Piękny wiosenny poranek. Ulicami stolicy przemykały samochody. Ruch się zmniejszył, ponieważ wielu już pracowało. Słońce przesuwało się w kierunku południowym. Promienie napawały „radością życia”. Niektórzy ubrali krótkie rękawki. Szły kolumny wycieczek. Na niebie żadnych chmur. Bulwary zapraszały do spacerów. Co chwilę przejeżdżał na rowerze modnie ubrany człowiek. Słuchawki w uszach chroniły przed ewentualnymi troskami.
W nowoczesnym społeczeństwie rozpacz równa się chorobie śmiertelnej. Zbiera spore żniwo wśród zbiorowości opartej na samej ekonomii. Ród rozpada się na rodziny. Rodziny rozpadają się na jednostki. Każdy musi pracować, konsumować i umierać. Niektórzy wychodzą na tym dobrze, mając nadmiar wszelkiego zbytku. Wielu zaś staje się bezrobotnymi bądź najemnikami. Uzależniają się materialnie od pracodawców. Likwiduje się duchowość, jako przesąd. Niszczy się tożsamość, jako „rasizm”. Zwalcza się idee „totalitarne”, które mogłyby odmienić rzeczywistość. Niech masy nie robią rewolucji! Niech każdy atom skupi się na własnym szczęściu — sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem. Liberalizm oferuje wiele możliwości, by „obywatel czuł się dobrze”. Nie będzie wtedy myślał o wzniosłych sprawach. Sensem życia jest przyjemność. Jednych stać na wakacje za granicą, innych na prostytutkę, jeszcze innych na narkotyki bądź alkohol. Można także zrzucić winę na swój organizm — wtedy energia idzie w diety, leki, wizyty lekarskie. Jednak od czasu do czasu komuś to przestaje wystarczać — staje nad przepaścią, po czym się rzuca.
Niektórzy przeszli o stopień wyżej. Pod wpływem natchnienia zwrócili się ku Narodowej Rewolucji. Zrozumieli, iż na świat powinien wyglądać inaczej. Czytają pisma poświęcone rewolcie przeciw współczesnemu światu. Słuchają muzyki, zagrzewającej do boju. Na demonstracjach prezentują niepoprawne symbole. Walczą z zagorzałymi wrogami w Internecie.
Jednak stojący na moście spoglądał jeszcze dalej. W młodym wieku, pomimo sprzeciwu bliskich, zaangażował się politycznie. Chodził na marsze, rozdawał ulotki, słuchał wykładów, wyjeżdżał „na akcje”. Po kilku latach dostrzegł monotonność w działaniu, stanowczo za mała liczba przekonanych, jeszcze mniejsza ilość chętnych do współpracy. Niezwykle zniechęcająco zadziałały wybory — chodzenie po ulicach, żebranie o podpisy, stanie godzinami, słuchanie „Nie, dziękuję.” Wszystko dla iluś tam znaków z tuszu. Dla procenta, zauważalnego tylko dla działaczy.
Lecz dokąd pójść? „Zmiana poglądów” nie wchodziła w grę. Od dzieciństwa nieprzerwanie marzył o rewolucji. Przeglądał książki, co zaowocowało również dobrymi wynikami w nauce. To był obiektywny atut. Za cenę wieczorów spędzonych w szkole, grubych tomów, zarwanych nocy, godzin stresu uzyskiwał dyplomy w konkursach. Zwolnienie z egzaminu porównać można z nobilitacją. „Ale po humanie nie ma pracy.” Iść do pracy w fast foodzie po tylu latach wysiłku? Nigdy!
Kiedy inni bawili się w berka, on śledził przebieg II wojny światowej. Kiedy oni cieszyli się młodością, on przejmował się przyszłością. Nie chodził w piątki do klubów. Nie znalazł sobie „miłości”. Czy to moralność stawała na drodze, czy niemoc? W każdym razie tym bardziej nie mógł podzielić losu większości rówieśników. To oznaczałoby, iż nie ma na świecie żadnej sprawiedliwości.
Wiarę kiedyś miał dużą. Zawsze odmawiał pacierz, chodził w niedzielę do kościoła, spowiadał się. Służył nawet do Mszy, lecz po skandalach na obozie parafialnym zaprzestał. Próbował odnaleźć się w Tradycji, ale i to nie wystarczało. Kuszony perspektywą „siły woli” zadawał się z „okultystami”. Obiecywali potęgę za cenę odrzucenia chrześcijańskiej moralności. Słowa to wszystko, na co ich było stać. Już powrócił do Kościoła, gdzie miłosierny Bóg wysłuchuje grzeszników. Tam napotkał Teologa, który każdy swój sąd podpierał cytatem z Biblii. Kościół katolicki to herezjaci, podobnie jak protestanci czy prawosławni. Pismo Święte w setkach miejsc sfałszowane, cały świat zdemonizowany, wszystkie sakramenty niegodne, duchowni plugawią „Trójjedynego Boga Jahwe”. Dla uczonego żadna znana osobistość nie stanowiła autorytetu. Ponadto codziennie dzwonił, aby godzinami rozprawiać na temat „zdemonizowania” oraz egzaminował z własnych osądów. Skutecznie zniechęcało to do jakiejkolwiek wiary. Młodzieniec uznał, że pewnie już jest potępiony, a nawet stanowi wcielenie samego Lucyfera. Przynajmniej według nauk Teologa.
„Pomyśl o rodzinie” — często mówi się samobójcom. To prawda, kochają. Może. Tylko czym przynosi im radość? Poglądami, których nie znoszą? Wiedzą, którą nijak wykorzystać? Karierą, której nie zrobi? Dziećmi, których nie spłodzi?
Spojrzał na płynącą rzekę. Miliony fal na wodzie. Tysiące kamyczków pod nią. Patyczki, płynące z prądem. Hektolitry monotlenku diwodoru. Miliardy niewidocznych cząsteczek. Połacie powietrza rozciągnięte na całą Ziemię. Ziarenka piasku na wyspach. Jeden drobiazg mniej czy więcej — kogo to obchodzi?
Czy warto jednak odejść w zapomnieniu, bez żadnej zemsty? Bez skończonego dzieła? A JEST JESZCZE SZANSA??? ILE RAZY MAM PRÓBOWAĆ?! SKOCZĘ! Przełożył nogę. Drugą trzymała jakby niewidzialna siła.
— Tchórzu! Nic nie umiesz! Nawet skończyć ze sobą! Będziesz dalej się męczył bez sensu! Już jesteś w piekle! Już! Teraz!
Chce skoczyć, a równocześnie nie chce. Sensu życia już nie ma. Na pewno? Czy wszystkie szanse zaprzepaszczone? Tak bardzo pragniesz umrzeć jak Werter? Śmierć przegranego? Jak umarł Yukio Mishima? Co wcześniej zrobił?!
Wacław Dzięcioł