Na początku
Na 13 października wyznaczony został termin wyborów parlamentarnych. W mainstreamowych mediach głośno o tym kto wygra i jakie będą tego konsekwencje. Już dzisiaj można powiedzieć, że wynik jest znany. Jeśli nie wydarzy się nic co miałoby siłę rażenia małej apokalipsy, to mogę ze 100% pewnością powiedzieć kto wygra wybory. Wygra je PO-PiS. Bez względu na rozkład poparcia wobec dwóch jego części składowych to wygra ten jeden określony stwór, swoista hybryda która od chwili powstania w 2001 roku konsekwentnie się rozrasta na polskiej scenie politycznej. Jak rak toczy i niszczy polską politykę.
W mediach dominuje oczywiście obraz dwóch partii, których rywalizacja stanowi odbicie manichejskiej wizji walki dobra i zła. Dla zwolenników poszczególnych jej części to ta druga strona jest złem absolutnym. A przynajmniej tak to wygląda w popularnym “przekazie dnia” w środkach masowego przekazu skupionych wokół jednej z dwóch głów tej chimery. Zarówno Platformę jak i Prawo i Sprawiedliwość łączy przecież wiele. Obydwa ugrupowania wyrastają z jednego ciała. Jest nim trup Akcji Wyborczej Solidarność (AWS) wzbogacony o resztki Unii Wolności. Na potrzeby polityki starają się jednak prezentować jako dwa różne podmioty. W tym celu PO zakłada “lewicowo-liberalną” maskę a PiS przywdziewa “etatystyczno-konserwatywne” przebranie. Pozostaje to jednak bez wpływu na zakres szkód które obydwie partie wyrządzają Polsce.
Rządy koalicji AWS-UW (1997-2001) to czas dla Polski nienajlepszy. Rosnące ubóstwo, problemy gospodarcza, przestępczość stały się niestety dominującym elementem codziennej rzeczywistości. To również czas w którym wprowadzone zostały cztery kluczowe reformy: edukacji, administracji, służby zdrowia i systemu emerytalnego. Problemy i chaos związane z wprowadzeniem tych reform, jak również podziały w samej koalicji np. w sprawie wychowania seksualnego i prawa do aborcji spowodowały rozpad koalicji i przegraną w wyborach w 2001 roku.
Na gruzach AWS wyrosły szybko dwa nowe twory: Platforma Obywatelska i Prawo i Sprawiedliwość. Obydwa ugrupowania to więc starzy “koledzy”. Towarzysze, którzy w większości przez ostatnie 30 lat tworzyli scenę polityczną tzw. „wolnej Polski”. Obydwie partie znalazły się po wyborach z 2001 roku w opozycji. Dla porządku przypomnijmy, że wybory z 2001 roku przywróciły do władzy SLD i PSL. Przez kolejne 4 lata rządów PO-PiS pozostając w opozycji do pseudolewicowego rządu byłych aparatczyków z PZPR kreowały się coraz bardziej na zbawicieli polskiej sceny politycznej. Pomimo różnic, które obydwie partie starały się podkreślać oczekiwania wyborców były jasne. Po kompromitacji rządów SLD oto do władzy dojdzie ekipa ludzi o szlachetnych życiorysach, którzy bez balastu PRL wprowadzą nas do Europy. Zarówno PO i PiS to były partie centrowe, przy czym w PiS akcentowano konserwatyzm kulturowy. Po wyborach powszechnie oczekiwano koalicji. Niestety, rok 2005 okazał się pod tym względem rozczarowaniem. Bratnie partie nie doszły do porozumienia. Co więcej, doszło do kuriozalnej sytuacji w której dwie głowy z tego samego ciała rozpoczęły wzajemną walkę, próbując wykończyć jedna drugą. Czas pokaże, że walka oznaczać będzie podporządkowanie wszystkiego tej dwugłowej bestii. Nie będzie już miejsca na jakąkolwiek formę działalności politycznej, która wykraczać będzie poza ramy tego konfliktu a obydwie partie zdominują polską scenę polityczną. Wojna PO-PiS choć ma charakter wojny domowej w ramach jednej grupy polityków, stała się osią dla krajowej polityki. W tej sytuacji jedyny obecny w przestrzeni publicznej spór to ten na linii PO-PiS. Inni się nie liczą. Boleśnie doświadczył tego Sojusz Lewicy Demokratycznej, którego posłowie nie znaleźli się w Sejmie po wyborach w 2015 roku. Podobny los spotykał partie, które próbowały przełamać swoisty monopol czy też duopol PO-PiS. Zarówno Palikot, Nowoczesna, Razem, Zmiana czy też Kukiz’15 nie były w stanie albo utrzymać wywalczonych w wyborach miejsc albo w ogóle dostać się do parlamentu. Podobnie skończyła Samoobrona i Liga Polskich Rodzin, które zostały zwasalizowane a następnie zniszczone przez PiS.
Dwugłowy potwór i jego wewnętrzna walka nie pozwalają więc zaistnieć nikomu, kto mógłby zagrozić którejkolwiek z jego głów. Ponieważ stanowią one jedność, walczyć będą z każdym kto chciałby jedną lub obydwie głowy zniszczyć. Nie ma szans aby prawdziwe okazało się przysłowie, że gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta. Od 2005 roku, czyli przez blisko 15 lat nie udało się to nikomu. Prawdopodobnie jeszcze przez długi czas jeszcze się to nie uda.
