Kalifat Islamski wygrywa obecnie dziejową walkę z Zachodem. W ciągu ostatnich zaledwie dwóch lat Kalifat dał o sobie znać bardzo brutalnie nie tylko w Tunezji, Egipcie, Kuwejcie, Jemenie, Libii, ale także w państwach określających się cywilizacją Zachodu: Francji, Belgii, Australii. Zdobywa on dynamicznie wpływy w Afganistanie zwalczając Talibów, rośnie w siłę w Somalii, Strefie Gazy, gdzie ściera się z działaczami Hamasu. Jeszcze kilka lat temu wielu myślało, że szczytem dla wojującego radykalnego islamu była Al-Kaida organizująca zamachy w USA i tocząca partyzanckie walki z wojskami NATO.
W ostatnim czasie radykałowie islamscy byli w stanie się tak przeorganizować, że zdołali stworzyć własne państwo będące rajem i utopią dla wszystkich radykałów islamskich, a także zagrozić Zachodowi, który de facto dokonując inwazji na Irak i obalając Saddama Husajna, bombardując wojska zielonej Libii Kadafiego, czy wspierając czynnie opozycję syryjską doprowadził do takiej sytuacji jaką obecnie obserwujemy. Cytując syryjskiego prezydenta Bashara al-Asada: „Zachód walczy z potworem, którego sam stworzył”. Trudno się z tym nie zgodzić patrząc na zdestabilizowane właśnie przez destrukcyjną działalność Zachodu regiony Bliskiego Wschodu i Afryki. Ten radykalny fanatyzm religijny obcej kultury, oraz wbrew pozorom silny duchowo i kulturowo umiarkowany islam przenikają do laickiej Europy, która jak wspominałem we wcześniejszym artykule wyrzekła się tożsamości, dziedzictwa i głębokiej duchowości na rzecz tolerancji, neoliberalizmu i pustki duchowej, która biorąc pod uwagę powyższe nie pozostanie pustką wiecznie.
Sama wiara katolicka w Europie jest marginalizowana, tradycjonalistom zamykane są usta, a następnie są piętnowani przez liberałów, czy lewicę jako „talibowie” (ciekawym jest, że w tym przypadku lewica potrafi używać pojęcia jakiejś nacji w znaczeniu tylko negatywnym, a w przypadku innych doskonale znanych staje brutalnie wręcz w obronie). Duchowość chrześcijańska wśród Europejczyków ma się coraz gorzej, a wśród muzułmanów, zwłaszcza tych radykalnych wręcz przeciwnie. Można się śmiało pokusić o stwierdzenie, że już w tej chwili nie tylko bojownik Kalifatu duchowo stoi wyżej, niż przeciętny Europejczyk nasiąknięty materialistycznym bezideowym systemem, ale również większość muzułmanów.
Amerykański generał major Micheal K. Nagata dowódca operacji specjalnych Amerykańskiego Centrum Dowodzenia stwierdził: „Nie rozumiemy tego ruchu (Państwa Islamskiego) i dopóki go nie zrozumiemy, nie pokonamy go.” Na temat ideologii Kalifatu rzekł: „Nie pokonaliśmy ich idei. Nawet jej nie rozumiemy.” Faktem jest, że inwazja na Irak i nieudolna okupacja tego państwa były podstawą do powstania Kalifatu. Faworyzowanie Szyitów, wraz z całkowitym odrzuceniem wszelkiej współpracy z działaczami obalonej partii Baas, którzy mogli by utrzymać stabilizację w kraju doprowadziły do powstania irackiej Al Kaidy pod dowództwem az-Zarkawiego, która po jego śmierci w wyniku bombardowania już w 2006 ogłosiła powstanie Kalifatu. Był to jednak Kalifat istniejący tylko na papierze. Dopiero Arabska Wiosna, która dotarła do Syrii miała zmienić ten stan rzeczy.
