Tekst ten ma być przyczynkiem do zastanowienia się nad postulatem arystokracji ducha, który zawiera się w obrębie szturmowego nacjonalizmu. Zamierzam zbadać tę ideę z różnych jej stron. Rozpocznę dość nietypowo, bo pierwszy z serii tekstów będzie dotyczył tajnych kodeksów etycznych. Często bowiem to, co uznajemy za tajemne, czy zwyczajnie niedostępne dla śmiertelnika, wiążemy ze spiskami, a niekiedy również z tzw. szurią. Tymczasem trwałość wielu środowisk politycznych oraz przede wszystkim przestępczych (a na nich mam zamiar się skupić) na przestrzeni lat jest pieczętowana właśnie przez grupy elitarne, które nadają ton i kreują kodeksy etyczne członkom niższego szczebla. Najczęściej te kodeksy nie powstają na zasadzie burzy mózgów, z niebytu, a są swoistą emanacją lub przystosowaniem tradycji danej społeczności do realiów quasi-prawnych. To rzecz jasna tylko spekulacje, ale mają one swoje uzasadnienie, ponieważ nie ma lepszego sposobu na trwałość danego prawa niż zakorzenienie go w prawie natury i tradycji, co widać właśnie na przykładach struktur przestępczych, które przywołam.
Pierwszym z przykładów będzie oczywiście legendarna Cosa Nostra i jej młodsze wytwory, które w znacznej mierze bazują na jej kodeksie etycznym. Jak zapewne większość czytelników wie – mowa oczywiście o mafii sycylijskiej. No właśnie. Tutaj należy zaznaczyć, że Cosa Nostra to mafia wywodząca się bezpośrednio z Sycylii, a nie z innego regionu, czy z całych Włoch. Dlaczego to takie ważne? Przede wszystkim ze względu na to, że na terenie Italii działały także inne ugrupowania przestępcze, które miały jednak zgoła odmienny charakter – były zazwyczaj federacjami luźno powiązanych ze sobą struktur i nie posiadały wyraźnego lidera. To co wyróżniało więc Cosa Nostrę na ich tle, to głównie instytucja capo di tutti capi (szefa wszystkich szefów) oraz – co powinno nas interesować bardziej – fakt, że ta persona mogła dyktować reguły rządzące mafią. Ciężko powiedzieć, czy to któryś z „ojców chrzestnych” razem ze swoim określonym, zamkniętym kręgiem doradców w ramach swej przezorności i pragmatyzmu ułożyli kodeks najbardziej popularnej organizacji półświatka włoskiego, czy raczej z racji bycia Sycylijczykami, niejako naturalnie „czuli” oni zasady w nim zawarte i dopiero z czasem zdecydowali się na ich skodyfikowanie, a później również spisanie. Przychylałbym się do tej drugiej opcji. Warto byłoby przedstawić wreszcie niektóre z zasad, o których już tyle zostało napisane. Oto dziesięć z nich:
Nie spotykaj się w cztery oczy z członkiem innego klanu. Musi być świadek.
Nie pożądaj żony przyjaciół.
Nie wchodź w konszachty z glinami.
Nie chodź po knajpach i klubach, nie pij i nie graj w karty.
Musisz być na zawołanie, jeśli potrzebuje cię cosa nostra. Nawet gdy żona rodzi.
Przestrzegaj kategorycznie umówionych spotkań.
Szanuj żonę swoją.
Pytany przez bossa zawsze mów prawdę.
Nie przywłaszczaj pieniędzy przyjaciół i innych klanów.
Do cosa nostry nie ma wstępu:
a) posiadający w rodzinie członka organów ścigania,
b) kto zdradza żonę lub ktoś, kogo zdradza żona,
c) kto zachowuje się fatalnie i nie przestrzega wartości moralnych.
Jest to zbiór reguł, które stanowią jedynie urywek całości kodeksu Cosa Nostry, ale niewątpliwie wiele z nich można śmiało uznać za uniwersalne i stosowalne w wielu innych organizacjach opartych o płeć męską, które mają aspiracje na posiadanie wpływów społecznych.
Drugim przykładem organizacji przestępczej, która może być w pewnej mierze wzorem, czy źródłem inspiracji w zakresie funkcjonowania w jej obrębie wewnętrznego kodeksu, jest japońska Yakuza. To, co można o niej powiedzieć w pozytywnym kontekście, zawiera się przede wszystkim w jej inspiracjach z kultury samurajskiej i oparciu własnych zasad na kodeksie bushido. Przytoczyć można chociażby pogardę dla śmierci, którą wyraża między innymi wciąż obecna tradycja honorowych samobójstw. Innym przykładem jest obcinanie palców tym, którzy stracili twarz w organizacji. W Japonii samurajów ta tradycja była stosowana z podobnych pobudek, a akt ten miał utrudniać trzymanie miecza. Yakuza wytworzyła też własny dialekt, który jest w znacznej mierze niezrozumiały dla ludzi spoza struktur, co może przypominać samurajskie przekonanie o własnej elitarności.
W ramach podsumowania pragnę zachęcić do refleksji nad tym, czy tego rodzaju przełożenia historycznych kodeksów, które stanowią niekiedy fundamentalne wręcz elementy tradycji w obrębie mitów twórczych danych narodów (samurajowie) lub w obrębie realnej tkanki społecznej (Sycylijczycy), są w ogóle zasadne i czy mogłyby być potencjalną, ważną składową organizacji nacjonalistycznych. Swoją perspektywę co prawda już przedstawiłem, ale będę ją na pewno rozwijał w kolejnych tekstach tej serii.
Michał Walkowski