Gdy Wilk wyje

Gdy Wilk wyje

1.1

O Wieczne Miasto, przed wieki wieloma
Germanie Twoją skrócili agonię
A dziś sprzedana Twoja korona
Znów toczy Ciebie upadku choroba

Płyniemy, płyniemy ku Twoim wybrzeżom
Nie barbarzyńcy, lecz Twoi synowie
My z Osi Świata wypłynęliśmy
Siły prastarej skosztowaliśmy

Nie mamy na ziemi nic do stracenia
I nie krępują nas więzy człowiecze
Ogień, co nowoczesne zło przegoni
Z dumą niesiemy na naszej broni

Niektórzy bronią Starego Porządku
Choć z niego resztki nie pozostały
My rewolucją to piekło zniszczymy
I Nowy, Złoty Wiek rozpoczniemy

1.2

           Było już po nocy. Ciemne niebo zaczynało jaśnieć, zdradzając, że świt się zbliża. Morze, nietargane przez wiatr, okazywało nadzwyczajny spokój. Żadnych fal, piany, bałwanów, jedynie płaska tafla wody. Księżyc przeglądał się w niej, choć za chwilę miał ustąpić słońcu. Nadbrzeżne miasteczko jeszcze niedawno ogarniała imprezowa gorączka. Teraz muzyka powoli cichła, a ludzie wracali do domów. Na plażach, ulicach, a szczególnie przy ujściu rzeki, walały się śmieci. A rzeka nazywała się TYBER.
         Na horyzoncie pojawiła się pierwsza zorza, a wraz z nią łodzie. Kilka sporych motorówek turkotało, zakłócając ranną ciszę. Nie różniły się one zbyt od innych jednostek, które zacumowano w porcie. Pomalowane na biało niebiesko, na burtach imiona postaci z kreskówek, kolorowe chorągiewki, pirackie czaszki. Niby nic nadzwyczajnego w tym miejscu, ale widok ów budził niepokój.
       Na dziobie stanął mężczyzna w czarnej koszuli.

- Gotuj się! – zagrzmiał. Natychmiast spod pokładu wyległo kilkadziesiąt jemu podobnych. Twarze pełne honoru, odwagi, determinacji. Bez śladu rauszu czy senności.

2.1

Wznoszą się w górę kolosy szklane
Pomiędzy nimi betonu wstęgi
Tutaj handlowy stoi dom wielki
Tam klub się mieni kolorami tęczy

To Moloch Północy, ze szkła i stali
I nowoczesna Zachodu stolica
Wszelakich ras zobaczysz tu lica
Ten gród kupiecki aryjskość zdeptał

Talassokracja i demokracja
Tu wspólną sobie obrały siedzibę
Co pieniądz wskaże, to święta racja

Choć moje słowa w tobie zaginą
Powiem ci prawdę Ja, wilk samotny
Tyś Wieżą Babel i Kartaginą

2.2

- BUM! – Siedziba policji wyleciała w powietrze. Z gmachu Trybunału sączył się potężny obłok dymu. Niczym kolejna chmura, tylko ciemniejsza i bardziej ruchliwa. Siedziba rządu płonęła żywym ogniem. Wieżowiec, będący siedzibą służb specjalnych, przypominał papieros. Zapalony.

- BUM! – Poszły mosty na rzece i wiadukty. Tory kolejowe przerwano. Poranny pociąg nigdzie nie pojedzie. Podobnie metro. Samochodom i autobusom też nie będzie łatwo.

- BUM! – Coś uderzyło w budynek telewizji. Chyba rakiety. W szklanej elewacji powstała dziura. Z wnętrza wypływały się szare opary. `
       Z domów wyjrzeli ludzie. Huk przerwał ich sen. Wszak dopiero piąta rano! Biedni proletariusze liczyli na spokojny sen przed pracą. Nie wiadomo, co by ich bardziej wystraszyło – odgłos bomby czy telefon od szefa.
       Po kwadransie tłum gapiów zjawił się przy zgliszczach. Dzieci niezwłocznie wyciągnęły telefony, aby zrobić zdjęcia. Dresiarze ćmili papierosy. Matki i zniewieściali mężczyźni patrzyli w milczeniu, pełni strachu. Emeryci zaczęli wywody.

- Znowu atakują terroryści! I jakie tu bezpieczeństwo?

- Islamiści!

- Ach, Johnie! Ty zawsze swoje, rasisto! Mam przeczucie, że tym razem to naziści!

- Stawiam dychę, że komuniści.

- Od rzeczy gadasz! Wszyscy pleciecie głupoty! To wojna się zaczyna!

- Właśnie! Pamiętam WTC, ale czegoś takiego nie widziałem od.... lat czterdziestych.

- Kto zginął?

- A kto siedzi w Trybunale tak wcześnie?!

- Gdzie jest policja?!

     Na policji rozdzwoniły się telefony. Postawiono na nogi także agentów specjalnych oraz wojsko, razem z całą rezerwą. Kolumna radiowozów, czołgów, transporterów opancerzonych, ruszyła w kierunku centrum. Jednak większość dróg była zablokowana – ktokolwiek to zrobił, znał się na rzeczy.

- Curs! Gdzie do cholery się podziewacie?!

- Nie możemy przejechać...

- Ja wam dam „Nie możemy przejechać”! Zniszczono wszystkie budynki rządowe! Profesjonalnie! A teraz jeszcze desant!

- Jaki desant?

3.1

Idę ze Słońcem w ciemną dolinę
Najwyżej zginę, najwyżej zginę
Zrywam ze szyi hańbiącą linę
Najwyżej zginę – to honor jest!

Najwyżej zginę, toż to honor jest!
Najwyżej zginę, toż to honor jest!
Najwyżej zginę, toż to honor jest!
Nadchodzi Wieku Kłamstwa straszliwy kres!

Dogmatów Morza ciąży tu brzemię
Nadeszła pora na przebudzenie!
A kysz ugody złej pokolenie
Najwyżej zginę, to honor jest!

Rozpusta, wyzysk oraz samotność
Dla ludu tego to jest codzienność
My wybraliśmy jasną bezkresność
Najwyżej zginę, to honor jest!

