Powtarzanie po raz kolejny, iż współcześni polscy narodowcy mają problem z określeniem jednego spójnego choćby hasłowo programu gospodarczego, byłoby nieznośnym banałem i trywializacją zagadnienia. Ale z drugiej strony jakże inaczej określić sytuację, gdy miast przemyśleń mamy powtarzane dogmaty, zamiast argumentów – hasła i symbole, a miejsce prawdziwej alternatywy zajmuje parafraza znanych od lat liberalnych zaklęć, dla niepoznaki okraszonym czasem patriotycznym frazesem.
Zastanawiając się nad tym dylematem, koniecznym jest rozpoczęcie od choćby pobieżnej analizy obecnej sytuacji gospodarczej w Polsce, bez czego ciężko o formułowanie jakiegokolwiek programu naprawczego, bo o taki przecież chodzi. No chyba, że zgadzamy się z opinią, iż obecna sytuacja wymaga tylko niewielkich korekt, tudzież większego pogłębiania wprowadzanych od lat „reform” na przykład: więcej komercjalizacji, więcej prywatyzacji, więcej obcego kapitału, itp.
Stan obecny
Postkomuniści twórcami kapitalizmu w Polsce
Taką protogenezą obecnej sytuacji społeczno-ekonomicznej w Polsce były wydarzenia międzynarodowe rozgrywające się setki kilometrów od nas. Układy geopolityczne zawierane od połowy lat 80-tych XX wieku pomiędzy USA a ZSRR, na które żywo i poniekąd kreatywnie reagowali miejscowi pomagierzy tych drugich, zadecydowały o tym, iż na trwałe zostaliśmy zapisani do krwiobiegu finansowego świata zachodniego, z którego nie tak łatwo się wydostać, o czym za chwilę. Paradoks całej sytuacji polegał na tym, iż pozbawiona sowieckiego wroga (jakby to obrazoburczo nie zabrzmiało u nas, ale kontekst geopolityczny jest w tym wypadku wyjątkowo bezlitosny dla państw peryferii, jakim była i jest Polska) triumfujące w latach 80-tych politycznie (co istotniejsze) USA, do tego w latach rozkwitu reaganomiki, zaczęły bez skrępowania forsować tzw. konsensus waszyngtoński. Było to przyjęte w 1989 r. porozumienie – zbiór wytycznych, który miał być obowiązującą niemal powszechnie mantrą ekonomiczną zachodniego świata aż do kryzysu roku 2008 r. Zakładało ono m. in. prywatyzację majątku publicznego, liberalizację dostępu do rynków krajowych, handlu, importu oraz jak najdalej idącą deregulację.
Z drugiej strony, przechodząc już na krajowe podwórko, uwłaszczenie nomenklatury komunistycznej, pozbawienie państwa atrybutów suwerenności gospodarczej i zacofanego, ale wciąż wartościowego przemysłu i innych gałęzi gospodarki – skutecznie dopełniło realizację koncepcji porozumienia waszyngtońskiego nad Wisłą.
Gdyby więc najkrócej opisać obecną sytuację społeczno-gospodarczą Polski, to wypada zauważyć na wstępie, iż składają się na nią głównie trzy elementy.
Pierwszym z nich jest wspomniany już wcześniej
Model rozwoju Polski dominujący od 1989 r. to koncepcja państwa zależnego: ekonomicznie, gospodarczo, strukturalnie, odtąd od podmiotów zachodnich. W chwili obecnej na 100 największych firm w Polsce tylko 17 znajduje się w polskich rękach, a udział kapitału zagranicznego w przemyśle, bankowości, handlu czy mediach, tworzy z Polski kraj podobny w tym względzie do państw afrykańskich. Nawet porównując nasz kraj do dużo mniejszych państw naszego kraju, uderza niewielka liczba polskich marek, nieobecność rodzimego kapitału nawet w branżach, w których miejscowy biznes powinien mieć naturalną przewagę nad przyjezdnym (np. handel).
Oczywiście jeśli chodzi o przyczyny takiego stanu rzeczy, to poza takimi czynnikami jak niedostatek kapitału rodzimego po 1989 r. i wspomniana wcześniej „przemoc strukturalna” obcych ośrodków (J. Staniszkis) ośrodków zachodnich pomógł tej sytuacji również pielęgnowany w nas samych kompleks wobec zachodu. Nieistotne zresztą czy jego przyczyn upatrujemy w dysproporcji przeciętnej stopy życiowej Polaka do Niemca czy Francuza, czy właśnie agresywnej i niczym nieskrępowanej działalności obcych ośrodków po 1989 r., począwszy od tzw. reformy Balcerowicza.