W czasie ciągnących się walk z siłami Bashara al-Asada opozycja ogłosiła międzynarodowy dżihad, który okazał się śmiertelnym błędem. Z całego świata poczęli się zbierać radykałowie, którzy często do tej pory walczyli z amerykańskimi siłami pozostającymi w Afganistanie. Te osoby szybko stały się problemem dla bardziej liberalnych opozycjonistów, a z czasem okazali się wręcz śmiertelnym wrogiem. Wtedy to właśnie jako Kalifat Islamski Iraku i Lewantu (ISIL) zaczął zyskiwać popularność i odnosić sukcesy zdobywając koniec końców ogromną przestrzeń na terenie Iraku i Syrii. Ogłaszając Kalifat Islamski pod wodzą Abu Bakra al-Baghdadiego sunnickiego duchownego z Iraku bojownicy Kalifatu dali się poznać Zachodowi jako fanatyczni wojownicy o swoją sprawę i wiarę, bezkompromisowi i bezlitośni dla wrogów, a w praktyce dla tysięcy ludzi, których masowo mordowano za apostazję (np. sunnitów w armii syryjskiej), kolaborację, bycie niewiernymi (chrześcijanie, szyici), czy łamanie praw szariatu.
Właśnie Szariat jako według wojowników Kalifatu doskonały system sprawowania rządów nierozerwalnych z kanonem wiary należy wprowadzić na całym terenie, do którego roszczą sobie radykałowie prawa. Jest to przykład najczystszego wahhabizmu, idei zjednoczenia muzułmanów pod jednym sztandarem bez znaczenia na kolor skóry i narodowość. Patriotyzm, nacjonalizm, komunizm, kapitalizm są bezwzględnie odrzucane. Powrót do źródeł islamu: prostoty i surowości obyczajów. Jedyny dozwolony sport to ten, który uprawiał prorok Mahomet. Łucznictwo, pływactwo, jazda konna. Zakaz słuchania muzyki, prócz tzw. nasheedów jako jedynych prawdziwie islamskich dozwolonych utworów muzycznych. Nie zdobyliby oni jednak takiej popularności bez działalności społecznej, która co ciekawe wyróżniała radykalniejsze grupy walczące z wojskami rządu syryjskiego. Zarówno bojownicy Frontu Al-Nustra, jak i ISIL organizowali żywność i leki dla cywili, dopytując się o potrzeby ludności i organizując pomoc zdobyli serca wielu muzułmanów w strefie walk. Dodatkowo stworzenie państwa jakie miało spełniać zadanie utopii dla islamskich radykałów, które na dodatek jest państwem funkcjonującym, posiadającym własne struktury, gospodarkę, walutę, wydającym nawet w stanie wojny akty urodzenia.
Warto wspomnieć, że są także rzeczy, o których mówią liderzy Kalifatu, a są bliskie europejskim nacjonalistom. Głoszenie śmierci kapitalizmu i uwolnienie ducha od choroby konsumpcjonizmu przez radykałów, czy walka z syjonizmem i amerykańską pop-kulturą, a do tego militarystyczne wychowanie młodzieży. Kalifat charakteryzuje wyjątkowo profesjonalna propaganda. Wydawane są czasopisma wielojęzyczne, poradniki, klipy filmowe, z których jedne są promocją Kalifatu i idei dżihadu, a drugie brutalnymi egzekucjami pojedynczych osób lub całych grup. Kalifat swoich zbrodni nie boi się ujawniać w przeciwieństwie do rządów, czy organizacji odpowiedzialnych za ludobójstwa współcześnie, a wręcz się nimi szczyci jako wykonaniem słusznych wyroków na niewiernych. Prócz tych mordów jedną z rzeczy, które najbardziej szokuje europejczyków jest niszczenie starożytnego dziedzictwa Bliskiego Wschodu. Rygorystyczna wersja sunnizmu jaką jest wahhabizm absolutnie zabrania odwiedzania miejsc historycznych, religijnych (po za Mekką i Medyną), ponieważ kojarzy to z bałwochwalstwem. Propaganda Kalifatu jest także skierowana do białych Europejczyków z przesłaniem o nawrócenie lub groźbą śmierci w innym przypadku. Co ciekawe wielu takie radykalne podejście nie zraża. Tysiące muzułmanów z Europy, a łącznie wręcz dziesiątki tysięcy wstępują w szeregi Państwa Islamskiego. Jest tzw. III pokolenie dżihadu. Możliwości przez potencjalnymi radykałami po ustanowieniu Kalifatu otworzyły się szeroko. Nawiązanie kontaktu z dżihadystami i zorganizowanie podróży na miejsce walk z „niewiernymi” nigdy nie było łatwiejsze, niż dzisiaj. A główni ochotnicy z Europy są pokoleniem urodzonym już w krajach europejskich, często z rodzin umiarkowanych religijnie. Wracając do wyboru nawrócenia, bądź śmierci, też nie jest to do końca przedstawiane przez Kalifat w sposób jednoznaczny. Często wspomina się o kontraktach dla chrześcijan na terenie Kalifatu, gdzie płacąc dodatkowy podatek i posiadając ograniczone prawa w kwestii swojej wiary posiadaliby oni ochronę i nie byliby krzywdzeni.
