Wywiad z Mateuszem Wesołowskim, wielkopolskim działaczem nacjonalistycznym

Dzień dobry Panie Mateuszu,

 

  1. Jest Pan liderem kilku organizacji. Proszę opowiedzieć nam krótko o nich i o sobie.

 

Witam serdecznie! Na wstępie chciałbym powiedzieć, że jest mi bardzo miło, że mogę  udzielić wywiadu dla Państwa miesięcznika. Jeśli chodzi o odpowiedź na zadane mi pytania – to pozwolę sobie zacząć, że w tej właśnie chwili piastuję funkcję prezesa okręgu Towarzystwa Studentów Polskich w Poznaniu, a także jestem prezesem założonego przez siebie Towarzystwa Patriotycznego Maksymiliana Tarejwy w Koninie. Poza tym należę jeszcze do szeregu innych organizacji o charakterze patriotycznym, religijnym i naukowym, choć nie sprawuję w nich aktualnie żadnej ważnej funkcji.

W trakcie swojego życia powołałem do życia kilka różnych organizacji. Były to przykładowo koło Młodzieży Wszechpolskiej w Koninie, Koło Naukowe Prawa Rzymskiego i Kultury Antycznej na KUL, czy Gildia Akademicka Piusa XI – również na KUL.

We wszystkich tych organizacjach pełniłem funkcję prezesa. Wszystkie one za mojej prezesury działały bardzo sprawnie, a także posiadały wyraźny charakter katolicki i ideowo-naukowy.

Aktualnie studiuję prawo i historię na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.

Jeśli chodzi o Towarzystwo Studentów Polskich, które reprezentuję oficjalnie udzielając tego wywiadu to jest to bardzo młoda organizacja. Istniejemy nie dłużej, niż dwa lata. Jak mówi sama nazwa – grupujemy polskich studentów. Naszym zasadniczym celem jest to, aby odwojować polskie uniwersytety z rąk lewackich ekstremistów.  Nie posiadamy i nie chcemy posiadać, żadnej sztywnej linii ideologicznej. Poszczególne nasze okręgi cechują się dość wysoką autonomią, a w naszych szeregach spotkać można szeroki wachlarz osobowości: od monarchistów i wolnorynkowców, po narodowych radykałów i socjalistów.

Tym co nas spaja wewnętrznie jest nacjonalizm, który rozumiemy dokładnie tak, jak rozumiał go Roman Dmowski. Wierzymy więc, że istnieje, rozciągnięty na każdego Polaka – obowiązek całkowicie bezinteresownej, ideowej i wytrwałej pracy dla naszego narodu.

Jeśli mowa o drugiej mojej organizacji, tj. Towarzystwie Patriotycznym Maksymiliana Tarejwy  to jest to organizacja działająca lokalnie - wyłącznie w Koninie. Stworzyłem ją „przy okazji” przebywając rok temu na półrocznym urlopie dziekańskim w swoim mieście.

Towarzystwo to ma za zadanie jednoczyć ludzi z różnych środowisk patriotycznych, bez względu na ich upodobania partyjne. Jedynym wymaganym kryterium członkostwa w organizacji jest katolicka ortodoksyjność. Jeśli jesteś ortodoksyjnym katolikiem – to możesz do nas dołączyć. A jeśli nie jesteś – no, to trudno. Takie kryterium sobie postawiliśmy, ponieważ wszyscy uważamy, że tradycyjny katolicyzm jest jedynym zabezpieczeniem, które jest w stanie zagwarantować nam, że nasza organizacja w pewnym momencie nie „skręci w niewłaściwym kierunku”.  Kogo jednoczymy? W swoich szeregach głównie mamy studentów i młodzież szkół średnich. A co robimy? Robimy dokładnie to samo co robi Towarzystwo Studentów Polskich. Różnica jest tylko taka, że polem do naszego działania są miejskie ulice, a nie uniwersyteckie mury.

  

  1. Jak mógłby Pan podsumować dekadę polskiego nacjonalizmu 2010-2019 roku?

 

Polski nacjonalizm od roku 2010 wykonał bez wątpienia milowy krok w swoim rozwoju. Rozwój ten był moim zdaniem stymulowany  przez dwa powiązane ze sobą zjawiska:

1) Fenomen Marszu Niepodległości.

2) oraz nienawiść do jawnie antypolskiego rządu Donalda Tuska.

Dlaczego uważam, że zjawiska te były ze sobą powiązane? Donald Tusk w opinii wielu z nas, tak obsesyjnie nienawidził polskości, że przeszkadzał mu każdy jej przejaw. Taki właśnie przejaw antypolskości miał miejsce w próbie zniszczenia pewnego, jeszcze małego, bo składającego się z zaledwie kilkuset uczestników – Marszu Niepodległości. Im jednak bardziej rząd Tuska starał się to przedsięwzięcie wykończyć, tym więcej Polaków z roku na rok w nim uczestniczyło, aż do szokującej liczby przeszło ćwierci miliona uczestników.