3.2

       Prastarą puszczę na pograniczu polsko-białoruskim ogarniały jeszcze ciemności. Pomiędzy majestatycznymi drzewami przemykały zwierzęta. Gałęzie zdobiły już pierwsze liście. Pomiędzy nimi śpiewały ptaki. Na leśnej polanie komandor Korabiewski wpatrywał się w gwiazdy. Tutaj było je bardzo dobrze widać. Jako osoba wysoko wtajemniczona w Zakonie dobrze czytał z ciał niebieskich. Z powagą i spokojem obserwował układy świecących punktów. Dla wszystkich piękne, romantyczne, dla niektórych obraz przyszłości.
         Spojrzał na zegarek. Stanowczym krokiem wszedł do leśniczówki. W środku czekali żołnierze.

- Siemowit! Jak wygląda sytuacja z ludźmi?

- Mamy dwustu czternastu prosto z obozów szkoleniowych. Dwudziestu Polaków z zagranicy. Pięćdziesięciu trzech braci przyjechało teraz z RP. Dwudziestu dwóch zwerbowanych w ostatniej chwili. Jedenastu nie dotrze. Z szóstką nie ma kontaktu – pewnie stchórzyli.

- Bernard! Broń?

- Ta dwusetka z obozów ma kałasznikowy. Siedemdziesiąt sześć tych niemieckich na ostrą amunicję. Osiem granatników, dwie wyrzutnie rakiet. Granatów i butelek zapalających, ile dusza zapragnie.

- Synu Thora! Jak sprawa ma się z transportem?

- Ciężarówki i samochody czekają przy wyjściu z tunelu, jak planowano.

- A jak z naszymi ludźmi w terenie?

- U kibiców, na koncercie wszystko gra. Na przejściu granicznym jak zwykle. Tylko na jednej z wycieczek profan coś węszy.

- Dokładnie?

- U Doktora.

- Trefnych rzeczy nie oddadzą. Obawiam się, aby niepotrzebnego hałasu nie było.

- Modlę się o grupę rzymską i północną! – dodał Bernard.

- I żeby nam wszystko poszło! Wchodzimy!

     Otworzył skrzynię w rogu, kryjącą schody pod ziemię. Wilgotne pomieszczenie zapełniał tłum ludzi w panterkach, z bronią, niektórzy nosili także kominiarki. Na widok dowódcy zaprzestano szeptania.

- Bracia! – zawołał. – Nasza ojczyzna przez długie lata znosiła nieopisane męki z rąk obcych i swoich! Dzieliła los upadającej Europy, przepraszającej świat za swoje istnienie. Nikt nie podniósł ręki, aby się temu sprzeciwić. AŻ DO DZIŚ. Kończą się czas pustych słów! Bezradnego płaczu! Wołania bez odpowiedzi! Wybrano nas, abyśmy, przynajmniej, jako ostatni wyciągnęli broń! Jeżeli mam być optymistą, to jesteśmy armią, która wyzwoli ten ląd w świętej wojnie!

     Ponieważ nakazano zachować ciszę, nie mogły zabrzmieć głośne wiwaty. Jedynie wzniesione ręce i płonące oczy mówiły, iż komandor dobrze powiedział. Właściwy człowiek na właściwym miejscu.

- Teraz odnówmy przysięgę, którą każdy z nas własną krwią podpisał!

     Chór zdecydowanych głosów wyrecytował słowa. Bez cienia wahania.

- W obliczu Absolutu i wszystkich pokoleń, przysięgam, że zbrojnie wystąpię przeciw liberalnemu reżimowi Polski i całemu światu współczesnemu. Nie słowa, nie spektakl, lecz autentyczna ofiara z własnego życia, aby zakończyć Wiek Kłamstwa. Ślubuję posłusznie i bez lęku iść na wrogie czołgi i wyzwalać kolejne ziemie. Moja krew za Złotą Erę. Zobowiązuję się i poddaję się następującej karze, jeśli złamię swoje słowo: niech mi spalą wargi rozpalonym żelazem, niech mi utną rękę i przetną szyję, i wyrwą język, moje imię będzie okryte hańbą po wsze czasy, a duszę ogarną wieczne ciemności. Tak mi dopomóż Bóg! Niech tak się stanie.

     Nastała chwila milczenia. Od tej pory nie ma już powrotu do zwykłego życia. Indywidualne błahostki znikały. Przywołano potężne siły, by z zebranych wyrósł olbrzym. Ten, do którego należy ów dzień.

- Naprzód! Bez odwrotu! – padła komenda.

     Raz! Dwa! Raz! Dwa! Zadudniły kroki. Załomotały serca. Drogę oświetlały pochodnie i latarki, ukazując bojowników na tle ziemistych ścian. Pod drewnianymi podporami wykopano przepiękną drogę dla nowej armii. Armii mającej właśnie ujawnić swe istnienie. Wróg nie będzie wiedział od razu, z kim ma do czynienia.

- Stać! Drużyna Bernarda na lewo!

Zajmujący dotychczas miejsce na przodzie podążyli bocznym korytarzem , ku wyjściu. Jeden po drugim znikali w górze. Ostatni raz.

- Powodzenia na przejściu granicznym! – ktoś wyszeptał.

- Wymarsz!

             Całe przedsięwzięcie przypominało harcerską wyprawę do kopalni. Podziemia, mundury, dzika przyroda. Poczucie, że robi się coś wspólnie. Tyle przygody, braterstwa i radości! Kto uwieczni tę chwilę? Ostatnie minuty spokojnego snu III RP. Czasu, kiedy się dużo mówiło, a nic nie robiło. Dobrowolnie poszliśmy do walki, zwanej przez niektórych rewolucyjnym samobójstwem. Profani z Kali Yugi nie zrozumieją nas nigdy.
             To już tu! Trzy metry po metalowej drabinie dzieliły od świata zewnętrznego. Niepewnej ciemności pod niebem. Szczeble wilgotne od porannej rosy, prowadziły do paśnika dla zwierząt. Ciemny wypatrywał intruzów, z pistoletem ukrytym pod płaszczem. Przy leśnej drodze stało pięć samochodów, w tym dwa dostawcze oraz autobus. Każda grupa kierowała się do wyznaczonego sobie pojazdu. Gdy wszyscy zajęli miejsca, włączono silniki. Wehikuły ruszyły jeden po drugim. Po kilku kilometrach wydostały się na betonową szosę. Ruch był bardzo niewielki. Drzewa przesuwały się za szybą, a nad nimi jaśniała poranna zorza.

