W trakcie swojej działalności każdy z nas styka się z ludźmi, którzy na pewnym etapie rezygnują z aktywności w ruchu nacjonalistycznym. Powodów jest wiele, na ogół istotne jest znudzenie, mała efektywność podejmowanych działań, rozczarowania przywódcami. Mało kto rozumie, że działalność narodowa to idea organicznej, systematycznej pracy, obliczonej na lata. Efekty widać dopiero po czasie. Równie istotnym jak sam wysiłek jest jednak inny czynnik. Wciąż mało dyskutujemy o tym, czym ma być nowoczesny nacjonalizm, jakie formy działania wybierać. Tym razem niewiele będzie o samej idei, a sporo o sprawach organizacji ruchu.
Zgodnie z przyjętą przez nas formułą nie będzie bezpośrednich odniesień do organizacji narodowych w Polsce. Trudno jednak dyskutować nad przyszłością nacjonalizmu bez choćby pośredniego zarysowania sytuacji. Niech nikt nie odbiera tego tekstu jako atak na swoje środowisko, jest on raczej wymierzony w ruch nacjonalistyczny jako całość — niemal wszyscy, niezależnie od organizacji czy środowiska mamy tu sobie coś do zarzucenia.
Retrospekcja
Pięć lat temu, w 2010 roku wszystko wyglądało inaczej. Było nas znacznie mniej, organizacje narodowe były dosłownie wielokrotnie mniejsze niż dziś, nie było Marszu Niepodległości. Kiedy jedna z 2 czy 3 organizowanych w ciągu roku manifestacji narodowych przyciągnęła 200–300 osób, wszyscy byli w poczuciu dobrze wypełnionego obowiązku — w końcu każdy zaliczył kolejny duży marsz. „Za rok będzie nas jeszcze więcej”, powtarzał sobie statystyczny narodowiec. O wkładzie Dmowskiego w polską niepodległość się nie mówiło (w ogóle chyba mało kto wiedział, o kim mowa), na ulicach nikt jeszcze nie nosił bluz z jaszczurkami, choć o żołnierzach „wyklętych” już coś zaczynało się słyszeć.
Sięgnijmy pamięcią jeszcze dalej. 10 lat temu, w 2005 roku jedną z partii parlamentarnych był LPR – mało kto spodziewał się, że kwestią czasu jest to kiedy wypadnie ona z sejmu. Jej elektorat stanowili ludzie starzy, o jakimkolwiek zainteresowaniu patriotyzmem wśród młodzieży dopiero zaczynało się mówić. Z jednej strony wstydem, niezrozumieniem bądź przeświadczeniem o jego misternych „planach” napełniały nas wypowiedzi lidera ligi o odcinaniu się od nacjonalizmu, z drugiej mniejsze organizacje w gruncie rzeczy nie miały pola do działania, naród był zupełnie oporny na hasła... narodowe.
Starsi, już zupełnie dziś nieliczni w naszym gronie, pamiętają też sytuację sprzed lat 15, z 2000 roku. Nie było jeszcze nawet LPR, jakieś 80 czy 90% polskich nacjonalistów skinowało, chwilę wcześniej ruch narodowy podzielony był na kilka Stronnictw Narodowych, spierających się o to, kto dokładniej interpretuje programy z lat 30–tych. W debacie publicznej niepodzielnie królowała wyśmiewana dziś przez niemałą część narodu Gazeta Wyborcza, każdemu inteligentowi zaś wypadało otwarcie sympatyzować z Unią Wolności. Nacjonalizm był demonem przeszłości, który należało pogrzebać na drodze do raju, jakim jawiła się (zupełnie poważnie i na serio) niemal wszystkim Zjednoczona Europa.