A dlaczego? Odpowiedź jest prosta - PO-PiS to jedność. Są jak mafijna rodzina wewnątrz, której dochodzi do krwawych porachunków, bijatyk i sporów ale która jednocześnie bezwzględnie rozprawia się z każdym, kto nie należy do rodziny i kto próbuje wkroczyć na jej terytorium. Tym terytorium, czy też głównym obszarem działania naszej mafii jest łupienie i żerowanie na państwie polskim. To cecha charakterystyczna państw peryferyjnych (a takim jest niestety Polska pod rządami polityków postkomunistycznych i postsolidarnościowych), że najbardziej atrakcyjną i efektywną formą gromadzenia kapitału jest pasożytowanie przez „elity” na działalności państwowej. Może się to przejawiać nie tylko na obsadzaniu swoimi ludźmi stanowisk w państwowych firmach ale również na czerpaniu profitów z możliwości jakie daje kontrola dostępu do wewnętrznego rynku i zasobów państwa. Pierwsza forma ma wzięcie wśród etatystycznie nastawionych polityków spod znaku PiS, druga cieszyła się popularnością wśród kompradorskich polityków PO. Pomijając więc sam fakt sprawowania władzy politycznej, równie ważne (o ile nie najważniejsze) są korzyści materialne dla polityków obydwu partii.
Oprócz zysków z powyższych działań, które wymagają sprawowania władzy znaczenie mają pieniądze bezpośrednio przekazywane z budżetu państwa do partyjnej kasy. Mowa nie tylko o poselskich dietach i ministerialnych wynagrodzeniach, ale przede wszystkim o subwencjach i dotacjach. W ciągu 13 lat (okres 2004-2017) do partii trafiło ponad miliard złotych z subwencji i ponad 300 milionów złotych z tytułu dotacji[1]. Przyjrzyjmy się jak dokładnie wyglądają korzyści wyciągane przez PO-PiS z budżetu państwa.
Subwencje i dotacje czyli skąd partie biorą pieniądze i dlaczego nie zawsze warto wygrywać wybory
Najwięcej pieniędzy trafiło oczywiście PiS i PO. Razem zgarnęły prawie połowę środków przekazanych w ten sposób. Co ciekawe, żadna z partii krytykując rozdawnictwo i niegospodarność poprzedników nie zdecydowała się na zmianę sposobu finansowania partii. Częściej za to wskazywano, że polityka poprzedniej ekipy skutkowała rozrostem biurokracji i wzrostem wynagrodzeń w administracji państwowej. Wszelkie więc wysyłki związane z wprowadzaniem oszczędności w budżecie prowadzą do obniżania wynagrodzeń urzędników w atmosferze nagonki na tych ostatnich i pokazywania ich jako pasożytów. Pasożyty są, ale gdzie indziej. Tymczasem z uwagi na brak racjonalnej dyskusji o zasadach wynagradzania dla sfery budżetowej powoduje to rosnące problemy dotyczące po pierwsze jakości ich pracy (ciężko mówić o jakości pracy, która wynagradzana jest na poziomie pensji minimalnej) a po drugie znalezienia chętnych do pracy.
Przejawem hipokryzji jest więc postulowanie “taniego państwa” przy jednoczesnym milczeniu na temat subwencji i dotacji. Nie ma się więc co dziwić protestom kolejnych grup zawodowych, które słyszą że na podwyżki nie ma pieniędzy.
Subwencja działa w prostu sposób, w zależności od zdobytego w wyborach poparcia partia dostaje pieniądze za każdy głos. Oznacza to więc, że subwencje nie są stałe i mogą rosnąć wraz ze wzrostem frekwencji. Im wyższa frekwencja i tym samym więcej głosów, tym więcej pieniędzy z budżetu trafia na konto partii. Pamiętajmy o tym słysząc narzekania ze strony “mądrych głów” tego czy innego ośrodka analitycznego partii X lub Y narzekającego na niską frekwencję i zachęcającego do udziału w wyborach. Mobilizacja wyborców i ich obecność w lokalach wyborczych to więcej pieniędzy do podziału dla partii.
Dla uzyskania subwencji w minimalnej wysokości wymagane jest poparcie w zależności od tego czy do czynienia mamy z partią czy też z koalicją, odpowiednio 3 lub 6 procent. Oznacza to, że aby dostać pieniądze nie trzeba dostać się do Sejmu (próg wyborczy wynosi 5% dla partii i 8% dla koalicji). Ciekawy jest sam sposób wyliczania kwoty subwencji. Partia otrzymuje pieniądze za każdy głos w zależności od poziomu poparcia który uzyskała. Najwyżej wyceniane są głosy do poziomu 5% poparcia. Im większe poparcie, tym mniejsza wartość głosu. Wydaje się to nielogiczne. Przecież tym samym partia, która dostaje większe poparcie dostaje mniejszą kwotę w przeliczeniu na jeden głos. Ważne są jednak dwie rzeczy. Po pierwsze im większa liczba głosów tym większa finalnie kwota trafia w formie subwencji na konto partii. Działa tu efekt skali, 0,5 mln głosów przykładowo wartych 5 zł przełoży się na mniejszą kwotę niż 3 mln głosów po 1 zł każdy. Po drugie oprócz subwencji partie uzyskują pieniądze ze wspomnianych wcześniej dotacji. Dotacja przysługuje wyłącznie partiom, które zdobyły mandaty. Wysokość dotacji zależy od kwoty wydanej na kampanie i ilości zdobytych miejsc. Tutaj opłaca się mieć zatem jak najdroższą kampanię (przynajmniej na papierze) i zdobyć jak największą ilość miejsc w parlamencie.
