
Szturm
Europa nacjonalizmu
W obecnych czasach już nikogo nie może dziwić widok wspierających się nacjonalistów z różnych państw. Wystarczy obejrzeć zdjęcia, filmy bądź przeczytać relacje z różnych wydarzeń nacjonalistycznych w Europie i wszędzie widać powiewające flagi różnych organizacji narodowo-rewolucyjnych. Naszym przeciwnikom wypadł z rąk tak przez nich lubiany argument przeciw nam, a mianowicie szowinizm. Do działaczy narodowo rewolucyjnych dotarło w końcu, że samotna walka przeciwko demoliberalizmowi to z góry zakładana klęska. W czasach totalnej dominacji demokracji liberalnej walka z innymi nacjonalizmami byłaby po prostu głupotą. Pomimo różnych tradycji i różnic językowych XXI wiek otworzył wspólny nacjonalistyczny front przeciwko zastanemu porządkowi. Trzeba cieszyć się z tego, że pomimo czasem tragicznej i smutnej historii pomiędzy różnymi narodami nacjonaliści umieją podać sobie ręce i patrzeć wspólnie w przyszłość. Jeżeli wciąż byśmy byli rozbici przyszłość Europy i naszych narodów byłby po prostu tragiczny. Łączy nas dzisiaj jedna idea: wolność dla narodów oraz wielkość dla Europy, a także jeden niepodważalny wróg: demoliberalizm.
I choć wielu jest wciąż sceptycznych co do szerokiej współpracy – nie ma już poza nią żadnego wyjścia.
Jeżeli chciałoby się wygrać jakąkolwiek wojnę czy bitwę z demoliberalizmem zjednoczenie europejskich działaczy narodowo-rewolucyjnych to konieczność. Zwycięstwo w jednym kraju jest ciężkie, jeżeli nawet do takowego dojdzie bardzo szybko może dojść do politycznej kontrofensywy demoliberałów w postaci sankcji, zerwaniu współpracy dyplomatycznej itp. Takowe zwycięstwo mogłoby pójść na marne. Wszystkie państwa demoliberalne trzymają się razem i tak samo postępować muszą dzisiejsze ruchy, a w przyszłości państwa nacjonalistyczne. Demoliberalizm i jego przedstawiciele zrobili z Europy szambo, w którym się topimy i od czasu do czasu wmawiamy sobie, że nie jest tak źle. Źle może nie jest, jest tragicznie. Naszym zadaniem jest nie tylko uratowanie siebie, ale odzyskanie Europy dla nas. I tylko stojąc ramie w ramie, szerząc propagandę w każdym poszczególnym kraju, umawiając się ze sobą na wspólne akcje możemy stawić czoła demoliberalizmowi, który jest przeciwnikiem ciężkim, ale którego jak każdego innego przeciwnika można pokonać. Dlatego nie dziwi już dzisiaj nikogo czczenie pamięci o poległych, zamordowanych nacjonalistach z innych krajów. To też nasi bohaterowie, to też nasi męczennicy. Nie może już dziwić zaczerpywanie pomysłów zza granicy, które mogą odnieść sukces również na własnym podwórku. Musimy uczyć się od siebie jak najwięcej. Przede wszystkim powinniśmy wymieniać się doświadczeniami w kwestii dotarcia do szerszych mas narodowych. Szczególnie od kolegów i koleżanek z ruchów, które odgrywają w swoich państwach coraz to ważniejsze role. Ważna jest wspólna pomoc i wspólna nauka, wyciągając wnioski z błędów naszych zagranicznych kolegów, w ten sposób możemy uniknąć potknięć w przyszłości na własnym podwórku.