Można tak sięgać dalej. Pomiędzy każdym z tych obrazków jest zaledwie 5 lat, a przez tak krótki przecież czas, za każdym razem zmieniało się bardzo wiele. Również rzeczywistość, w której funkcjonuje polski ruch nacjonalistyczny, dziś diametralnie różni się od tej, w której żyliśmy w 2010 roku, o czym niżej. Oczywiście, w zależności od tego, z jakiego środowiska się wywodzimy, możemy kłaść nacisk na inne rzeczy, inaczej patrzeć na wydarzenia z ostatnich kilku czy kilkunastu lat, ale to teraz zupełnie bez znaczenia. Faktem jest, że sytuacja zmienia się bardzo szybko. Wyciągnijmy z tego najprostsze wnioski — te, których wyciągnąć nie było w stanie wielu naszych kolegów, tych, którzy gdzieś po drodze, widząc ogólną beznadzieję, zwątpiło i odeszło. Ruch nacjonalistyczny jest taki, jacy są nacjonaliści. Jeśli będziemy na tyle zdeterminowani i sprawni, by w naszym duchu kształtować rzeczywistość, to cóż stoi nam na drodze? Od nas zależy, co będzie w przyszłości, więc nie ma co załamywać rąk nad tym, że ogół narodowców w Polsce jest zbyt liberalny, zbyt umiarkowany czy też w ogóle bezmyślny, nawet jeśli to wszystko prawda. Jeśli będziemy iść drogą doskonalenia swojej wiedzy i umiejętności, to automatycznie nasz ruch będzie silniejszy. Równie ważne jest nadanie mu odpowiedniej formuły.
Ruch nacjonalistyczny dziś
Fenomen Marszu Niepodległości pobudził rozwój wielu dotychczas istniejących organizacji, doprowadził do gwałtownego wzrostu ich potencjału i rozpoznawalności, a także sympatii w społeczeństwie. Proces ten jest pewnym przełomem. Każdemu krytykującemu to zjawisko warto zarysować wspomniany już obraz ruchu przed kilku laty. Nawet tzw. „gimbopatriotyzm” nie powinien być przecież postrzegany w kategoriach zła – problemem jest nie to, że młodzi ludzie noszą podobizny Pileckiego i Inki, ale to, że mało kto myśli nad ich dalszym rozwojem, mało kto dąży do tego, by poziomem swym wybiegli ponad ten płytki, ale przecież pożądany totemizm. Dojrzały nacjonalizm winien identyfikację młodzieży z symbolami patriotycznymi nasilać i wypełniać realną antysystemową treścią. To, że aktualnie dzieje się to w bardzo ograniczonym zakresie, nie jest argumentem na rzecz odrzucenia kultu „wyklętych” i powstania warszawskiego.
Pewną nowością jest również wykwit nowych organizacji w ostatnich latach. Część ma ambicje ogólnopolskie (choć ich zrealizowanie wygląda mało obiecująco), wiele charakter stricte lokalny. Jedne z grup prowadzą ożywioną działalność, szukając interesujących dróg rozwoju, inne skupiają się na antykwaryzmie — nie będziemy wchodzić w szczegóły, każdy z nas ma pewnie swoje, wyrobione zdanie na temat każdej z nich.
Warto mocniej skoncentrować się nad pewnym gloryfikowanym w wielu kręgach hasłem. Chodzi o aktywizm. Kult aktywizmu, który jest istotny, jest podstawą funkcjonowania nacjonalisty, zdominował postrzeganie działalności narodowej. Wielu uważa, że na jego rzecz należy na przykład odpuścić sobie formację ideową czy też ukierunkowanie na szerszą, ogólnokrajową działalność. Powiedzmy sobie to otwarcie — w skali makro, w dzisiejszej formie taki „aktywizm” do niczego nie prowadzi. Może zabrzmi to nieco obrazoburczo, ale cóż wynika z tego, że w jakimś mieście powiatowym czy wojewódzkim zgrana ekipa kilku ideowców raz na jakiś czas obklei dzielnicę plakatami czy wlepkami albo nawet stworzy gdzieś patriotyczny mural. Oczywiście jest to godne pochwały, może kogoś przyciągnie do „ruchu”, może w kimś innym wzbudzi narodowe uczucie, ale czy w długofalowej perspektywie takie pojedyncze, nieskoordynowane akcje coś zmieniają? Pytając jeszcze bardziej prowokacyjnie: cóż z tego, że ta sama albo inna ekipa kilka razy w roku zakupi produkty dla domu dziecka, skoro w 90% przypadków będą to de facto jednorazowe akcje, czasem powtarzane, ale wciąż jedynie lekko dotykające problemu. Jest to działanie ze wszech miar słuszne, jak każda inna aktywność na rzecz potrzebujących osób i w związku z tym należałoby je kontynuować nawet w ograniczonym zakresie, ale w obecnej formie naprawdę trudno to identyfikować z „działaniem dla własnego narodu”, jak sobie to często tłumaczymy. To jednak zupełnie inna skala niż analogiczne działania prowadzone przez np. Złoty Świt. Można zauważać różnicę potencjałów, lecz oni przecież właśnie na tym wyrośli — od czegoś zaczynali, nie urodzili się jako parlamentarzyści z dostępem do grubych pieniędzy.
