Mit II wojny światowej jako wojny Dobra ze Złem

II wojna światowa nie tylko była największym konfliktem zbrojnym XX wieku przez wzgląd na liczbę zaangażowanych w nią państw całej kuli ziemskiej, wystawionych do działania sił zbrojnych, skali wydatków finansowych oraz zniszczeń wojennych i milionów zabitych ludzi. Była również wojną idei, które w wielu punktach były zbieżne ze sobą pomimo niektórych przeciwieństw. Po 1945 roku ukuło się za pośrednictwem komunistycznej propagandy na Zachodzie i niestety trwa do dziś przekonanie, że państwa Osi i ich sojusznicy byli siłami Zła, a Związek Sowiecki i alianci zachodni – Dobra, ponieważ narody mieszkające w tym sztucznym tworze pod skrzydłami batiuszki Stalina zjednoczyły się i na bramach Berlina zniszczyły „niemiecki faszyzm”. Takie postrzeganie wojny prowadzi też do sytuacji, w której wyolbrzymiano zbrodnie niemieckie, a sowieckie usiłowano relatywizować i usprawiedliwiać. Jeden ze skutków jest taki, że o ile we współczesnych Niemczech po denazyfikacji nie ma jakichkolwiek odwołań do ideologii hitleryzmu, o tyle kacykowie sprawujący władzę w Federacji Rosyjskiej nie odcinają się od spuścizny ZSRR, a nawet pielęgnują mit „wyzwolicieli Europy spod krwiożerczego niemieckiego faszyzmu”.

Dziś specjalnie na okazję tegorocznych, okrągłych obchodów 70. rocznicy zakończenia II wojny światowej w Europie (jednocześnie pamiętając między innymi o Żołnierzach Wyklętych, Leśnych Braciach czy partyzantach rumuńskich walczących na Wschodzie do lat 60. i 70. przeciwko sowieckiej okupacji) trzeba zdecydowanie odrzucić mit II wojny światowej jako wojny Czerwonego i Alianckiego Dobra nad Brunatnym Złem, ponieważ z perspektywy badań historycznych jest to wierutnym kłamstwem. Mowa tutaj będzie między innymi o zbrodniach alianckich, próbach usprawiedliwiania mordów sowieckich czy bombardowaniom Drezna i Hiroszimy, sprawach dotyczących kolaboracji z III Rzeszą i ZSRS.

Kolaboracja ze Stalinem – TAK, z Hitlerem – NIE!

To jest tak w polskiej, jak i zachodniej historiografii najbardziej rozpowszechniony mit, który ma na celu utrwalanie zdobyczy obecnego demoliberalnego systemu. Po co to wszystko badać, jak jest już po fakcie? Sowieci pokonali zły faszyzm i to nie podlega dyskusji! A że dokonywali jakichś zbrodni, to pewnie na to ofiary zasłużyły, Niemcy byli największymi zbrodniarzami. Dopiero później będzie trochę mowy o zbrodniach, które na żadną relatywizację nie zasługują. Każda natomiast próba merytorycznego uzasadnienia słuszności niektórych polityków i państw europejskich biorących udział w II wojnie światowej po stronie państw Osi przez historyków, politologów i badaczy z innych dziedzin powoduje totalną nagonkę i oskarżenia o „neonazizm”, „negowanie zbrodni niemieckich”, „faszyzm”, „antysemityzm”, „opluwanie pamięci o ofiarach wojny” etc. W Polsce analogiczne reakcje miały miejsce po wydaniu książek śp. profesora Pawła Wieczorkiewicza kilka lat temu, natomiast w obecnym światku historycznym najwięcej gromów spadło na cenionego przeze mnie historyka młodego pokolenia, Piotra Zychowicza, który w przeciągu 2 lat napisał książki Pakt Ribbentrop – Beck, Obłęd ‘44 i Opcję Niemiecką, w tychże publikacjach w oparciu o źródła archiwalne i dokumenty znaczących publicystów (m.in. Adolfa Bocheńskiego, Władysława Studnickiego czy Stanisława Cat – Mackiewicza), polityków czy dowódców wojskowych uderzył w pokutujące w polskiej historiografii mity oraz przedstawił alternatywną wizję historii i scenariusze, które miały szanse na realizację, ale nie zostały one zrealizowane przez szereg czynników zewnętrznych i wewnętrznych. Nagonka na Zychowicza doszła do tego stopnia, że od groma historyków oskarżało go o „manipulowanie faktami”, „opluwanie polskich bohaterów” oraz brzydziło się jego publicystycznym stylem pisania. Tu jednak nie czas i miejsce na pisanie recenzji jego książek, ponieważ na przykładzie polskim chciałem pokazać, jaka hipokryzja panuje w historiografii powojennej.

