Wydrukuj tę stronę

O uzdrowienie ochrony zdrowia

Polski system ochrony zdrowia jest dziś w opłakanym stanie, żeby to zrozumieć nie potrzeba skomplikowanych wyliczeń ekspertów, wystarczy potrzebować od niej pomocy. Oczywiście mowa o takiej pomocy, która przekracza skomplikowaniem wyleczenie przeziębienia. Kolejki do specjalistów przekraczają jakiekolwiek normy, skazując pacjentów na pogorszenie stanu zdrowia lub prywatną wizytę. Nie wszystkich jednak stać na tę drugą opcję, która zresztą w prawidłowo działającym systemie zdrowotnym powinna być marginalna i wynikać co najwyżej ze snobizmu.

 

Przy okazji protestu pielęgniarek, zwyczajowo swoje odrażające głowy podniosły postulaty neoliberalne. Ich wykwit, jak zawsze, opierał się na wierze we frazesy, że wszystko, co państwowe musi działać niewydolnie i że rozwiązaniem jest rzucenie niedziałającego właściwie fragmentu gospodarki w wir wolnej konkurencji i inicjatywy prywatnej. Podstawowym błędem neoliberałów jest właśnie postrzeganie każdej dziedziny życia wyłącznie jako “fragmentu gospodarki”, przy czym ujawnia się doszczętne zmaterializowanie poglądów. Opieki zdrowotnej nie da się wpisać w prawo popytu i podaży, nie da się na niej zarobić przy pełnym zachowaniu etyki w działaniu. W pewnym momencie pojawi się przecież problem wyboru drogiego, długotrwałego leczenia, zapewniającego chociażby krótkie utrzymanie przy życiu człowieka, a odmówienie nieopłacalnego zabiegu medycznego lub opieki. Ile warty jest dzień, miesiąc, rok życia człowieka? Czy naprawdę tylko tyle, ile przez ten czas możemy na pacjencie zarobić? Państwowy system ochrony zdrowia może pozwolić sobie na działania nieekonomiczne, czego prywatne ośrodki nie mogłaby zrobić bez zaprzeczenia swoim dogmatom racjonalnego dążenia do zysku. Sprywatyzowanie opieki zdrowotnej byłoby szczególnie katastrofalne dla kraju takiego jak Polska. Nasz kraj cierpi na przewlekły niedobór kapitału, problem ten u nas rozwiązuje się doraźnie, ściągając zagranicznych inwestorów różnymi ulgami podatkowymi i polityką uległości wobec krajów-matek. W przypadku otworzenia systemu ochrony zdrowia na sektor prywatny w takim stopniu, jakiego oczekują neoliberałowie, doszłoby do zalewu rynku przez zagraniczne koncerny. W początkowym okresie niewykluczone, że doszłoby nawet do spadku cen usług medycznych, możliwe nawet poniżej kosztów produkcji usługi. Nie miałoby to jednak nic wspólnego ze “zbawiennym” działaniem wolnego rynku, którego ręka służy często wyłącznie do zepchnięcia z rynku konkurencji. Dalszy scenariusz jest dość łatwy do przewidzenia, po ustanowieniu monopolu następuje horrendalny wzrost cen, które musielibyśmy ponosić, ponieważ nie chodzi tu o typowy obrót dobrami konsumpcyjnymi, ale o handlowanie naszym zdrowiem. Nie ma nic gorszego niż zagraniczny, prywatny monopol w tak ważnym, zarówno z perspektywy jednostki, jak i państwa, sektorze. Widać to dziś już np. w przemyśle farmaceutycznym, który poprzez nieuczciwie rozciąganą w czasie ochronę patentową i zarazem monopolizacje, sprawił, że ceny leków są bardzo wysokie i wielu ludzi na całym świecie zwyczajnie na nie nie stać, chociaż ich koszt produkcji jest stosunkowo nieduży. Gdy chodzi o tak kluczowe sprawy jak zdrowie, nie możemy ufać ślepym mechanizmom rynku czy spekulacjom w sposób szczególny. Co stałoby się z chorymi, gdyby firma świadcząca usługi medyczne, a zarazem oferująca ubezpieczenie, zbankrutowała? Zadłużony, państwowy szpital nie zostanie pozostawiony sam sobie, nie odmówi świadczenia usług, ponieważ nie jest przedsiębiorstwem, więc jego naczelną zasadą nie jest dążenie do zysku. Przestrogą przed prywatyzacją systemu ochrony zdrowia niech będzie dla nas opieka zdrowotna USA. Mało ważny okazuje się brak kolejek, przesyt w posiadaniu sprzętu medycznego najwyższej jakości przez placówki medyczne, gdy obywateli nie stać na leczenie ani diagnostykę. Ciężka choroba niejednokrotnie rujnuje finansowo całą rodzinę, zabiera dorobek życia. Ceny wynoszące dziesiątki tysięcy dolarów płacone za pobyt w szpitalu, to koszty, którym ciężko sprostać zamożniejszemu przecież społeczeństwu amerykańskiemu, a co tu mówić o nas - Polakach. Amerykanom trudno sprostać przy tym kosztom ubezpieczenia, także zamknięty krąg braku pomocy się zamyka.

