Liberalne media, zarówno prawicowe jak i lewicowe, co rusz straszą populizmem. Nagłówki gazet wykrzykiwały ostrzeżenia o populistycznym premierze Włoch, o populistycznych rządach Austrii czy o populizmie nacjonalistycznym. Przy tym wszystkim nie bardzo wiadomo, co rzeczony populizm miałby oznaczać. Oczywiście, trudno byłoby od brukowych mediów wymagać definiowania pojęć, którymi się posługują. W końcu, nie oczekują od nich tego ich czytelnicy. Dla odbiorcy przekazu płynącego z liberalnego ścieku nawet referendum konstytucyjne może być zamachem na demokrację. Nie ma tutaj znaczenia, że taka forma przedstawiania woli narodu jest najbardziej ukoronowaną formą demokracji. Czytelnik nie wymaga, bo wie co jest dobre, a co złe. Dobra jest demokracja, dobra jest Unia Europejska, dobry jest liberalizm, zły jest autorytaryzm, zły jest faszyzm, w końcu, zły jest populizm. A co oznaczają te pojęcia? Bez znaczenia! Po co definiować zło, skoro powszechnie (wśród zliberalizowanych filistrów) wiadomo, że jest złem i tyle wystarczy.
Tymczasem populizm jest pojęciem niejednoznacznym. W języku łacińskim "populus" oznacza lud. W ten sposób można by przyjąć, że populizm to nic innego jak doktryna ludowa. Powinien zakładać zatem, że wola społeczeństwa, ludu, wreszcie narodu, jest najważniejszą legitymacją działalności politycznej. W ten sposób rola polityków i państwa ogranicza się do rozpoznawania bieżącej woli narodu, jego potrzeb i problemów dnia codziennego. Dlaczego zatem demokratyczne media tak często wieszają psy na populizmie, skoro jest on naturalną konsekwencją demokracji? Czy w ustroju opartym o wolę społeczną, wola ta nie powinna być dla polityków wiążąca w szerszym zakresie niż tylko przy wyborach parlamentarnych?
Liberalizm, zwłaszcza ten zachodni, charakteryzuje się pogardą dla masy i człowieka. Nie bez powodu media sponsorowane przez obóz liberalny chlubiły się tym, że ich opcja polityczna przyciąga więcej „młodych i wykształconych”, a na przeciwników politycznych głosują tylko starsi i pracownicy fizyczni. Absolutnie nie jestem w stanie sobie wyobrazić dlaczego pracownicy umysłowi mieliby głosować rozsądniej od robotników. Czy wola jednych jest ważniejsza od drugich? Czy państwo powinno najpierw realizować potrzeby człowieka wykształconego a dopiero później całej reszty? Liberalny matrix ze swoją siecią stacji telewizyjnych, gazet i stron internetowych przez ponad dwie dekady wmawiał Polakom, że to co ludowe jest złe. Dobre jest to co pochodzi z zachodu, ze świata wielkich korporacji i posiwiałych głów unijnego parlamentu. Wszelka rodzima tkanka społeczna i jej owoce miałyby być z natury gorsze, złe i zatrute. Tym samym, populista – apostoł wiary ludowej – staje się wrogiem usłużnej wobec korporacyjnego kapitału i zagranicznych lobby liberalnej kasty.
Czas liberalizmu się kończy. Miarowym krokiem nadchodzi koniec filisterskich kłamców, wnoszących jednocześnie sztandary demokracji i pogardy dla ludu. W nowym porządku zaczyna być co raz mniej miejsca dla kłamstwa, zatruwającego naród poddańczym myśleniem, które ma uprawniać jedynie wąską grupę do wyrażania swojej woli. Chcieli by głos liberalnej oligarchii był demokracją, a głos ludu... autorytaryzmem. Kłamcy, obłudnicy i filistrzy. Nadchodzi czas narodowego populizmu. Potężna rwie fala!
My – nacjonaliści – demokratami nie jesteśmy, więc ludem nie gardzimy, parafrazując słowa G. Sorela. Dla nas wola narodu jest i będzie podstawowym wyznacznikiem celów politycznych. Naród musi odzyskać głos. W praktyce oznacza to zepchnięcie na margines korporacyjnego lobby, czyli osi nacisku, która z pobudek finansowych, nachalnie wmawia Polakom upolityczniony homoseksualizm i obcy nam styl życia. Polacy nie chcą amerykańskiego snu. Polacy chcą żyć w Polsce w godziwych warunkach. Chcą móc posłać dzieci do przedszkola i móc wyjechać dwa razy w roku na wypoczynek. Naród to nie tylko brodaci chłopcy z Placu Zbawiciela! Realnymi potrzebami narodu są mieszkania, niskie ceny w sklepach i zabezpieczenia socjalne. Nie sklepy z produktami Apple i telewizja odbierająca MTV!
Dla nas - szturmowych nacjonalistów - do konstruktywnych elementów narodowej polityki, oprócz woli ludu, należą również rola wspólnoty, tradycji i etyki. Pojęcia te stanowią swoistą sieć naczyń powiązanych. Kłamie bowiem ten, kto mówi, że można oderwać wspólnotę od tradycji. Nie da się jednocześnie dążyć do rozwoju struktur społecznych (takich jak m.in. spółdzielnie czy fundacje), jednocześnie niszcząc tradycję, która tworzy spajające te struktury więzi. Mylą się lewaccy demagodzy licząc, że społeczeństwo stanie do aktywizmu kolektywnego (np. w zakresie obrony lokatorów), jednocześnie promując skrajnie konsumpcjonistyczny model seksualności. Etyki, ekonomii i polityki nie można traktować oddzielnie. Wbrew bredniom zarówno współczesnej lewicy jak i prawicy neoliberalnej. Promowany przez jednych i drugich materialistyczny indywidualizm, czy to w sferze obyczajowej czy gospodarczej promieniuje na całokształt życia społecznego.
Zrozumienie powyższej zależności pozwoliło na narodzenie się nowel fali europejskiego populizmu. Doktryny zbudowanej na hasłach socjalnych i konserwatywnych jednocześnie, wymykającej się archaicznym pojęciom lewicy i prawicy. Populizm XXI wieku sprzeciwia się masowej imigracji, wpływom transnarodowych korporacji oraz Unii Europejskiej. Oznacza to, że część społeczeństw Starego Kontynentu dojrzała do tego, aby powiązać zachowanie lokalnej i ludowej tożsamości ze zwiększeniem roli społecznej solidarności oraz separatyzmem etnicznym. Tym samym tworzą się warunki do tego, aby ludowy fundament wykształcił nowe doktryny. Nowa fala populizmu staje się szansą dla ruchów tożsamościowych i narodowych. Czy wykorzystamy ją należycie? Czas pokaże!
Leon Zawada