Spójrzmy teraz na dzisiejszą Europę. Kościoły stoją puste, w niektórych miejscach Msze Św. odprawia się w najlepszym razie raz na miesiąc, gdy obok stoją meczety wypełnione po brzegi muzułmanami. Promowanie Islamu w Europie stoi na najwyższym poziomie nawet wyłączając radykałów, darmowe materiały promocyjne, teologiczne, czy profesjonalne nagrania promujące Islam, bądź byt muzułmanów w Europie. Warto zauważyć, że sporo innych religii uprawia taką silną propagandę np. buddyści, czy zielonoświątkowcy, ale już katolicy niestety nie. W Europie spadek wierzących i duchownych można zauważyć we wszystkich kościołach chrześcijańskich, jednak u muzułmanów tendencje są wzrostowe. I nie wynika to tylko z imigracji do Europy kolejnych osób z Bliskiego Wschodu i Afryki chociaż w tym należy doszukiwać się podstawy problemu.
Mnóstwo białych Europejczyków przechodzi z własnej woli na islam, czując pustkę duchową, widząc upadający katolicyzm na Zachodzie nie potrafiący sprostać wrogiemu demoliberalizmowi, szukając akceptacji wśród kolegów, sąsiadów. Na manifestacjach radykałów islamskich w Wielkiej Brytanii zaskakującą rzeczą mogą być liczni biali uczestnicy. Na dodatek muzułmanie dołączają do walki w obronie tradycyjnego modelu rodziny, przeciwko homoseksualistom organizując marsze, pikiety. Podobnie jak żydzi organizujący się w paramilitarnej milicji Shomrim w USA i krajach europejskich, muzułmanie zaczęli się organizować z ramach policji obyczajowej i próbować wdrażać w rożnych dzielnicach miast prawo szariatu. W praktyce oznacza to: zakaz prostytucji i pornografii, zakaz stosowania narkotyków, zakaz hazardu, zakaz spożywania alkoholu, zakaz koncertów i słuchania muzyki. Co ciekawe, pomijając to ostatnie, zapewne znalazłoby się wielu zwolenników podobnych zasad wśród nacjonalistów.
Muzułmanie nie wyrzekają się swojej kultury i tożsamości duchowej w przeciwieństwie do Europejczyków. Zauważył to prezes węgierskiego Jobbiku Gabor Vona: „Warunkiem przetrwania świata jest zachowanie tradycyjnej kultury. Istnieje tylko jedna kultura, która trzyma się swoich tradycji. Jest nią świat islamu. Ostatnim bastionem tradycyjnej kultury, tej, która umiejętnie łączy to co transcendentne i codzienne, jest islam. Jeśli islam upadnie, wtedy zaniknie prawie całe światło i nic nie powstrzyma już ciemności globalizmu, a historia prawdziwie dobiegnie końca.”
