Pytanie postawione w tytule oczywiście brzmi prowokacyjnie. Jest jasnym, że odpowiedź musi być twierdząca. Tak, są narodem gdyż na terenie państwa ukraińskiego funkcjonuje kilkudziesięciomilionowa społeczność za jeden naród się uważająca, jednym narodem być chcąca, mająca wspólne korzenie, wspólną historię, wspólną kulturę i, przynajmniej deklaratywnie, wspólny język ojczysty. Przy prawie każdym z tych czynników występuje jakieś „ale”, jakieś zastrzeżenie, dla niektórych będące asumptem do twierdzenia iż narodu ukraińskiego nie ma. To błędne założenie niech będzie przyczynkiem do poniższego tekstu, w którym zajmiemy się czynnikami decydującymi o fakcie, że naród ukraiński żyje i do życia ma prawo, tak jak każda inna nacja. Tematem zajmiemy się dlatego, że w środowiskach narodowych, niestety, bardzo modne jest negowanie istnienia ukraińskiego narodu.
Faktem, któremu mało kto zaprzeczy jest to, że naród ukraiński na niektórych terenach wciąż jest w fazie formowania się. Można, uogólniając, przyjąć, że w pełni ukształtował się on na zachodzie kraju już w I połowie XX wieku, w centrum i na wschodzie proces był bardziej skomplikowany, po okresach rozkwitu następowały regresy, związane z opresyjną sowietyzacją. Od uzyskania niepodległości, następnie pomarańczowej rewolucji, a wreszcie Majdanu i konsolidującej naród wojny z Rosją, można przyjąć, że proces ten wszedł w fazę finalizacji.
Mówimy tu, rzecz jasna, o tworzeniu się narodu w nowoczesnym tego słowa znaczeniu. Takim w jakim w XIX wieku „tworzył się” naród czeski, później słowacki, fiński itd. Zjawisko „budzenia się narodów” w ciągu ostatnich wieków nie przesłania nam istnienia we wcześniejszych stuleciach ich bardziej pierwotnych faz, w pełni uprawnionych, ale stanowiących ciąg ewolucji często w którymś momencie przerwanej. Piszemy o tym, gdyż modnym w pewnych kręgach jest uznawanie, że Ukraina nie ma historii, że Ukraińcy zostali wymyśleni nieco ponad 100 lat temu przez Austriaków, że Ukraińcy nie mają prawa odwoływać się do żadnych bytów państwowych funkcjonujących na ich ziemiach w stuleciach wcześniejszych. Często pada stwierdzenie, że przecież żyli tu Rusini, Kozacy, ale nie żaden „naród ukraiński” - ten rozwija się gdzieś od XIX wieku za sprawą grupek nawiedzonych inteligentów... Dużą rolę odgrywają tu ugruntowane, niestety, także przez endecję stereotypy, każące dopatrywać się w budzeniu się żywiołu ukraińskiego spisku sił antypolskich. Patrzeć na takie teorie należy z perspektywy zażartej walki politycznej na tle narodowościowym, jaka toczyła się w tamtych czasach. Sprawa jest jednak daleko bardziej złożona, a fakty znacznie smutniejsze dla zawodowych ukrainożerców niż mogliby się oni spodziewać.
Źródła narodu
Spór o to czy do dziedzictwa Rusi Kijowskiej mają prawo odwoływać się Rosjanie czy Ukraińcy jest jednym z dominujących w tamtejszej historiografii. Badacze od dawna spierają się o pochodzenie nazwy Ruś. Najprawdopodobniej pierwotnie była ona stosowana w odniesieniu do ziem plemienia Polan ze stolicą w Kijowie (stanowiących już przed podbojem wareskim plemienny organizm państwowy), następnie, wraz ze zjednoczeniem ziem wschodniosłowiańskich przez Rurykowiczów oraz wzrostem znaczenia ich państwa, rozszerzała się ona na inne terytoria.
Przed najazdem mongolskim w XIII wieku słowo Ruś ma dwa znaczenia. Według węższego jest to centrum państwa Rurykowiczów – ziemie kijowska, czernihowska, perejasławska. Według szerszego jest to całe państwo. Istotne, że drugie znaczenie było w dużej mierze pochodną wpływu organizacji cerkiewnej, zwanej ruską, na życie społeczne i polityczne na ziemiach wszystkich księstw.
Istnieje także spór o jednolitość samej państwowości ruskiej. Teza jakoby na terytoriach całego państwa istniał jeden wielki naród staroruski wywodzi się z imperialnej historiografii rosyjskiej i była podtrzymywana także w czasach sowieckich. Ukraińscy badacze tradycyjnie podkreślają niski stopień centralizacji państwa, upatrując się w nim zrzeszenia nieraz zupełnie innych etnicznie grup. Niektórzy skłonni są widzieć w państwie Rurykowiczów organizm imperialny z centrum, położonym na ziemiach współczesnej Ukrainy oraz peryferiami, zasiedlanymi przez mniej cywilizowane, czasem nie do końca nawet słowiańskie ludy. Stepan Rudnycki, ukraiński geopolityk zauważył, że separacji obu ludów sprzyjały odmienne systemy rzeczne, co miało znaczenie przy wyznaczaniu granic międzyregionalnych. Funkcjonowanie w ramach jednego zlewiska rzecznego sprzyjało integracji. Istotnie miało to przełożenie na stosunki między społecznościami i utrudniało proces integracji całej ludności państwa.
Nie będziemy wchodzić szczegółowo w te dywagację. Faktem jest jednak, że najważniejsza kronika ruska, „Powieść minionych lat”, Nestora ukazuje cywilizowanych Polan z Kijowszczyzny w kontraście do barbarzyńskich Słowian północnych. Podkreśla pogaństwo i prymitywizm obyczajów tych drugich oraz silne różnice kulturowe pomiędzy nimi a etnosem zamieszkującym południe państwa.
Z całą pewnością rozpad jedności państwowej przyczyniał się do rozkładu poczucia ogólnoruskiej wspólnoty, niezależnie od tego na ile była ona silna wcześniej. Nie kto inny jak Lew Gumilow, jeden z ideologów eurazjatyzmu, którego ciężko posądzić o deprecjonowanie historycznego znaczenia rosyjskości, podkreślał że fakt spustoszenia Kijowa przez księcia włodzimierskiego Andrzeja Bogolubskiego w 1169 roku był znamienny – władca północnej Rusi, z której wzięła swój początek Moskwa, nie traktował dawnej stolicy Włodzimierza Wielkiego jako centrum jednego, choć podzielonego kraju. Było to tylko kolejne miasto do złupienia i podporządkowania, co daleko różniło jego stosunek od podejścia innych książąt ruskich napadających wcześniej na gród stołeczny dawnego mocarstwa.
Z tych czasów pochodzi też sama nazwa Ukraina, stosowana jeszcze wówczas dość uniwersalnie, w stosunku do ziem pogranicznych w różnych miejscach Rusi. Do południowej jej części przylgnęła na trwałe w wieku XVI.