- Jak sytuacja z naszym Doktorem? – spytał dowódca.

- Jednak fałszywy alarm. Intruz sprawdził, czy nie są pijani i poszedł do łóżka. – odparł Ciemny.

- Lepiej przesadzić, niż nie dopatrzeć. Włącz radio. Może w wiadomościach już coś usłyszymy.

Zabrzmiał głos spikerki.

- [...] Wypadek na krajowej jedynce. Prezydent z wizytą w Arabii Saudyjskiej. Koncert teen popu w warszawskim Blue City. Rekord: największy pies świata.

- Czyli jak było planowane. – skomentował z uśmiechem Siemowit. – Papy nie ma w domku.

           Kobieta relacjonowała ze szczegółami wymienione wydarzenia. Znali dobrze ów głos oraz niepokojącą muzykę puszczaną w tle. Na razie nic nie zaskakiwało. Aż w pewnym momencie puls przyspieszył.

- Z ostatniej chwili. Zamach terrorystyczny sparaliżował Hagę. Siły bezpieczeństwa walczą z napastnikami. Będziemy informować państwa na bieżąco o rozwoju wydarzeń. Zostańcie z nami.

- Ach, ta punktualność. – westchnął Ciemny.

         Z głośników leciała teraz muzyka. Słowa oznaczały w języku Anglosasów: „Spotkaj mnie w połowie drogi, dokładnie na granicy...”. Tymczasem samochód mknął szosą. Wjechał właśnie do miasta Białystok. Tutaj kolumna się rozdzieliła. Srebrna kija wodza skierowała się ku schronisku młodzieżowemu. Był to żółty blok, niewiele różniący się od innych budynków na osiedlu. Miał trzy piętra. Na przeciwko mieściły się garaże, ozdobione graffiti.
         Ze środka wyszedł mężczyzna w brązowej kurtce i czarnym berecie.

- Witaj, wodzu! Jak dobrze, że już jesteście!

Weszli do środka. Pani w portierni oderwała wzrok od krzyżówki.

- A panowie, czego tu szukają?

Na te słowa wszyscy wyciągnęli broń.

- Kyrie eleison!

- Proszę nie robić głupstw, a wszystko będzie dobrze. – Spokojnym głosem powiedział Korabiewski. – Doktor! Pilnujcie jej!

- Rozkaz!

Przy schodach, na pierwszym piętrze czekała gromada młodych spiskowców. Dowódca wydał rozkaz:

- Możecie wyjąć broń. Wszyscy mają się zebrać na stołówce! Wykonać!

Zapukano do pokoju opiekunów wyjazdu. Gdy nikt nie odpowiedział, otwarto drzwi.

- W imieniu Narodowej Rewolucji! Prosimy zejść do stołówki!

W leżących na łóżkach wycelowano kilka luf. Siwowłosy okularnik pobladł. Blondynka wpadła w histerię.

- Nie! Ja chyba śnie!! Oddajcie to zaraz!

- Spokój! Nie chcemy państwa skrzywdzić! Do stołówki! Tam odczytany będzie komunikat!

Para zarzuciła na siebie bluzy i dała się zaprowadzić. Na schodach kobieta znów zaczęła krzyczeć.

- Oddajcie to zaraz i do łóżek! Policję wezwę!

- Policją jestem ja! – Rzucił Korabiewski. Razem z nim stało dwóch dobrze zbudowanych mężczyzn z pistoletami. Twarze ich zdradzały jasno, że nie żartują. – Ci młodzi wykonują teraz moje rozkazy. Radzę nie robić kłopotów.

- Doktorze! Ty również?!

Inny pokój.

- Puk! Puk!

- Tak?

Świecił się otwarty monitor. Gracz zerwał się na równe nogi.

- Co tu wyrabiacie?!

Pozostali się obudzili.

- To nie jest śmieszne! Rzućcie te zabawki i dajcie spać!

Jeden z bojowników strzelił. Huk przeszył powietrze. W ścianie utkwiła kula.

- W imieniu Narodowej Rewolucji rozkazuję wam zejść na stołówkę! Zostanie tam odczytany komunikat!

- Nie wierzę, Mateo. Ty terrorysta?! Mogliście nas wcześniej uprzedzić, że robicie rewolucję. Ja bym się dołączył.

- Och, naprawdę nie pamiętasz? Proponowałem ci tyle razy różne rzeczy, a zawsze kręciłeś nosem.

Zapukano do drzwi dziewczyn. Te spały twardo, nawet nie usłyszały, że ktoś chce wejść. Gromada powstańców wkroczyła.

- Mm... Co tak wcześnie?

- Spadać mi stąd, śpimy.

- W imieniu Rewolucji Narodowej! Macie zejść na stołówkę! Tam będzie odczytany komunikat!

- Że co?... Jezu Chryste! Przepraszam! Przepraszamy was! Zrobimy wszystko, tylko nas nie zabijajcie!

Schodząc, rozglądały się na wszystkie strony.

- Ty też, Krzysiu?

- Co to za mundury?

- Skąd macie tę broń?

       Gdy wszyscy zebrali się w wyznaczonym miejscu, Korabiewski uderzył w stół. Zapadła cisza. Po wyliczeniu haniebnych kart „wolnej Polski ogłoszono rozpoczęcie rewolucji i powstanie Komitetu Rewolucji Narodowej. Wkrótce Doktor zjawił się pod magistratem z dziesięcioma oddanymi ludźmi. Tuż za nimi szło trzydziestu trzech młodych. Trach! Granat uderzył w drzwi. Zza budynku wybiegł ochroniarz. Na widok rewolucjonistów podniósł ręce do góry.

- Rzuć broń i możesz odjeść.

Pobladły stróż wykonał polecenie.

- Do środka! Zajmujemy urząd!

         Tymczasem salę koncertową w jednym z klubów wypełniał tłum. Grała znana kapela sceny tożsamościowej. Tłum w ekstazie, wokalista panował nad każdym atomem. Gdy utwór się skończył, powiedział do mikrofonu.

- Słuchajcie teraz uważnie! Mój przyjaciel ma ważną rzecz do przekazania!

         Owym przyjacielem był Wiking. Wyciągnął z futerału karabin i wypalił serię do góry. Zaległa cisza.