Czy my, chrześcijanie europejscy, w tym nacjonaliści, możemy coś zmienić? Obserwując z punktu widzenia osoby niewierzącej, bądź nie traktującej wiary katolickiej jako absolutu możemy dojść do wniosku, że katolicyzm przeminie jak kolejna z wielu religii, przynajmniej w Europie takie są tendencje i takie są doświadczenia historyczne ludzkości. Oczywiście, katolik takiego ciągu zdarzeń nie będzie sobie mógł wyobrazić i powinno go to zmusić do działania na rzecz obrony swojej cywilizacji i kultury. Jednak zarówno postawa większości katolików jak i Kościoła Katolickiego tego nie ułatwia. Od czasu II Soboru Watykańskiego następuje dramatyczne odejście od tradycji, w stronę liberalizmu tak ostro kiedyś przez Kościół przecież zwalczanego. Niemieccy hierarchowie kościelni w ostatnich miesiącach stworzyli wręcz antyrodzinne lobby idące ku liberalizacji podejścia Kościoła do tradycyjnej formy małżeństwa, a nawet do in vitro, czy aborcji. We Francji brak podstawowej ofiary dla Boga w postaci piątkowego postu, który został odwołany przez tamtejszy Kościół. W Polsce dozwolono przez hierarchów huczne imprezy w piątek, uważany za dzień śmierci Chrystusa na krzyżu. We Włoszech diecezja w elitarnej jednostce wojskowej zakazała liczącej 80 lat modlitwy, w której padają takie słowa: „Uczyń nas najsilniejszą bronią przeciwko tym, którzy zagrażają naszemu krajowi, fladze i tysiącletniej cywilizacji chrześcijańskiej.” Słowa te mogłyby bowiem obrazić imigrantów. Takich przypadków jest więcej.
Julius Evola też zwracał uwagę na problem odrzucania w Europie własnej tożsamości, w tym odchodzenia KK od swojej tradycji. Dla niego wzorem Kościoła, był ten z czasów krucjat. Gdy duchowość rycerzy idących na Świętą Wojnę była ogromna. Ówczesną walkę z islamem traktowano jaką transcendentną już założenia wygraną (gdyż katolicyzm może tylko i wyłącznie triumfować nad „niewiernymi”). Heroizm, ascetyzm i fanatyzm charakteryzował ówczesnych krzyżowców. W niczym nie ustępowali oni swym arabskim wrogom. Krucjatę uważano za pewien rodzaj czyśćca przed śmiercią, a sama śmierć miała być owiana wieczną chwałą. Pogardę dla śmierci pokazali między innymi rycerze w niewoli po słynnej bitwie pod Hittin w 1187 roku, gdy zaproponowano im ocalenie życia pod warunkiem wyparcia się Chrystusa. Nie tylko każdy z nich odmówił, a wręcz mieli rzekomo się przepychać w kierunku kata, bowiem każdy z nich chciał iść pierwszy na śmierć. Evola zauważył, że krzyżowcy i muzułmanie ścierający się na krucjatach posiadają pewne podobieństwa w etyce, zwyczajach, nawet symbolach i mimo różnicy, jak różne są ich wiary to przypisali świętej wojnie podobne, jeśli nie identyczne znaczenie sakralne.
Trzeba wspomnieć, że jeszcze wśród nacjonalistów polskich młodego pokolenia w latach 30. doszło wręcz do renesansu katolicyzmu, gdyż starzy endecy podchodzili do niego, czy samej wiary nawet z dystansem jak między innymi Dmowski podczas większej części życia. Nie dotyczy to tylko polskich nacjonalistów, w tamtym okresie Żelazna Gwardia Codreanu, Rex Leona Degrelle'a, czy Verdinaso Van Severena stawiały sobie Boga jako najwyższy cel. Wielu nacjonalistów dzisiaj w Europie nie jest wierzącymi chrześcijanami. Czy więc Europie jest możliwy taki renesans wiary?
Bojownicy Kalifatu w swojej propagandzie nazywają amerykańską armię „krzyżowcami”. Można dyskutować na temat roli wiary chrześcijańskiej w historii armii USA, jednak dziś porównanie żołnierza tak bezbożnej armii do uduchowionych rycerzy tamtych czasów może wydawać się śmieszne. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że w ramach programów równościowych na tle orientacji kazano żołnierzom tej armii nosić szpilki. A jak wygląda sama walka NATO i jego sojuszników z Kalifatem? Poza sporadycznymi operacjami specjalnymi, czy bombardowaniami jej nie ma. Za to siły powietrzne Turcji zabiły ponad 700 kurdyjskich bojowników, wśród których mogli być chrześcijańscy ochotnicy walczący z Kalifatem, Izrael dokonuje nalotów na siły wierne prezydentowi Syrii, sunnickie państwa w rejonie wspierają Kalifat po kryjomu, zaś rząd Iraku zamiast jednoczyć naród pogłębia podziały religijne.
