Ostatnie tygodnie i miesiące upływają w Polsce w dużej mierze pod znakiem strajków lub zapowiedzi strajków szeregu rozmaitych zawodów. Strajkują nauczyciele i rolnicy, zapowiadają strajki pracownicy służby zdrowa, urzędów pocztowych i innych profesji. Zjawiska te wywołują szeroki rezonans w polskim społeczeństwie i prawdziwą lawinę komentarzy. Oprócz niewielkiej ilości komentarzy merytorycznych i choć trochę zahaczających o całościową analizę, pojawiają się głównie populistyczne głosy mediów rządowych i opozycyjnych oraz ogrom wypowiedzi tzw. „zwykłych ludzi”. Te ostatnie oczywiście są wartościowym materiałem źródłowym pod względem socjologicznym. Stanowią bowiem możliwość wejrzenia w dusze przeciętnego polskiego obywatela i zastanowienia się czy oraz jakie skutki dla naszego postrzegania rzeczywistości ma 30 lat liberalnej oraz kapitalistycznej okupacji. Chodzi o analizę i stwierdzenie tego jakimi kategoriami poznawczymi i wyobrażeniami posługuje się spora część Polaków i Polek. Wspomniane strajki to klasyczny „wyzwalacz”, który pozwala nam zrozumieć jak widzą świat, czego pragną i czego się boją nasi rodacy. To pozwala nam określić pewien mentalny i socjologiczny konstrukt, który jest dla nas przeszkodą w walce o uświadomienie i wyzwolenie Narodu. Dla wszelkie działalności publicystycznej, propagandowej i metapolitycznej stanowić to może wyłącznie pożytek, ułatwiający nam znalezienie drogi nie do innych nacjonalistów, którzy posługują się tym samym kodem kulturowym co my, ale właśnie do zwykłych obywateli.
Podświadoma ideologiczność
Ludzi takich jak my, nacjonalistów jest w gruncie rzeczy w Polsce (i Europie) niewielu. Mam tu na myśli świadome i afirmatywne podejście do określonego nurtu ideologicznego, w tym wypadku narodowego radykalizmu. Przeciętny Polak boi się i wystrzega wszelkich „-izmów”, bez względu na to czy jest to nacjonalizm, liberalizm, socjalizm czy cokolwiek innego. Nie chodzi tu o to, że Polacy nie mają poglądów politycznych i ideowych, ale o stwierdzenie, że nie uważają się za „wyznawców” tych prądów ideologicznych. Prędzej już linia podziału przebiega między lewicą a prawicą, czy dużo częściej między popieraniem określonej partii czy obozu politycznego. Ale czy to znaczy, że polski Naród jest nieideologiczny? Absolutnie nie! Jak najbardziej określone ideologie i ich elementy składowe są obecne w naszym życiu, ale z powyższych względów nie są one świadome. A więc paradoksalnie można mieć jak najbardziej liberalne i kapitalistyczne przekonania, a jednocześnie do tych idei podchodzić obojętnie lub wręcz negatywnie. Wynika to z faktu, że generalnie nowoczesnych społeczeństw nie interesują ideologie, doktryny czy podziały światopoglądowe. To my czy nasi wrogowie ideowi (liberałowie, kapitaliści, marksiści, anarchiści – cały szeroki sojusz wrogów Tradycji i Narodu) lubujemy się w lekturze klasycznej i nowej literatury ideowej, w roztrząsaniu problemów z tym związanych i tworzeniem programów i polemik. Przeciętny człowiek dystansuje się całkowicie od tego. Jednak jak wiemy, żyjemy w czasach ideologicznych, a więc de facto życie każdego człowieka jest przesiąknięte ideologią. Przeważająca większość społeczeństwa nie zdaje sobie z tego sprawy, stąd najsensowniej jest mówić o podświadomej ideologiczności. Znaczy to tyle, że ludzie jak najbardziej posiadają poglądy i reprezentują postawy wynikające z zainfekowania liberalizmem, jednak kompletnie nie zdają sobie z tego sprawy. Ich kategorie postrzegania stają się dla nich nie ideologiczne, a „racjonalne”, „życiowe” czy po prostu „powszechne”.