Nawet gdyby uznać jednak (a jak widzimy, byłoby to co najmniej tendencyjne), że Ruś Kijowska nic z Ukrainą wspólnego nie miała, to ukraińskim z całą pewnością jest drugie wielkie ogniwo dziejów tego kraju – Księstwo Halicko-Wołyńskie, rządzone przez dynastię Romanowiczów, bliskie w pewnym momencie do zjednoczenia całej południowej Rusi, mające przy tym ambicje nawiązywania do dawnego państwa kijowskiego. Największy władca tej dynastii, Daniel Halicki koronował się w 1253 roku na Króla Rusi, widząc w sobie dziedzica dawnego upadłego mocarstwa. Po zajęciu części tego państwa przez Kazimierza Wielkiego wiek później, jego elity ulegną z czasem polonizacji, na którą odporna aż do czasów najnowszych będzie większość warstw ludowych.
Okres upadku Rusi Kijowskiej na skutek najazdu Mongołów doprowadza do przejścia ziem ukraińskich pod kontrolę Litwy. Elity Rusi Południowej całkiem dobrze odnalazły się w Wielkim Księstwie Litewskim, będącym, jak wiadomo, państwem w dużej mierze ruskim i aż do XVI wieku nie zagroziło im wynarodowienie. Ojciec ukraińskiej historiografii Mychajło Hruszewski, nie bez pewnej racji, uznawał, że były one jednym z dominujących w państwie czynników, w związku z czym można uznać je za swego rodzaju ogniowo łączące poszczególne stadia rusko-ukraińskich form państwowości. Historycy na Ukrainie spierają się zresztą o to do dziś, co opisał m.in. prof. Tomasz Stryjek w godnej polecenia (także z punktu widzenia innych poruszanych tu kwestii) książce „Jakiej przeszłości potrzebuje przyszłość? Interpretacje dziejów narodowych w historiografii i debacie publicznej na Ukrainie 1991-2004”.
Czasy Kozaczyzny
Znaczącym momentem w historii kształtowania się ukraińskiego narodu była Unia Lubelska z 1569 roku. Oddzieliła ona ziemie ukraińskie od litewsko-białoruskich, w czym można chyba upatrywać ostatecznej separacji obu blisko spokrewnionych etnosów. Górna warstwa elit Rusi Południowej spolonizowała się dość szybko, choć jeszcze kniaź Konstanty Ostrogski w początkach XVII uznawał się za wielkiego obrońcę Rusi i prawosławia przed wpływami polszczyzny. Mniej znacząca, uboższa szlachta, żyjąca bliżej ludu, była na wpływy zewnętrzne bardziej oporna i z czasem wspierać zaczęła ruch kozacki. Czuła ona przynależność do narodu politycznego Rzeczypospolitej, już wtedy czasem określanego zbiorczo polskim, niemniej jednak wykazywała się jednocześnie potężnym poczuciem etnicznej odrębności i dumy z pochodzenia od staroruskich przodków. Bardzo długo protestowała ona przeciwko naruszeniom praw wiary i języka ruskiego na ziemiach ukraińskich Korony.
W związku z niszczycielskim wpływem tatarskich najazdów, był to okres znacznego wyludnienia części Kijowszczyzny, zasiedlanej masowo chłopami, głównie z sąsiedniego Wołynia. Proces wspierała szlachta, także polska. Zbiegł się on ze wzrostem znaczenia Kozaczyzny, która z żywiołu anarchicznego szybko stała się głównym uosobieniem ruskich interesów.
Dość popularna w Polsce jest teza jakoby Kozacy właściwie z Ukraińcami nie mieli zbyt wiele wspólnego, jakoby byli po prostu grasującymi na przygranicznych terenach niemalże rozbójnikami, którym jakakolwiek świadomość narodowa wydawać się musiała abstrakcyjną. Nic bardziej błędnego!
Początkowo Kozacy stanowili warstwę bardzo zróżnicowaną, o różnym składzie etnicznym, choć żywioł ruski oczywiście dominował również wtedy. Ich obojętność na sprawy narodowe (w ówczesnym tego słowa znaczeniu) oraz religijne z czasem ustępuje zaangażowaniu w obronę Rusi i wiary prawosławnej. Jak przypomina prof. Teresa Chynczewska-Hennel, w jednym z memoriałów z 1621 roku Kozaczyznę za „reprezentanta „państwowych i narodowych tradycji ruskich” uznali sami duchowni kijowscy. 4 lata później Kozacy występują przeciwko prześladowaniom prawosławia w imieniu „braci naszych Narodu Ruskiego religii starożytnej greckiej”. W sukurs przychodziła im zresztą ruska szlachta. Melecjusz Smotrycki, jeden z jej głównych autorytetów w pierwszej połowie XVII wieku oskarżał Polaków słowami: „Jątrzycie naród ruski naprzeciw polskiemu, gdy nas w przyszły punkcie naszym położonymi sposobami do wiary lackiej (jako Ruś pospolicie mowiemy) zaciągacie”. Ten jeden z wybitniejszych przedstawicieli ruskiego narodu był też autorem innych, jakże wymownych słów, potwierdzających silną świadomość etniczną: „Nie wiara albowiem Rusina Rusinem, Polaka Polakiem, Litwina Litwinem czyni, ale urodzenie i krew ruska, polska i litewska”.
Jak wspomina niechętny przecież Kozakom, wybitny badacz Polski nowożytnej (a przy okazji zaangażowany politycznie endek) Władysław Konopczyński, Powstanie Chmielnickiego masowo wsparła drobna ruska szlachta. Jego wymiar nie tylko społeczny i religijny, ale także i narodowo-etniczny ciężko zakwestionować także i w świetle słów samego przywódcy zrywu. W lutym 1649 roku Chmielnicki buńczucznie deklaruje ruskiego pochodzenia wojewodzie Kisielowi: „Jużem dokazał, a o czymem nie myślił zrazu, i dalej com umyślił. Wybiję z lackiej niewoli naród ruski wszystek; a com pierwej o szkodę moją i krzywdę wojował, teraz wojować będę o wiarę prawosławną naszą. […] Za granicę na wojnę nie pójdę, szabli na Turki i Tatary nie podniosę; dosyć mam na Ukrainie i Podolu a Wołyniu teraz; dosyć wczasu, dostatku i pożytku w ziemi i księstwie moim po Lwów, Chełm i Halicz”. Było wtedy dążeniem kozackich elit doprowadzenie do proklamacji Księstwa Ruskiego, trzeciej części składowej Rzeczypospolitej, na równi z Koroną i Litwą. „Kiedy wybrany królem Jan Kazimierz kazał Kozakom wracać na Ukrainę, Chmielnicki usłuchał. Tam czekał na niego atoli wysłannik turecki, ów patrjarcha jerozolimski, Teofan. Wjeżdżającego do Kijowa Chmielnickiego powitał jako „księcia Rusi”, pisze Feliks Koneczny.