Od ponad dekady nacisk międzynarodowy polega głównie na dostosowaniu pośpiesznym prawodawstwa krajowego do prawa stanowionego w Unii Europejskiej. Warto przypominać, iż sam proces dogłębnego dostosowywania prawa polskiego do unijnych standardów zaczął się na długo przed naszą akcesją. Wejście Polski do Unii Europejskiej w 2004 r. i późniejsze pogłębienie integracji po wejściu w życie Traktatu Lizbońskiego w 2009 r. jedynie spotęgowało uprzednią zależność polskich ośrodków decyzyjnych od niewybieralnych demokratycznie decydentów z unijnych instytucji, głównie Komisji Europejskiej, choć w kontekście prawodawstwa gospodarczego nie można też nie dostrzec roli Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej czy – jeśli chodzi z kolei o finanse – Europejskiego Banku Centralnego.
W chwili obecnej, właściwie nie sposób znaleźć dziedzinę prawa, również dotykającego w sposób bezpośredni polityki gospodarczej, która nie jest i nie musi być w niemal stu procentach zbieżna z regulacjami unijnymi, a wymóg śledzenia trendów interpretacyjnych stwarzanych przez sądy unijne stwarza sytuację wręcz ślepej imitacji rozwiązań powstałych daleko poza granicami naszych ośrodków politycznych. Implementacja prawa unijnego odbywa się przy tym niechlujnie, pospiesznie, a często i sposób nadmierny i nadgorliwy. Choć większość w Europie zdała sobie sprawę z tego, iż wspólny rynek pozostanie fikcją na tak olbrzymim obszarze, to prawo unijne obowiązuje. Niewolne bywa również od absurdalnych obostrzeń, o czym muszą pamiętać również ludzie spod znaku tzw. wolności gospodarczej
Rys historyczny na Polskę po okrągłym stole, zaraz po wspomnianej neokolonialnej zależności nakazuje dostrzec powstałe po 1989 roku
Rozwarstwienie społeczne i wzrost wykluczenia.
Narodowcy patrzą na gospodarkę, postrzegając ją jako funkcję woli politycznej oraz czynników kulturowych, a do tego rozpatrują ją w kontekście ogólnospołecznym. Ekonomia, jako nauka społeczna, musi przecież uwzględniać racje i odrębności narodowe oraz skutki społeczne. Nie da się stworzyć systemu prawno-ekonomicznego w oderwaniu do realiów danego kraju oraz określonej sytuacji bieżącej. Na tym również polega oparty na wartościach długofalowego i wielopokoleniowego interesu narodowego, pragmatyzm spojrzenia narodowego na sprawy ekonomiczne.
Liberalne media zapowiadały po 1989 r., iż wzrost cen i bezrobocia będzie chwilowy, a robotnicy zachowają swoje dochody i miejsca pracy. Warto przypomnieć, iż działający w bardziej niekorzystnych warunkach zewnętrznych Franklin D. Roosvelt w okresie „nowego ładu” czy związany z obozem narodowym Władysław Grabski po I wojnie światowej zahamowali inflację. Tymczasem inflacja pozbawiła gros ludzi majątku, a długotrwałe bezrobocie środków do doraźnej egzystencji, powodując właśnie wykluczenie społeczne, a przy wąskiej klasie bogacących się bardzo szybko, pogłębiło to istniejące nierówności.
Przy czym należy tu poczynić istotne zastrzeżenia, iż wykluczenie ekonomiczne nie musi iść zawsze w parze ze społecznym, gdyż wyłączenie z życia społecznego może dotyczyć w równym stopniu ludzi zamożnych. Pojawiła się w wielkich miastach w ostatnich latach klasa osób zarabiających lub mogąca zapożyczyć się na życie na wysokim poziomie, które jest równie odseparowana od problemów społeczeństwa i państwa, jak wykluczeni gospodarczo. To zjawisko oczywiście również należy ocenić negatywnie.