Poniżej postaram się zaprezentować codzienne postawy Polaków, w których ta podświadoma ideologiczność jest doskonale widoczna. Sensem tego jest zrozumienie charakteru złych i antynarodowych postaw, jakie prezentuje społeczeństwo, zazwyczaj nie zdając sobie z tego sprawy.
Patologia i 500+
Jak powszechnie wiadomo 500+ i generalnie wszelkie możliwe osłony socjalne dostaje wyłącznie „patologia”, „rodziny pijaków” czy „pasożyty”. Gdyby było to prawdą, oznaczałoby to naprawdę tragiczny stan polskiego Narodu. Bowiem tylko ten jeden program dociera do prawie 2,5 mln rodzin. Jeśli faktycznie te rodziny to wyłącznie pijacy, nieudacznicy, „patusy” to rzeczywiście nie mamy zbyt dobrych prognoz na przyszłość.
Oczywiście wszyscy doskonale wiemy, że prawda jest zupełnie inna. Program można oceniać różnie, jednak ciężko kłócić się z tym, że umożliwił on w dużej mierze likwidację ubóstwa, zmniejszenie różnic klasowych i majątkowych. Oczywiście, musimy pamiętać stale przy omawianym zagadnieniu, że wyrażane opinie i podzielane sądy nie wynikają z jakiegokolwiek merytorycznego analizowania zagadnienia, nie są podparte jakimikolwiek danymi, źródłami etc. To jedynie przedstawienie pewnych wyobrażeń, strachów i lęków czy dążeń i aspiracji. To fundamentalne stwierdzenie, o którym nie możemy zapominać.
Tak więc wszelkie programy społeczne i socjalne trafiają do niezaradnych, głupich, biednych, ale nade wszystko nie zasługujących na pomoc ludzi. Dlaczego nie zasługują? Ponieważ są „patologią”, a środki na pomoc „to nasze pieniądze”. Tu docieramy do kolejnej charakterystycznej sfery poglądowej. Otóż w polskim społeczeństwie właściwie nie istnieje pojęcie solidaryzmu czy kolektywnego współdziałania. Społeczeństwo przesiąknięte jest indywidualizacją i personalizmem, przez co na każde zagadnienie patrzy przeciętny obywatel, jakby liczył się tylko on i jakby był jedynym człowiekiem w Narodzie. Społeczne i redystrybucyjne znaczenie podatków? Wydatki społeczne, służba zdrowia, edukacja? Zapomnijcie. Najważniejsze jest, że „to za moje pieniądze wygodnie żyją złodzieje!”. To oczywisty efekt funkcjonowania liberalnego terroru w sferze pojęciowej, które z każdego tworzymy świadomie lub podświadomie „self-made-mana”. Efektem tego jest m.in. skrajna nienawiść klasowa, ale o tym kilka słów więcej w dalszej części artykułu.
Liberalne paradygmaty
W skład liberalnego sposobu myślenia, który nolens volens reprezentuje ogromna (być może przeważająca) część polskiego społeczeństwa wchodzi także szereg innych paradygmatów, które składają się całościowo na dość konsekwentny, wewnętrznie logiczny i prosty sposób widzenia świata. Oraz fałszywy. Sądzę, że pora już je wymienić i omówić, abyśmy dobrze zrozumieli problem, który musimy zdiagnozować.
„Złodzieje, to moje pieniądze!”
