej już przegraliśmy.