Dzisiaj w Polsce tzw. współczynnik Giniego, mówiący o nierówności dochodowej, jest jednym z najwyższych poziomów w Europie. A to przecież pomimo dziedzictwa jednak dosyć egalitarnej Polski Ludowej. Przy czym polityce państwa nie może chodzić jednak tylko o zwykły wzrost ogólnej zamożności Polaków, przy utrzymaniu dysproporcji. Jak wspomnieliśmy wyżej, ekonomia często implikuje zmiany społeczne. Państwa dobrobytu, utrzymujące niski wskaźnik niepokojów społecznych na tle dochodowym, charakteryzują się raczej niskim poziomem rozwarstwienia, niwelowanym progresywnymi podatkami i dużym udziałem redystrybucji dóbr.
III RP to również kraj nie malejącego wcale wraz z rozwojem sieci dróg krajowych, rozwarstwienia terytorialnego. Gdzie ludzie na studia wyjeżdżają z małych i średniej wielkości miast, aby po zakończonej edukacji do nich już nie wracać, nierzadko wybierając emigrację niż pozostanie w mieście uniwersyteckim. III RP to kraj zwijającej się infrastruktury społecznej w małych miejscowościach, gdzie aqua park i orlik mają zastąpić dom kultury i partycypację społeczną mieszkańców, gdzie młodzież nie chce pozostawać i wychowywać dzieci. Ponadto, subarbizacja Polski w wielkich miastach przywitała wyprowadzającą się pod miasto klasę średnią równie dużym deficytem infrastruktury technicznej i społecznej w tychże „urbanizowanych” wsiach. Samorządów częstokroć nie stać na placówki oświaty i wychowania oraz szybki transport publiczny do centrów miast, co pogłębia wyobcowania i izolację społeczną. Nie sposób przecież mówić i myśleć o państwie narodowym z tak dużą dysproporcją w rozwoju wewnętrznym.
Wykluczenie społeczne w Polsce ma obecnie wymiar emigracji zarobkowej na niespotykaną skalę. Jak to zazwyczaj bywa w historii, bez względu na posiadane kompetencje zawodowe i wykształcenie, najczęściej wyjeżdżają jednostki najbardziej aktywne. Co gorsza, od niedawna zauważamy, iż gwałtownie maleje transfer środków pieniężnych przesyłanych przez polską emigrację zarobkową do kraju. Związane jest to zapewne z „zapuszczaniem korzeni” przez emigrantów w kraju docelowym, traktowanie go jako kraju docelowego zamieszkania. Wyedukowani w Polsce, w ramach darmowej edukacji, emigranci pogłębiają tym samym deficyt demograficzny w naszym kraju. Tracimy tym samym bezpowrotnie rodaków, jak za najgorszych czasów zaborów i okupacji.
Władza kulturowa neoliberałów
Po trzecie zaś, pomimo kryzysu roku 2008 r., załamania się koncepcji „reaganomiki” (tudzież thatcheryzmu) utrzymuje się w Polsce wyraźna dominację narracji neoliberalnej, zarówno w mediach, biznesie, w świecie nauki i … polityki.
W polskojęzycznych mediach ciężko znaleźć w głównym nurcie głosy inne niż neoliberalne. Przy okazji niedawno mijającej 25 rocznicy uchwalenia szeregu ustaw zwanych reformą Balcerowicza, jeden z dzienników zamieścił symptomatyczny tytuł „Plan, o którym już można rozmawiać”, ukazując w doskonały sposób skalę jednomyślności ekonomicznej głównego nurtu mediów w Polsce.
Program neoliberalny dominuje, co można zrozumieć, w otoczeniu wielkiego biznesu (np. finansowego), opartego na obcych kapitale, szczególnie wśród lansowanych usilnie
w mediach ekspertów zatrudnionych przez międzynarodowe koncerny finansowe.
Nie jest to zresztą jednie polskie zjawisko. W USA wielki kapitał kupił sobie najpierw media, potem lobbystów, później dużo bardziej wpływowe niż u nas think-tanki, by na koniec zawładnąć całą amerykańską polityką na tyle, że reformy neoliberalne Reagana w wielu aspektach uskrajniał demokrata Clinton i oczywiście republikanin Bush junior.
Choć tu trzeba dostrzec jeden charakterystyczny wyjątek. Gdy związani z branżami finansowymi, np. wielkimi bankami tzw. „niezależni eksperci” (najczęściej na etatach w wielkich instytucjach finansowych i bankach) wypowiadają się zgodnie z linią mainstreamu, choćby na temat liberalizacji rynków, niezbędności prywatyzacji, to już odnoszący sukcesy polscy przedsiębiorcy, szczególnie eksportujący, często z dużą dozą krytycyzmu patrzą na neoliberalny ład. Dostrzegają, podnosząc to rzecz jasna również w swoim własnym interesie, np. uprzywilejowanie zachodniego kapitału w specjalnych strefach ekonomicznych czy w przetargach i zamówieniach publicznych, szczególnie tych wielkich (transport, czyli budowa dróg, zakup pociągów i autobusów elektrycznych i wiele innych).