Jakiś czas temu kolega napisał mi, że jak wyjedzie do innego kraju w ramach emigracji to tam włączy się w działalność tamtejszych ruchów nacjonalistycznych. Dla niektórych może wydawać się to sprawą kontrowersyjną, sam przez chwilę się nad tym zastanawiałem. Można przecież z pierwszego punktu widzenia powiedzieć, że nie jest to możliwe, ponieważ każdy poszczególny nacjonalizm reprezentuje tylko i wyłącznie swój naród i jego interesy. To właśnie jest piękne we współczesnym nacjonalizmie, że te interesy są przeważnie wspólne. Należy wbijać szpilkę w obecny europejski ustrój, gdzie się da. Wyjazd do innego kraju nie zrzuca z barków nacjonalisty jego obowiązków. A współdziałanie z organizacjami danego kraju gdzie się przebywa należy tylko pochwalić. W każdym kraju istnieje ten sam przeciwnik, stawianie mu czoła poprzez propagandę własną to także ogromne działanie na rzecz swojego kraju, dlatego także z wielkiej odległości możemy działać dla dobra swojego narodu.
Osoby, które wciąż żyją historycznymi waśniami muszą zrozumieć, że doprowadzanie do obopólnej niechęci cieszy tylko i wyłącznie przeciwników rewolucyjnego nacjonalizmu, którzy specjalnie te podziały jeszcze podsycają. Musimy pędzić naprzód, pamiętając o historii, ale skupiając się oraz tworząc wspólną teraźniejszość oraz przyszłość dla przyszłych pokoleń naszych narodów. Historii nie jesteśmy w stanie zmienić, ale to co jest teraz jak najbardziej. Trzeba dawać sobie szanse i ze sobą rozmawiać. Tworzenie barier może doprowadzić do imperializmu, który jest wrogiem wolnych narodów. Jest czynnikiem, którego należy się wyzbyć, ponieważ doprowadza on przeważnie do tragicznych sytuacji oraz wykopania takich dołów między narodami, których zakopać się nie da już nigdy. A wywoływanie konfliktów między nacjonalistami, może być gwoździem do trumny. A tego przecież nie chcemy, prawda? Naszym marzeniem, celem powinna być Europa nacjonalizmu, ustrojów narodowych pozbywających się współczesnej degeneracji, wlewające w swe serca działanie i życie, odrzucając przez to obecny marazm. Pisząc o upadku Europy pamiętajmy, że w pojedynkę jej nie odbudujemy, ani nie odzyskamy. Europa to nasza wspólna sprawa, to nasz dom – wojując przeciwko sobie możemy doprowadzić go do totalnej klęski. Także nie może dziwić nikogo pojawianie się na manifestacjach symboliki szerszej niż ta wynikająca z tradycji danego ruchu. Na dobre już w życie weszło używanie krzyża celtyckiego, a także od niedawna można dostrzec na różnych manifestacjach flag z mieczem i młotem.
Podsumowując więc warto nawiązywać zagraniczne kontakty, w celu poznawania innych działaczy nacjonalistycznych, ale również historii danych narodów ich spojrzenia na historię, a także wydarzenia współczesne. Rzeczywistość należy dobrze zrozumieć, jeżeli człowiek zamknie się w stereotypach oraz przyklejanych łatkach bardzo może zaszkodzić sprawie, dla której przecież chciałby jak najlepiej. Pamiętajmy więc o nacjonalistycznej solidarności. O tym, że sukces wyborczy Złotego Świtu to też nasz sukces, że polegli nacjonaliści w latach ołowiu czy też zamordowani greccy aktywiści ponad rok temu w Atenach to też nasi bohaterowie i męczennicy, że tam gdzie ruchy nacjonalistyczne walczą o prawa do lepszego bytu swoich narodów - to też nasza walka. Ludzie żyjący historią, chcący bariery historyczne "pielęgnować" także dzisiaj, zawsze zostaną w tyle. My jesteśmy teraźniejszością, my jesteśmy przyszłością - to powinna być jedna z głównych zasad współczesnego nacjonalizmu, który nie chce zaginąć w historycznych książkach czy pozycjach rozdrapujących stare rany. Wznieśmy więc toast za wspólny sukces i wspólną walkę. Niech żyje Europa!
