Następny tekst z cyklu moich przemyśleń (głównie) etycznych dalej będzie traktował o pewnych przestrzeniach wartości, cnót i postaw, które składają się na pięknie brzmiącą ideę arystokracji ducha. Pomimo górnolotnie brzmiącego tytułu, nie zamierzam jednak sprowadzać go do pustych lub niedookreślonych frazesów, czy ogólników. Chciałbym umocować go w całkiem konkretnej krytyce dwóch postaw, które obierają współcześni nacjonaliści względem wartości nadrzędnych. Te dwie postawy określam jako:
- Cyniczna ignorancja
- Problemy formacyjne i brak „usensowniania”
Zacznijmy od punktu pierwszego. Śmiem twierdzić, że jest to postawa najrzadsza w skali ogólnej spośród wymienionych, lecz jestem głęboko przekonany, że wywiera ona swoje piętno głównie na działaczach starszych stażem i to względnie mocno, co przyczynia się w sposób znaczny do faktu, iż ten sposób odnoszenia się do wartości, czy szeroko rozumianej sprawy, jest niestety najbardziej wpływowy. Czym ta cyniczna ignorancja się objawia? Bardzo niepozornie, bo w tym wypadku mamy do czynienia w głównej mierze z zabawą, trollingiem, szyderstwem, kpiną, żartami, czy innymi formami „kręcenia beki”. Teoretycznie są to zazwyczaj niegroźne elementy rzeczywistości każdego środowiska politycznego, czy w ogóle grup, które koncentrują się wokół czegoś wspólnego. Niemniej – wszystko rozbija się o skalę. Powiedzieć, że nie znamy w tym umiaru, to o wiele za mało. Nie chodzi tutaj przecież nawet stricte o brak powagi. Mowa o odbieraniu sensu temu, co powinno samo przez się wywoływać w nas ciarki, ale przede wszystkim – powinno nas mobilizować, inspirować i nastawiać bojowo do dalszej walki. Natomiast teraz niemal każdą z rozmów o wartościach nadrzędnych takich jak honor, lojalność, braterstwo, czy poświęcenie sprowadza się do śmiesznych historyjek lub krótkiemu przytaknięciu sobie nawzajem. Ewentualnie do banałów. Nie może tak dalej być. Patos ma rację bytu, tylko musi być używany z głową i w odpowiednich chwilach. Nie rozbija się oczywiście tylko o niego, bo wymienione przeze mnie wartości powinny być codziennością każdego narodowego radykała. Dziwi i mierzi mnie tutaj fakt, że w chwili obecnej deklaracje powiązane z przestrzenią wspomnianych cnót pozostawiamy do przestrzeni publicznej – np. na manifestacje. A tymczasem za coś normalnego powinno być uznawane chociażby przywitanie charakterystyczne dla danej grupy, określona inicjacja związana z dołączeniem do niej, czy inne budujące grupową tożsamość zabiegi. Na tę chwilę jednak najczęściej wprowadzanie ich równa się dla wielu z czymś niezmiernie zabawnym, czy w ogóle z groteską. Chcąc jednak zorganizowania narodu, rozbudzenia jego ducha, czy przeobrażenia jego kształtu w jakikolwiek sposób, nie można nie zacząć od siebie samego i własnego otoczenia. Tym naturalnym otoczeniem dla nacjonalistów powinny być ich grupy, więc apeluję wprost – szukajmy tego, co nas łączy i nie bójmy się wprowadzać zabiegów, które umacniają to w nas. Bez względu na to, czy innym wydaje się to być śmieszne.
Drugą plagą związaną z kryzysem stosunku do wartości nadrzędnych są braki formacyjne wielu działaczy. I tyczy się to zarówno grup sformalizowanych, jak i nieformalnych. Zarówno tych, które prowadzą działania formacyjne (w mniejszym stopniu), jak i tych które skupiają się wyłącznie na aktywizmie zewnętrznym. Nie mam tutaj rzecz jasna gotowych recept, ale wydaje się, że ten problem wynika w głównej mierze z punktu pierwszego – z ignorancji osób starszych stażem. Otóż gdyby wszyscy ludzie, którzy niejedno widzieli, przeżyli w tym środowisku, podchodzili nadal do sprawy z powagą, zaangażowaniem i zapałem należnymi sprawie narodowej, to formacja ich następców przebiegałaby z całą pewnością przynajmniej bardziej satysfakcjonująco. Dodatkowo smuci fakt rażących zaniedbań w sferze odpowiedzialności. Mamy do czynienia z prawdziwą plagą, ponieważ owe braki u niektórych liderów doprowadziły do tego, że nie przejmują się szczególnie tym, co mówią i czynią, sprowadzają nacjonalizm na margines marginesu, rozmywają też jego pierwotne, antysystemowe zorientowanie. Ot choćby wodzu stowarzyszenia Marsz Niepodległości – Robert Bąkiewicz.
Zamiast podsumowania – zastanówmy się:
- Czy aby na pewno dobrą drogą jest wszechszyderstwo i wszechobecne robienie sobie jaj ze wszystkiego i wszystkich?
- Czy jeśli nawet zdajemy sobie sprawę z tego, że nie, to czy nie powinniśmy określić pewnych jasnych i wyraźnych granic akceptacji dla pewnych zachowań?
Odpowiedzmy sobie na to sami w obrębie własnych grup, ale dla mnie powinność tutaj jest oczywista.
Michał Walkowski