Spójrzmy na przykładowe wyliczenia za 2016 rok[2]. Okazuje się, że PO i PiS uzyskały bardzo podobną kwotę subwencji, odpowiednio 16 i 18 milionów złotych. Obie partie dostały też dotacje związane z uzyskaniem mandatów poselskich - 26,7 mln otrzymała Platforma i 29,7 mln otrzymało Prawo i Sprawiedliwość. Nie są to więc małe kwoty, warto zauważyć też, że wysokość dotacji jest o ponad 60% wyższa niż kwota uzyskana z subwencji. Pomimo tego, że subwencje są ważnym elementem finansowania partii, to największe kwoty do uzyskania są w ramach dotacji dla partii, które zasiadają w parlamencie. Oczywiście tutaj liczy się ilość zdobytych miejsc jak i kwoty przeznaczone na kampanię. Zyskują więc partie, które wygrywają i dlatego PO i PiS walczą o to aby nikt nie zagroził ich pozycji. Z drugiej jednak strony z subwencji skorzystać mogą partie, które nie przekroczyły progu wyborczego. Pytanie dlaczego? Czy nie stanowi to zachęty do startu nawet jeśli nie mamy szans na zdobycie mandatu? W końcu za niskie poparcie uzyskujemy największą stawkę w przeliczeniu na 1 głos. To tłumaczy istnienie partii, które można określić mianem pijawek. Nie są one w stanie dostać się do parlamentu, ale uzyskują środki dzięki którym wciąż funkcjonują w obiegu. Pytanie jaki jest cel takiej kroplówki podtrzymującej istnienie partii, które zdobywają głosy bez przełożenia na reprezentację w parlamencie? Przyjrzyjmy się temu w jaki sposób przeliczane są w Polsce głosy.
System d’Hondta czyli jak głosując na Konfederację głosujemy na PO
Mechanizm przeliczania głosów na mandaty jest kolejnym obok finansowania partii elementem, który sprzyja hegemonii PO-PiS. Obecnie w Polsce funkcjonuje system wyborczy o charakterze proporcjonalnym. Oznacza to, że partie otrzymują ilość miejsc w parlamencie proporcjonalną do uzyskanego poparcia wśród wyborców. Teoretycznie oznacza to więc idealny świat liberalnej demokracji. Każdy ma swoją reprezentację, każdy głos jest ważny. Niestety! W ramach systemu proporcjonalnego wprowadzone zostały dwa mechanizmy zabezpieczające interesy duopolu. Pierwszym “bezpiecznikiem” jest próg wyborczy. Miejsca w parlamencie otrzymają te partie lub koalicje partii które uzyskają poparcie w skali kraju przewyższające odpowiednio 5 lub 8 procent. Drugim “bezpiecznikiem” gwarantującym funkcjonowanie duopolu i nikłe możliwości jego przełamania jest sposób przeliczania głosów na mandaty. W Polsce funkcjonuje mechanizm oparty na metodzie d’Hondta. Metoda ta polega na ustaleniu najpierw tzw. ilorazów wyborczych, które są ilorazem ilości oddanych głosów na dany komitet i kolejnych liczb naturalnych większych równych od 1. Takie działanie przeprowadza się do momentu rozdzielenia wszystkich mandatów w danym okręgu. Wydaje się to skomplikowane i tak jest w rzeczywistości.
Poniżej przykładowe wyliczenia podziału mandatów w okręgu w którym do zdobycia jest 30 mandatów.
Tabela 1. Przykładowy podział mandatów w systemie d’Hondta
Ważniejszy jednak od samego sposobu liczenia jest wpływ na ostateczny wynik w postaci ilości zdobytych mandatów, jakie niesie ze sobą wybór powyższej metody. Po pierwsze promuje on silniejsze ugrupowania, czyli w naszym przypadku PO i PiS. Po drugie o tym kto dostanie się do parlamentu decyduje tak naprawdę miejsce na liście. Stąd taka batalia o “jedynki” na listach wyborczych. Ta pozycja w przypadku przekroczenia progu daje w zasadzie pewność uzyskania mandatu. Zdarzają się sytuacje, w których kandydat startujący z dalszego miejsca, który uzyskał więcej głosów niż “jedynka” nie dostawał się do parlamentu właśnie w efekcie działania wyżej opisanego sposobu przeliczania głosów na mandaty. Możliwa jest również sytuacja, w której dana partia przekroczy próg wyborczy, ale rozkład mandatów w poszczególnych okręgach ułoży się w taki sposób że żaden z jej reprezentantów nie zasiądzie w parlamentarnych ławach.
Przyjrzyjmy się więc roli jaką do odegrania ma próg wyborczy. Teoretycznie ma zmniejszać ryzyko wystąpienia zbyt dużego rozdrobnienia w parlamencie. Założenie jest takie, że jeśli każda partia dostawałaby się do parlamentu to byłby on niezdolny do wyłonienia rządu, który miałby zapewnione stałe oparcie. Stąd idea progu, który ma nie dopuścić do takiej sytuacji zmniejszając ilość podmiotów reprezentowanych w parlamencie.
