Kiedy poprosisz przypadkowego człowieka o zdefiniowanie pojęcia „nacjonalizm”, odpowie — jak najbardziej słusznie — że jest to ideologia stawiająca na pierwszym miejscu dany naród. Bardzo dobrze. Kiedy jednak Ty czy ja spojrzymy sobie na wszelkie ruchy ideowe mające w nazwie człon „narodowy”, kiedy sięgniemy po książki historyczne i zaczniemy czytać o najróżniejszych wydarzeniach w historii, które dokonały się pod nacjonalistycznymi sztandarami czy wręcz które ów światopogląd stworzyły (myślę tu naturalnie o Wielkiej Rewolucji Francuskiej), to nie sposób dojść do wniosku, że chyba nie każda idea związana z pojęciem narodu jest nam bliska... nawet jeśli częstokrotnie dla samej społeczności wydawać się może korzystna.
Jaki jest sens narodowego radykalizmu? O co w takim razie naprawdę nam chodzi? Czy tylko o Wielką Polskę jakąś-tam (do wyboru, do koloru), czy też o coś więcej? Ktoś powie, że o bogate państwo, dostatek wśród społeczeństwa i tak dalej — czym wówczas idea narodowo-radykalna różniłaby się od wielu innych, może łatwiej po prostu deklarować się wówczas jako narodowy — w zależności od sympatii — liberał, bolszewik czy co komu siedzi w głowie? Może komuś chodzi po głowie jedność Słowiańszczyzny? Jeśli ktoś się utożsamia i jest to bliskie jemu sercu — proszę bardzo, aczkolwiek sama polskość z racji na swą historię i wielki mix kulturowy, jakim było włączenie się Polski do kultury zachodniej, rozległy obszar Rzeczpospolitej i osiedlanie się tu najróżniejszych nacji, nawet z racji na graniczenie z Niemcami czy Węgrami — to wszystko zebrane do kupy sprawia, że faktycznie jesteśmy jakimiś takimi dziwnymi Słowianami (zresztą tak samo na przykład Chorwaci, wyklinani od najgorszych przez Serbów za ich łacińskość), a poza tym nasza rodzina narodów jest rodziną wyjątkowo patologiczną, gdzie ciągle ktoś się z kimś bije i wszyscy są na siebie pogniewani, więc niespecjalnie widzę sens oddawać za nią życie. To może sensem narodowego radykalizmu powinna być walka o „tradycyjne wartości” — samo w sobie ma to nawet sens, tylko musielibyśmy w sumie ustalić, czym ta tradycja jest, bo jeśli sprowadzać by się miała do cepelii oraz nielubienia homoseksualistów, „bo to obrzydliwe” (ale ładne lesbijki to już chętnie się poogląda, tak?), to dla mnie to wciąż troszkę za mało.
Kim powinien być moim zdaniem narodowy radykał? Co powinno być jego największą miłością? Co sprawia, że narodowy radykał jest w stanie znieść największy trud i upokorzenie, ponieść najstraszniejszą nawet ofiarę, mając jednocześnie pewność, że jego sprawa jest święta, a sztandar czysty? Myślę, że znamy prawidłową odpowiedź. Myślę, że znamy Prawdę. Myślę, że powinniśmy zaufać naszemu Panu — Chrystusowi. Powinniśmy stać się Jego rycerzami.
Często polscy narodowcy zastanawiają się nad stosunkiem endecji do Kościoła, nad tym, że nasza podmiotowość jest ściśle związana z religią i tak dalej — tak, faktycznie, polski obóz narodowy był prokościelny, acz pamiętajmy, że nie od razu. To właśnie młode pokolenie w latach 30-tych jako pierwsze zrozumiało, że to nie tylko naród się liczy, a księża co najwyżej mogą pomóc w budowie Wielkiej Polski — wiara stała się głównym odniesieniem.
Bóg jest dawcą wszystkiego, co dobre — prawdy, nadziei, miłości... Nie ma możliwości, ażeby — jeśli ktoś wierzy — uważał, że można zapewnić szczęście narodowi bez poszanowania Bożych praw. I należy o tym mówić konsekwentnie. Skończmy mówić o tym, że krzyże w salach szkolnych czy urzędach powinny wisieć wyłącznie dlatego, że „to symbol narodowy, uszanujmy historię”; a gdyby Polska była — o czym pisał Mosdorf dawno temu — muzułmańska, to wtedy byśmy chcieli, by wisiały w miejscach publicznych symbole szahady? To by nic nie zmieniło. Wierzymy w Pana Jezusa, chodzimy do kościoła i odmawiamy różaniec nie dlatego, że tego wymaga kod kulturowy, ale dlatego, że On naprawdę istnieje, a oddając Mu cześć i rozmawiając z Nim nie mówimy do pustej ściany. A zatem skończmy z tym delikatnym dyskursem, który nic nie daje — jesteśmy radykałami, więc mówmy jasno i prawdziwie. Bądźmy odważni w bronieniu Matki Kościoła i Pana naszego — krzyże mają wisieć, bo jest to symbol Męki Chrystusa. Protestujemy przeciwko, jak to się utarło mówić, „legalizacji” związków homoseksualnych (tak jakby teraz za samo bycie homoseksualistą groził obóz pracy) nie dlatego, że z tego związku dzieciaków to nie będzie czy dlatego, że artykuł 18. konstytucji mówi, że małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny, ale dlatego, że sodomia jest grzechem ciężkim. Religia w szkołach ma być nauczana nie dlatego, że „większość tak chce”, bo jakby nagle rodzice zażądali od dyrektora, by wprowadził zajęcia, na których ogląda się filmy pornograficzne i zachęca do masturbacji, to idąc tym tokiem myślenia również i taki przedmiot powinien być w polskich szkołach, ale dlatego, że skoro uczymy dzieci o historii, chemii i fizyce, to dlaczego akurat o Panu Jezusie powinny się dowiadywać wyłącznie od rodziców? (Żeby była jasność — naturalnie niewierzący uczniowie nie powinni być zmuszani do chodzenia na takowe zajęcia). Wyliczać takowych przykładów można więcej, ale myślę, że nie ma potrzeby.