W starożytnym Rzymie podczas męczeństwa chrześcijan, wielu dawało ogromne świadectwa wiary, które sprawiły następnie, że obywatele rzymscy mimo grożącej kary okrutnej śmierci przechodzili na chrześcijaństwo. W XXI wieku jesteśmy świadkami okrutnych prześladowań chrześcijan w Afryce, Bliskim i Dalekim Wschodzie. Jednak chrześcijanie wcale nie są bezbronni. W Afryce od dawna istnieją chrześcijańskie milicje ścierające się z muzułmanami. W Libanie działała chrześcijańska, nacjonalistyczna Falanga. Obecnie wobec zagrożenia chrześcijan przez Kalifat Islamski powstała milicja Dwekh Nawsha, która rekrutuje także w Europie. Do tego dochodzą kolejne formacje chrześcijańskie walczące pod sztandarami Syrii, bądź Iraku. Problem jest niestety bardzo małe wsparcie dla takich wojujących chrześcijan, którzy na pomoc Watykanu nie mogą liczyć, gdy nawet sam papież potrafi stwierdzić, iż nie można być chrześcijaninem i zakupić broń palną, ponieważ wiąże się to ze wspieraniem przemysłu broni. O jakiejkolwiek krucjacie nie wspominając.
Próżno liczyć w Kościele na wsparcie takich chrześcijan . Co innego możemy zaobserwować w przypadku wojny na Ukrainie, gdzie fundacja Otwarty Dialog profesjonalnie zbiera sprzęt od hełmów, kamizelek kuloodpornych do podstawowych produktów dla batalionów ochotniczych, czy identyczne fundacje w Rosji wspierające separatystów. Kościół, który powinien być wzorem wydaje się ignorować takie sytuacje, a także wprawia swoją obecną ścieżką w zakłopotanie katolików sprzeciwiających się liberalizmowi. Trzeba jednak pamiętać, że Kościół jest wspólnotą wszystkich wierzących w obrządek rzymski i każdy z należący do niego powinien mieć świadomość, że jego wpływ może być realny na kształt całego Kościoła. Dlatego właśnie nacjonaliści chrześcijańscy wydają się siłą, która może zacząć organizować tradycyjnych katolików.
Dziś Europa odcięła się od korzeni, tożsamości i swojego sacrum. Fanatykiem religijnym (oczywiście w negatywnym sensie) określa się dziś w mediach wręcz każdego pobożnego katolika. Piętnuje się wiarę jak zabobon, ciemnogród, coś na co nie ma miejsca w XXI wieku, równocześnie zaczyna się faworyzować w Europie wiary Europie obce kulturowo. Pustkę duchową po katolikach uzupełnia islam. Czy Kościół dziś będzie w stanie sprostać temu wyzwaniu? Czy jako Europejczycy zdecydujemy się znów walczyć? Wielu już to robi. Z zagrożeniem Kalifatu walczy wielu zachodnich ochotników. Greccy nacjonaliści walczyli z radykalnym islamem w Syrii jeszcze przed powstaniem Kalifatu. Potem dołączyło wielu weteranów z Iraku i Afganistanu z USA, Kanady, Wielkiej Brytanii, a ostatnio można było usłyszeć nawet o antyfaszystach z Europy. Czy europejscy nacjonaliści powinni także do nich dołączyć i walczyć z Państwem Islamskim, które zaczęło zagrażać Europie, oraz dać europejskim chrześcijanom prawdziwe świadectwo? Czy może powinni jednak pozostać i zmieniać Europę od wewnątrz zwalczając destrukcyjny demoliberalizm i wrogów, którzy nie przestają niszczyć cywilizacji łacińskiej? Który z tych wyborów może zmienić obecne tendencje? To pytanie pozostawię otwarte.
Witold Jan Dobrowolski