Co się jednak dzieje z tymi głosami oddanymi na ugrupowania, którym nie udało się przekroczyć progu? Mądrość ludowa głosi, że w przyrodzie nic nie ginie. W demokracji również. Głosy na partie, które nie dostały się do parlamentu są dodawane proporcjonalnie pozostałym partiom. Wynika to z prostego mechanizmu zakładającego, że wszystkie mandaty, które są do zdobycie muszą zostać obsadzone. Jeśli nie uda się to w sposób naturalny tzn. partie które dostały się do parlamentu nie reprezentują 100% głosów oddanych ogółem w wyborach, wówczas przydziela się proporcjonalnie pozostałe do obsadzenia miejsca partiom które przekroczyły próg. Patrząc na wyniki poprzednich wyborów z 2015 roku widać to wyraźnie, PO i PiS zdobyły łącznie 61,67% głosów. W parlamencie zdobyły łącznie jednak 81% mandatów. Wpływ na taki wynik miał fakt, że blisko 20% głosów zostało oddanych na ugrupowania które nie przekroczyły progu wyborczego. Partie, którym udało się go przekroczyć zdobyły ok. 83% wszystkich głosów. W 2005 roku wyborców bez swojej reprezentacji było 10,93%, w 2007 i 2011 roku zaledwie 4,12%. Biorąc pod uwagę to, że wyborach 2007, 2011 i 2015 PO i PiS łącznie zdobywały podobną ilość poparcia widać jasno, że demokracja z jaką mamy do czynienia w Polsce w rzeczywistości jest systemem partiokratycznym podporządkowanym PO-PiS. Liczba zdobytych przez nie mandatów jest taka sama na przestrzeni trzech ostatnich elekcji do parlamentu (2007, 2011, 2015) pomimo malejącego poparcia wyrażonego w ilości oddanych głosów na Platformę i PiS.
W 2007 roku łącznie oddano na obydwie partie ponad 11 milionów głosów. W 2011 roku zdobyto łącznie już tylko 9,924 milionów głosów a w 2015 9,373 miliona. Wyraźnie widoczny jest odpływ ponad 2,5 milhiona wyborców. Odpływ ten nie znalazł jednak jak widać powyżej odzwierciedlenia w ilości mandatów, która pozostała bez zmian w stosunku do 2007 roku a nawet uległa zwiększeniu w porównaniu z przedostatnimi wyborami (2011 rok). W 2011 roku PO-PiS dysponowały liczbą 364 mandatów i głosami 9,924 mln wyborców, w 2015 zdobyły 375 mandatów a więc o 10 więcej przy czym łącznie zostało na te dwie partie oddane 9,373 miliona głosów czyli o 0,5 miliona mniej niż 4 lata wcześniej. System zamyka się, o czym świadczą powyższe liczby. Zwiększa się ilość wyborców, których głos nic nie znaczy ponieważ ugrupowania, na które głosują nie dostają się do sejmu. Jednocześnie zmniejsza się ilość osób głosujących na PO-PiS co nie pociąga za sobą zmniejszenia ilości posłów obydwu partii w sejmie a wręcz przeciwnie ich reprezentacja uległa zwiększeniu.
W obecnym systemie politycznym prawdziwe i pewne jest jedno stwierdzenie: od 15 lat rządzi jedna klika. Sprzyja temu sam system, który uniemożliwia rozbicie duopolu obydwu partii. Ciężko zresztą rozbić coś co jest jednym i tym samym. Ale jak to? Przecież PiS i PO to dwie partie, dwa podmioty różniące się od siebie jak ogień i woda. Czy faktycznie tak jest? Szczerze wątpię, wystarczy sprawdzić jak w praktyce wyglądały rządy jednych i drugich. Każda z dwóch partii stara się odróżnić w oczach masy wyborców jako ta wyjątkowa i jedyna. W praktyce nie widać natomiast różnic.
Tabela 2. Zestawienie wyników wyborczych PO i PiS.
Dane |
2005 |
2007 |
2011 |
2015 |
ilość mandatów PO |
133 |
209 |
207 |
138 |
ilość mandatów PiS |
155 |
166 |
157 |
235 |
% mandatów PO |
28,91% |
45,43% |
45,00% |
30,00% |
% mandatów PiS |
33,70% |
36,09% |
34,13% |
51,09% |
% poparcia PO |
24,14% |
41,51% |
39,18% |
37,58% |
% poparcia PiS |
26,99% |
32,11% |
29,89% |
24,09% |
Suma mandatów |
288 |
375 |
364 |
373 |
PO głosy |
2 849 259 |
6 701 010 |
5 629 773 |
3 661 474 |
PiS głosy |
3 185 714 |
5 183 477 |
4 295 016 |
5 711 687 |
Suma oddanych głosów |
6 034 973 |
11 884 487 |
9 924 789 |
9 373 161 |
Frekwencja |
40,57% |
53,88% |
48,92% |
50,92% |
Ch***wo ale stabilnie, czyli wszystko zostaje po staremu