Pojęcie własności w ujęciu egoistycznym, skrajnie zarażonym personalizmem, stoi w centrum rozumowania człowieka liberalnego, nawet jeśli na zewnątrz nie uważa on się za liberała. Liberalizm to bowiem ideologia zarówno wroga wszelkiej wspólnocie, oparta na indywidualizmie, ale także na wartościach materialnych, gdyż drogą do indywidualizmu jest zanegowanie wszelkich wartości jak religia, Naród, kultura i cywilizacja. Człowiek liberalny pojmuje więc wszystko przez pryzmat własności, w tym oczywiście kwestie podatkowe, socjalne, redystrybucję. Wszelkie wydatki socjalne jawią się jako zamach na „święte prawo własności prawnej” bo przecież „ja na to zapracowałem, a tamci [ci gorsi, mniej zaradni] mi kradną”. Poczucie solidarności po prostu nie ma tu pola do zaistnienia, a państwo powinno pomagać oczywiście tylko tym zaradnym, pracowitym, tym co sami dochodzą do wszystkiego, np. rodzinie Kulczyka, Solorza czy Krauzego. Oczywiście myślący w ten sposób ma na myśli samego siebie przede wszystkim. To nic innego jak przeniesione na najniższy poziom mit „państwa minimum” lub „państwa nocnego stróża”, który to był dość żywy przed 1914 rokiem, i któremu to obie wojny światowe położyły ostatecznie kres. Jak widać liberalna prawica spod znaku Korwina, Gwiazdowskiego czy Petru operuje dość ogranymi motywami.
„Mam więc jestem [kimś]”
Materialny świat liberalizmu i kapitalizmu zasadza się na takich samych wartościach. A więc to majątek, pieniądze, posiadany kapitał określają wartość człowieka. Ludzie majętni i posiadający „wpływy”, „możliwości” są kimś wartym, aby być w ich kręgu przyjaciół. Oczywiście ci biedniejsi, gorsi są traktowani autentycznie jak powietrze. Nie chodzi tu oczywiście o przyjaźń. W świecie liberałów nie ma takich pojęć. Relacje utrzymuje się z kimś, by móc zrealizować określone cele, np. dostać lepsza pracę, mieć coś „załatwionego”, dostać „cynk, że jest dobra opcja”. Klasyczne ludzkie relacje, także w ujęciu społecznym, nie pokrywają się z aksjologicznym polem wartości człowieka liberalnego. Ludzkie talenty, wiedza, umiejętności, nie wspominając już o przymiotach moralnych, duchowych „nie są w cenie” – i traktować to należy bardzo dosłownie.
Wojna klas wciąż trwa
Wspominaliśmy na początku artykułu o wszelkich komentarzach, jako materiale źródłowym do badania światopoglądu ludzi liberalnych. Komentarze takie szczególnie ciekawie oddają ta materię w kontekście programów socjalnych z 500+ na czele. Pomijając wcześniejsze konstatacje trzeba zaznaczyć jeszcze jedno – całość wylewającej się z Polaków nienawiści wobec pobierających to świadczenie ma podłoże także klasowe. Chodzi tu o poczucie zagrożenia ze strony ludzi, którzy sami uważają się za tzw. „klasę średnią”. Ludzie ci doskonale mają świadomość, że w kontekście uśrednionych wielkości europejskiej gospodarki, różnice między klasa średnią a tą niższą są tak naprawdę niewielkie. Mówimy to o kwotach miesięcznych zarobków różniących się właściwie o kilkaset euro, czyli tak naprawdę bardzo niewiele. Tyle wystarcza by móc wyjechać na wakacje za granicę, regularnie chodzić do kina czy teatru, posłać dzieci na dodatkowe zajęcia z angielskiego czy tenisa. I tyle wystarczy by tak strasznie nienawidzić ludzi pobierających świadczenia socjalne – gdyż klasa średnia doskonale rozumie, że dzięki 500+ i innym osłonom ludzi z klasy niższej nagle dostają szeroki dostęp do dóbr i usług dotychczas dla nich niedostępnych. A przecież nie po to się pracuje po 12 godzin w zagranicznym korpo, nie po to się poświęca weekendy i życie rodzinne, żeby „nieudacznicy i patologia” też to mieli. Traci wówczas klasa średnia swój nimb elitarności i znaczenia. Traci w myśl liberalnego postrzegania świata swoje znaczenie i sens istnienia. Dlatego tak bardzo tak wielu Polaków nienawidzi tych, którzy są beneficjentami tych programów – nie samych programów, ale właśnie ich adresatów.