Zachodnia granica Księstwa, w myśl bardziej śmiałych planów, sięgać miała Przemyśla, a więc z grubsza pokrywać się z granicą pomiędzy osadnictwem polskim a ruskim. Myślenie kategoriami etnicznymi, wbrew popularnemu również wśród naukowców przesądowi, nie było zupełnie obce ludziom dawnych wieków. Kozackie elity identyfikowały się z Rusią i Rusinami. Oczywiście było wielu Rusinów, dla których uświęcona tradycją lojalność wobec króla i Rzeczpospolitej okazała się ważniejsza niż wspólnota krwi i kultury, ale które powstanie narodowe nie zna tego zjawiska? Ze strony Kozactwa ci Rusini, którzy pozostali wierni Polsce spotykali się z najbardziej brutalnymi konsekwencjami, co widać na przykładzie Rusinów lwowskich, mordowanych i wydawanych Tatarom.
Jest znanym fakt, że Ugoda Perejasławska z carem miała wymiar przede wszystkim taktyczny (choć jej popularność miała niewątpliwie oparcie we wspólnocie wyznania), wbrew późniejszej rosyjskiej propagandzie, nie widział w niej Chmielnicki ostatecznego, trwałego rozwiązania, a pod koniec życia dążył do co najmniej ograniczenia jej konsekwencji. Uczynił to zresztą jego następca, hetman Iwan Wyhowski, który sprzymierzył się z Polakami. Utworzone na mocy Unii Hadziackiej w 1658 roku państwo kozackie zwać się miało Wielkim Księstwem Ruskim i oficjalnie dziedziczyć prastare kijowskie tradycje. Później, jeszcze przez wiek istniały podległe Rosji ukraińskie, autonomiczne państwowości w postaci Hetmańszczyzny i Siczy Zaporoskiej oraz zasiedlanego masowo przez Kozaków i innych Rusinów terytorium Ukrainy Słobodzkiej. Również później lewobrzeżna Ukraina potrafiła wydawać z siebie ruchy na rzecz pełnego oddzielenia od Rosji, ze stronnictwem hetmana Mazepy na czele. Znamiennym jest, że kres (częściowej) niezależności wszystkich powyższych tworów położyła dopiero Katarzyna II, która nie tylko w dziejach Ukrainy zapisała się negatywnie. Kozacka starszyzna szybko zaczęła czerpać profity ze stania się częścią elity rosyjskiego imperium, dodajmy zresztą, że długo była jej najbardziej oświeconą częścią, co zadaje kłam stereotypowi o prymitywizmie kozaków. Szkolnictwo tworzone na terenach Hetmańszczyzny stało na bardzo wysokim, jak na owe czasy, poziomie. Sprzyjało temu wysokie znaczenie Akademii Mohylańskiej w Kjowie, tak zasłużonego dla ruskiego odrodzenia kulturalnego w XVII wieku.
Jak wspomina daleki przecież od narodowej megalomanii Iwan Łysiak-Rudnycki, w Litopysie Samoiła Wełyczki z początku XVIII wieku całkowicie świadomie stawia się pojęcia Ukrainy i ludu ukraińskiego jako „samodzielnych, społeczno-politycznych kategorii, które powstały na drodze historycznej i dalej powinny rozwijać się swoim szlakiem”. Wełyczko rozumie przez to terytoria kozackie poza Hetmańszczyzną, ale i zachodnie miasta jak Lwów, Brody, Dubno. Jasno uznaje też Ukrainę spadkobierczynią Rusi Kijowskiej. Bardzo wyraźnie ocenia wydarzenia polityczne przez pryzmat ukraińsko-ruskiej racji stanu.
Dodajmy, że zasymilowana elita kozacka także po likwidacji autonomii Hetmańszczyzny nie przestaje przejawiać przywiązania do własnego etnosu. To Ołeksandr Bezrobodko, kozackiego pochodzenia kanclerz carskiej Rosji zawiaduje programem kolonizacji wybrzeża Morza Czarnego, w czym niektórzy, pewnie nieco na wyrost, widzą realizację odwiecznych interesów Ukrainy – dokonaną z pomocą obcego panowania, na co uskarżał się potem Mychajło Drahomanow. Faktem jest, że jeszcze w XIX wieku, pomimo lojalności wobec tronu i imperium, lokalne elity będą kilkakrotnie podejmować działania na rzecz przywrócenia zniesionych, kozackich praw. Nie przeczy to, rzecz jasna, ich stopniowej rusyfikacji. Nie był to jednak proces krótkotrwały i prosty.
Równolegle do istnienia Hetmańszczyzny na Lewobrzeżu, na terenach Ukrainy Prawobrzeżnej, kontrolowanej przez Rzeczpospolitą, wybuchały powstania hajdamaków, z najkrwawszą Koliszczyzną (1768 r.) na czele. Ich wydźwięk polityczny był już daleko mniej wyraźny niż w wypadku Powstania Chmielnickiego, choć wątek religijno-etniczny wystąpił tu w nie mniejszym natężeniu, przybierając najbardziej tragiczny obrót w takcie rzezi Humania.
Od Rusi do Ukrainy
Nie jest przypadkiem, że początki ukraińskiego ruchu narodowego, ukraińskiego odrodzenia mają miejsce nie w Galicji (jak by chcieli zwolennicy teorii o wykreowaniu narodu ukraińskiego przez Niemców), a tam gdzie dziedzictwo kozackie było najsilniejsze – na terytoriach dawnej Hetmańszczyzny, na Połtawszczyźnie. Większość spośród ukraińskich działaczy narodowych tych czasów ma pochodzenie kozackie. Widać to na przykładzie wybitnego filozofa Hryhorija Skoworody, tęskniącego już w XVIII wieku za wolnością, tłumioną przez carat, tęskniącego za wolnością z czasów Chmielnickiego.
Olbrzymie znaczenie mają dzieła literackie „Eneida”, innego potomka kozaków Iwana Kotlarewskiego z 1798 r. oraz „Historia Rusów” nieznanego autora z 1800 r., budujące dumę z minionej przeszłości. Silne piętno wywierało na pierwszych ukraińskich działaczach narodowych dziedzictwo kozackie, często pojmowane już stricte lokalnie. Byli oni patriotami imperium rosyjskiego o złożonej kilkupoziomowej tożsamości, nazywano ich Małorosjanami. Jak się okazało, niedaleko stąd do powstania nowego narodu, czy może raczej odrodzenia się dawnego, przykrytego przez inny na dziesiątki lat. Był to proces bardzo burzliwy, wcale nie jednostajny, bo pełny regresów, toczący się, jak już było powiedziane na wstępie, właściwie po dziś dzień.
Dodajmy, że w przeciwieństwie do większości spośród „młodych” narodów, odrodzonych w XIX czy XX wieku, na ukraiński ruch narodowy spadały potężne represje (z drugiej strony, skłonnych się asymilować często czekała kariera), nie dające się porównać z analogicznymi w innych krajach. Opresyjny wobec działaczy narodowych daleko bardziej niż monarchia habsburska carat, a następnie ludobójcza władza sowiecka były w stanie cofać ukraiński proces narodotwórczy o dziesiątki lat. Znamienne jednak, że nie udało się go nigdy stłumić w pełni. Kiedy pojawiała się ku temu okazja, odradzał się on.