- Bracia! To nie jest żart! Powstanie! Biała rewolucja, o której słuchaliście pieśni, właśnie się rozpoczęła!

     Na scenę weszło jeszcze kilku uzbrojonych ludzi w panterkach, z krzyżami celtyckimi na opaskach. Ktoś zaczął rozdawać butelki zapalające.

- Nasi towarzysze w tej chwili szturmują magistrat i komendę! Koszary zniszczyła bomba! Dworzec w naszych rękach. Widzicie, że mamy broń!

Przekazał głos z powrotem wokaliście.

- Bracia! Dziś macie niepowtarzalną szansę stać się prawdziwymi wojownikami! Chodźcie, przepędźmy to żydostwo! Możemy to zrobić!

- Hurra!!! – zagrzmiało. Tłum wyszedł na ulicę. Na czele szli uzbrojeni w kałasznikowy, na tyłach niesiono głośniki. Z nich leciała muzyka, zagrzewająca do boju. Budynek magistratu zdobiła flaga z falangą. Kto lepiej się przyjrzał, mógł dostrzec dziurę po wybuchu na miejscu drzwi.

- Poddajcie się! – zagrzmiał megafon.

Nadjechały dwie suki na sygnale. Na widok tłumu policjant stał się jeszcze bardziej nerwowy.

- Proszę się rozejść! Policja wzywa do zachowania zgodnego z prawem! Apelujemy do waszego zdrowego rozsądku!

         Padły salwy ze strony „stróżów prawa”. Poleciał deszcz butelek. Wozy błyskawicznie zmieniły się w stosy Inkwizycji. Kilku psów wydostało się z wnętrza. Rzucili się natychmiast do ucieczki, ostrzeliwując się.

- Na urząd wojewódzki! – rozkazał Korabiewski przez mikrofon.

Przez miasto popłynęła rzeka ludzi. Niczym Marsz Niepodległości! Tylko, ze teraz system nie miał żadnej mocy. Przepędziła ją armia patriotów. Prawdziwa armia! Ktoś wykombinował pochodnie. Inni chwycili flagi.

- Nadchodzą! Nadchodzą! Nacjonaliści!

Prowizoryczna tęcza, ustawiona rok temu na skwerze, zapłonęła. Przy niej stały auta straży miejskiej. Opuszczone.

- Zakaz pedałowania! Zakaz pedałowania! Zakaz pedałowania! Zakaz pedałowania!

Dotarli pod urząd wojewódzki. Przed wejściem ustawili się antyterroryści. Ubrani w stylu kosmitów. Lufy wycelowane w buntowników. Zaczęli kosić kulami po motłochu, jak nakazał kiedyś minister. Awangarda odpowiedziała. Poleciały butelki oraz granaty. Jeden z funkcjonariuszy zlikwidował całą grupę kumpli. Sam dostał płonącą butelką.

- Aaaa!!! – ognisty ludzik darł się wniebogłosy. Jego koledzy rozbiegli się. Na prawo! Na lewo! Do środka budynku! Rozwścieczeni rewolucjoniści wdarli się za nimi. Rządowe mięso armatnie kryło się za biurkami urzędników. Wbiegali też na wyższe piętra, by z góry strzelać. Cichy pobiegł za jednym. Posyłał mu kule, naprzemiennie kryjąc się za ścianą. Raz! Drugi! Trzeci! W końcu to bojownik został trafiony. W ramię. Chwycił się za bolące miejsce. Przeciwnik stanął przed nim. Zdjął hełm. Uśmiechnął się. To był człowiek znany z licznych aresztowań wśród „nazistów”, głównie za komentarze w Internecie. Nie oszczędzał nawet dzieci.
             Cichego ogarnął gniew. Kopnął bydlaka między nogi. Chwycił swoją broń. Huk! Wpakował w niego ołowiu. Prosto w ów parszywy mózg!

           Korabiewski proklamował z okna urzędu Komitet Rewolucji Narodowej. Ogłosił obalenie wasalskiego rządu w Warszawie. Miasto budziło się do życia. Poza władzą Brukseli.    

4.1

Wstaje świt złoty
Słońce nad nami
Nie do spojrzenia
Nad wieżowcami

Ponad świat cały
Światło zwycięskie
My z nim idziemy
Wam wieszczy klęskę

Wstał dziś kwiat ludu
Modlitwa wysłuchane
Powstań, moja ziemio
Zbierz w sobie odwagę
Będziesz centrum świata
Lub zmyjesz swą hańbę
Będziesz centrum świata
Lub zmyjesz swą hańbę

4.2

           Poniedziałek. Kto lubi ów dzień? Mieszkańcy Warszawy wstawali do pracy. Ulice powoli się zapełniały. Jedna rzecz była inna, niż zwykle. Policjanci. Stali w pełnym rynsztunku na skrzyżowaniach, dworach, metrach, legitymując, kogo mogli. W centrum jeździły czołgi. Ze cztery postawiono pod Pałacem Kultury. W górze latały helikoptery. Policyjny wóz można było spotkać co pięćdziesiąt metrów. Raz na dwie minuty przejeżdżał na sygnale. Na Rondzie Dmowskiego jeszcze wczoraj wyświetlały się reklamy kosmetyków. Teraz telebim pokazywał kawałek flagi Unii Europejskiej z gwiazdami, ozdobiony napisem: „UNITET WE ARE STRONG. UNITET WE WILL WIN. FOR FREEDOM AND DEMOKRACY!”

  • Hura! Nareszcie! Nareszcie, powstanie! – ktoś zaczął krzyczeć. – Obalimy ten Okrągły Stół! Polacy, wreszcie!
  • Nie ruszaj się!!!

           Na nieszczęśnika rzuciło się kilkunastu prewencyjnych. Pałki, tarcze, kuloodporne stroje. Żandarmi wycelowali lufy. Obleźli go, niczym mrówki. Po chwili zaciągnęli do suki. Aresztowany krzyczał.

- Czego chcecie? Co ja zrobiłem?! Gestapo! Zomowcy!

- Zamknij mordę, albo zamkniesz oczy! Terrorysta, prowokator brudny! – Mundurowy splunął. - Czy ktoś zna tego człowieka?

Nikt z gapiów się nie przyznał. Starsza pani tylko mówiła:

- Zamknijcie go dobrze! I bijcie ich wszystkich bez litości!