Z kolei Stalina i Związek Sowiecki już się tak mocno nie atakuje pomimo iż takie ataki byłyby pożądane w dobie trwającego konfliktu ukraińsko – rosyjskiego. Polityków, którzy podjęli kolaborację z Sowietami, przedstawia się jako kryształowych polityków, patriotów realizujących rację stanu swoich Ojczyzn oraz współarchitektów zwycięstwa wojennego. Tu natychmiast powinienem wskazać na podstawowy podział, obecnie popularny w zachodniej historiografii. Mowa mianowicie o dwóch podłożach kolaboracji – kolaboracji ideologicznej i pragmatycznej. Kolaboracja ideologiczna polegała na współpracy z okupantem w oparciu o te poglądy, które posiadały wspólny punkt zaczepienia – w przypadku III Rzeszy i jej sojuszników były to podejście do kwestii żydowskiej czy antykomunizm (m.in. Strzałokrzyżowcy, Żelazna Gwardia, chorwaccy ustasze, ruch rexistowski Leona Degrelle, Vidkun Quisling czy w przypadku Polski – Narodowa Organizacja Radykalna oraz „Miecz i Pług”), z kolei w wypadku ZSRS – ideologia komunistyczna, internacjonalizm oraz walka o wyzwolenie narodowe jako punkt do budowania bolszewizmu (na przykład Gwardia Ludowa, PPR). Natomiast kolaboracją pragmatyczną określa się działalność polityczną, która była obliczona nie na popieranie i przenoszenie ideologii swoich mocarstw na grunt ojczysty, tylko na zabezpieczenie bytu biologicznego swojego narodu i na jak największą minimalizację ofiar. Pragmatykami byli zatem marszałek Phillipe Petain, Miklos Horthy oraz dowódcy AK na Nowogródczyźnie (oni w zamian za zawieszenie broni z Niemcami otrzymywali broń i zaopatrzenie potrzebne do rozprawienia się z sowiecką partyzantką i żydowskimi bandami mordującymi Polaków w latach 1942 – 1944).

Nie potępia się zatem obecnie premiera Wielkiej Brytanii, Winstona Churchilla, który zawierając porozumienie ze Stalinem w celu pokonania III Rzeszy powiedział, że gotów jest podpisać pakt z diabłem, by pokonać szatana, nie potępia się polityków polskiego rządu na emigracji za podpisanie paktu Sikorski – Majski 30 lipca 1941 roku, nie potępia się dowódców Armii Krajowej za wystawienie na pewną śmierć kilkudziesięciu tysięcy żołnierzy w celu współpracy z Sowietami w ramach „akcji Burza” oraz nie mówi się o tym, iż Adolf Hitler był sojusznikiem Stalina w latach 1939 – 1941. Analogicznie spora część krajów europejskich nie jest stygmatyzowana za podjęty sojusz z hitlerowskimi Niemcami w czasie wojny – Chorwacja, Węgry, Rumunia, Bułgaria, Słowacja, Francja, Czechy, co więcej one teraz są państwami podmiotowymi na arenie europejskiej, a ich zaangażowanie po tej stronie jest uzasadniane. To z kolei nad Wisłą nie jest wystarczające do stwierdzenia, iż jakiekolwiek porozumienie z niemieckim diabłem dałoby więcej korzyści niż strat i stanowi wystarczający argument wobec typowo polskiego gdybania w stylu „A co by o nas pomyślał cały świat?”, „Podpisując pakt z Hitlerem skompromitowalibyśmy się na wieki i tak dalej, i tak dalej”.

Alianci jako obrońcy dziedzictwa kulturowego – Monte Cassino, Drezno, Tokio

To jest kolejny mit rozpowszechniony po zakończeniu II wojny światowej. Miał on ukazywać ludzkie oblicze żołnierzy sił sprzymierzonych przeciwko Hitlerowi oraz utrwalić stereotyp, iż zbrodni dopuszczali się jedynie Niemcy i ich sojusznicy. Natomiast przemilcza się to, jak alianci traktowali wszelkie zasoby dziedzictwa kulturowego oraz cywilów i jeńców. Tu będzie rzecz jasna mowa o aliantach zachodnich, o zbrodniach sowieckich będzie później.

