Wśród ideowych inspiracji nieodmiennie królują w szeregach grup narodowych formacje z lat 30. Wiele było w tych czasach ruchów żarliwie ideowych, do takich zaliczały się także niektóre kręgi polskiego ruchu narodowego, z RNR na czele. Punktem odniesienia dla wielu jest rumuński Legion Michała Archanioła. Często chcemy widzieć się w roli następców tych formacji, deklamujemy, że bliskie są nam ich założenia, ideały. Prawda jednak bywa surowa, typ psychiczny reprezentowany przez przeciętnego narodowca różni się dziś diametralnie od tego co prezentowali sobą nasi poprzednicy.
Czy zastanawialiście się kiedyś dlaczego wspomniany Legion Michała Archanioła był tym czym był? Dlaczego niektóre gniazda legionistów przetrwały kilkukrotną delegalizację i krwawe prześladowania ze strony kolejno demoliberalnych rządów, królewskiej dyktatury, konserwatywno-narodowych rządów gen. Antonescu, a na końcu komunistów? W 1939 król Karol II wydał rozporządzenie aby w każdej prefekturze zlikwidowano po 3 legionistów. W ciągu następnych miesięcy cała Rumunia spłynęła krwią. Na wsi wieszano ich na słupach telegraficznych, a szkołom nakazano ściąganie dzieci na miejsca ich egzekucji. Czy dzisiejszy ruch nacjonalistyczny przetrwałby represje o takiej skali? Pytanie retoryczne – z autopsji wiemy, że niemała część dzisiejszych narodowców boi się… spisania przez policję. W ogóle represje dotykające nas ze strony „policyjnego państwa” PO bardzo rzadko wykraczają poza mandat czy nocleg na dołku.
Odpowiedź na pytanie o fenomen Legionu jest złożona. Fundamentalny był tu z pewnością czynnik religijny. Wielu współczesnych nacjonalistów nabija się z oscylujących wokół tego zagadnienia czynników, co musi smucić. Jak by to liberalnie nie zabrzmiało, zostawmy na chwilę sprawę samej wiary, uznając że stosunek do Boga jest indywidualną sprawą każdego człowieka. Nie zmienia to jednak faktu potężnego oddziaływania społecznego religii na przestrzeni wieków, a w kraju takim jak Polska widać to również dziś. Naprawdę, deprawacja dotykająca poszczególne jednostki reprezentujące Kościół jest sprawą czwartorzędną w skali makro. Przykład pierwszy z brzegu. Gdyby nie szerokie wpływy Kościoła w społeczeństwie, to u progu transformacji ustrojowej zapewne nikomu nie przyszłoby do głowy zniesienie aborcji na żądanie i mielibyśmy takich „zabiegów” rocznie po 100 czy 200 tysięcy, tak jak to było w czasach nie sugerującej się przecież zdaniem księży Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Nie trzeba być wierzącym katolikiem, by ten czynnik doceniać i wspierać. Sama nauka Kościoła, należycie i dogłębnie poznana jest sojusznikiem nacjonalizmu, wiara wszędzie tam gdzie się z nacjonalizmem łączyła, nie tylko podnosiła go doktrynalnie – również wzmacniała go potężnie, bo cóż może tak wzmóc jakąś ideę jak metafizyczne, religijne uzasadnienie? Być może nie jest do osiągnięcia powrót do takiego stopnia przesiąknięcia chrześcijaństwem ideologii narodowej, jak to było widać wśród dawnych ugrupowań nacjonalistycznych, ciężko jednak nie widzieć tu drogowskazu obowiązującego również dziś.
Legion Michała Archanioła to jednak nie tylko mistyczna religijność. Istotą relacji między organizacją a członkami było formowanie woli. Czynnikiem podnoszącym legionistę było to, co dziś niektórzy z nas zwą aktywizmem. Tyle tylko, że był to aktywizm z prawdziwego zdarzenia. Każdy, kto interesował się kiedyś tym ruchem, musiał być pod wrażeniem skali pracy fizycznej jakiej podejmowali się legioniści. Dość wspomnieć, że ich główna siedziba, Zielony Dom w Bukareszcie, zbudowana była od fundamentów przez legionistów. Legion wdrażał ideę Narodowego Państwa Pracy czynem każdego ze swoich członków. Ich spartański tryb życia, wyrzeczenie zbędnych wygód wydają się w warunkach nowoczesności i konsumpcjonizmu niedoścignionym ideałem, kto jednak jak nie nacjonaliści powinien widzieć w nim swój wzór?
Praca fizyczna jest istotnym czynnikiem formacyjnym, kształtuje charakter. Praca uszlachetnia – nie jest to frazes. Przynosi satysfakcję, pozwala oderwać się od wszystkich bezwartościowych głupot, jakie przynosi nam współczesność. Wielu narodowcom nawykłym czy to do filozofowania na tematy, o których mają mizerne pojęcie czy to do marnotrawienia czasu przed komputerem, przydałaby się choć raz na jakiś czas praca na budowie czy też pomoc rolnikom przy żniwach, jak miała to w planach jedna z narodowych organizacji. Także pomoc nacjonalistów ludności cierpiącej w wyniku klęsk żywiołowych powinna być normą. Współcześnie szlak wskazali tu kilka lat temu Węgrzy z Magyar Garda, wspierający czynem powodzian. W akcję włączył się zresztą sam prezes Jobbiku Gabor Vona – bo przywódcy powinni dawać przykład aktywowi we wszystkich tego typu działaniach.