Polscy, przedsiębiorcy, szczególnie produkujący na eksport, zdają sobie coraz bardziej sprawę z tego jak firmy zachodnie wykorzystują swoją pozycję dominującą, osiągniętą przez czas braku konkurencji ze strony spółek z Europy wschodniej. Zauważają również to, jak rządy państw zachodnich wspierają rodzime spółki w tej nierównej od początku walce o klienta i jak nieskuteczne i powolne mogą być unijne instytucje, tak często szafujące zaklęciami rzekomo wspólnego i wolnego rynku. Przykłady firmy „Fakro”, której skarga na konkurencję 2,5 roku czekała na rozpatrzenie w Komisji Europejskiej albo polskich spedytorów wykańczanych przez państwo niemieckie minimalnymi stawkami za pracę, wykonywaną w Niemczech, to tylko dwa przykłady z ostatniego okresu.
W naukach ekonomicznych na polskich uniwersytetach, mocno zapóźnionych i często dosyć odtwórczych w stosunku do zachodu, również ciężko znaleźć kreatywnych i nieliberalnych ekonomistów, a wychodzący z murów uczelni ekonomicznych absolwenci często nie wierzą w świat inny niż opisanych przez A. Smitha i D. Ricardo kilka wieków temu.
Co więcej, również w niepowiązanych ze sferą gospodarczą naukach humanistycznych i społecznych można dostrzec przechył w kierunku „ekonomocentryczności”. System grantów, komercjalizacja wszelkiej nauki i rzeczywistej odpłatności za edukację sprzyja takiemu podejściu.
I na koniec, bo to jest raczej tylko efektem dominacji w trzech wcześniejszych sferach, neoliberalizm dominuje niemal niepodzielnie w polityce. Z jednej strony przejawia się on niekiedy bezpośrednim sukcesem wyborczym haseł neoliberalnych (PO w 2001 i 2007 r., niedawny sukces Korwin-Mikkego i wcześniejszy „przyjaznego państwa” Palikota), ale nade wszystko tym, iż na drugi dzień po zwycięstwach wyborczych pod hasłami nieliberalnymi, ci z polityków, operującymi socjalnymi hasłami, przechodzą na pozycje zwyciężonych. Przykłady SLD po 2001 r., czy PiS realizującymi po 2005 r. zamiast budowy „Polski solidarnej” program de facto pokonanej PO, obniżając podatki i składkę rentową, mając dobrą sytuację gospodarczą w Polsce i mogąc pokusić się o ambitny program polityki społecznej, z którego zrealizowano jedynie becikowe, nie są odosobnione. Niestety, można się spodziewać, iż pomimo większego niż wcześniej odwrotu po 2008 r. od epatowania liberalnymi schematami, kolejne wybory znów potwierdzą tę prawidłowość.
Alternatywna narodowa
Jak zatem wyjść z impasu liberalnych miazmatów i zacząć przynajmniej próbować nieciekawy stan polskiej rzeczywistości?
Przede wszystkim Polska potrzebuje
samodzielności politycznej.
Ona natomiast jest tylko pochodną mentalnego wyzwolenia się z narzucanych nam od lat z zewnątrz reform pod dyktando zagranicznych central politycznych i finansowych. Jaskrawe przykłady Grecji, gdzie trojka (Komisja Europejska, Europejski Bank Centralny i Międzynarodowy Fundusz Walutowy mają kluczowy głos nie tylko w sprawach gospodarczych, ale i politycznych wyborach ludzi (choćby nacisk w niedawnych wyborach prezydenckich, ale już na szczęście nieudany w wborach parlamentarnych ) i nieudanego częściowo, póki co wpływu na Węgry, pokazują jak potężny to przeciwnik.
Dlatego też sprawą absolutnie z najwyższym priorytetem jest m. in. utrzymanie złotówki.
W strefie euro wspólna waluta służy głównie wielkim i bogatym. Kryzys w małych krajach strefy euro, jak Słowacja czy Słowenia był większy. Narodowa waluta to samodzielna polityka monetarna i warunek koniczny realizowania naszych interesów gospodarczych.