Największą ze zbrodni dokonanych na zabytkach dziedzictwa kulturowego dokonanych przez aliantów zachodnich był dzień 15 lutego 1944 roku, kiedy 239 amerykańskich bombowców (w tym 144 ciężkie bombowce B-17, czyli słynne „latające fortece”) zrzuciło bomby na dotychczas nieobsadzone przez Niemców opactwo benedyktyńskie na wzgórzu Monte Cassino. Co bardziej paradoksalne, w bombardowaniu nie zginął ani jeden niemiecki żołnierz, ani jeden z mnichów, natomiast w świetle przeprowadzonych po wojnie badań szacuje się, iż na 1 do 2 tysięcy uchodźców przebywających w klasztorze mogło zginąć kilkaset ludzi (głównie kobiety i dzieci). Tu można przywołać kapitana Sidneya Waugha, który jak wielu wrogów Kościoła Katolickiego nie ukrywał radości ze zniszczenia klasztoru ojców chrześcijańskiej Europy i w swoim pamiętniku napisał: Nie przypominam sobie, żeby coś, co widziałem lub zrobiłem, tak mnie uszczęśliwiło jak widok tego zburzonego na wzgórzu opactwa... Z radością patrzyłem na ten symboliczny rozpad Kościoła i skostniałej tradycji. Konsekwencją zbombardowania klasztoru stało się obsadzenie jego ruin przez elitarne oddziały niemieckie i skupienie się Linii Gustawa w oparciu o ten najwęższy punkt, co przedłużyło walki o to wzgórze do końca maja 1944 roku (które kosztowały życie 923 polskich żołnierzy).

Paradoksalnie, zbombardowanie Monte Cassino nie spotkało się ze stanowczą reakcją Stolicy Apostolskiej. Pomimo iż Watykan wiedział o zniszczeniu klasztoru, to nie potępił tego działania. Tutaj z kolei u podstaw takiego postępowania leżała obawa o to, iż wojska alianckie zbombardują Rzym obsadzony przez Niemców, znana była opinia, że alianci dokonywali bombardowań w każdym miejscu, w których podejrzewano, że znajdują się wojska niemieckie. Należy o tym pamiętać, gdy mówi się o innych przykładach dewastacji zabytków kultury i świątyń w Italii przez aliantów, między innymi o nalocie aliantów na papieską rezydencję w Castel Gandolfo, gdzie zginęło 17 zakonnic.

Innym znakomitym przykładem zbrodniczej polityki aliantów wobec kultury było bombardowanie niemieckich miast w latach 1944 – 1945. Symbolem stało się Drezno, które padło ofiarą nalotów alianckich 13 i 14 lutego 1945 roku, w ich wyniku zginęło wg różnych szacunków od 25 do 200 tysięcy ludzi (w tym kilka tysięcy Polaków – robotników przymusowych). I tutaj także zderzają się opinie techniczne i logistyczne zwolenników i przeciwników dokonania tej zbrodni. Popierający ten akt wskazywali na konieczność złamania potencjału przemysłowego i lotniczego III Rzeszy oraz osłabienia woli walki narodu niemieckiego, z kolei przeciwnicy podkreślili, iż nie było bombardowanie miasta opłacalne, ponieważ przemysł ewakuowano na prowincję, transport działał mimo wszystko, a wola walki wzmocniła się. Tu można w dyskusji przywołać słowa Joe Heydeckera, żołnierza Wehrmachtu, który w swoich zapiskach pisał: Co słyszeliście o Rotterdamie, jego gęsto zaludnionym centrum, gdzie dzisiaj stoi spiżowy krzyk rzeźbiarza Ossipa Zadkine’a? Co o Coventry, o jego startej w proch starówce, gdzie tylko ruina wieży katedry i resztki murów obwodowych przypominają o 1940 roku? Pod gruzami Warszawy legło, zmiażdżonych i zasypanych w 1939 roku przez niemiecką artylerię i bomby lotnicze, czterdzieści tysięcy. Powiedzmy to bardzo wolno: czter-dzie-ści ty-się-cy. A potem niech nam zamarznie na ustach słowo: Drezno.