Do czego zmierzam? Mimo niewątpliwych zalet wynikających z działalności stricte lokalnej, trudno myśleć o budowie ruchu, który ma ambicję, by zmieniać coś w kraju, a koncentruje się jedynie na ekscytacji nad swoim własnym istnieniem. Innymi słowy, działalność lokalna jak najbardziej tak, ale nie bez szerszego planu, obliczonego być może na lata, konsekwentnie realizowanego i możliwie masowego — takiego, w które zaangażowanych będzie jak najwięcej środowisk narodowych w kraju, tak by jakiś zauważalny ułamek polskiej młodzieży miał szansę w ogóle zetknąć się z tym, co robimy. Ewidentnie szwankuje tu to, co niektórzy nazywają networkingiem. Wymieniamy się doświadczeniami, wiadomościami, współpracujemy na dużą skalę jedynie w obrębie własnych organizacji i środowisk, nie dostrzegając, jak bardzo zwielokrotnilibyśmy potencjał każdej akcji, gdyby wciągnąć w nią inne grupy i środowiska.
Kreujmy rozpoznawalne wzory, motywy i hasła, zerwijmy z formułą „sztuki dla sztuki”, z dążeniem do samego tylko pokazania sobie samym, że wciąż jesteśmy, że mamy fajną, zgraną ekipę i „coś robimy”. Działajmy tak, by inni to widzieli, by przyłączali się do nas. I jakkolwiek postulat ten może budzić opór części środowisk, potrzebna w przyszłości będzie jakaś forma centralizacji, koordynacji ogólnopolskich działań środowisk radykalnie nacjonalistycznych. Formuła działania poza organizacjami, funkcjonowania lokalnych grupek być może jest w niektórych warunkach pociągająca, ale przecież nie można tak bez końca! Człowiek jest panem form, jak pisał Ernst Jünger. Dziś jakby o tym zapominamy, często oddając się bezproduktywnemu egoizmowi organizacyjnemu, swój szyld stawiając ponad całością tego, co można nazwać ruchem nacjonalistycznym. Nie chodzi o mityczne, wałkowane od lat „zjednoczenie ruchu” — połączenie w ramach jednej organizacji tych wszystkich, którzy fascynują się Dmowskim i mówią, że interes narodu jest najważniejszy. Taka wizja zjednoczenia ludzi o de facto zupełnie innych poglądach to utopia, a dowodów na to nie trzeba szukać w odległych czasach. Jednoczmy i koncentrujmy się wokół konkretnych, spójnych poglądów. Nie obrażajmy się na tych, którzy działają w innych organizacjach, a mają wspólne z naszymi przekonania. To takie polskie i jak wiele razy nas gubiło. Wielu z ludzi, których ze względu na działalność w innych grupach postrzegamy jako konkurentów i rywali, za kilka lat może należeć do naszej organizacji. Współdziałać z pewnością możemy już dziś.