Po drugie trzeba przywrócić w Polsce
wieloletnie planowanie strategiczne.
Od wielu lat brakuje u nas myślenia długofalowego. Nawet pracujący w sektorze prywatnym wszyscy rozsądni ludzie zdają sobie z tego sprawę, jak ważne jest długofalowe planowanie w biznesie. A co dopiero, jeśli mówimy o tak wielkim organizmie gospodarczym jakim jest blisko 40-milionowe państwo.
Obecnie, nie ma nie tylko całościowych programów dla Polski za lat 5, 10 czy 15, choćby w określonych branżach. Najbliższy temu, stworzony naprędce w kontekście wydarzeń na Ukrainie, program energetyczny również poddany został przez znawców tematu dużej i najczęściej w pełni uzasadnionej krytyce.
Niezrealizowanym marzeniem pozostaje zbudowanie zrębów takich efektów państwowego planowania, jakimi w czasach II RP stworzył Centralny Okręg Przemysłowy i port i miasto Gdynia. Do ich wykreowania potrzeba jednak skoordynowanych i suwerennych oraz długoletnich działań instytucji państwa. Aby mogły powstać polskie czempiony potrzeba wysiłku przez całe pokolenie, jak choćby w Republice Federalnej Niemiec po II wojnie światowej czy Korei Południowej nieco później.
Państwo owszem bywa nadmiernie aktywne w wielu sferach, ale w części jest dziwnie nieobecne. W odniesieniu do prerogatyw gospodarczych państwa mówi się o istnieniu tzw. branż strategicznych. Przy czym mało kto zadaje sobie szczegółowe pytania o to, które sektory do tych strategicznych przynależą. Prywatyzacja w ręce obce, ale przez sprzedaż firmom zagranicznych z państwowymi udziałami, niech będzie absurdem najlepiej pokazującym bezsensowność dogmatu mówiącego, że wszystko lepsze niż własność państwowa.
Część z branż zresztą liberalizujemy pod naciskiem UE, często bez uzasadnienia ekonomicznego dla państwa i obywateli, jak choćby wspomniany wyżej sektor energetyczny.
Edukacja specjalistyczna
Brak całościowego spojrzenia i długoletniego planowania odbija się też miernymi wynikami
sektora badawczo-rozwojowego. Opiewani często przez wszystkie partie mali i średni przedsiębiorcy raczej go niestety nie tworzą, choć mogą być beneficjentami jego rozwoju. Do jego odbudowy potrzeba raczej skoordynowanych działań państwa, połączenia potencjału polskich uczelni i przemysłu. I tu też, wracając do początku naszej opowieści, zaważyły błędy systemowe, poczynione w okresie tzw. transformacji. Podczas gdy w czasie prywatyzacji (nie mniej drastycznej i bezcelowej) np. na Węgrzech, w zamian za kupno przedsiębiorstwa wymagano od inwestora, by przeniósł ze swojego kraju na Węgry część centrum badawczo-rozwojowego, w Polsce tego warunku nie było.
Odbudowa polskiego potencjały to wreszcie ulgi inwestycyjne dla przedsiębiorców, dość powszechne w krajach rozwijających się. To dostęp do terenów pod inwestycje, a ostatecznie też wsparcie dla eksportu wytworzonych dóbr wysokiej jakości.
I na koniec, jakby to niepopularnie nie zabrzmiało dla Polaków wychowanych w kulcie i kompleksie wobec zachodu, strategicznym polskim problemem staje się drenaż umysłów. Polska w UE ma jeden z najgorszych wskaźników, jeśli chodzi o wyjazdy specjalistów. Remedium na to mogłoby być rozwijanie szkolnictwo zawodowego, pod kątem odbudowywanego polskiego przemysłu (o nim za chwilę) i wprowadzenie obowiązkowej odpłatności za edukację nakładaną na wyjeżdżających absolwentów, będącą wyrównaniem kosztów poniesionych przez społeczeństwo i państwo. Choć i to nie zastąpiłoby w pełni strat spowodowanych emigracją, o czym już wcześniej wspominaliśmy.