Podstawową metodą wykorzystywaną przez PO i PiS w celu zapewnienia poparcia ze strony wyborców jest unikanie jakichkolwiek poważnych tematów oraz unikanie jakichkolwiek poważnych decyzji. Podkreślanie na każdym kroku dzielących je różnic o charakterze światopoglądowym czy też wizerunkowym pozwala unikać odpowiedzialności za losy państwa i narodu. To znakomity parawan dzięki któremu rzeczy ważne, ale niewygodne i wymagające wysiłku stają się domeną ekspertów pozbawionych realnego wpływu na politykę państwa. Pozwala to również obydwu partiom na popełnianie różnego rodzaju nadużyć, które przez własny elektorat traktowane będą jako zło konieczne i efekt uboczny działań które mają na celu pokonanie przeciwnika. Przeciwnik nie może jednak zostać nigdy pokonany a to dlatego., że jego “śmierć” oznaczałaby również koniec drugiej z głów. Co by się stało gdyby Platforma się rozwiązała? Poparcie dla PiS zmalałoby w zastraszającym tempie. Brak wroga wymagałby rządzenia a nie walki na słowa i miny. Okazałoby się, że PiS nie ma racji bytu bez przeciwnika. Podobnie gdyby PiS zniknęło z polskiej sceny politycznej dni Platformy byłyby policzone. Okazałoby się, że nie ma kogo obwiniać za własną nieudolność i popełnione błędy. Tak jednak póki co się nie stanie. PiS i PO są na siebie skazane i dobrze o tym wiedzą. Temu służyć ma rozbudzanie wojny “polsko-polskiej” i szczucie na siebie Polaków. Jedna i druga strona rości sobie prawo do wyłącznego reprezentowania Polaków i do polskości jako takiej. Naród to partia i jej wyborcy. Przejawy jakiekolwiek solidarności idącej w poprzek podziałów partyjnych są natychmiastowo zwalczane i stają się niemożliwe. Każda ze stron stara się odpowiednio podgrzewać atmosferę nie pozwalając wyczerpać się pokładom energii, która w ten sposób znajduje swoje bezpieczne ujście w jałowym sporze. To sposób na zagospodarowanie emocji i frustracji, które w innym okolicznościach miałyby przełożenie na konkretne działania polityczne. Istnieje jednak ryzyko, że byłyby one prowadzone nie po linii partyjnej. Dla PO i PiS jest to niedopuszczalne.
Zawęża się tym samym pole do jakiejkolwiek dyskusji z uwagi na totalną konieczność opowiedzenia się po jednej ze stron. Nie czyniąc tego stajesz się zdrajcą dla jednych i drugich. Z jednej strony straszenie “totalną opozycją” a z drugiej strony “faszystami z PiS”. Nie ma trzeciej drogi. Przypomina to ekspansję neoliberalizmu w ekonomii, której przewodziło hasło “There is no alternative” - “Nie ma żadnej alternatywy”. Tym hasłem posługuje się jedna i druga strona udowadniając, że w tej wojnie nie ma innego wyboru jak opowiedzieć się po którejś ze stron. Tak zwani symetryści stanowią niebezpieczeństwo i są zwalczani zarówno przez PO jak i PiS. Obydwie partie starają się przeciągnąć na swoją stronę stojących z boku. Służą temu zabiegi mające na celu uwypuklenie różnic i zamaskowanie podobieństw.
Tymczasem ugrupowania prezentują ten sam poziom działań antypaństwowych i antynarodowych. Czy chodzi o demobilizację armii i katastrofalny stan polskich sił zbrojnych, czy nieudolne reformy i politykę zagraniczną, która sprowadza się do chodzenia na pasku zagranicznych protektorów, wszystkie te działania dotyczą zarówno Platformy jak i Prawa i Sprawiedliwości. Podobnie w jednej jak i drugiej partii do czynienia mamy z korupcją, nieudolnością rządów i brakiem kompetencji. Wszystko to nie gra roli, jeśli wszystko sprowadza się do politycznego cyrku. Zabawa w cyrk nie pozwala jednak zająć się kwestiami, które dla Polski i Polaków mają kluczowe znaczenie.
W tym momencie są to demografia oraz struktura gospodarki w Polsce. Tematy te mają to do siebie, że odkładanie w czasie decyzji z nimi związanych powoduje tylko i wyłącznie narastanie problemu. Jest to niestety taktyka, którą stosują PO i PiS jednocześnie zapewniając o swojej trosce o los państwa i narodu.
W przypadku demografii mamy do czynienia od kilkunastu lat z ujemnym przyrostem naturalnym. Minimalny poziom dzietności zapewniający zastępowalność pokoleń to 2,1 (liczba dzieci przypadająca na 1 kobietę). W Polsce od 2005 roku mamy poziom dzietności poniżej tej liczby. Średnia za lata 2005-2018 a więc lata rządów PO-PiS to 1,34. Co ciekawe pomimo tak szeroko reklamowanych i promowanych działań obecnej władzy mających na celu walkę z niekorzystnymi tendencjami demograficznymi wskaźnik dzietności w okresie rządów PiS w latach 2015-2018 wzrósł z 1,29 w 2015 roku do 1,43 w 2018. Jest to więc wzrost o 0,14. Nie jest to wynik na piątkę. Zwłaszcza, że w 2018 roku wskaźnik był niższy niż w 2017, a więc ciężko mówić o zmianie niekorzystnego dla nas trendu. Niska dzietność przejawia się niestety niskim lub ujemnym wskaźnikiem przyrostu naturalnego. W 2018 roku wg. GUS przyrost naturalny liczony na 1000 osób wyniósł -0,7 co oznacza, że w ubiegłym roku populacja Polaków się zmniejszyła. Ujemny przyrost notowany jest od 2013 roku co daje łącznie blisko 80 tysięcy Polaków mniej w latach 2013-2018.