Trudno nie zauważyć, że w ostatnich latach powstało kilka narodowo-radykalnych inicjatyw ponadorganizacyjnych przeznaczonych dla sympatyków różnych środowisk narodowych. Pomijając sam Marsz Niepodległości, mający umiarkowaną, raczej patriotyczną niż nacjonalistyczną wymowę (ale za to będący doskonałym, choć wciąż niewykorzystanym w pełni narzędziem transmisji narodowych postulatów do szerokich mas), wymienić można Festiwal Orle Gniazdo czy nasze pismo Szturm. Optymizmem napełnia zapowiedziany na czerwiec turniej First to Fight, nad którym patronat objęła już paneuropejska federacja White Rex. Interesującym, choć mającym znacznie mniejszy rozmach projektem wydaje się Nacjonalistyczny Klub Dyskusyjny organizowany w Krakowie przez przedstawicieli 3 narodowych środowisk — oby więcej takich inicjatyw w kraju! Wszystko to daje nadzieję na lepsze jutro, ale to wciąż mało.
Narodowy radykalizm przyszłości
W dobrym tekście Nowoczesny radykalizm z poprzedniego numeru Szturmu Jakub Nowak podjął słuszny pomysł skonkretyzowania postulatów współczesnego polskiego ruchu narodowo-radykalnego, ale też i sprecyzowania listy działań mających na celu promocję idei. Z pewnością część pomysłów wydaje się na dziś zbyt śmiałych. Niestety wypada zauważyć, że dysponujemy obecnie raczej niewielką liczbą prawdziwych ekspertów — posiłkowanie się przemyśleniami osób znajdujących się poza naszymi środowiskami wydaje się tedy niezbędnym. Czy byłoby coś zdrożnego w podjęciu współpracy (na określonych polach) np. z osobami ze środowiska patriotyczno-lewicowego pisma Obywatel? Nie, podobnie jak w ogóle nasilenie kontaktów z ruchem związkowym, pomimo świadomości tego, jaka degeneracja toczy jego przywództwo. Ruch nacjonalistyczny nie istnieje po to, by odprawiać modły przed wizerunkami Dmowskiego i Mosdorfa. Oni sami zresztą byliby zgorszeni zasklepieniem umysłowym, jakie dziś charakteryzuje ich rzekomych spadkobierców. Ruch nacjonalistyczny istnieje po to, by wypracowywać dla polskiego narodu najlepsze rozwiązania, by walczyć o jego świadomość i rozwój, a nie by talmudycznie trzymać się haseł sprzed niemal wieku.
Istnieje nawet pewna platforma światopoglądowa dla współpracy czy wręcz jednoczenia omawianych środowisk. Tu polscy nacjonaliści w ostatnich latach, w jakmiś stopniu i nie wszyscy, rzecz jasna, odrobili lekcję. Zarówno wśród organizacji o dłuższym rodowodzie, jak i zupełnie świeżych, tendencje autentycznie narodowo-radykalne zyskują na popularności. Wspólne młodym działaczom bardzo wielu środowisk są im takie punkty jak opór wobec liberalizmu w każdej formie, radykalizm i skłonność do otwartego prezentowania swoich poglądów, sprzeciw wobec imperializmu.
Na naszej drodze pojawia się sporo zagrożeń natury również ideowej. Nie można poddawać się pokusie nacjonalizmu oderwanego od rzeczywistości. Bądźmy przeciw narodowej megalomanii, ale nie pogrążajmy się w nihilizmie i samej tylko fetyszyzacji rewolucjonizmu. Zwalczajmy destruktywny i przestarzały szowinizm, ale nie zapominajmy, że instrumentem wyrażania narodowego interesu jest państwo narodowe. Pokusa nacjonalizmu wyabstrahowanego z czynników, które zawsze decydowały o jego istocie, jest równie szkodliwa jak zwalczany przez nas paleoendecki nacjonalizm przeróżnych przekonanych o swojej nieskończonej mądrości (choć w rzeczywistości na ogół zupełnie głupich) „realistów”. Zgodzić wypada się z artykułem Zawodowcy na ring, opublikowanym na portalu 3droga.pl. Nasza niechęć do prawicy nie oznacza, że od razu mamy hołdować najbardziej egalitarystycznym nurtom. Czerpmy z różnych nurtów, także tych, które „oświeceni” endecy uznają za skrajne i oszołomskie, ale róbmy to pod kątem faktycznej trafności i użyteczności głoszonych przez nie postulatów.