Reindustrializacja
Jak dobitnie i boleśnie pokazał kryzys, szczególnie w niektórych krajach rewolucja informatyczna i komunikacyjna oraz oparcie gospodarki na usługach, nie zmniejszyło znaczenia wysokowartościowych i pewnych miejsc pracy w przemyśle. Skutki deindustrializacji części Europy przyjmowanej niegdyś jako naturalne zjawisko odczuwają jej mieszkańcy dosyć drastycznie w postaci chociażby bezrobocia. Kraje, które nie zlikwidowały przemysłu lub też uczyniły to w niewielkim stopniu, w większości przypadków najlepiej poradziły sobie z kryzysem i zapewne z jakimkolwiek przyszłym, nieuchronnym załamaniem rynku również sobie poradzą.
Solidne miejsca pracy w przemyśle to kolejne niewiele mniej stabilne w usługach okołoprzemysłowych, logistyce, badaniach. To stabilne płace i.. wydatki, generując popyt napędzający kolejne miejsca pracy. Świat usług nie generuje tak łatwo i tak prosto wartości dodanej, którą stwarza przemysł.
Dlatego też w wielu krajach podjęto działania na rzecz reindustrializacji. Komisja Europejska zwiększenie udziału przemysłu w gospodarce uznaje za jeden z ważniejszych w wieloletnich strategiach, a w silną bazę przemysłową uznaje za konieczną dla dobrobytu i sukcesu gospodarczego Europy (vide: polityka przedsiębiorczości z 2012 r.). Choć warto przy tym przypominać, iż niejedną gałąź przemysłu (np. polskie stocznie) wykończyły nie tylko subwencje (sic!) dla stoczni w Korei Południowej, ale również dogmatyczna, a czasem uwarunkowana politycznie, niechęć Komisji Europejskiej do udzielania przez państwo pomocy publicznej.
Aktywna polityka przemysłowa jest szczególnie istotna dla samych obywateli, gdyż tworzy stabilne miejsca pracy, wpływa na innowacyjność gospodarki i jest naturalną podstawą eksportu. W Europie przemysł to odpowiednio po około 80 proc. eksportu i udziału w inwestycjach w nowe technologie. Jest też nieocenionym wsparciem dla bazy naukowo-badawczej. Do tego zaś potrzebne jest wsparcie państwa, choćby w obszarze energetyki, surowców, zwiększenia dostępności kredytów i eksportu dla takich branż jak meblarska, zbrojeniowa (która dopiero niedawno pod impulsem zewnętrznym – wojny ukraińsko-rosyjskiej zaczęła się integrować), wydobywcza, węglowa, rolno-spożywcza, przetwórcza, farmaceutyczna czy chemiczna (choć o przemyśle koniecznie należy myśleć całościowo) jest istotnym elementem rozwoju polski i tworzenia miejsc pracy oraz źródłem osiągania nadwyżki handlowej. Polska docelowo powinna importować surowce, a eksportować wysoce przetworzone, zaawansowane lub gotowe (i opatentowane) produkty.
W najbliższej dekadzie Polska wzorem krajów wysokorozwiniętych i rozwijających się musi wejść na drogę reindustrializacji gospodarki, co mogłoby skorygować nieodwracalne błędy polityki III RP w tej dziedzinie. Bez tego zapewnienie równowagi w rozwoju oraz osłony przed nieuchronnymi kryzysami nie jest w ogóle możliwe. Wymaga to oczywiście pierwotnego zainicjowania przez państwo programu nowoczesnej reindustrializacji. Choćby poprzez np. stworzenie funduszu celowego na rozwój finansowanego z zysków tych przedsiębiorstw, które zostały jeszcze w polskich (państwowych) rękach.
Patriotyzm ekonomiczny, czyli konsumencki i gospodarczy
Narodowa alternatywa gospodarcza musi również zakładać promowania w społeczeństwie i wspieranie prawne patriotyzmu konsumenckiego. Stare hasło ruchu narodowego „swój do swego po swoje” jest dzisiaj jeszcze bardziej aktualne. To zresztą postawa przyświecająca ludziom niemal na całym świecie, wybierającym chętniej i częściej rodzime marki, wiedząc o tym, iż tak wydane pieniądze pozostają na ich lokalnym rynku, w postaci m. in. miejsc pracy. Dla Niemca, Francuza czy Japończyka wybór obcej marki jest rzadkością. Oczywiście, w Polsce jest to o tyle trudniejsze , że wyzbyliśmy się wielu naszych marek, polski handel zanika, a nieliczne polskie firmy nie podkreślają zanadto swojego pochodzenia. Choć minęły już chyba czasy, kiedy polskie firmy celowo nadawały swoim nazwom obcobrzmiące końcówki, by przyciągnąć klientelę, to nadal badania pokazują, iż zaledwie
13 proc. polskich firm wykorzystuje polskość produktów w swoich działaniach marketingowych. Polskie pochodzenie produktu oznacza na opakowaniu tylko około
1/3 producentów.