Dowódca zignorował ją. Skupił się na innych.

- A wy, smarkacze! Co wam tak wesoło? He? Nie bądźcie tacy mądrzy! Dnia wagarowicza dzisiaj nie będzie! I żebym was nie spotkał za dziesięć minut!

5.1.

Podążaj niczym Lew na Znakiem! Za Znakiem!
Niech przyjdzie sztorm, o sztorm! Zbawienie! Zbawienie!

Tego, co biednych zabija
Czas beznadziejny przemija
Bez krwi nie odejdzie! Bez krwi nie odejdzie!

Podążaj niczym Lew na Znakiem! Za Znakiem!
Niech przyjdzie sztorm, o sztorm! Zbawienie! Zbawienie!

Lata całe wołaliśmy
Dziś broń wyciągnęliśmy
Choć nie słuchaliście! Choć nie słuchaliście!

Podążaj niczym Lew na Znakiem! Za Znakiem!
Niech przyjdzie sztorm, o sztorm! Zbawienie! Zbawienie!

Garstka wiernych, pełna Woli
Dziś starą ziemię wyzwoli
Wbrew rozumowi! Wbrew rozumowi!

Podążaj niczym Lew na Znakiem! Za Znakiem!
Niech przyjdzie sztorm, o sztorm! Zbawienie! Zbawienie!

5.2

W porannej telewizji szarzy ludzie mieli podane wyjaśnienie niecodziennej sytuacji.

- Dziś w godzinach rannych granicę polsko-białoruską przekroczył oddział uzbrojonych bojowników. Zajęli miasto Białystok i wiele ważnych punktów na północnym-wschodzie Polski. Trwają walki na przejściach granicznych. Na zajętych terenach neofaszystowski Komitet Rewolucji Narodowej proklamował przejęcie władzy. W południe Prezydent wygłosi specjalne orędzie, transmitowane przez nas na żywo.

               Przez następne godziny nadawano niemal wyłącznie wiadomości o starciach na północnym- wschodzie. Co kwadrans wymieniano nową miejscowość, gdzie podjechał „dziwny autobus”, po czym teren zajęły „zielone ludziki. Niektóre również czarne. Co gorsza terroryści, również „prawicowi”, sparaliżowali Holandię. W miejskich dżunglach toczył się zacięty bój. Pod włoskim miastem Ostia miał miejsce desant „fanatyków faszystowskich”. Rząd Republiki ewakuował się z Rzymu, razem z „personelem Stolicy Apostolskiej”.

               Nieco się zmniejszyła ilość reklam – pojawiło się kilka naprędce zrobionych spotów, zachęcających do „obrony wolności”. Puszczano piosenki solidarnościowe, utwory kapel „anty nazi”, a także przeboje typu „Stand up” Boba Marleya. W pewnym momencie zabrzmiał „Mazurek Dąbrowskiego”, poprzedzony „Odą do radości”. Przed telewizorami zgromadzili się ludzie z urzędów, szkół, szpitali, także tych prywatnych „korpo”, gdzie szefowie chcieli popisać się swoją poprawnością.  

- Rodacy! Obywatele i obywatelki! Zwracam się do was dziś, kiedy nad naszą młodą demokracją pojawiły się czarne chmury. Wolność, równość, troska o człowieka – te wartości, o które walczyliśmy podczas drugiej wojny światowej, które przeciwstawialiśmy sowieckiemu komunizmowi, które zwyciężyły przy Okrągłym Stole, które utorowały Polsce drogę do świata euroatlantyckiego, wspólnej, wolnej Europy. Dziś są zagrożone. Pod wpływem kryzysu gospodarczego, za cichym wsparciem państw autokracji, wypełzły brunatne demony, niosące terror i nienawiść. Pogrobowcy totalitaryzmu, sprzymierzeni z islamistami! Złaknione krwi bestie, cynicznie żerujący na ludzkich problemach. Marzą, aby Żyda posłać do gazu, zabić gejów, wieszać polityków, wywłaszczyć kapitalistów. Człowieku! Wolność cię dziś potrzebuje, abyś stanął w europejskim szeregu i jej bronił! Kto jest wierzący, niech idzie za przykazaniem miłości i modli się o zgniecenie wrogów ludzkości! Nie daj się omamić... nienawiści! Narody sojusznicze! Okażcie nam swą solidarność! Zwycięstwo demokracji w Polsce to Wasze zwycięstwo! Za naszą i waszą wolność!

         Po orędziu nastał czas na komentarze „autorytetów z różnych opcji”. Jedni się wzruszali, inni wytykali rządowi niedociągnięcia w „walce z ekstremizmem”. Jeszcze inni krytykowali system z pozycji „prawicowych”, odcinając się równocześnie od „terrorystów”. Nazywali ich nazistami, bolszewikami, agentami Rosji, sojusznikami islamistów, kumplami Kim Dzong Una. Jeden z „chrześcijańskich” publicystów zarzucił bojownikom powiązania z masonerią, pogaństwo oraz satanizm. Jego adwersarz wskazywał na „fundamentalistów katolickich”, nakłaniając do ich delegalizacji.
         Debatę przerwano, gdy wpłynęła informacja o „obietnicy pomocy” ze strony UE. Chwilę później podobną deklarację złożyły Stany Zjednoczone. Izrael, Kanada i Australia zapewniły o „solidarności, dobrej woli i trosce, wobec agresji na polską demokrację”.

6.1.

Ziemio przeklęta wiedz, że Jedyny
Samotnie cierpiał na tobie, marnej
Weźmie cię całą i rózgę żelazną
Wzniesie go promień nadziei jasnej

6.2

         Przy stacji metra „Centrum” można było usłyszeć rozmowę kilku oficerów.

- Kogoś ważnego złapaliście? Poza kibolami.

- Yhm. Siostrę cioteczną jednego z tych, co walczą na Podlasiu.

- Nam za to udało się trafić na typa, którego próbowali zwerbować. Myślisz, że lepiej dla niego by było, aby tu został czy tam pojechał?

- Sam nie wiem. Oni mają poryte w tych głowach wszyscy... My w sumie nie mniej. Większość z ludzi aresztujemy na oślep.

- Minister kazał używać wszystkich chwytów. Chce wiedzieć, że „jesteśmy wojsko”.

- A w końcu ilu ich tam walczy?

- A ja wiem?