Pamiętam dobrze, jak pierwszy raz pojechałem ma Marsz Niepodległości, mając wtedy 17 lat i będąc członkiem Młodzieży Wszechpolskiej.  Policja kontrolowała nas ok. 6 razy, za każdym razem po co najmniej pół godziny. Były to celowe utrudnienia, mające na celu uniemożliwienie nam wzięcia udziału w marszu. Zresztą – działania policji były wtedy bardzo zbliżone do prześladowań Polaków w okresie Solidarności. Tak samo jak wtedy, wielu z nas aresztowano i zastraszano. Tak samo, wielu z nas bito pałkami. Tak samo, do wielu z nas strzelano. Tak samo, kłamano w telewizji i robiono z nas bandytów.

Co prawda, jak już strzelano do tłumu to bez ostrej amunicji – to ważna różnica.  Jednak w niczym to nie zmieniało faktu, że uciążliwi dla rządu ludzie i tak „umierali w niewyjaśnionych okolicznościach”.  Tak przykładowo swój  żywot zakończył śp. gen. Sławomir Petelicki – twórca jednostki wojskowej GROM – postać wyjątkowo dla ówczesnego rządu nieprzychylna. Mówiono żartobliwie, że grasuje tzw. „Seryjny Samobójca”, bo tak wiele ważnych i nieprzychylnych rządowi osób „popełniało samobójstwo”.

Dlatego kuriozalnie w oczach dzisiejszej opozycji, brzmią oskarżenia dzisiejszego rządu o łamanie konstytucji, kiedy za rządów tej samej opozycji – łamane były niemal wszelkie nasze podstawowe prawa, które konstytucja tylko gwarantowała. Funkcjonariusze ABW wpadali do domów, wyłącznie za samą przynależność do  organizacji patriotycznych. Chodziło wtedy o to, aby przy pomocy terroru politycznego, zastraszyć wszystkich „niepokornych” patriotów.

W takich właśnie trudnych warunkach, wykuwał się i hartował dzisiejszy charakter polskiego nacjonalizmu. Był to naprawdę milowy krok dla czołowych organizacji narodowych z tego okresu, czyli Młodzieży Wszechpolskiej i ONR, które przeszły w ciągu tych 10 lat, naprawdę ogromną ewolucję, przechodząc, że tak to określę: od etapu „glanów i łysych głów” do etapu „garnituru i schludnej fryzury”. W końcu, nacjonalizm wyszedł z cienia subkultury i rozbłysnął na uniwersytetach, stając się atrakcyjny nie tylko dla „słuchaczy Konkwisty i Honoru”. Ogólny odbiór „nacjonalizmu” wśród szerokich mas Polaków, uległ wtedy w mojej opinii znacznej poprawie.

Wielkim sukcesem jest także bez wątpienia to, że przedstawiciele wywodzący się ze środowiska narodowego znaleźli się w końcu w sejmie, co jeszcze w roku 2010 wydawało się być czymś całkowicie niemożliwym do osiągnięcia.

Niestety, decyzja o wspólnym kandydowaniu Ruchu Narodowego na liście z posłami Kukiz’15, spowodowało w 2015 r. wystąpienie ONR-u z Ruchu Narodowego.

W późniejszych latach ONR przeżył kilka rozłamów organizacyjnych, utracił ok. 80% swojego składu osobowego, a także znacznie zmarginalizował swoją działalność polityczną.

  

  1. Jak ocenia Pan przyszłość polskiego nacjonalizmu w latach 2020-2029?

 

Z natury jestem optymistą i tak też chciałbym ocenić przyszłość polskiego nacjonalizmu – optymistycznie. To wszystko nie jest jednak wcale takie proste. Należy sobie uświadomić, że nasza przyszłość leży przede wszystkim w naszych rękach i jest silnie determinowana przez nasze wzajemne poświęcenie, roztropność i zorganizowanie. Tyczy się to wszystkich z osobna polskich nacjonalistów. Wszystkich bez wyjątku. Jest nas zbyt mało, aby tyczyło się to wyłącznie garstki przywódców. Dlatego wszyscy musimy stawiać sobie bardzo wysokie poprzeczki. Wszyscy musimy brać czynny udział w tej ideologicznej wojnie z lewicą kulturową, którą w tej chwili przegrywamy z kretesem.