To poczucie odrębności od Rosjan wśród ukraińskiego ludu istniało w mniejszym lub większym stopniu zawsze. Hugo Kołłątaj w 1810 roku dowodził, że Ukraińcy bardziej różnią się od „prawdziwych Moskali” niż Hiszpanie od Włochów. W latach 30. XIX wieku Johann Georg Kohl, niemiecki podróżnik odnotował: „Odraza, którą naród Małorosji odczuwa do narodu Wielkorosji, jest tak silna, że można ją nazwać bez wahania, nienawiścią narodową. Od XVII w., gdy te ziemie po raz pierwszy przyłączono do Carstwa Rosyjskiego, owe poczucia nie złagodniały, wręcz przeciwnie, nasiliły się […]. Małorosjanie twierdzą, że zanim zostali podbici, byli wolnymi ludźmi, a pańszczyzna nie była im znana. Jak sami mówią, Rosjanie zmienili połowę narodu w niewolników. W pierwszym stuleciu po aneksji, Małorosja posiadała swoich hetmanów oraz zachowała większą część swojej dawnej konstytucji i przywilejów; jednak wszystko to zostało zniweczone przez uwsteczniające reformy wprowadzone w minionym oraz obecnym stuleciu […]. Do dziś w całej Małorosji wspomina się bitwę pod Połtawą z takim samym uczuciem, jak u Czechów, gdy mowa jest o bitwie pod Białą Górą. Jeśli kiedyś nastąpi taki dzień, w którym kolosalne Imperium Rosyjskie rozpadnie się na kawałki, nie ma wątpliwości, iż Małorosjanie utworzą odrębne państwo. Posiadają oni swój własny język, swoją historię, rzadko mieszają się ze swoimi gospodarzami moskiewskimi, i jest ich ponad dziesięć milionów dusz”.
Ukraiński ruch narodowy zaznaczył swoją obecność szczególnie w latach 40. XIX wieku. Powstało wtedy w Kijowie Bractwo Cyryla i Metodego, w którym najbardziej doniosłą rolę odgrywać zaczyna poeta Taras Szewczenko – prawdziwy prorok ukraińskiego odrodzenia narodowego. Urodzony w rodzinie chłopów pańszczyźnianych, gromadzi krążące wśród ludu pieśni o kozackich hetmanach i ich wielkich zwycięstwach. W wierszu „Stoi we wsi Subotowie” Szewczenko oskarża Chmielnickiego o poddanie Ukrainy Rosji w Perejasławiu 200 lat wcześniej. Wiersz kończy się zapowiedzią powstania Ukrainy z grobu i odzyskania niepodległości. Postać Szewczenki jest do dziś jednym ze spoiw narodowych Ukrainy, a jego pomniki i ulice znajdziemy w każdym większym mieście kraju.
W XIX wieku coraz częściej i silniej imperialna Rosja nawiązywała do tradycji Rusi Kijowskiej, uznając się po prostu za jej kontynuację. Ze strony ukraińskiej wiązało się to de facto z przyjęciem nowej nazwy narodu, gdyż słowo „ruski” eksploatowane było przez rosyjskie środki przekazu. Jan Mosdorf pisał o tym procesie słowami: „Odrębna była pozycja Ukraińców. Nie należą oni do rzędu małych narodów. Ale ich tradycje państwowe, aczkolwiek wspaniałe, przerwane zostały już w końcu wieku XIII, ich spadek przyjęła Polska, Litwa i Moskwa. Poczucie przerwy w tradycji jest u Ukraińców tak silne, że odradzający się w końcu XIX wieku naród zarzucił starożytną nazwę Rusi, łączącą się z wizją wspaniałego mocarstwa Włodzimierzów na rzecz polskiego terminu Ukrainy, oznaczającego ziemie kresowe, a wiążącego się z insurekcjami XVIII wieku, które do niezawisłości nie doprowadziły”. Oczywiście sama nazwa Ukraina, jak już wspominano, również była zakorzeniona wśród ludności i w jej podjęciu, a nawet wyprowadzeniu z niej nazwy narodu nie było nic nienaturalnego.
Ruch narodowy ukraiński jest tłumiony kolejnymi carskimi ukazami, a jednak funkcjonuje w kręgach inteligencji na Ukrainie Naddnieprzańskiej. Publicyści podważający narodowy charakter tego zjawiska podnoszą często fakt, że jego przedstawiciele, tacy jak Mykoła Kostomarow, Mychajło Drahomanow czy Wołodymyr Antonowycz pod wpływem swojej narodnickiej, antypaństwowej ideologii nie podnosili hasła niepodległości Ukrainy, a na przykład postulaty uczynienia jej podmiotem w zdecentralizowanej federacji Słowian (anarchizujące poglądy Drahomanowa szły w jeszcze innym kierunku). „Ukraina będzie niepodległą Rzecząpospolitą w Sojuszu Słowiańskm”, pisał Kostomarow. Nic w tym dziwnego, jeśli zważyć na fakt, iż podobne tendencje występują właściwie w każdym innym ruchu odrodzenia narodowego, na pewnym etapie. Czescy narodowcy jeszcze w 1914 roku byli federalistami, a nie niepodległościowcami. Rozpatrywali oni przyszłość swojego kraju w ramach monarchii habsburskiej, no ale według niektórych Ukraińcy zasługują na inne traktowanie.
Warto na marginesie odnotować, że znaczna część wybitnych ukraińskich narodowców tego okresu przekonanych jest o konieczności pojednania z Polakami. Jeden z mniej w Polsce znanych, Pantełejmon Kulisz pisał w 1882 roku: „Na zbyt ciasnej ziemi, między dwoma morzami, panuje zagorzały Rusin ze swoim okrutnym i nieubłaganym tysiącletnim wrogiem, Lachem, i natchniona przez stulecia omamów wściekłość czyni ich obu opętańczymi. Niczym dwa lwy, przed którymi drżał niegdyś groźny dla całego chrześcijaństwa Bosfor, z wielkiego żalu do tego co było i minęło, z ogromnej rozpaczy przed tym, co snadź musi się zdarzyć, rozdzierają sobie nawzajem piersi do głębi serca i patrzą krwiożerczym wzrokiem złości na tę uciechę, dzięki której weselą wspólnych wrogów swoich. Na tę nieszczęsną walkę tracą oni ostatnie siły, ostatnie swoje zasoby i niczym ci gladiatorzy przed rzymskim zgromadzeniem ludu gotują sobie śmierć nawzajem, acz śmiercią tą nie pochwali się żaden z ich potomków”. Następne dziesięciolecia przyniosły potwierdzenie tych proroczych słów.