Spada liczba zawieranych małżeństw, jednocześnie wzrasta liczba rozwodów. Liczba małżeństw zawartych w 2018 roku spadła w porównaniu z 2005 rokiem o około 15 tysięcy. Liczba rozwodów zaś oscyluje w tym samym przedziale, utrzymując się średnio na poziomie 65 tysięcy. W 2018 roku zawarto 192,4 tysiąca związków małżeńskich i jednocześnie odnotowano 62,8 tysięcy rozwodów. Jak z tymi negatywnymi zjawiskami odciskającymi swoje piętno na naszym społeczeństwie walczą politycy? Co zrobiły PO i PiS? Platforma nie zrobiła nic i nawet tego nie ukrywała. Jedynym pomysłem na zniwelowanie skutków niekorzystnych tendencji demograficznych w obszarze gospodarki była likwidacja OFE i przesunięcie pieniędzy do ZUS celem ratowania tragicznej sytuacji instytucji odpowiedzialnej za emerytury przyszłych pokoleń. Podobny cel miało podniesienie wieku emerytalnego.
Prawo i Sprawiedliwość dla odmiany udaje, że coś robi np. wprowadzając 500+ który to program jak na razie nie przyniósł widocznych pozytywnych skutków w postaci wzrostu wskaźnika przyrostu naturalnego. Po cichu jako „lekarstwo” na problemy demograficzne PiS aplikuje rozwiązania importowane z Zachodu, prowadząc do powstania społeczeństwa „multi-kulti” ze wszystkimi jego konsekwencjami. W 2015 roku PiS zapewniał, że nie dopuści do inwazji imigrantów do Polski, jasno wyraził swój sprzeciw wobec planów przyjęcia ok. 7000 imigrantów oczekujących na relokację. Tymczasem jak pokazują dane pochodzące z oficjalnej strony migracje.gov.pl liczba cudzoziemców w Polsce dynamicznie rośnie. Poniżej dane o aktualnej liczbie cudzoziemców posiadających ważny dokument uprawniający do pobytu w naszym kraju. Widać wyraźnie że ich ilość wzrosła lawinowo po 2015 roku. Dotyczy to nie tylko coraz bardziej widocznych na ulicach Ukraińców, ale też bardziej egzotycznych mieszkańców Indii, Pakistanu, Bangladeszu, Uzbekistanu itp. Tak wygląda budowanie potężnej Polski i wstawanie z kolan. Jeśli ktoś nie wierzy, zapraszam do Warszawy która coraz bardziej nabiera Zachodniego, a nawet dalekowschodniego kolorytu.
Tabela 3. Liczba cudzoziemców posiadających ważny dokument uprawniający do pobytu w Polsce
Jeśli spojrzymy na ilość wydawanych pozytywnych decyzji dotyczących pobytu na terenie Polski cudzoziemców widoczna jest niepokojąca tendencja w latach 2015-2018. W 2018 roku w przypadku imigrantów z Ukrainy i Indii nastąpił dwukrotny wzrost wydanych decyzji w stosunku do 2015 roku. Tak więc imigracja stała się dla PiS wygodnym sposobem na uporanie się z problemami demograficznymi. Pozwala to również na uzupełnienie brakujących rąk do pracy, co jako „palący” problem podnoszą organizacje zrzeszające pracodawców.
Tabela 4. Wydane decyzje pozytywne
Kraj pochodzenia |
2015 |
2016 |
2017 |
2018 |
zmiana % |
Ukraina |
45346 |
64058 |
79237 |
89035 |
196% |
Indie |
1877 |
2810 |
4134 |
4497 |
240% |
Turcja |
1675 |
1712 |
2001 |
1943 |
116% |
Pakistan |
483 |
600 |
654 |
584 |
121% |
Tym sposobem przechodzimy płynnie do drugiego obszaru w którym PO-PiS działają ręka w rękę. Pracodawcy narzekają na brak rąk do pracy wywierając presję na jeszcze sprawniejsze ściąganie imigrantów, nie patrząc na społeczne konsekwencje swojej pazerności. Informacja ze strony pracodawców wymaga doprecyzowania, że brakuje rąk do pracy ale za stawki które są na rynku! Rząd, który realizowałby interes narodowy nie bałby się interweniować na rynku pracy aby poziom zarobków odpowiadał realiom wzrostu gospodarczego i sytuacji ekonomicznej w kraju. Dlaczego przy okazji tematu braku rąk do pracy nie mówi się głośno o Polakach, którzy wyjechali za granicę w poszukiwaniu godnych warunków życia? W ten sposób wyemigrowało ok 2 milionów Polaków. W ich miejsce ściągani są cudzoziemcy, którzy mają pełnić rolę taniej siły roboczej.
Kolejnym problemem są i będą stale rosnące dysproporcje w zarobkach i malejący udział wynagrodzeń w PKB. Wzrost nierówności prowadzić będzie do zaniku kolektywnych form solidarności prowadząc do dalszej atomizacji społeczeństwa. Malejący udział wynagrodzeń z kolei świadczy o tym, że w Polsce coraz większą rolę odgrywają dochody będące wynikiem zysku z posiadanego kapitału który podlega ciągłemu ruchowi. Zysk ten nie pochodzi z realnej działalności gospodarczej, a jest wynikiem postępującej finansjeryzacji polskiej gospodarki. Oznacza to, że zamiast inwestować np. w produkcję tworząc tym samym miejsca pracy korzystniej jest zainwestować kapitał na rynku finansowym np. za pośrednictwem funduszy inwestycyjnych lub innych instrumentów oferowanych przez wyspecjalizowane w tego typu operacjach instytucje. W ten sposób tworzone są bańki spekulacyjne, których destabilizujący wpływ na gospodarkę doskonale dał o sobie znać w czasie kryzysu finansowego z 2008 roku. Kolejne już czekają, mamy rynek nieruchomości na wynajem, kryptowaluty - jest w czym wybierać.