Podobnie rozwijającym narzędziem jest sport, co również doceniali przedwojenni nacjonaliści w wielu krajach. Jest tak nie tylko dlatego, że sport kształtuje nas fizycznie, że przynosi tężyznę fizyczną potrzebną w walce o nasze ideały, ale również dlatego że wzmacnia charakter. Normą w naszym ruchu powinno być to, że nacjonalista nie tylko słucha odpowiedniej muzyki, uczestniczy w narodowych manifestacjach i czyta narodowe publikacje, ale także to że coś trenuje, jest aktywny fizycznie. Na tym polu widać zresztą pozytywne zmiany w wielu środowiskach narodowych.
Na kształcenie dodatnich cech wpływać może także inny czynnik. Mowa o aktywnym poznawaniu naszej ojczyzny. Chodzi o wędrówki, rajdy szlakami naszych żołnierzy, pielgrzymki do historycznych ośrodków polskości (jak Marsz Piastowski), zdobywanie polskich gór. Poznawanie ojczyzny to budowanie z nią więzi autentycznej, takiej której nie zastąpi nawet lektura cennych książek. I tu odnajdziemy inspirację wśród przedwojennych nacjonalistów. Legendarną stała się więź żelaznogwardzistów z ziemią ojczystą, która od czasów Decebala przesiąkała krwią rumuńskich wojowników. Wzmagały te więzy ich wędrówki po górskich wioskach, połączone z szerzeniem religijno-nacjonalistycznego przesłania. Nieco wcześniej niemieckie Wandervogel były kuźnią kadr dla przyszłej rewolucji konserwatywnej. Również na polskim gruncie mamy się zresztą do czego się odwoływać.
Dziś jedną z najbardziej obiecujących inicjatyw jest w tej materii „Projekt Wypad”, autonomicznych nacjonalistów, wrażenie robią kolejne edycje „Instynktu Przetrwania”, choć podobne, nienazwane na ogół inicjatywy funkcjonują także wśród innych grup narodowych. Przyszłość nakłada na nas obowiązek umasowienia tej formy spędzania wolnego czasu w środowiskach nacjonalistycznych. Myśleć można o innych wariantach tego typu aktywności, o obozach survivalowych, o nacisku na paramilitaryzację ruchu. Naturalnie predestynowane do szerokiego rozpropagowania tej idei są te grupy, które już dziś starają się realizować na tym polu. Podobnie jak w każdej innej dziedzinie – nie powinno nam zależeć na tym, by ten rodzaj aktywnej, nacjonalistycznej „turystyki” był domeną nielicznej grupki zapaleńców, ale możliwie szerokich rzesz działaczy.
Formacja to nie tylko intelektualne samokształcenie, zdobywanie wiedzy. Obserwując zachowania niektórych narodowców ciężko nie dojść do wniosku, że formacją musi być dziś nie tylko czytanie endeckich archiwaliów sprzed niemal wieku, choć i je powinniśmy znać. Mowa nawet nie o uczestnictwie w dyskusjach i czytaniu rzeczy aktualnych. Formacja to dziś w co najmniej równej mierze kształtowanie charakteru, siły woli – kształtowanie dodatnich cech osobowości poprzez pokonywanie własnych słabości i ograniczeń. Podejmowanie się dobrowolnych wyrzeczeń, w myśl elitarystycznej filozofii Wincentego Lutosławskiego. Podnoszenie się do miana „wyższego typu człowieka”, jak by to określił Dmowski. „Udoskonalanie człowieka to cel każdego zdrowego systemu społecznego” pisał Julius Evola. Formacja musi iść po wyznaczonym w czasach antycznych szlaku rozwoju nie tylko intelektualnego, który zresztą w środowiskach narodowych szwankuje, ale również duchowego i fizycznego. Jeśli nacjonaliści mają kiedyś być elitą albo chociaż do tego miana realnie aspirować (i ma to wyglądać poważnie, a nie groteskowo, jak dziś), to niezbędnym jest podjęcie na nowo ideału doskonalenia swoich cnót. Ideału tak często wdrażanego w środowiskach narodowo-radykalnych zeszłego stulecia, najlepiej chyba zrealizowanego w karnych i fanatycznie ideowych szeregach Żelaznej Gwardii. „Ruch Legionowy ma charakter wielkiej szkoły duchowej. Celem naszym jest rozpłomienić niezachwianą wiarę, przekształcić, zrewolucjonizować duszę rumuńską” – wcielanie w życie nadużywanego, a przez to tracącego powagę, hasła narodowej rewolucji rozpocząć musimy od siebie samych. Bepistowskie hasło „umundurowania dusz” jest wciąż aktualne i nie ma nic wspólnego z antykwarycznym powielaniem ówczesnych elementów ubioru.
Jakub Siemiątkowski