Równolegle ukraińskie odrodzenie narodowe ma oczywiście miejsce także w Galicji, gdzie osiąga większe rozmiary, ze względu na swobody polityczne panujące w monarchii austro-węgierskiej. Istniało tam także opozycyjne wobec niego stronnictwo staroruskie, którego pozostałości przetrwają aż do czasów II RP. Pomimo popularności w pewnym okresie, widzieć w nim należy raczej przeżytek dawnej, przedrewolucyjnej epoki niż ośrodek, wokół którego mogłaby wykrystalizować się odrębna opcja narodowa. Ich program charakteryzował paternalistyczny stosunek do chłopów, bezwarunkowa ufność wobec administracji zaborczej, elitaryzm, zacofanie, wyobcowanie z ludu. Nie miał ruch ten szans w starciu z ukraińskim, reprezentującym idee modernizacji. Znamienne, że Franciszek Bujak pisał w 1908 roku: „Nasze perspektywy w Galicji Wschodniej nie są dobre. Los narodu angielskiego w Irlandii, niemieckiego w krajach czeskich i prawdopodobnie, choć w bardziej odległej przyszłości, narodu niemieckiego na Górnym Śląsku, jest dla nas złą prognozą”.
Z czasem ów „ukraiński Piemont” staje się także punktem oparcia dla działaczy na Ukrainie Naddnieprzańskiej. Również jednak i tam Ukraińcy odnoszą sukcesy, szczególnie po liberalizacji systemu na skutek rewolucji lat 1905-1907. Jeden z czołowych członków kijowskiego klubu rosyjskich nacjonalistów A. Sawenka w 1911 bił na alarm: „Ruch mazepiński wzrasta. Należy się z tym zgodzić. […] mazepiństwo rozłazi się po całej południowej Rosji […] Płomień pożaru ogarnął już całą Małorosję”. I jakkolwiek znamy także wypowiedzi przeczące temu obrazowi, wskazujące na postępującą rusyfikację miast na terenie Ukrainy, to błędem jest uznawanie ukraińskiego ruchu za zupełnie rachityczny. Demonstracje na 100. rocznicę urodzin Szewczenki w 1914 roku były już masowe. Doświadczenia I Wojny Światowej oraz Rewolucji lat 1917-1921 potężnie go wzmacniają. Nawet przeciwnik ukraińskiej niepodległości, jakim był przecież przez większość swojej kariery politycznej Roman Dmowski, pisał pod wpływem powstania Ukraińskiej Republiki Ludowej: „Jesteśmy świadkami wysunięcia na porządek dzienny najtrudniejszej bodaj kwestii, jaką Europa widziała – kwestii ukraińskiej. […] A kwestia to pierwszorzędnego znaczenia dla naszej przyszłości narodowej. Kwestii […] ukraińskiej nie można traktować tak, jak się traktuje kwestię pierwszej lepszej narodowości, obudzonej do życia politycznego w XIX wieku. Znaczeniem swoim przerasta ona wszystkie inne ze względu na liczbę ludności, mówiącej po małorusku, jak na rolę obszaru przez nią zajmowanego i jego bogactw naturalnych w zagadnieniach polityki światowej”.
W 1918 roku w wyborach do Wszechrosyjskiego Zgromadzenia Ustawodawczego partie ukraińskie odnoszą znaczący sukces, które oczywiście należy przypisać w dużej mierze czynnikom socjalnym przez nie podnoszonym, niemniej jednak zadaje to kłam wrodzonemu przywiązaniu ukraińskiego ludu do rosyjskości. Sama Ukraińska Republika Ludowa, w przeciwieństwie do jej białoruskiego odpowiednika, była państwem, które przecież realnie zafunkcjonowało. Nie zmienia tego fakt, że istniało ono początkowo pod kuratelą niemiecką, nie ulega też wątpliwości jego niski stopień zorganizowania, ogólna słabość oraz, wynikający w dużej mierze z doktrynerstwa osób takich jak Hruszewski czy Wynnyczenko, niedorozwój armii. Tę zaczął rozbudowywać dopiero hetman Skoropadski. W URL bujnie zresztą odżyły tradycje kozackie, co poniekąd miało pewien wpływ na anarchizację sytuacji na terytoriach całej Ukrainy.
Narodowy odcień miał również silny ruch Nestora Machno na Zaporożu. Kojarzony z anarchizmem, w rzeczywistości (a przynajmniej jak chcą niektórzy badacze) inspirował się raczej Kozaczyzną niż zachodnimi ruchami sprzeciwu wobec państwa. I walkę pojmował również w sensie narodowowyzwoleńczym, jak sam pisał w pamiętnikach. Zresztą jego czyny, wspieranie ukraińskiej kultury i szkolnictwa mówią same za siebie.
Nie jest przypadkiem, że pierwszy rząd radziecki na Ukrainie tzw. Sekretariat Ludowy, został utworzony w grudniu 1917 jako przeciwwaga dla Centralnej Rady Hruszewskiego. Korienizacja, tj. wdrażanie komunizmu poprzez wpływ narodowych kultur nie była kaprysem Lenina. Jeszcze kilka lat przed Rewolucją Październikową uznawał on, że przyszłe państwo komunistyczne musi być scentralizowane, unitarne. Dopiero doświadczenia Ukraińskiej Rewolucji zmusiły go do zmiany podejścia. Postanowił on pogodzić komunizm z miejscowymi nacjonalizmami. Wiadomym jest, że w latach 20. radzieckie władze wspierały rozwój ukraińskiego narodu, ukrainizację szkolnictwa i kultury na tych ziemiach. Już jednak w latach 30. Stalin, wskrzeszając wielkoruski szowinizm, przeszedł do polityki skrajnie antyukraińskiej, niszcząc fizycznie ukraińską inteligencję, elity narodowo-komunistyczne, a chłopstwu będącemu jedną z podpór ukraińskiej odrębności zafundował sztuczny Wielki Głód, który pochłonął kilka milionów ofiar. W szkołach i prasie powzięto kampanię rusyfikacji. Polityka represji wobec ukraińskiego ruchu narodowego trwała, z krótkimi okresami odwilży aż do lat 80. – groteskowo w tym kontekście brzmią głosy sugerujące, iż Ukraina jest tworem komunizmu, a nawet, bo i taki artykuł zdecydował się przedrukować jeden z kresowych portali, dowodzące, że „Stalin był ukraińskim nacjonalistą”... Kto nie widzi tu złej woli, ten nie chce jej widzieć.
W historiografii toczy się także spór o wspomniany Wielki Głód z lat 1933-1934. Chyba najbardziej bliskim prawdzie będzie stwierdzenie, że taki los zgotowano właśnie Ukraińcom, gdyż byli oni nacją negatywnie nastawioną do komunizmu (w stopniu daleko większym niż Rosjanie), mało na jego kolektywistyczny charakter podatną historycznie. Dlatego właśnie oni zostali poddani głodowi w stopniu największym, choć dotknął on także rosyjskie Powołże i Kazachstan. Ci, którzy kwestionują antyukraińskie ostrze Wielkiego Głodu nie wiedzą najwidoczniej, że w czasie jego trwania na granicach Ukraińskiej SRR stało wojsko nie wypuszczające z jej obrębu uciekających ludzi...
W dekadach powojennych Ukraińcy wciąż poddawani byli represjom. Mimo, że były to liczby nieporównywalne z polskimi, to odnotować należy że ukraiński ruch opozycyjny był wielokrotnie większy niż rosyjski. W 1991 roku, skala kulturowej rusyfikacji była potężna, choć w referendum aż 90% ludności opowiedziało się za niepodległością. Kolejne 24 lat to mozolny i nie przebiegający bez komplikacji proces odzyskiwania Ukrainy przez Ukraińców. Mimo to język rosyjski wciąż jest bardzo popularny w kulturze masowej, a znaczna część świadomych Ukraińców (a także ukraińskich nacjonalistów) mówi nim na co dzień.