Było Monte Cassino, było Drezno, teraz Tokio! Bombardowania stolicy dumnej Japonii rozpoczęły się od rajdu ppłk Jamesa Doolittle’a w dniach 17 – 19 kwietnia 1942 roku na Tokio. Tenże rajd miał głównie charakter wojskowy, ponieważ jego celem było przynajmniej symboliczne zmazanie hańby z Pearl Harbor, co się powiodło – Japończycy stracili 1 niszczyciel oraz zbombardowane 2 składy amunicji i 6 fabryk czołgów. Następne bombardowania Tokio były analogicznie do Drezna także obliczone na efekt psychologiczny, czyli złamanie oporu narodu japońskiego oraz skłonienie do kapitulacji. O ile w 1944 roku naloty na Tokio nie odnosiły poważniejszych zniszczeń, o tyle późniejsze siały poważne spustoszenie w infrastrukturze miejskiej – najbardziej niszczycielskie okazały się dwa naloty dokonane przez amerykańskie bombowce B-29 na Tokio w 1945 roku. Pierwszy nalot, który miał miejsce w nocy z 23 na 24 lutego 1945 roku, zakończył się zniszczeniem ponad 2 km2 miasta, drugi nalot dywanowy w nocy z 9 na 10 marca 1945 roku doprowadził do śmierci około 72 do 83,9 tysiąca Japończyków oraz spalenia prawie 277 tysięcy budynków (głównie drewnianych). Zginęło zatem w czasie bombardowań japońskiej stolicy nieco więcej osób niż 6 sierpnia w ataku atomowym na Hiroszimę.

Sowieci jako sędziowie „europejskich faszystów”

W latach 1945 – 1949 Europejczycy mieli okazję śledzić przebieg procesów norymberskich, na których sądzeni byli za swoje zbrodnie dygnitarze i dowódcy sił zbrojnych hitlerowskich Niemiec. Natomiast na ławach oskarżonych nie znalazło się (choć powinno) miejsce dla dygnitarzy Związku Sowieckiego, którzy ponosili bezpośrednią odpowiedzialność za szereg zbrodni wojennych i aktów ludobójstwa skierowanych przeciwko jeńcom wojennym i ludności cywilnej okupowanych terenów wschodniej i środkowej Europy. Niestety jak mówi i się spełnia zazwyczaj stare powiedzenie, historię piszą zwycięzcy, a sowieckie imperium odniosło zwycięstwo, a jakakolwiek próba podnoszenia niewygodnych dla ZSRS i ich alianckich sojuszników kwestii spotykała się z represjami i publicznym ostracyzmem.

Sowietom należy się analogiczna Norymberga przede wszystkim za to, że są współwinowajcami wybuchu II wojny światowej razem z III Rzeszą, w latach 1939 – 1941 Sowieci razem z Niemcami okupowali Polskę i prowadzili szeroko zakrojoną współpracę gospodarczą, militarną i logistyczną. Należy im się też Norymberga za liczne zbrodnie na narodzie polskim począwszy od niezgodnej z prawem międzynarodowym agresji 17 września 1939 roku, poprzez Katyń, Charków, Twer, Bykownię i Kuropaty, deportacje około 1,5 miliona naszych rodaków do sowieckich łagrów, niszczenie świątyń katolickich i zabytków polskiej kultury (zamków, pałaców, archiwaliów, bibliotek etc.), Obławę Augustowską, zsyłki dziesiątek tysięcy żołnierzy Armii Krajowej po operacji „Burza” po Proces Szesnastu i zbrojne zwalczanie podziemia niepodległościowego w latach 1944 – 63 wspólnie z polskimi i żydowskimi komunistami.

Tak samo się należy za zbrodnie na innych narodach Europy, za które ponoszą bezpośrednią odpowiedzialność, a do którego to dziedzictwa obecnie się poczuwa Federacja Rosyjska. Wszyscy zwolennicy i historyczni ignoranci niech poczytają sobie, jak w rzeczywistości wyglądało „wyzwalanie” Europy od rzekomego faszyzmu – zwiększanie zniszczeń, grabieże majątków i dóbr, gwałty na setkach tysięcy kobiet zakończone najczęściej zabójstwami bądź aborcją, wyłapywanie młodych ludzi w celu pracy na rzecz nowego okupanta, zsyłki do łagrów za antysowiecką działalność oraz masowe egzekucje. Rozliczenie do dziś ze zbrodniami alianckimi i sowieckimi nie zostało dokonane, z kolei mają miejsce przykłady ciągłego przepraszania za rzekome winy Polaków czasów II wojny światowej.