Na koniec poruszmy jeszcze jedną kwestię związaną z polską gospodarką. Gdyby zapytać polityków PO-PiS o to jak postrzegają gospodarcze relacje pomiędzy Polską a Związkiem Sowieckim bez wahania odpowiedzieliby, że Polska w tej relacji była zależna od Sowietów, którzy nie mieli skrupułów aby tą zależność wykorzystywać również na polu politycznym. Co w takim razie w sytuacji kiedy nasze relacje gospodarcze z Niemcami zbliżone są swoim poziomem do relacji z Sowietami w okresie Zimnej Wojny? Politykom PO zdawało się to nie przeszkadzać a nawet można by powiedzieć że taka forma asymetrycznych relacji im odpowiadała. PiS z kolei oprócz werbalnie wyrażonej krytyki nie jest w stanie przedstawić alternatywnej drogi dla Polski innej niż pozostawanie w zależności gospodarczej od Niemiec. Poniżej widać wyraźnie wzrost w okresie rządów PO-PiS wysokości obrotów w handlu zagranicznym. Jedyne załamanie widoczne na wykresie było efektem światowego kryzysu.
Rys. 1 Wykres ze strony GUS informujący o wysokości obrotów w handlu zagranicznym
Sam wzrost wolumenów nie jest w sumie niczym złym. Można by powiedzieć, że to wspaniale że rośnie wzajemna wymiana handlowa, zwłaszcza w sytuacji kiedy mamy dodatni bilans handlowy (więcej do Niemiec wysyłamy niż kupujemy). Nie jest to jednak pomyślna wiadomość w sytuacji, w której 2017 roku Niemcy były naszym głównym partnerem handlowym z ogromnym udziałem w imporcie i eksporcie. Z Niemiec pochodziło 23,1% całego naszego importu a więc blisko ¼. Z kolei do Niemiec trafiało blisko 30% naszej produkcji. Z kolei dla Niemiec wymiana zagraniczna z Polską ma drugo- jeśli nie trzeciorzędne znaczenie. Do Polski w 2017 roku trafiło zaledwie 4,1% niemieckiego eksportu. Import z Polski jest na zbliżonym poziomie i wyniósł w 2017 roku 5%. Dysproporcja jest ogromna, różnica 5-6 w relacjach handlowych pomiędzy naszymi krajami kładzie się cieniem na fetowanym w tym roku “sukcesie polskiej transformacji”. To jest jak zaznaczyłem na wstępie w zasadzie poziom relacji handlowych ze Związkiem Sowieckim z okresu PRL. Można powiedzieć, że Niemcom w warunkach pokojowych przy bierności polskich władz udało się wprowadzić w życie koncepcję Mitteleuropy. Otwarte pozostaje pytanie jaki jest poziom wpływów politycznych, które idą wraz z wpływami gospodarczymi? Żeby była jasność, nie jest to tylko problem Polski. W podobną zależność popadły Czechy, Słowacja i tak często stawiane za wzór Węgry. W mniejszym stopniu asymetria w ramach wzajemnych stosunków handlowych i dominacja Niemiec widoczne są w przypadku Chorwacji oraz Słowenii.
Opisując w dużym skrócie bilans rządów PO-PiS pokazałem, że rządy PO i PiS nie różnią się od siebie. Pomimo akcentowanych różnic światopoglądowych, które moim zdaniem służą wyłącznie podnoszeniu temperatury sporu politycznego i mobilizowaniu elektoratu w oparciu o negatywne emocje obydwie partie mają na celu wyłącznie dalsze funkcjonowanie systemu, który daje im pieniądze i zwalnia z jakiejkolwiek odpowiedzialności. Podsycanie istniejącego sporu póki on trwa daje możliwość wzajemnego oskarżania się i zrzucania na przeciwnika winy za wszystkie niepowodzenia i trudności jakie spotykają nasz kraj. To wygodna sytuacja, w której ani jedna ani druga strona nie musi podejmować wysiłku związanego z reformowaniem państwa i walką o dobro narodu. Wystarczy od czasu do czasu zrobić medialne show, poobrzucać się obelgami i toczyć zastępcze wojny, które marnują czas i energię. Społeczeństwo zamiast swoją energię i działania kierować ku rzeczom potrzebnym i niezbędnym dla prawidłowego funkcjonowania zdrowej tkanki społecznej, bierze w tym cyrku udział dając sobą manipulować. Sprzyja temu niestety wadliwy system polityczny, który w polskich warunkach ukazuje patologie związane z demokracją w liberalnym wydaniu. Nie bez powodu Arystoteles twierdził, że demokracja to ustrój zdegenerowany.