Ukraińcy narodem historycznym?
Oczywiście wersja historii uwypuklająca narodowe wątki rusko-ukraińskie budzi spory nie od dziś. Najbardziej znanym popularyzatorem wizji dziejów Ukrainy jako procesu ciągłego, od Rusi Kijowskiej, przez Kozaczyznę po wieki XIX i XX był oczywiście Mychajło Hruszewski. Jak nietrudno się domyślić, rosyjska historiografia uznała go za hochsztaplera, usiłującego ukraść Rosjanom znaczną część ich tradycji. Niektórzy podkreślają, że już sam fakt tak świeżej datacji ułożenia chronologii dziejów narodowych świadczy na ich niekorzyść – ma ten punkt widzenia jednak oczywiste wady. Jak zostało napisane powyżej, Kozacy uważali się za prawowitych dziedziców Rusi Włodzimierza Wielkiego i Jarosława Mądrego, zaś pokolenia XIX-wiecznych działaczy narodowych, opierały swoją wizję odrodzonej nacji na micie kozackim. Na zasadzie analogii warto dodać, że historia Grecji w takiej formie w jakiej dziś znają ją współcześni Grecy, tj. opartej na 2 mitach: Grecji antycznej oraz Cesarstwa Bizantyjskiego, została sformułowana i spisana dopiero w latach 60. XIX wieku. Hruszewskiego, który dopuszczał się w swoich pracach wyolbrzymień, a być może i manipulacji, nie należy idealizować, z drugiej jednak strony jego kunszt i osiągnięcia wymagają uczciwego stosunku, a nie demonizacji.
Ukrainofobiczna, bo i nie ma co unikać tego w pełni uzasadnionego w tym wypadku określenia, część debatujących nad poruszanym przez nas tematem ma zawsze szereg uwag dotyczących historii naszego wschodniego sąsiada. Jak staraliśmy się dowieść, zastrzeżenia te na ogół nie wytrzymują starcia z faktami. Łysiak-Rudnycki całkiem trafnie opisywał ciągłość istnienia stałego substratu etnicznego na omawianych ziemiach (mowa o zachodniej i centralnej Ukrainie), wydającego z siebie co jakiś czas (w dobie ruskiej, kozackiej i odrodzenia narodowego) elitę, dzięki której naród uzyskiwał przynajmniej na pewien czas polityczną podmiotowość. W związku z tym, że pozostałości drobnej szlachty ruskiej weszły w skład Kozaczyzny, a ze uświadamiających sobie swoje korzenie pozostałości po tej z kolei rekrutowała się napędzająca proces odrodzenia narodowego XIX-wiecznej Ukrainy inteligencja, można mówić o utrzymaniu się w pewnej, szczątkowej formie ciągłości elit politycznych w tym kraju. Poczucie tej wielowiekowej spuścizny wracało jednak w pełnej krasie falami. Za Anthonym Smithem można by to nazwać etnosymbolizmem „powrotowym”. Nie mają Ukraińcy praw do nazywania się narodem historycznym, w Heglowskim tego słowa znaczeniu, w takim stopniu jak Węgrzy czy Polacy, ale jednak są nim daleko bardziej niż Słowacy, Łotysze czy Estończycy – narody, które w żadnym wypadku nie mogą pochwalić się nawet szczątkowymi elementami ciągłości elit politycznych w ciągu wieków. Argumentacja Łysiaka-Rudnyckiego, który, nawiasem mówiąc, był jednym z bardziej znaczących krytyków nacjonalizmu integralnego spod znaku OUN, wydaje się spójna i mająca oparcie w faktach, w przeciwieństwie do bezrefleksyjnego kwestionowania jakichkolwiek przejawów ukraińskich dążeń. Do podobnych wniosków skłaniał się także niemiecki badacz dziejów Ukrainy Andreas Kappeler. Dodajmy, że nikt dziś nie kwestionuje odrębności narodowej Łotyszy, mimo że swojego państwa nie mieli nigdy, zaś elitę stanowili na ich ziemiach Niemcy, podobnie jest ze Słowakami, którym nikt nie zabrania odwoływać się do Księstwa Nitrzańskiego i Wielkich Moraw, mimo że są to byty sprzed ponad 1000 lat, które dzieli od XIX-wiecznego odrodzenia narodowego Słowaczyzny okres totalnej madziaryzacji warstw wyższych i zaniku jakichkolwiek przejawów dążenia ludu do odrębności politycznej czy kulturowej.
W tym kontekście interesującym dla nas faktem jest niesamowita żywotność mitu kozackiego, ogarniająca w XIX wieku warstwy ludowe również na terenie Galicji, gdzie przecież Kozaczyzna nie funkcjonowała. Notabene ruch kozacki, odrodzony po upadku komunizmu bujnie rozwija się na Ukrainie dziś, w nowej formie – jego członkowie, starający się na co dzień utrzymać tężyznę fizyczną, taką jak ich przodkowie sprzed wieków, zasilali tak sotnie Samoobrony Majdanu, jak i bataliony ochotnicze walczące w Donbasie. Przywiązująca kluczową wagę do wolności tradycja kozacka, choć przez carat przytłumiona odradzała się w tym kraju właściwie nieustannie. Władza sowiecka, jeśli chciała zdobyć przychylność Ukraińców, zawsze odwoływała się do kozaków, do Chmielnickiego, do hajdamackiej Koliszczyzny. Można jedynie żałować, że w Polsce nie funkcjonuje dziś tak silnie oddziałujący na wyobraźnię zbiorową mit narodowy.
Wartym poruszenia jest także wątek tzw. ukraińskich ziem etnicznych. Historyczny konflikt polsko-ukraiński o ziemię lubimy rozpatrywać jako pretensje młodego narodu ukraińskiego wobec Galicji, która od XIV wieku wchodziła w skład Polski, była zdominowana przez nasze wpływy kulturowe. Mamy swoją wizję historii, na której zbudowana jest nasza tożsamość i nasze postrzeganie dziejów tych ziem, niemniej jednak należy wiedzieć, iż ukraińska perspektywa wychodzi z innych przesłanek. Ukraińska historiografia od XIX wieku stawia nacisk na kwestie stricte etniczne, ludowe. Hruszewski opisywał dzieje Ukrainy jako historię ukraińskiego ludu – kluczowe dlań znaczenie miało to kto na danej ziemi stanowił lud, a nie elity, które podatne były na wynarodowienie. Choć perspektywa narodnicka spotkała się później z krytyką statocentrycznych konserwatystów i nacjonalistów integralnych, to pojęcie ukraińskich ziem etnicznych stało się jedną z podstaw ukraińskiej tożsamości. Fakt iż Galicja miała polskie elity był tu mniej istotny niż to, że lud był tam w głównej mierze ruski, a nie polski. Generalnie rzecz biorąc jest to podejście typowe dla narodów, które „odtwarzały się” w XIX wieku i nie posiadały (bądź nie posiadały dostatecznie silnych) historycznych elit. Zauważmy, że polskie argumenty wobec Górnego Śląska, gdzie „narodu historycznego” Polacy nie stanowili, wywodziły się z podobnych przesłanek. Wydarzenia wieków XIX i XX ostatecznie zresztą potwierdziły znaczenie zasady etnicznej, jako podstawowej (a przynajmniej jednej z podstawowych) przy wyznaczaniu granic.