Żydzi jako największe ofiary Zła

Najbardziej kontrowersyjną kwestią dotyczącą II wojny światowej jest udział Żydów w tymże konflikcie. Jednym z elementów polityki historycznej syjonistycznego lobby jest mitologizacja Holokaustu, która uniemożliwia jakiekolwiek rzetelne badania historyczne poświęcone tej tematyce, ponieważ grozi to publicznym ostracyzmem, groźbami karalnymi oraz karami ze strony systemu i dożywotnią stygmatyzacją jako antysemity, neonazisty i negacjonisty. W ferworze czołobitności wobec izraelskich polityków odwiedzających Niemcy, USA, Rosję, a nawet Polskę (której naród ma rzekomo ponosić współodpowiedzialność za ludobójstwo Żydów) zapomina się z kolei o tym, iż element żydowski odgrywał znaczącą rolę w aparatach represji i siłach zbrojnych obu totalitarnych reżimów.

Zapomina się również o licznych zbrodniach dokonywanych przez Żydów. Symbolem tejże zbrodniczości stały się w naszej historii masakry w Nalibokach i Koniuchach. W Koniuchach 29 stycznia 1944 roku żydowska banda pod wodzą Jaakowa Prennera wspólnie z partyzantami sowieckimi wymordowała 38 Polaków i spaliła większość zabudowań. Naliboki natomiast 8 maja 1943 roku były świadkiem śmierci 128 polskich mieszkańców, zamordowanych przez sowieckich i żydowskich bandytów. Co jest przedmiotem hipokryzji to fakt, iż w 2008 roku powstał film Opór z Danielem Craigiem w roli głównej, który przedstawia „historię walk partyzantów żydowskich z Niemcami” i sceny ochrony Żydów białoruskich. Szkoda, że Edward Zwick nie wykazał się pełnym obiektywizmem jako reżyser i nie przedstawił mordów dokonanych przez żydowskich partyzantów w Nalibokach i Koniuchach.

Tajemnicą nie jest fakt, iż około 100 – 150 tysięcy Żydów służyło w niemieckich siłach zbrojnych w czasie II wojny światowej, spośród których bardzo wielu dorabiało się Żelaznych Krzyży i stopni oficerskich (21 generałów Wehrmachtu, siedmiu admirałów Kriegsmarine i jeden feldmarszałek mieli żydowskie pochodzenie). Warto wspomnieć, iż niemieccy Żydzi byli bardzo dobrze zasymilowani  i uważali się za członków narodu niemieckiego, mimo swojego delikatnie mówiąc niechętnego stosunku do Adolfa Hitlera i ideologii narodowo – socjalistycznej. Pomimo natomiast coraz bardziej radykalnej polityki III Rzeszy wobec żydowskich żołnierzy kilka tysięcy z nich za zgodą Hitlera uzyskało warunkowe pozostanie w armii niemieckiej (Genehmigung), natomiast wyjątkowi szczęśliwcy mogli otrzymać „certyfikat niemieckiej krwi” (Deutschblütigkeitserklärung).

Podobnie w Związku Sowieckim, w szeregach Armii Czerwonej walczyło blisko pół miliona Żydów, spośród nich ponad 300 dosłużyło się stopnia generała, a niejeden z żołnierzy miał zaszczyt otrzymać tytuł Bohatera Związku Radzieckiego. Także i w Sowietach pomimo tego patriotycznego aktu ze strony Żydów w obronie sowieckiej rodiny reżim nieufnie podchodził do tejże narodowości, a sama sowiecka armia była siedliskiem antysemityzmu, nie wolno było informować o skali masowych mordów dokonywanych przez Niemców na Żydach. Na ten zakaz skarżyła się nawet tak wielka gwiazda sowieckiej propagandy jak Ilja Erenburg. Stalin nie chciał współczucia dla ofiar Holokaustu. Główną ofiarą wojny miał być naród radziecki. Tymczasem do antysemickich ekscesów dochodziło w samym Związku Radzieckim, z dala od linii frontu. Fala uchodźców żydowskich przyczyniła się tam do powstania mitu, że Żydzi to tchórze i dekownicy, którzy nie chcą walczyć z Hitlerem. To wystarczyło jako pretekst do rozpoczęcia prześladowań.