- Ja coś słyszałem. Setka.

- Człowieku! Z kilkaset na pewno! Teraz pewnie się powiększyli o tych kiboli, skinów i innych. W sumie parę tysięcy może...

     W tym momencie telebim propagandowy zmienił nieco treść. Na tle błękitnej flagi pojawiła się ciemnoskóra kobieta z brodą, z mycką na głowię. W dłoni trzymała dildo z symbolem dolara. Napis pozostał: UNITET WE ARE STRONG. UNITED WE WILL WIN. FOR FREEDOM AND DEMOKRACY. Popłynął potok przekleństw.

- Durnego ekranu w Centrum nie umiecie upilnować! To państwo naprawdę nie istnieje!

Przechodnie wybuchali śmiechem.

- Sierżancie Kowalski! Pilnować mi, by nikt nie tknął Tęczy!

7.1

Pojawiasz się na horyzoncie
Pojawiasz się, gdy ludzi mało
Oni zakrzykną, że Słońce wstało
Widzi Cię zwierz i drzewo wszelkie

Wpierw jesteś ogniem nad linią czarną
Potem się stajesz tarczą czerwoną
Ponad drzewami nad wschodnią stroną
Aż łagodnymi promieńmi się stajesz

Wstający późno mieszkańcy Ziemi
Nie wiedzą, jak się zmagasz z Ciemnością
I żyją myślami bez Ciebie, NIEWDZIĘCZNI

Za swą głupotę zapłaczą słono
Kiedy nie miłość, lecz moc im objawisz
Niechaj zgubienia grodziska spłoną!

7.2

     Bukogród budził się do życia, gdy na rynek wjechał stary autobus. Poczciwy Ikarus, z białymi firankami w oknach. Namalowano na nim reklamę firmy, która kilka lat temu przestała istnieć. Żadnych oznaczeń wskazujących kierunek jazdy lub numer linii.
     Drzwi się otworzyły. Z wnętrza wysypali się uzbrojeni mężczyźni w kominiarkach. Nosili panterki z czarnymi opaskami. Ci, którzy wyszli, jako pierwsi, ruszyli ku siedzibie władz gminy – pięćdziesiąt metrów od autobusu. Pozostali skierowali się ku innym uliczkom miasta. Jeden wyciągnął megafon.

- Mieszkańcy Bukogrodu! Przez kilkadziesiąt lat nikt nie reprezentował Waszych interesów! Zamykano zakłady, przez co nie mieliście gdzie pracować! Rolników dręczono przepisami! Rzemieślników z własnymi firmami zmuszano do płacenia danin, z których nie mieli żadnych korzyści! Własność Narodu odsprzedawano za bezcen globalnemu kapitałowi, a nawet oddawano za darmo! Starców głodzono na emeryturach, młodych zmuszano do emigracji! Liczyło się wdrażanie liberalizmu i eksport „wolności” na wschód! Mało tego! Sączono propagandę dewiacji seksualnych, również i w najmłodszych! Oto nowoczesna Europa w wydaniu Okrągłego Stołu! DOŚĆ!!! Przychodzimy dziś do was nie po to, aby uzyskać głosy w tak zwanych wyborach! Nie przychodzimy kompromitować patriotyzmu! Wyzwolimy tą ziemię WŁASNĄ KRWIĄ! ZWYCIĘŻYMY LUB ZGINIEMY! Chwała Wielkiej Polsce! Deus vult!

     W urzędzie nie stawiano oporu. Większość urzędników wyszła posłusznie – lufy zadziałały na wyobraźnie. Kilku zadeklarowało współpracę, więc pozostawiono ich na stanowiskach. Jedynie szef, mijając w wyjściu bojowników, splunął im pod nogi.

- Faszyści! – wysyczał.

     Gorące powitanie wyzwolicielom zgotowali uczniowie. Dyrektor technikum, nie chcąc wchodzić w konflikt, pozwolił wywiesić na budynku flagę z falangą. Ogłosił, że chętni „mogą mieć lekcję w oddziałach”. Ulice, uliczki, a nawet okoliczne wioski, zapełniły się patrolami „czarnych” lub „zielonych ludzików”. Fast-food przy szosie pozbawiono szyb, a następnie podpalono. Podobnie stało się z Zakładem Ubezpieczeń Społecznych czy punktami „łatwych kredytów”. Na bloku, przy wjeździe do miasteczka, wywieszono transparent: „NIECH ŻYJE NARODOWA REWOLUCJA”. Po pięciu minutach minął go srebrny mercedes. To jechał prezydent miasta z „partnerką”. Znienawidzony za uciążliwe przepisy, skandale, bezwstydnym, wystawnym życiem przy ogromnej biedzie mieszkańców. Sława jego skorumpowanych urzędników sięgała sąsiednich województw. Mimo to wygrywał w kolejnych wyborach, referenda odwoławcze nie dochodziły do skutku – głównie za sprawą głosów „nieważnych”. Teraz satrapa, gnany strachem, uciekał do stolicy. Gdy opuścił już zbuntowaną ziemię, od razu chwycił telefon.

- Halo? Mietek, słuchaj mnie. Mam tu faszystów! Najprawdziwszych nazioli z kałachami! Wzięli młodzież! Wyrzucili administrację! Palą budynki!

- Co palą?

- McDonalda...

- Człowieku! Gdzie twoja policja?!

- Palcem nie kiwnęli! Broń rzucili i zwiali! Ochrona też!

- Nic nie umiecie na tym zadupiu...

- Kolego, zmiłuj się! Oni zaraz będą w Warszawie! Jeśli się nie pozbieracie, powieszą was na latarniach! Z rodzinami...

Dygnitarz odrzucił słuchawkę.

- Panie premierze! Dzwonił Władkowski, burmistrz Bukogrodu. Są tam już faszyści z bronią palną. To niecałe sto kilometrów od Warszawy...

- Powiedz mi, profesorze, jak do tego mogło dojść? Przecież dziś rano było ich kilkudziesięciu!

- Czy pan premier pamięta Breivika? Jaką masakrę, jakie zamieszanie zrobił? Ile czasu minęło, zanim go ujęto? Tutaj mamy ten sam przypadek, pomnożony wiele razy.

- Ech... skoro tak mówisz, wyślemy tam wojsko.

- Lepiej policję. Już zebrana, a wojsko zbierze się ostatecznie pojutrze.