Praca w korpo marzeniem milionów
Liberalny światopogląd ma również bardzo konkretny sposób postrzegania pracy. Otóż są zawody „fajne, prestiżowe, potrzebne” oraz zawody przeznaczone dla „nieudaczników, leni, nierobów”. Te pierwsze związane są przede wszystkim z pracą w mitycznych korporacjach, realizowaniem „projektów”, pracą ponad siły i możliwości. Te drugie to wszelkie zawody przed 1989 rokiem uważane za uprzywilejowane: górnicy, rolnicy, hutnicy, nauczyciele, pracownicy fizyczni. Praca, która często absolutnie nic nie wnosi i nie wytwarza dziwnym trafem staje się czymś wartym największych poświeceń, gdy prace z tej drugiej grupy traktowane są jako zawody drugiej kategorii. Przecież bez edukacji, górnictwa, rolnictwa Polska się obędzie, natomiast żadnym sposobem nie możemy pozbawić się kolejnej akcji marketingowej nowego modelu telefonu, promocji „cool” wydarzenia (o pardon – eventu!) czy premiery najnowszego gadżetu, który zresztą kupujemy tylko po to, by za rok zmienić na nowszy model, wyprodukowany tylko po to, by… zastąpił poprzedni. Społeczne i narodowe znaczenie wykonywanej pracy nie mają absolutnie żadnego znaczenia, gdyż człowiek liberalny nie rozumuje takimi pojęciami. Punktem odniesienia jest świat wartości czysto materialnych oraz najbliższa grupa osób o podobnych poglądach i zbieżnych interesach.
„Załóż firmę i dopiero porozmawiamy!”
W kapitalistycznej niewoli w jakiej tkwimy etos przedsiębiorczości niestety został całkowicie wykoślawiony i zniekształcony. Dzięki propagandzie biedy jaką w swej istocie jest promowanie małych i średnich przedsiębiorstw, przeciętny liberalny człowiek marzy i dąży do tego, by wreszcie mieć swoją firmę. Oczywiście wiemy, że każdemu uda się zbudować międzynarodowe konsorcjum, które zatrudni tysiące pracowników. A samemu liberalnemu człowiekowi pozwoli to… poczuć władzę. Bo tak naprawdę to o to chodzi. System liberalny pod względem stosunków ludzkich jest identyczny z sowieckim komunizmem – jesteś kimś, „panem i władcą”, albo nikim, zwykłym kundlem. Dlatego przeciętny liberalny człowiek pracujący ponad siły, biorący raz po raz darmowe nadgodziny, cierpiący permanentny wyzysk marzy o tym, by wreszcie samemu zasmakować tej władzy. Już nie być pomiatanym, ale samemu pomiatać i pokazać tym „leniom i nierobom” (dawniej: pracownikom) gdzie ich miejsce i co o nich sądzi. To logiczny skutek funkcjonowania systemu ideologicznego, któremu głównym wymiernym elementem jest pieniądz. Ale nie pieniądz który ma zrealizować określone zadanie, ale po prostu pieniądz jako środek władzy. Stąd mit przedsiębiorczości (znowu wraca nasz dobry znajomy zza wielkiej wody – „self-made-man”) tak mocno jest zaszczepiony w naszej wyobraźni. Oczywiście tak rozumiana przedsiębiorczość, która nie służy Narodowi, społeczeństwu, nawet ekonomii, ale tylko egoistycznemu interesowi właściciela, ma tak wielu „wrogów”. Ci wrogowie to państwo (które skądinąd faktycznie działa tragicznie na wielu polach), bezrobotni wyciągający ręce po pieniądze na zasiłki, pracownicy, którzy bezczelni oczekują uczciwej – i co gorsza – i terminowej zapłaty etc. Firma to w dzisiejszym liberalnym ujęciu nic innego jak nowoczesne wcielenie w życie archetypu szlacheckiego folwarku.