 

Współistnienie prywatnej i publicznej opieki zdrowotnej w szerszym zakresie i wprowadzenie możliwości wyboru między nimi, tym wyboru gdzie wpłacać składki ubezpieczeniowe, nie rozwiązałoby żadnych problemów, tym bardziej natury ekonomicznej i rodziłoby tylko kolejne pola do nadużyć. Ośrodki prywatne podejmowałyby się wykonywania tylko opłacalnych zabiegów, natomiast te najdroższe, “nieopłacalne” musiałyby i tak wykonywać państwowe punkty opieki medycznej - co przyczyniłoby się do jeszcze większego pogłębienia deficytów w budżetach szpitali państwowych. Nastąpiłoby niekorzystne zjawisko “uspołecznienia strat” przy “zmonopolizowaniu zysków”.

 

System opieki zdrowotnej powinien być wyłącznie częścią sektora publicznego, niemożliwe wydaje się jednak zlikwidowanie prywatnych praktyk lekarskich, tym bardziej za pomocą rządowej ustawy. Potrzebne są do tego wydolne, dobrze wykonujące swoją pracę i odpowiednio wyposażone publiczne ośrodki opieki zdrowotnej. Pierwszym i niezbędnym krokiem do osiągnięcia tego celu jest zwiększenie wydatków na służbę zdrowia. Jesteśmy jednym z z tych krajów świata, które na system ochrony zdrowia wydają najmniej (procent przeznaczanego PKB). Następnie należałoby wprowadzić szereg zmian strukturalnych, zapewniających większe zatrudnienie personelu medycznego. Obowiązek pracy w kraju, przez z góry określony okres czasu, dla absolwentów studiów medycznych, od pielęgniarek do lekarzy, stanowiłby dobrą podstawę tych zmian. Nasz kraj rokrocznie wypuszcza na rynek pracy tysiące młodych absolwentów. Wielu z nich opuszcza kraj, poszukując lepszych zarobków, co biorąc pod uwagę koszty, jakie ponosi państwo w tracie kształcenia, jest ewidentnym marnotrawstwem środków publicznych. Warto byłoby więc wprowadzić obligatoryjny okres pracy w państwowych ośrodkach opieki medycznej lub w wyjątkowych przypadkach konieczność zwrócenia państwu kosztów kształcenia. Dodatkowo warto walczyć w systemie ochrony zdrowia, jak w każdej dziedzinie, z korupcją i innymi nadużyciami, które zawsze przynoszą tylko straty. Należy w tym miejscu rozważyć słuszność rozwiązania stosowanego w Kanadzie, które bezwzględnie zakazuje pobierania pieniędzy przez lekarzy za usługę wpisaną na listę refundacyjną, pod groźbą surowych kar finansowych.

 

Problemy systemu ochrony zdrowia muszą być rozwiązywane ponad politycznymi podziałami, nie mogą stać się one częścią bieżącego sporu. Potrzeba wywierania nacisku na stronę rządzącą jest ogromna i usprawiedliwiona. Nie można dopuścić do zaakceptowania retoryki, z którą tak często mamy do czynienia obecnie. Nie każda krytyka rządu odbywa się pod sztandarami Komitetu Obrony Demokracji i nie każdy strajk jest inspirowany przez partyjną opozycję w celu obalenia rządu Szydło. Prawicowy mainstream chce wykreować atmosferę, w której każda krytyka rządu czy chęć zmian będzie zbliżała do władzy poprzednią ekipę rządzącą i będzie utożsamiana z jej popieraniem. Oczywiście jestem daleka od stwierdzenia, że strajki nie są wykorzystywane przez niektóre partie do zbijania politycznego kapitału. Wyraziście widać to na przykładzie partii Razem, która na protestach mniej skupia się na problemach strajkujących, a o wiele bardziej na autopromocji. Niech świadczy o tym chociażby ilość flag Razem na strajku pielęgniarek, z którego to strajku zdjęcia miejscami przypominały bardziej wiec partyjny niż protest. Przed kamerami środowiska kawiorowej lewicy kreują się na prospołeczne inicjatywy, w rzeczywistości jednak lewica już dawno wyzbyła się swojego społecznego oblicza, co przypieczętowało jej upadek, zresztą sama to już dziś zauważa, próbując udawać, że znów stoi po stronie większości - po tej jednak stronie nie ma już dla niej miejsca.

 

Maria Pilarczyk