Nasza antysystemowość nie może skłaniać się ani ku dążeniu do wewnętrznej emigracji, ani totalnemu odpuszczeniu zainteresowania życiem politycznym narodu. Nie jest to bynajmniej wyraz poparcia dla którejś partii, do tego wcale mi nie blisko. Po prostu nacjonalizm realizowany musi być na wielu polach — rozumie to Jobbik, rozumie Złoty Świt, rozumieją nacjonaliści z Ukrainy i wszystkich tych państw, gdzie idea nacjonalistyczna nie jest prawnie zabronioną. Polska, póki co, również zalicza się do tych krajów. Formuła ruchu społecznego, do której wciąż nam daleko, zakłada także działalność polityczną. I nawet tak bardzo sprofilowana na działania oddolne organizacja jak Casa Pound stara się funkcjonować również na niwie politycznej, choć jak dotąd bez większych powodzeń. Zbyt wiele istotnych w życiu narodu spraw przegłosowywanych jest dziś w Sejmie, by ruch nacjonalistyczny z prawdziwego zdarzenia mógł uznać, że jedynie działaniami społecznymi, lokalnymi czy ulicznymi będzie w stanie zrównoważyć negatywne skutki działań polskich polityków.
Jeśli nasz narodowy radykalizm, nasz idealizm nie pójdzie w którymś z opisanych wyżej kierunków, będziemy mieć podstawę do budowy nowoczesnej idei narodowej.
Którędy droga?
Do wypracowania wspólnego fundamentu ideowego nie jest daleko. Równolegle należy szukać nowych form działalności, które umożliwią w długofalowej perspektywie umasowienie ruchu. Trzeba również zastanowić się nad formułą organizacyjną. Banałem będzie stwierdzenie, że nie ma tu prostych odpowiedzi, mało kto jednak w ogóle myśli o tym, by sprawę posunąć jakoś do przodu. Wielu z nas wystarcza samo to, że jest nacjonalistami, że sobie działa na jakimś swoim poletku. Mało kto zadaje sobie klasyczne Leninowskie pytanie „co robić?”. Co robić, byśmy za tych kilka czy kilkanaście lat byli dużo dalej niż dziś. Wymagać to będzie nie tylko jasno zarysowanych priorytetów, ale i systematycznej pracy. Takiej, do której wielu z nas wcale nie nawykło, uznając, że można być nacjonalistą ograniczając swoją aktywność do udzielania się na forach internetowych i słuchania odpowiedniej muzyki.
Na koniec jeszcze jedno wspomnienie. Z roku 2009. W czasach, kiedy węgierskim ruchem nacjonalistycznym interesowało się w Polsce może kilka osób, wybraliśmy się ze znajomymi na pokaz filmu Dübörög a nemzeti rock — na polski przetłumaczono to chyba po prostu jako „Rock narodowy”. Film opowiadał o zespole Romantikus Eroszak, w naszym ruchu zupełnie wtedy anonimowym, a projekcję organizowała jakaś mdła, demoliberalna fundacja. Dość sprawnie zarysowano tam obraz węgierskiego nacjonalizmu ok. roku 2006, przed i bezpośrednio po słynnych zamieszkach w Budapeszcie. Masowe manifestacje, bujnie rozwinięta nacjonalistyczna kultura i naprawdę dobra muzyka z tożsamościowym przesłaniem, organizowane już wtedy Magyar Sziget — wszystko to wydawało się dla mnie abstrakcją. Nieco bardziej optymistycznie nastawiony kolega stwierdził, że i nasz ruch tak będzie wyglądał za kilka lat, potrzeba tylko ciężkiej pracy. Oczywiście mylił się — Węgrom do pięt nie dorastamy i dziś, ale naprawdę dystans dzielący nas od nich zmniejszył się przez te lata. I może być lepiej, jeśli będziemy umieli ukierunkować potencjał, który mamy.
Jakub Siemiątkowski