„Pojedź na Kubę albo do Korei”
To jeden z najpopularniejszych argumentów liberałów w dyskusji o kwestach ekonomicznych czy socjalnych. Wszelkie propozycje rozwiązań związanych z szeroko rozumianym solidaryzmem, społecznością, antykapitalizmem kończą się niezmiennie argumentum ad PRLum. A więc przyrównanie do Polski ludowej i ZSRS, do partii PZPR oraz standardowe życzenia wyjechania do Korei Północnej czy Kuby. Ostatnio jeszcze u liberalnych ludzi modna jest Wenezuela. W tym rozumieniu Kaczyński i PiS mogą faktycznie jawić się jako bolszewicy, bo przecież „zabierają nam pieniądze jak komuniści”. Wprawdzie na zachodzie Europy programy socjalne są i dużo większe i zapewniają większe wsparcie, to oczywiście jednak nie jest komunizmem. Komunizm występuje przede wszystkim w Polsce, co jest logiczne – tylko tu bowiem dotyczy bezpośrednio konkretnego człowieka liberalnego, a więc tylko w Polsce będzie on widział przygotowania do drugiego Katynia. Nienawiść wobec rozwiązań socjalnych i społecznych wynika z już wspomnianego wcześniej uznania wartości materialnych za najważniejsze oraz ze skrajnie indywidualnego sposobu funkcjonowania ludzi liberalnych. „Komunizm, komunista, bolszewia” stają się wyobrażeniami wszystkich tych, którzy znajdują się w opozycji do człowieka liberalnego. A ze względu na ogromną atomizację obecnego społeczeństwa mówimy tu o przeważającej części ludzi. Komuniści to ci, co chcą „ukraść, zabrać” i przekazać to „nierobom i patologii, która ich popiera”. Jak widzimy kolejne mity i prezencje nakładają się na siebie i tworzą określony sposób widzenia świata.
Liberalny światopogląd
Liberalny światopogląd to dość konsekwentna, zamknięta i wewnętrznie logiczna struktura. Nie jest ona ideologiczna sensu stricte, to jest wyznające ją osoby nie uważają się zwykle za liberałów, jednak w praktyce jest ona pełną emanacją liberalnej trucizny, która toczy nasz kontynent i świat. Aby skutecznie tworzyć i propagować kontrnarrację, musimy ją (tj. postawę człowieka liberalnego) wewnętrznie zrozumieć i dokonać analizy jak jest zbudowana i na jakich wyobrażeniach się opiera. Nie mówimy tu o kwestii merytorycznej (póki co przynajmniej), faktograficznej czy ideologicznej. Celem naszym jest wniknięcie w środek umysłu człowieka liberalnego i zrozumienie na jakich podstawach aksjologicznych, na jakich paradygmatach i wartościach opiera się jego świat, by móc w sposób skuteczny przeciwstawić temu określone metody i sposoby przekazu.
Nacjonaliści mają tendencje do przypisywania wszystkim wyznawania w sposób świadomy określonych światopoglądów. Tymczasem jest to kłamstwo, większość ludzi wręcz od tego stroni, co jednak nie znaczy, że ich umysły pozbawione są ideologizacji. Jeśli jednak chcemy być skutecznymi żołnierzami politycznymi to musimy być realistami – w dobrym i właściwym tego słowa rozumieniu. Nie możemy rzucać się do walki z wiatrakami i to nieistniejącymi, gdyż mija się to z celem naszej walki. Jeśli faktycznie chcemy prowadzić skuteczną metapolitykę, to koniecznym elementem jest poznanie wroga i wrogiego nam sposobu myślenia. Temu też służyć ma w zamyśle niniejszy artykuł. Oczywiście jestem otwarty na wszelkie kontynuacje, repliki i głosy w dyskusji nad tym tematem, gdyż oczywiście nie został on wyczerpany jednym tekstem. Z pewnością dyskusja taka może wyjść nam tylko na plus, gdyż już Sun Zi pisał, że podstawą do wejścia do walki jest poznanie swego przeciwnika.
Grzegorz Ćwik