Bierze to swój początek oczywiście z przyczyn społecznych. Jeżeli nie wykształcimy w społeczeństwie postaw skłaniających do patriotyzmu gospodarczego w konsumpcji, firmom nie będzie opłacało się reklamować własnych wyrobów jako rodzimej produkcji. I z drugiej strony, bez społecznego i instytucjonalnego wsparcia pozaekonomicznego dla polskich producentów, niewiele osób o nich usłyszy.
Nawet jeśli nie kupujemy w polskich sklepach, których niewiele zostało, to wybierając produkty polskich producentów sprawiamy, że nasze pieniądze zostają w Polsce i wspierają rozwój rodzimych firm, a nie zagranicznych koncernów. Bardzo często mamy nadal mamy na rynku np. żywności polskie substytuty produktów zagranicznych, nie gorszej jakości, dla których jedyną barierą jest niewielka reklama. Pozostało też całkiem sporo branż, w których rodzime produkty nadal są naszym towarem eksportowym, choćby właśnie żywność czy meble.
Patriotyzm konsumencki buduje ekonomiczną podmiotowość kraju. Dzięki decyzjom konsumentów powstaje znacząca siła, firmy rosną i przywiązują się bardziej do lokalnego rynku, a poprzez wsparcie udzielane przez konsumentów zachęcane są również do czystej i społecznie uczciwej działalności, poprzez system lokalnej społecznej kontroli uczciwości reklamy i zgodności towaru z ofertą.
Ochrona pracy i ubezpieczenia społecznego
Na pytanie czy podatki są w Polsce wysokie, najczęstsza odpowiedź brzmi, iż nie tylko najwyższe na świecie, to jeszcze niepotrzebne, złe, a na pewno niemoralne. Jeszcze ostrzejsze sądy da się usłyszeć, gdy pada pytanie o ZUS i system ubezpieczenia społecznego w ogólności. Niepotrzebne, złowrogi nie tylko dla przedsiębiorców, ale i pracowników jest więc zarówno system podatkowy i ubezpieczeń społecznych. Skąd tak radykalne nastawienie w społeczeństwie?
Zacznijmy od podatków. Przede wszystkim, system podatkowy podlega aksjologii jak każda inna dziedzina prawa. Może wspierać rodzinę, przez ulgi prorodzinne, niski podatek od spadków i darowizn, albo najbiedniejszych, np. poprzez niski próg podatkowy dla nich, ale np. niewielki VAT na artykuły pierwszej potrzeby lub też możliwość odliczania VAT przez ostatecznego konsumenta. Przypomnijmy też tę może już nie tak powszechnie znaną, a oczywistą prawdę, iż fiskalizm narodził się wraz z państwem narodowym, nieimperialnym, które nie mogło dla swego istnienia eksploatować podbijanych prowincji i ludów. Nowoczesne państwo, aby móc funkcjonować i zapewnić jego wewnętrzną spoistość, zaczęło masowo i powszechnie (co przecież od zawsze i tak robiło) ściągać daniny publiczne. Współcześnie modne liberalne przekonania na temat moralnej wyższości niepłacenia podatków, jeśli nawet nie wynikają li tylko ze zwykłego egoizmu i chciwości, to są objawem powszechnego zaniku instynktu państwowego i zwyczajnie wspólnotowego. Nawet jeśli idą w ślad za tym przewrotne uwagi w stylu „a na co idą moje podatki?”.
Wbrew pozorom podatki w Polsce nie są wysokie na tle reszty świata i a ich wysokość nie powinna krępować działań gospodarczych. Przecież to raczej otoczenie konkurencyjne i podaż na danego rodzaju usługi czy wyroby determinuje chęć lub niechęć biznesu do inwestowania. Na podatki i składki ubezpieczenia owszem trzeba również zarobić, ale tylko przy dobrej koniunkturze będzie przynajmniej taka możliwość.