Na twarzy szefa rządu zaczął pojawiać się gniew.

- Eee... Możemy dać czołgi! I tych żołnierzy, co już mamy!

- Dobrze. Niech Sławek się tym zajmie. Skoro mówisz, że to tylko grupa breivików...

- Panie premierze! Zbierzemy ze wszystkich możliwych miast mundurowych – więcej, niż na Marsz Niepodległości. Zapewniam, że jeszcze dziś w tym mieście zapanuje spokój.

8.1

My, chór straceńców, przeklęty przez ludzi
My zastęp duchów, które Śmierci pieją
Lecz nasz jest dzwon, co bije i budzi
Choć każdy z nas się rozstał z nadzieją

Jeżeli spisano, że ludy upadną
I nie powstaną w owym stuleciu
I tak pójdziemy ku ciemnym bramom
By zbawić siebie w krwi pełnym przejściu

Lecz może wyrok losu szczęśliwy
I będziem bogami, co ląd ów wyzwolą
Zstąpimy na ziemię z tajemnej wyżyny
Z mieczem potężnym, promienistą zbroją

8.2

           Świąteczną niemal atmosferę w mieście przerwał dźwięk śmigłowca. Bynajmniej nie należącego do przyjaciół. Po chwili doniesiono o kolumnie policji, ciągnącej od strony Warszawy. Razem z czołgami. Na dawnej stacji benzynowej, a obecnie punkcie kontrolnym przy rogatkach Bukogrodu, zawrzało. Dwóch nowo zwerbowanych uciekło. Koledzy nie zdążyli nijak zareagować – tak tchórze przebierali nogami.

- Ja się stąd nie ruszam! – zawołał jeden z bojowników. Reszta wzrokiem potwierdziła gotowość do walki.

- Dobrze. – odparł dowódca. – Zostajemy tu. Żywi albo martwi.

       Zajęli pozycje: przy oknach, w rowie, za drzewami. Rozpięto łańcuchy wzdłuż drogi. Kto nie miał karabinu, wziął torbę granatów. Dla kogo nie starczyło granatów, dostał butelki zapalające.

       Rozległ się ryk dział. Na horyzoncie pojawiły się czołgi. Masywne pojazdy, pełznące po asfalcie, plujące pociskami na wolne miasto. Ku chwale Okrągłego Stołu! Za demokracje! Ta sama broń, którą wytoczono przeciw Serbii, Irakowi, Libii, Syrii... Trzach! Pierwszy czołg stanął w płomieniach. Załoga wyskoczyła. Prosto do lasu. Po chwili blaszane ściany stacji podziurawiły kule. Teka z rowu odpowiedział serią. Żołnierze „wolności” zbliżali się do obrońców. Strzał! Za drzewo! Strzał! Za drzewo! Tymczasem następne dwa czołgi zajęły się ogniem. Stojący za nimi sprawny pojazd zjechał z drogi. Ryknęło działo. Myjnia runęła.

- Wytrzymać, chłopcy! – zawołał stary radykał. Poleciały kolejne granaty i pociski. Kilku rządowych rozerwało. Kolejne pojazdy zapłonęły. Poleciał deszcz rewolucyjnych kul, szczególnie ze strony Teki. Wtem otoczyli go „antyterroryści”.

- Mamy cię, skurwielu! – Spod kominiarek spojrzały podłe oczy najemników.

- Postrzelałeś sobie! Sport to zdrowie!

   Teka pociągnął za spust. Niestety, to była ostatnia porcja amunicji. Rzucił się na rzeźników. Bił, wspomagając się kolbą. Po kilku sekundach otrzymał strzał w tył głowy. Wrogowie z pogardą rzucili jego ciało do rowu.
   Ze strony stacji poleciał wściekły ogień. Kilku „czarnych ludzików” zmieniło się w „płonące ludziki”. Działo znów przemówiło. Zawalił się budynek, grzebiąc naśladowców Leonidasa.
   Czołgi wjechały do miasta. Za nimi mrowie funkcjonariuszy, najeżone bronią. Całej bitwie przyglądał się tłum gapiów, stojący na parkingu dyskontu. Żądni zemsty stróże demokracji puścili się w pogoń. Między blokami popłynęła fala przerażonych cywilów. Za nimi prewencyjni w białych kaskach, niczym stado wściekłych os. Co jakiś czas rozlegał się strzał z pięter bloków i kamienic. Odpowiadała broń gładkolufowa. Padały trupy. Powietrze przeszywały krzyki, świsty, ryki, wybuchy. Z niektórych budynków sączył się dym.
     Reżimowe siły wkroczyły na rynek. Horda białych kasków zalała plac. Wtargnęli do urzędu, plując nieustannie z gładkich luf. Przyprowadzano ludzi schwytanych na ulicy. Musieli paść twarzą do ziemi przed policyjnymi butami.
   Nagle nadjechała czarna limuzyna. Mundurowi niezwłocznie się rozstąpili. Z pojazdu wysiadł gruby, łysiejący mężczyzna w garniturze. Towarzyszyło mu dwóch goryli oraz drobny, młody elegancik. Niósł za swym panem jakąś walizkę.

- Panowie! Wchodzimy! – rozkazał dygnitarz.

     Otworzyły się drzwi kościoła. Po chwili cała czwórka stała na dachu. Lokaj otworzył walizkę, rozłożył kilkumetrowy kij, nałożył nań olbrzymią flagę UE, po czym podał chlebodawcy. Ten przybrał postawę czerwonoarmisty, powiewającego sztandarem nad Berlinem. Sługa zbiegł z powrotem na dół , z aparatem w ręce. Polityk rozpoczął przemowę.

- Obywatele! Obywatelki! Stoję tutaj przed Wami, z symbolem naszej wolności. Tej właśnie wolności, której fanatycy i terroryści chcieli zadać dzisiaj śmiertelny cios. Pełni kompleksów mówili, że demokracja upada, że politycy to źli ludzie. JA, razem z naszymi dzielnymi funkcjonariuszami, brałem dziś udział w walce ze złem. Mój przykład pokazuje, że DEMOKRACJA TRWAĆ BĘDZIE! Trwać będzie, ponieważ jest najlepszą rzeczą wymyśloną przez ludzi. Gdy przepędzimy ekstremistów, zniszczymy nienawiść, Europa znów będzie się rozwijała! Wszyscy idioci, szaleńcy, tyrani, niedokochani przyjmą do wiadomości, że WOLNOŚĆ zawsze zwycięża! Obiecuję, że w Polsce nie będzie 1917 roku! Nie będzie ’33 roku! Zamiast czystek, Holocaustu, STO LAT WOLNOŚCI!