Ze strony osób kwestionujących ukraińską wersję historii pojawia się także często chęć do odseparowania Ukraińców od samego pojęcia ruskości. Piszą one, iż sam fakt przyjęcia nazwy Ukraińcy oznacza danie początku nowemu narodowi, nie zważając jakby na zewnętrzne uwarunkowania tej decyzji ze strony rusko-ukrańskich działaczy narodowych. Tymczasem, stosując kryteria używane przy opisie procesów narodotwórczych innych nacji w tym okresie, przejście od ruskości do ukraińskości należy widzieć w kategoriach modernizacji. Z ludu, niepolitycznej ruskiej etni, powstaje (jak już zauważyliśmy, jest to proces długotrwały) nowoczesny, świadomy naród ukraiński, o ambicjach politycznych. W Czechach, w Serbii czy w Bułgarii następowały bliźniacze procesy, z tą jedną różnicą, że zmianie nie uległa nazwa narodu. Jest przejawem strasznej, spowodowanej niewiedzą bądź uprzedzeniami, małostkowości deprecjonowanie ruskości Ukraińców z tego względu, pomimo faktu, iż pod prawie każdym innym względem dziedziczą oni tradycje ruskie ziem, na których mieszkają. Fakt, że część (obecnie bardzo niewielka) Rusinów Zakarpackich odcina się od ukraińskości jest tu bardzo słabym argumentem, choćby dlatego, że jest to społeczność bardzo niewielka, historycznie najbardziej chyba odseparowana od reszty Rusinów-Ukraińców, z tradycją dawnej Rusi mająca w rzeczywistości najmniej wspólnego. Inna rzecz, że opcja proukraińska dominowała wśród tamtejszej ludności już w międzywojniu.
Jako dowód na sztuczność zlepku różnych, odmiennych krain w ramach państwa ukraińskiego podaje się często także kulturową i historyczną odrębność niektórych ziem, takich jak Galicja czy Zakarpacie. Ale przecież i nasz Śląsk przez 600 lat funkcjonował poza polską państwowością, utracił polskie elity, utracił świadomość łączności z Polską, został niemalże wydany na pożarcie niemczyźnie i dopiero w XX wieku udało się go, tak daleko różniącego się od innych polskich ziem, zespolić na powrót z macierzą. Znaczącego zróżnicowania ziem ukraińskich nie należy kwestionować, czymże jednak jest ona na tle różnorodności krain w obrębie Hiszpanii czy Włoch? Owszem, znaczący, choć systematycznie się zmniejszający, procent Ukraińców mówi na co dzień po rosyjsku, a nie w języku narodowym, choć i tak ten drugi jest tu znacznie popularniejszy niż np. irlandzki na Zielonej Wyspie. Dość wspomnieć, że jeszcze w połowie XIX wieku zaledwie 40% ludności Francji mówiło po francusku. I tu, według niektórych, standardy przyjmowane przy opisie innych nacji nie obowiązują w stosunku do Ukraińców...
Ruś – Ukraina czy Rosja?
Poruszając wątek sporu ukraińsko-rosyjskiego o spuściznę historyczną Rusi oczywiście wspomnieć należy o tym, że na skutek zniszczenia Kijowa przez Tatarów w 1325 roku, stolica patriarchatu kijowskiego znalazła się w zupełnie prowincjonalnej wówczas Moskwie. Wiek później dokonano jednak podziału metropolii kijowskiej na dwie odrębne: litewską z siedzibą w Kijowie i moskiewską, co zresztą było znaczącym sukcesem państwa polsko-litewskiego. Dopiero w II połowie XVII wieku, po ostatecznym przejściu Kijowa we władze Rosjan metropolita moskiewski stał się na powrót także metropolitą Wszechrusi.
Przeróżnym antyukraińskim narodowcom wypada także przypomnieć, że przez całkiem długi okres to pozostające w związku z Polską Wielkie Księstwo Litewskie pretendowało do miana dziedzica tradycji Rusi Kijowskiej i wszelkie gesty konkurencji o ten tytuł ze strony Moskwy spotykały się z bardzo negatywną oceną również w Polsce. Innymi słowy, przyjmując tezę o prostym następstwie na linii Ruś Kijowska-Rosja, przychylają się oni do tradycyjnej imperialno-rosyjskiej wersji historii, de facto przeciwko naszej, rodzimej. Fakt, że w Wielkim Księstwie Moskiewskim rządzili Rurykowicze (tak jak na Rusi Kijowskiej) nie może być uznany za decydujący – w końcu boczne gałęzie Rurykowiczów stanowiły ważną część elit ruskich także Wielkiego Księstwa Litewskiego (część, jak Czartoryscy, się z czasem spolonizowała), samo pochodzenie dynastii władcy z pewnością nie było wówczas czynnikiem ważniejszym. Także zarzuty o pochodzenie etniczne Ukraińców, mających być jakoby mieszanką Tatarów, Polaków, Rosjan i innych napływowych elementów nie dość, że idiotyczne w świetle faktów, to w zestawieniu z wyrosłym na ugro-fińskim podłożu, wymieszanym z elementami mongolskimi państwem moskiewskim, jawią się oni jako bardzo jednolity naród. Dość wspomnieć, że w poczet moskiewskiej szlachty jeszcze Iwan Groźny przyjmował masowo dziesiątki tatarskich rodzin.
Dotykamy tu zresztą także innego, nadmienianego już w tekście problemu. Rosja zawsze była organizmem imperialnym, wchłaniającym elity narodowe państw podbitych, a ZSRS należy widzieć w podobnym świetle. Pomimo istnienia Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej, która była formalnym (choć całkowicie podporządkowanym rosyjskiej odpowiedniczce) współzałożycielem państwa sowieckiego, dopatrywanie się w czasach komunizmu okresu funkcjonowania w tej formie państwa ukraińskiego razi śmiesznością. Na paranoję zakrawa przypisywanie przy tej okazji ukraińskiego pochodzenia Chruszczowowi czy nawet Breżniewowi (który był szczególnie zażartym rusyfikatorem, silnie tępiącym ukraińską odrębność), którzy urodzili się w rosyjskich rodzinach, choć ten drugi na terenie ukraińskiej SRS. Połączone jest to, w przypadku niektórych publicystów z odmawianiem ukraińskości działaczom odrodzenia narodowego czy też w ogóle jakimkolwiek wybitnym postaciom, mającym złożoną, kilkustopniową tożsamość. Wszystko co złe to Ukraińcy, wszystko co dobre nic z Ukrainą nie mogło mieć wspólnego?