Co nam po państwie, które będzie jednolite etnicznie, jeśli nie będzie ono przestrzegało katolickiej moralności? Chrześcijaństwo to najwspanialszy system etyczny, jaki można stworzyć. Przede wszystkim dlatego, że jego dawcą jest sam Bóg, ale myślę, że również niewierzący czytelnicy zgodzą się, że nauka oparta o miłość i troskę o drugiego człowieka jest właśnie tym, co powinno cechować każdego z nas. Powiedzmy więcej — nacjonalizm powinien być miłością. Miłością do drugiego człowieka. Ale kochać należy też w sposób mądry — co jest bowiem ostatecznym celem, jak nie zbawienie? Jest taka słynna wypowiedź, często wyśmiewana, że nieważne, czy Polska będzie biedna, czy bogata, ważne żeby była katolicka. Oczywiście, naszym celem musi być państwo silne, bogate, liczące się na arenie międzynarodowej — ale prędzej czy później każdy z nas stanie przed Stwórcą. Czyż nie powinniśmy troszczyć się wzajemnie o siebie, ażeby każdy z nas z tego egzaminu, jakim jest ludzkie życie, na końcu każdy mógł zdać pozytywne sprawozdanie?
Narodowy radykalizm to nacjonalizm, ale nacjonalizm specyficzny — nacjonalizm przekraczający granice. Kiedy spojrzymy na Leona Degrelle’a jadącego do Meksyku obserwować powstanie katolików przeciwko masońskiemu rządowi, kiedy oglądamy ochotników z całej Europy jadących walczyć z bolszewizmem czy to w Hiszpanii, czy na froncie wschodnim, to musimy pamiętać o prostym fakcie — oni nie robili tego już tylko dla narodu, oni robili to kierując się wiarą w Pana Jezusa. Musimy odrzucić szowinizm nie tylko dlatego, bo jest głupi — on jest niegodny chrześcijanina. Kochajmy swoją ojczyznę, dbajmy o naszych rodaków, ale nie gardźmy drugim człowiekiem. Ostatecznie powinniśmy wręcz uświadomić sobie prawdę, która będzie niezmiernie kontrowersyjna, lecz moim zdaniem kluczowa — to nie naród, a wiara musi być absolutną podstawą naszej tożsamości. To nie dobro Polski, ale katolickie nauczanie powinno być podstawowym źródłem odniesienia. Ojczyzna ziemska nie może przysłonić ojczyny niebieskiej i jeśli państwo nasze odrzuca tę piękną naukę i te piękne wartości, o których tu mowa, to naszym świętym obowiązkiem jest przeciwstawić się, powiedzieć „nie”. Doskonałym przykładem jest tutaj postawa Stauffenberga — jego zamach na Hitlera to nie była żadna próba wprowadzeniu demokracji w Niemczech, jak zapewne dziś wielu myśli, to był odruch nacjonalisty i katolika który obrzydzony tym, co wyprawia pewien mały człowiek z dyktatorską władzą i tysiącami siepaczy na swe rozkazy, postanowił — mimo przysięgi (z której zapewne został zwolniony przez spowiednika) — postawić ponad przysięgę, a kto wie czy i nie rację stanu (inna rzecz, że zapewne przeciętny człowiek rządziłby lepiej państwem), prawo Boże. Wreszcie musimy pamiętać, że kiedyś Polski nie było — nie wiemy też, co będzie za lat kilkaset. Może Polska będzie wielka, może słaba, może narody w ogóle znikną, tak jak zniknęły greckie polis czy barbarzyńskie plemiona — a Krzyż trwa. Dlatego to Chrystusowi musimy wpierw służyć i to Jego rycerzami być. A jeśli Jemu zaufamy, to nie ma wroga, którego musielibyśmy się bać, gdyż prędzej czy później największe zło musi uznać Bożą wyższość.
Michał Szymański