Na koniec
System polityczny w Polsce służy wyłącznie interesom dwóch największych partii i nie służy on interesom społeczeństwa. U władzy utrzymują się partie, które mimo utraty poparcia dysponują wciąż taką samą lub nawet większą ilością miejsc w parlamencie. Partie te nie są zainteresowane zmianą tego systemu, od 2007 roku nie wprowadzono w tym obszarze żadnej istotnej nowelizacji. Pozwala im to na czerpanie korzyści finansowych w postaci subwencji i dotacji podmiotowych. Jest im na rękę powstawanie małych partii i ugrupowań które albo nie przekraczają progu wyborczego albo balansują na jego granicy. Dzięki temu mogą utrzymywać lub zwiększać swoją przewagę w parlamencie bez wysiłku związanego z walką o wyborców. Wystarczy, żeby jak najwięcej głosów padło na tych którzy do Sejmu się nie dostaną. Taka sytuacja prowadzi do zniechęcenia wyborców, do głosowania na mniejsze ugrupowania i składnia do przeniesienia swoich preferencji na PO-PiS. Finalnie prowadzi to do wchłonięcia takiego środowiska przez którąś z głów PO-PiS tak jak to miało miejsce w przypadku ugrupowań Janusza Palikota czy Ryszarda Petru oraz środowiska Pawła Kukiza. Innym efektem jest zniechęcenie do aktywnego uczestnictwa w polityce i prób jej zmiany. Jest to równoznaczne z zaprzestaniem jakiejkolwiek działalności w sferze “wielkiej polityki”. Możliwa jest również sytuacja, w której część ugrupowań zadowoli się subwencjami bez konieczności rywalizacji w pełnej skali o miejsca w parlamencie (subwencja przysługuje przy przekroczeniu 3% poparcia, miejsca w parlamencie wymagają 5% poparcia) i zadowoli się odgrywaniem roli przystawki czy też pijawki.
Dwugłowa bestia może więc w swoim środowisku działać bez obaw o swój los. Dysponuje odpowiednim zapleczem finansowym pochodzącym z subwencji i dotacji. W przypadku zdobycie większości umożliwiającej rządzenie przez któryś z łbów dodatkowo korzystać może z aparatu administracyjno-państwowego w celu utrwalania istniejącego systemu. Na rękę jest dla niej sytuacja, w której rywalizuje z fasadowymi partiami dla których celem istnienia jest pobieranie subwencji a nie zdobycie władzy. Dzięki temu PO-PiS może dalej rządzić z uwagi na korzystny dla siebie system przeliczania głosów. Program czy idee nie mają znaczenia w takiej sytuacji. Czy PO za swoich rządów była faktycznie taka liberalna i postępowa? Rządząc przez 8 lat mogła wprowadzić małżeństwa gejów i lesbijek, rozdział Kościoła od państwa i “tęczowe piątki” a nawet i niedziele. Podobnie PiS, ostoja “Prawdziwych Polaków” i bastion konserwatyzmu jakimi sukcesami może pochwalić się po 4 latach rządów? Gdzie zakaz aborcji i ochrona życia, co z rozliczeniem wielkich afer które tak szkodziły w Polsce, co z walką z imigracją i wstawaniem z kolan? No właśnie...
Obydwie partie walczyć natomiast będą z każdą inicjatywą której celem będzie zdobycie władzy i zmiana systemu. Tolerowane będą wyłącznie ugrupowania marginalne, często o dziwacznych poglądach, które zadowolą się rolą politycznego planktonu. Daje to dodatkową korzyść w postaci możliwości przedstawienia na potrzeby “ekspertów z Europy” dowodów na pluralizm polityczny obecny w Polsce. Radykalna zmiana jest w tym układzie niemożliwa. Wiatru który miałby przynieść zmiany na razie nie słychać i nie zanosi się na zmianę pogody. Pamiętajmy jednak, że aby doszło do ruchu powietrza zaistnieć muszą odpowiednie warunki zewnętrzne. Procesy na skutek których warunki się zmieniają potrzebują czasu. Zmiany społeczne, demograficzne będą wpływały na warunki w których funkcjonuje polska polityka. Również starzenie się dotychczasowych liderów (w sejmie VII kadencji wybranym w 2007 roku blisko połowa posłów to osoby w wieku powyżej 50 lat, w sejmie VIII kadencji odsetek ten wynosi już ponad połowę - 54%) wymuszać będzie zmiany na scenie politycznej. Najważniejsze to nie popadać w apatię, nie rezygnować. Idee są w odróżnieniu od ludzi nieśmiertelne. Dbać należy tylko o ludzi, którzy te idee będą w stanie przekazać innym. Można działać aktywnie poza sceną polityczną. Polityka parlamentarna to tylko jeden z obszarów ludzkiej działalności. Są jeszcze samorządy (niestety w wielu przypadkach coraz bardziej upolitycznione i uzależnione od rozgrywek na szczeblu ogólnokrajowym), organizacje społeczne, organizacje działające przy kościołach itp. Można cele narodowe realizować śmiało tam gdzie są takie możliwości. Nie wyklucza to działalności w partiach politycznych. Przy tym trzeba być ostrożnym, żeby nie skończyć jako kolejny „Misiewicz” lub „Andruszkiewicz”. Uważać należy, aby działania taktyczne nie przesłoniły celów strategicznych. Należy uważnie obserwować i analizować wydarzenia, których jesteśmy świadkami. I przede wszystkim śledzić z uwagą zmieniające się otoczenie aby być gotowym we właściwym momencie rozwinąć żagiel i złapać wiejący wiatr zmiany.
Marcin Bebko
[1]https://www.rp.pl/Polityka/170329929-Subwencje-dla-partii-politycznych-Ponad-miliard-zlotych-z-budzetu.html
[2]https://www.wnp.pl/parlamentarny/wydarzenia/subwencje-i-dotacje-dla-partii-politycznych-na-co-wydaly-pieniadze-partie-w-2016-r,22290.html