Z całą pewnością, pod kątem cywilizacyjnym Ukraina zawsze reprezentowała sobą typ bliższy naszemu niż Rosja. Wiaczesław Łypiński, jeden z ideologów ukraińskiego obozu konserwatywnego pisał: „Główną różnicą między Ukrainą a Moskwą jest nie język, nie naród, nie wiara…, lecz inny ustrój polityczny, tworzony przez wieki, inny… sposób organizacji warstwy rządzącej, inne stosunki między warstwą wyższą a niższą, między państwem a ludnością”. Wspomniany już kilkakrotnie Łysiak-Rudnycki sugerował, że już Ruś Kijowska przepełniona była duchem wolności, tak obcym turańskiej, despotycznej Moskwie, wymieniając takie, charakterystyczne dla staroruskiego państwa elementy jak: „porządek społeczny, który charakteryzowały relacje oparte na umowie między władzą a poddanymi; poszanowanie praw i godności jednostki; ograniczenie władzy monarszej księcia przez radę bojarską i zgromadzenie ludowe; samorządność społeczności miejskich; decentralizacja terytorialna na kształt quasi-federacyjny”. Ukraińcy często w swojej historii ciążyli w inną stronę niż Moskwa, czuli jej cywilizacyjną obcość. Hołdująca wywodzącym się z czasów mongolskiego jarzma wzorcom Rosja jawiła się jako tyran nastający na tradycyjne ruskie wolności. Nawet w czasach kiedy ukraińskie elity wchodziły w skład politycznego narodu imperium rosyjskiego, te tendencje były widoczne. Ukrainę zawszę różniło od Rosji wiele. Także ustrój własności ziemskiej. Prof. Jarosław Hrycak pisze: „Innym czysto ukraińskim zjawiskiem była przewaga indywidualnej własności ziemi nad własnością wspólnotową. Wspólnoty były na Ukrainie niezwykle słabe; dominowała tu indywidualna własność ziemi przekazywanej w spadku. Powodowało to powstawanie wśród chłopów silnych nastrojów prowłasnościowych. Ponadto na Ukrainie odsetek średniozamożnego i zamożnego chłopstwa był jednym z najwyższych w europejskiej części imperium rosyjskiego. W 1865 r. 96,5% gospodarstw chłopskich na Ukrainie prawobrzeżnej, 82,1% na Połtawszczyźnie i 68% w ukraińskich (południowych i centralnych) okręgach Czernihowszczyzny należało do prywatnych właścicieli i było przekazywane drogą dziedziczenia. I przeciwnie, w guberniach wielkorosyjskich szeroko rozpowszechniona była wspólnotowa własność ziemi”. Typowy dla turańskiej Rosji kolektywizm nigdy nie znajdował na Ukrainie uznania.
Powagi należy odmówić także hasłom mającym przeczyć ukraińskości południa i wschodu kraju. Czyje te ziemie są etnicznie od ponad 200 lat, od kiedy znają one stałe osadnictwo, jak nie ukraińskie? Owszem ich część zasiedlał Ukraińcami rosyjski car (będący monarchą wielonarodowego imperium), ale cóż to zmienia? Inna rzecz, że także Kozactwo zaporoskie w stopniu znaczącym przyczyniło się do rozwoju gospodarczego i demograficznego części tych ziem. Miasta takie jak Charków czy Mariupol, nie mówiąc już o Zaporożu zostały założone przez Kozaków. Nawet przemysłowy Donieck budowano na terenie kilku kozackich osad, samo zresztą terytorium późniejszego Donbasu, które rzekomo „nigdy nie było ukraińskie” wchodziło w XVIII wieku przez pewien czas w skład Siczy Zaporoskiej. W okalających większe ośrodki wsiach lud na ogół nigdy nie przestał być ukraiński, nawet jeśli rusyfikacja silnie dotknęła tamtejsze miasta. Czynnik etnicznie rosyjski był tu silny, ale wśród ludu nie dominował nad ukraińskim. Niepoważne jest też traktowanie Doniecka czy Ługańska jako miast zamieszkiwanych po prostu przez Rosjan. Przed aktualnie trwającą wojną liczba mieszkających w obu miastach ludzi deklarujących się w spisach powszechnych jako Rosjanie i Ukraińcy była niemalże taka sama, różniąc się na korzyść Rosjan o zaledwie 1,5% w przypadku Doniecka, zaś w Ługańsku 3 % przewagi mieli Ukraińcy. Przy pełnym zrozumieniu, że dominującym typem społecznym jest tam człowiek o mentalności postsowieckiej, nie stawiający narodu w roli priorytetu, nie ma powodu by zupełnie lekceważyć te deklaracje.
Ostatecznie, nawet gdyby wszystkie wymienione w powyższym tekście tropy okazały się błędne, a Ukraińcy faktycznie stanowiliby „naród bez historii”, taki który opiera się jedynie na pseudonaukowych teoriach i wyobrażeniach nie mających nic wspólnego z faktami, nie przeczyłoby to istnieniu narodu ukraińskiego. Znamy nacje oparte na naprawdę wątłych podstawach historycznych, takie którym dzieje narodowe faktycznie należało „wymyślać”, bądź konstruować w oparciu o wątpliwe przesłanki, a jednak ich poczucie narodowe ma się nieraz całkiem nieźle. Ukraińcy jednak do takich narodów się nie zaliczają.
Czas chyba wreszcie skończyć z dziecinnym podważaniem prawa Ukraińców do własnej historii i samoistności. Dojrzale brzmią słowa Stanisława Piaseckiego z 1935 roku: „Właśnie my, narodowcy polscy, mamy obowiązek mówić o tem najgłośniej, że jest naród ukraiński, że żyje i walczy o swe prawo do życia. Bo my to najlepiej zrozumieć i odczuć możemy. My, którzy dumni jesteśmy z odporności narodu polskiego w stukilkudziesięciu latach rozbiorów, my, którzy dożyliśmy powrotu na łono Ojczyzny polskiego Śląska przez sześćset lat niewoli niestrawionego przez Niemców – my właśnie musimy rozumieć i cenić heroiczny wysiłek narodu ukraińskiego, od setek lat nie posiadającego własnej państwowości, rusyfikowanego, polonizowanego, rozdartego, a trwającego”. I faktycznie, naród rusko-ukraiński na przestrzeni wieków wykazywał niesamowitą żywotność. Jego elity wynaradawiały się i odradzały kilkukrotnie. Nawet kiedy Ukraińcy na długo popadali w niewolę, to w którejś warstwie, w którymś regionie pulsowała ich chęć odrębnego życia w takiej czy innej formie, zaznaczenia, że są „czymś innym niż Lachy i Moskale”, nawet jeśli często nie przejawiało się to w pełnej samoświadomości narodowej. Czyż nie ma racji Piasecki, że zasługuje to na szacunek każdego nacjonalisty? Sytuacja polityczna bywa różna, dziś łączy nas z Ukrainą wiele wspólnych interesów, dawniej bywało inaczej, ale przeczenie oczywistościom należy nazwać głupim i pozbawionym sensu.
Jakub Siemiątkowski