       Na strychu jednej z kamienic siedziała drużyna powstańców. Zgodnie z rozkazami, ostrzeliwali z tego stanowiska wkraczających wrogów. Kilku z nich przybyło z Białegostoku. Teraz oczekiwali „stróżów prawa”, mających ich aresztować.

- Ile lat możemy dostać?

- Zdrada stanu: dziesięć lat, dwadzieścia pięć lub dożywocie.

- Niech spróbują mnie tknąć! Róbcie, co chcecie, ja zostaję!

- Nie da się stąd teraz jakoś uciec?

Spojrzeli groźnie na biedaka.

- Przecież... Zdradzili nas! Zostawili całe miasto! Gdzie się podziały te tysiące naszych z karabinami?! Mieli przybyć!

- Nie dotarli jeszcze...

- Godzinę temu! Na dworcu kolejowym! Dwa pociągi, pełne naszych, każdy miał spluwę i porządny mundur! Gdzie oni są?!

- Słuchaj. Kto ci powiedział, że powstanie się uda?

- Właśnie! Ci partyjni dobrze gadali! Powstanie nic nie da, tak jak warszawskie czy styczniowe! Zdelegalizują organizacje i wprowadzą lewacki terror!

- Dokładnie! Zawsze mówiłem, by startować w wyborach i działać narodowo!

- Gimbusy tępe! Chcecie dostawać jeden procent od szanownego PKW? Rozklejać plakaty „przecz z komuną?”? „Masakrować lewaków” w Internecie? Ile razy wyliczaliśmy dobrodziejstwa demokracji?! Ilu polityków głosowało w Sejmie przeciw nim? Ile osób „wychodziło na ulice”? Głosujcie sobie dalej, dzieci Romana! Może Polska w tym stuleciu przestanie istnieć. Może Europa stanie się czarna i islamska. Ja chce wziąć od przodków, co najlepsze – właśnie te „bezsensowne powstania”! Zachowam honor, może nawet ci muzułmanie będą mnie wspominać – ostatni Polak! O partyjnych śmieciach nikt nie będzie pamiętał! Najwyżej spluną na ich groby!

     Nastała cisza. Skamieniały twarze. Towarzysze spuścili głowy ze wstydem. Jeden wstał, rzucił broń i zbiegł po schodach. Tyle go widziano.

- Ja zostaję z tobą!

- Ja również!

   Obrońca powstania uśmiechnął się.

- Niech wchodzą! Gocki, patrz przez okno, co się dzieje!

- Rozkaz!

   Na stojąco wyczekiwali oprawców. W oczach gotowość na wszystko. Serca biły mocno – to ostatnia chwila...

- Idą!

- Panowie! Miło było się poznać!

     Czekali. Każdy mięsień napięty. Wzrok wytężony. Modlitwy w myślach. U niektórych szeptem. Coraz głośniejsze...

- Wchodzą?

- Nie... Czekajcie! Oni... Cofają się! Uciekają!

- Co???

- Mówię wam! Uciekają przed kimś!

     Rzucili się do okna. Na ulicy kłębiło się mnóstwo mundurowych.. Podążali w stronę rynku. W pewnym momencie zaczęli panicznie biec, niczym szaleńcy. Niektórzy ostrzeliwali się z tyłu.

- Kto ich goni?!

   Pojawił się zwarty rząd ludzi w mundurach khaki. Na głowach mieli czarne berety. Ramiona zdobiły trupie główki. Za „wojami śmieci” jechały ciężarówki, wypełnione nacjonalistycznymi żołnierzami. Policjant krzyczał przez krótkofalówkę.

- Otoczyli nas! Otoczyli miasto!... Ale jakie mamy wyjście? Mają nas wszystkich wymordować?!

   Przed kościołem wylądował śmigłowiec. Polityk z flagą UE wsiadł do środka. Za nim kilku oficerów. Helikopter wzbił się w powietrze. Mundurowi zostali bez dowódców. Zdjęli hełmy. Rzucili broń. Podnieśli ręce do góry.

9.1

Naprzód! Naprzód! Naprzód!

Idziemy wyzwolić naród nasz
Obudzić gromem cały świat
Choć straszy jeszcze tyranii bat
Choć ciemność ta od wieków trwa

Dalej, z gór oraz mokradeł
Na świątynie oraz place
Zdobędziemy, zdobędziemy ogniem i krwią
Zasiejem pożogę, zburzymy pałace!

Patrz, to nadziei widok jest
Promień, co wzywa nas od zawsze

Zdmuchniemy domy wrogów, nim też zdążą uciec
Ruszymy na śmierć, mimo, że my w wieku kwiecie
Dalej, dalej armio niosąca strach
Tyś olbrzymem z wielu
Co ruszy stulecie!

9.2

       Ciemna noc. Ulice wsi dawno opustoszały. Markety, budki z kebabami miały zasunięte rolety. We wszystkich oknach można było dostrzec jedynie ciemność. Jedynie latarnie oświetlały szosę żółtawym światłem. Las straszył egipskimi ciemnościami.
     Nagle na rynek wjechał autobus. Wyskoczyli zeń uzbrojeni ludzie. Kilku z nich wtargnęło do komisariatu policji. Na piętrach rozległy się strzały. Nadjechał radiowóz. Z okna wyleciał policjant. Zza rogu ktoś podziurawił szyby. „Stróże prawa” wyjęli pistolety. Pif! Paf! Paru nazistów leżało na ziemi

- Stary, uciekajmy stąd lepiej! Jeszcze ich tu idzie! – powiedział funkcjonariusz do kolegi.

   Puścili się biegiem do lasu. „Bandyci” gonili ich. Akompaniowały strzały. Tak aż do końca zagajnika, gdzie świeciły światła Stolicy.

Epilog

Czy to jest prawda? Czy tak się stanie?
Co czeka dalej? – twoje pytanie
Bo odpowiedzi pilnej wyczekujesz
Powiem Ci krótko: Ty decydujesz!