Z pewnością jednak w interesie nas wszystkich – zarówno obywateli, jak i państwa jest bardziej przejrzysty i prostszy system podatkowo-ubezpieczeniowy. Do rozważenia również pozostaje włączenie składek z ubezpieczeń społecznych do należności podatkowych, tudzież w celu wzmocnienia polityki pronatalistycznej zwiększenie udziału (choćby częściowo) składki ubezpieczenia emerytalnego, odkładanej przez rodziców na konta ich dzieci i dalszej rodziny. Bowiem same zobowiązania podatkowe powinny być rzeczywiście prostsze, i to właśnie poziom skomplikowana systemu zabiera czas i pieniądze przedsiębiorcom.
Taki system ujednolicenia ściągania składek i podatków mógłby być elementem likwidacji plagi dzisiejszych czasów, czyli obchodzenia prawa pracy zawieraniem umów cywilnoprawnych.
Sam system podatku dochodowego powinien być progresywny, jeśli chodzi o podatki dochodowe, mieć co najmniej 3 lub 4 progi, o dużej rozpiętości procentowej i dochodowej, z niższymi niż obecnie podatkami dla najuboższych i wprowadzeniem wyższego podatku dla najbogatszych.
Przejdźmy jeszcze do systemu ubezpieczeń społecznych. Rzekomo likwidowane, choć nie do końca i nie bez protestów, Otwarte Fundusze Emerytalne, wprowadzone w Polsce w 1999 roku, a zaplanowane wspólnie przez postkomunistyczną lewicą i liberalną prawicę, były bowiem kolejnym przejawem neokolonialnej agresji na nasz kraj. Pod naciskiem międzynarodowych instytucji finansowych przygotowano Polsce system spotykany co najwyżej w trzecim świecie, a zupełnie nieobecny w krajach rozwiniętych. Tylko trzy kraje zamożne - Norwegia, Australia i Szwecja mają filar kapitałowy i to zarządzany przez państwo. Natomiast u nas wprowadzono prywatyzację emerytur, przenosząc ryzyko ze świetnie opłacanych menadżerów na mało uświadomionych i ogłupionych reklamami „pogodnej jesieni życia” przyszłych emerytów. Doskonale opłacani i generujący wysokie koszty utrzymania funduszy, menadżerowie inwestowali głównie w obligacje państwowe, emitowane przez państwo zadłużające się po to, aby m. in. opłacić emerytury z uwagi na wyciągnięcie części składki emerytalnej z budżetu. Prawda, że genialne?
A wszystko to w otoczeniu tworzonego od podstaw nadzoru nad rynkiem ubezpieczeniowym i finansowym. Deregulacja systemu finansowego nawet w USA Reagana nie nastąpiła w takim wymiarze. Chile pod rządami szkoły chicagowskiej nadzorowało rynek ubezpieczeń bardzo restrykcyjnie. U nas natomiast najpierw wpuszczono obcy kapitał, a później zaczęto niemal pod podstaw kreować regulacje dla ram jego działania.
Jeśli dodamy do tego otoczenie propagandowe stworzone m. in. przez Bank Światowy mówiące o rychłym bankructwie ZUS (w 1994 roku, a więc ponad 20 lat temu!) będziemy mieli jak w soczewce obraz ekspansji neokolonialnej i presji prywatyzacyjnej na Polskę.
Gdy tymczasem, kraje rozwinięte, z równie szybko starzejącym się społeczeństwie przy systemie repartycyjnym pozostały.
Jedynym panaceum na załamanie systemu ubezpieczeń społecznych jest wyrwanie się
z niewoli ryzykownych recept instytucji ponadnarodowych i biznesu finansowego, odbudowanie solidarnego społeczeństwa oraz prorodzinna polityka społeczna, likwidująca z czasem niż demograficzny, przy jednoczesnym powstrzymaniu masowej emigracji Polaków.
I tym sposobem wróciliśmy do punktu wyjścia w rozważaniach na temat głównych bolączek społeczno-gospodarczych współczesnej Polski.
…….
Nie sposób w krótkim tekście opisać wszystkich zagadnień składających się na życie gospodarcze narodu, przy tym ważnym zastrzeżeniu, o którym przypominamy, iż świat gospodarki, problemy społeczne, kulturowe i – na koniec – polityczne, to nierozerwalna jedność. Każda z poruszanych wyżej kwestii wymaga pogłębionych studiów i analiz. Z pewnością jednak ambitne zmierzenie się z powyższymi problemami zaprowadzi nas dalej niż ciągłe wykrzykiwanie przez narodowców prawicowo-liberalnych haseł bądź też przerzucanie się cytatami, choć najbardziej słusznymi, z mniej lub bardzie odległej przeszłości.
Konrad Bonisławski