Powyższe przykłady zatem świadczą o tym, iż naród żydowski czynnie brał udział w II wojnie światowej i wzajemnym dziele zniszczenia prowadzonym przez sowieckich i niemieckich dyktatorów, czego dowodem między innymi jest fakt, iż 50% stanowisk kierowniczych MBP i 18,7% ogółu jego pracowników (później ten odsetek wzrósł do 37%) stanowili Żydzi, co świadczy o ich znacznym udziale w zbrodniczych działaniach wobec Polaków w latach 1944 – 1956.

Podsumowanie

W tym roku mija okrągło 70 lat od zakończenia drugiej wojny światowej. Na ulicach Paryża, Nowego Jorku i Londynu tysiące ludzi witały swoich weteranów, piły szampana i cieszyły się z wreszcie nastanego pokoju. Za Żelazną Kurtyną narody środkowej i wschodniej Europy kontynuowały wojnę tym razem nie z niemieckim, ale z drugim, sowieckim najeźdźcą do lat 60. i 70. Z kolei na ulicach Berlina i Tokio miały miejsce akty żałoby narodowej ze strony narodów niemieckiego i japońskiego, które zostały upokorzone przez bezwarunkową kapitulację znaczoną krwią milionów rodaków. Do dzisiaj wszyscy odczuwamy jej skutki tym bardziej, iż nadal na Zachodzie króluje utrwalana przez syjonistyczne lobby propaganda starająca się relatywizować zbrodnie niemieckie oraz ich odium odpowiedzialności zrzucać na inne narody, stąd Polacy są oskarżani o współsprawstwo Holokaustu, co jest wierutną bzdurą. Wiele narodów wytworzyło swoje mity narodo – i państwowotwórcze w wyniku wojny, Rosjanie jako zwycięzcy faszyzmu, Żydzi jako jedyne ofiary Holokaustu, Polacy jako naród walczących za wolność waszą i naszą na każdym froncie etc.

Na chwilę obecną podnieśliśmy się z wojennych zgliszcz, jednak nadal nie cichną echa tych, którzy odwołują się wciąż do zbrodniczego dziedzictwa Hitlera i Stalina. W przypadku Niemiec na szczęście jest to margines, w Federacji Rosyjskiej natomiast mamy powszechny kult Armii Czerwonej, NKWD i Stalina, które ponoszą bezpośrednią współwinę za zniszczenie całej Europy w czasie II wojny światowej. Równą winę ponoszą również spadkobiercy aliantów, którzy z zimną krwią dopuszczali się zbrodni, o których nie chcą mówić, ponieważ nadszarpnęłoby to wizerunek USA jako drugiego zwycięzcy wojny. Analogicznie Żydzi, którzy akcentują jedynie wątek Holokaustu zapominając o swym udziale w niemieckich i sowieckich wojskach oraz zbrodniach, jakich się dopuścili sami, a którą to politykę kontynuują prowadząc eksterminację Palestyny od lat 30. XX wieku. O tę pamięć wołają solidarnie ofiary Warszawy, Oświęcimia, Workuty, Katynia, Drezna, Tokio i Hiroszimy. II wojna światowa zatem nie była wcale wojną między tzw. Czerwonym i Alianckim Dobrem a Brunatnym Złem, była za to najkrwawszą wojną w dziejach, która na zawsze zmieniła oblicze Europy i całego świata.

Adam Busse

 

Wybrana bibliografia:

  1. Doolittle, General Doolittle’s Report on Japanese Raid, „War Department. Headquarters of the Army Air Forces”, Waszyngton, 18 kwietnia 1942.
  2. Fiszer, Lotnictwo w osiąganiu celów strategicznych operacji militarnych, Warszawa 2011.
  3. Gociek, Józef Stalin, zapomniany wróg Żydów, „Rzeczpospolita”, 11 stycznia 2008 [dostęp: 11 stycznia 2008].
  4. Heydecker, Moja wojna. Zapiski i zdjęcia z sześciu lat w hitlerowskim Wehrmachcie, Warszawa 2009.
  5. Sunić, Dresden: Death from above, „The Occidental Observer”, 20 lutego 2013 [dostęp: 20 lutego 2013].
  6. Zychowicz, Żydowscy żołnierze Hitlera (wywiad z Bryanem Markiem Riggem), „historia.wp.pl” (przedruk z miesięcznika „Historia Do Rzeczy”), 19 maja 2014 [dostęp: 19 maja 2014].