W odróżnieniu od licznych partii politycznych i ideologii głównego nurtu – My nacjonaliści, nie dysponujemy w tej chwili żadnym większym kapitałem finansowym. Ogólnie to sytuacja tak przedstawia się nie tylko w Polsce ale na całym świecie, nacjonaliści nie dysponują prawie żadnym większym kapitałem! Mamy więc tutaj sytuację niezwykle trudną. Sytuację całkowicie odmienną od położenia, jakie miał polski nacjonalizm w okresie międzywojennym.

W historii świata jeszcze żaden ruch polityczny nie odniósł sukcesu, bez należytego finansowania. Nawet wszelkiego rodzaju rewolucyjne zrywy i ruchy socjalistyczne, miały swoich sponsorów. W tym względzie historia nie robi wyjątków. Trafnie zauważył Napoleon Bonaparte, że do prowadzenia wojny potrzeba trzech rzeczy: „pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy”. Nie inaczej jest z naszą wojną ideologiczną.  Dlatego cieszę się, że coraz większe grono  członków naszego ruchu, słusznie zwraca uwagę, że bez kapitału pieniężnego – nigdy nie będziemy mogli stanowić realnej konkurencji dla większych, dobrze finansowanych ruchów politycznych i ideologicznych. Jeśli chcemy myśleć na poważnie o przyszłości polskiego nacjonalizmu – to musimy też pomyśleć nad rozwiązaniem tego arcyważnego dla współczesnego nacjonalizmu problemu.

Kolejna, bardzo paląca kwestia to fakt, że nasz długo oczekiwany wróg ideologiczny – mam tutaj na myśli marksizm kulturowy i całe zło, które się pod tym pojęciem kryje – już od dawna dotarł do Polski, a nawet zdążył się tutaj niezauważenie rozgościć,  przyjąć pozycję dogodną do ataku, a w tej chwili – rozpoczął właśnie frontalną ofensywę, wymierzoną w naszą stronę. Niestety, ten niebezpieczny atak zdaje się umykać z pola widzenia wielu polskich nacjonalistów, którzy bardziej są zainteresowani prowadzeniem między sobą licznych plemiennych wojenek. Musimy więc skupić się na walce z realnym zagrożeniem, jakim jest atak intelektualnych barbarzyńców na nasz kraj i nasze uniwersytety. Ruszył w tej chwili lewacki marsz przez instytucję i jeśli go nie powstrzymamy – to w kolejnej dekadzie możemy spodziewać się prześladowań naszych działaczy na niespotykaną do tej pory skalę. Na skalę w porównaniu z którą – to co się działo z nacjonalistami za rządów Tuska –  było tylko niewinną i dziecięcą igraszką. Będą wsadzać nas do więzień. Niszczyć życie. Najprawdopodobniej tych prześladowań nie przeżyją nasze struktury organizacyjne – tak jak nie przeżyły ich struktury organizacyjne środowisk nacjonalistycznych w krajach, w których lewica już zakończyła swój marsz przez instytucję.

Weszliśmy w epokę ideologicznej wojny z lewactwem, które stara się wykończyć nas we własnym kraju. Nie grozi nam już palcem z Berlina. Nie grozi nam już palcem z Paryża. Lewaccy bojownicy ideowi opanowali już Warszawę, Poznań, Gdańsk i wiele innych polskich miast. Dlatego naprawdę nie ma teraz czasu na pielęgnowanie między nami waśni międzyorganizacyjnych. W tej chwili musimy się wszyscy zjednoczyć i odeprzeć naszego wroga. Musimy zjednoczyć się tak samo jak zjednoczyła się w Hiszpani Frankistowskiej – Wspólnota Tradycjonalistyczna i Falange Española wobec zagrożenia komunistycznego. Tak samo jak zjednoczyły się w starożytnej Helladzie – demokratyczne Ateny i totalistyczna Sparta wobec zagrożenia perskiego. Tak samo dzisiaj – zjednoczyć musimy się wszyscy w naszej Ojczyźnie wobec wypowiedzianej nam wojny przez barbarzyńskie hordy marksistowskich degeneratów kulturowych. Barbarzyńskie hordy, pragnące indoktrynować umysły młodych Polaków w najohydniejszej ideologii, która znana jest rodzajowi ludzkiemu. Jest to ideologia bez wątpienia najohydniejsza, ohydniejsza nawet niż komunizm, ponieważ jak daleko sięgamy w przeszłość, tak orientujemy się, że nigdy jeszcze nie istniał na Ziemi żaden system, który starałby się podważać najbardziej elementarne prawdy o naszej naturze, takie jak przykładowo dualizm płciowy u człowieka. Mierzymy się więc w walce z niewyobrażalnie diabolicznym szaleństwem. Szaleństwem, które jeśli zatriumfuje – to już naprawdę nie będzie co zbierać, i to nie tylko z polskiego nacjonalizmu, ale w ogóle z jakiegokolwiek poczucia polskiej, czy europejskiej tożsamości!

  

  1. O nacjonalizmie rozmawialiśmy już chyba dość wyczerpująco. Jak ocenia Pan obecną kondycję polskiego ruchu konserwatywnego i tradycjonalistycznego?

 

Polski ruch konserwatywny to przepraszam, że to powiem ale to jest według mnie śmiech na sali. Naprawdę, bardzo szanuję za swój dorobek naukowy, takie osobistości jak Pan prof. Jacek Bartyzel – ale poczynione przez niego założenie, które powtarzają młodzi, aby „umierać ale powoli” uważam za idiotyczne i dywersyjne, aby nie użyć bardziej ostrzejszych Polaka. To według mnie trochę usprawiedliwianie własnego lenistwa u wygodnictwa. Myślenie człowieka, który nie chwyta za broń jak Wandejczycy, aby przejść do historii, lecz czeka w wygodnym fotelu słów… My nie możemy tak myśleć! To nie jest myślenie godne przy kominku i z cygarem w dłoni, aż do jego domu wpadną zrewoltowani mieszczanie, jego żonę i córki zgwałcą, a skarlałego na cnocie męstwa mężczyznę poślą na gilotynę. To myślenie jest dla mnie toksyczne i wyniszcza polski ruch konserwatywny. To jest myślenie, które odrzuca szansę na kontrrewolucję – jako coś nierealnego. A kontrrewolucja przecież jest w stanie się dokonać. Kontrrewolucja jest technicznie możliwa. Trudna do wykonania ale możliwa.

Jeśli chodzi o polski ruch tradycjonalistyczny. Należałoby tutaj czytelnikom mojego wywiadu wyjaśnić, czym różni się konserwatyzm od tradycjonalizmu. Otóż konserwatyzm chce konserwować, czyli zachowywać to z przeszłości co ocalało do dnia dzisiejszego. Tradycjonalizm nie chce konserwować. Tradycjonalizm chce przywrócić do życia z przeszłości to, co jest w naszej tradycji, a aktualnie a przestało istnieć. Tradycjonalista nie zadowala się więc „zachowaniem” obecnej instytucji Kościoła Katolickiego, lecz chciałby przywrócić Kościołowi jego dawną świetność. Jest to według mnie pogląd o wiele bardziej szlachetny i bardziej warty uwagi, niż konserwatyzm.

W odróżnieniu od ruchu konserwatywnego, tradycjonalizm w Polsce rozwija się bardzo prężnie. Niedawno przełożonym generalnym jednego z zakonów tradycjonalistycznych, a dokładnie Bractwa Kapłańskiego Świętego Piotra – został Polak, ks. Andrzej Komorowski. Wedle informacji, które posiadam jest to osoba bardzo prężnie działająca i ideowa. Dalej – mamy w naszym kraju Bractwo Świętego Piusa X, którego kaplice znajdują się już chyba we wszystkich miastach wojewódzkich. Które posiada własną sieć szkół tradycjonalistycznych, tzw. „Szkół Akwinaty”, które realizują przedwojenny, klasyczny model edukacji i stoją na niezwykle wysokim poziomie kształcenia.

 

  1. W jaki sposób należałoby powstrzymać napór lewicowych tendencji w Polsce i czy w ogóle jest to możliwe?

 

Oczywiście, że jest to możliwe. Śmiem zaryzykować tezę, że jest to w tej chwili całkiem realne. Musimy tylko zareagować w czas, czyli – teraz! Nie możemy pozwolić lewactwu zająć przyczółków na polskich uniwersytetach. Musimy się jak najszybciej zjednoczyć – i zrobić medialny i uliczny raban, który odbije się w uszach wszystkich polskich obywateli. Musimy podnieść ten problem do rangi narodowej. W końcu musimy mieć odwagę się temu sprzeciwić i musimy mieć odwagę ponieść ofiarę za prześladowanie, które najpewniej nas z tego powodu spotka. Tym zaś, którzy są prześladowani na uniwersytetach z racji swoich poglądów – oddajmy należną im cześć  i chwałę.

Marsz przez instytucje nie jest w stanie dokonać się inaczej, niż poprzez uczelnie wyższe. Jest tak, ponieważ to uczelnie wyższe kształcą kadry przyszłych polskich elit. Jeśli uda nam się wypchnąć lewactwo z uniwersytetów to uda nam się powstrzymać napór lewicowych tendencji. A jeśli uda nam się odzyskać uniwersytety, to będzie to przyczółek, z którego będziemy mogli dokonać naszej upragnionej polskiej rekonkwisty nad całym polskim państwem.

To by było na tyle. Kończąc, chciałbym zaprosić drogich czytelników do wstępowania w szeregi Towarzystwa Studentów Polskich. Wierzę, że zjednoczeni zwyciężymy wroga!

CZOŁEM WIELKIEJ POLSCE !