Krzysztof Kubacki
Szturm miesięcznik narodowo-radykalny numer 4 2015 PDF MOBI EPUB
Szturm miesięcznik narodowo-radykalny numer 3 2014 PDF MOBI EPUB
Szturm miesięcznik narodowo-radykalny numer 2 2014 PDF MOBI EPUB
Szturm miesięcznik narodowo-radykalny numer 1 2014 PDF MOBI EPUB
Czerwony krzyż, srebrny miecz
1.1
Przed bitwą kolejną
Znów w duszy to drżenie
Niech będzie łaskawy
Nasz Ojciec na Niebie
I ważą się losy
Czy blask, czy też cienie
Najmłodsi wołają
Do Ojca na Niebie
Nim chwałę otrzymasz
Wprzód przyjdzie cierpienie
Bo tak mówi Prawo
Od Ojca na Niebie
Na naszych sztandarach
Cudowne kamienie
O, bądźże ich godzien!
Jak Ojciec na Niebie
Niech z Ciebie też idą
Przeczyste promienie
To dla nich miecz dzierżysz
Od Ojca na Niebie
1.2
Do porośniętego puszczą brzegu zacumował okręt. Na wietrze dumnie powiewały białe żagle. Fale obmywały drewniany kadłub. Statek przewoził rycerzy. Mieli oni za sobą wiele dni drogi – przybyli z Francji, Niemiec, niektórzy nawet z Ziemi Świętej bądź krajów Północy. Różne były ich losy. Wszystkich łączyło jedno – dostąpili zaszczytu przyjęcia do Zakonu Ubogich Rycerzy Chrystusa i Świątyni Salomona.
Zaczęło się, gdy dziewięciu mężów złożyło przed patriarchą Jerozolimy śluby czystości, ubóstwa, posłuszeństwa oraz walki z niewiernymi. Odtąd ich życie na zawsze związało się z KRZYŻEM I MIECZEM.
W 1128 roku na synodzie w Troyes, Zakon otrzymał Regułę. Jego sentencją stało się zdanie Memento Finis – „Pamiętaj o końcu”. Słynny Bernard z Clairvaux napisał Pochwałę nowego rycerstwa. W szeregi żołnierzy Chrystusa wstępowało wielu możnych, chcących pędzić surowy żywot dla Sprawy Bożej.
Templariusze walczyli nie tylko w Palestynie. Również w krainach iberyjskich toczyła się wojna z Maurami, którzy wcześniej zdołali podbić prawie połowę dawnego Cesarstwa Rzymskiego. Władca Portugalii, Alfons, nadał Świątyni puszczę Cera. Pozostawała ona w rękach Saracenów. Rycerze przypłynęli właśnie po to, aby ją objąć w posiadanie.
- Rodryk! Hugo! Na zwiad! – zawołał komandor Alfred.
- Tak, panie! – dwóch jeźdźców natychmiast wyprowadziło konie spod pokładu, po czym ruszyli w głąb puszczy.
- Dopóki nie wrócą, nie schodzić na ląd! – zabrzmiał rozkaz.
Hufiec był w pełnej gotowości bojowej. Niewierni mogli uderzyć w każdej chwili. Jedna czwarta załogi trzymała wartę. Bez przerwy wypatrywali wroga. Wszystkie dłonie dotykały mieczy. Wytężano wzrok, w poszukiwaniu żywych istot. Wkrótce czujność ustąpiła nudzie. Czas się dłużył. Alfred doskonale znał się na ludziach – dostrzegł stan podwładnych. Zbeształ jednego zakonnika, który próbował usnąć. Po chwili stwierdził jednak, że minęło dość czasu i zmienił straż. Wtem...
Coś zaszeleściło w zaroślach. Dobyto broń. Napięto cięciwy.
- Pokaż się!
To byli zwiadowcy.
- Przemierzyliśmy kilka mil na wschód, południe i północ. Żywego ducha nie ma, tylko las!
- Schodzimy! – padła komenda. Trzydziestu braci razem z końmi zeszło na ląd. Hełmy lśniły w zachodzącym słońcu. Twarze zwrócone w kierunku lądu – ich lądu, choć jeszcze niezdobytego. Z mieczami wyciągniętymi przed siebie podziękowali za to, że mogą wywalczyć tę ziemię dla Świątyni.
Rozbito namioty, rozpalono ogniska. Beczki z jedzeniem wyniesiono spod pokładu. Wokół obozu ustawiono ostrokół. W górze załopotał sztandar z czerwonych krzyżem. Gdy okręt był już pusty, bracia zgromadzili się, zwróceni ku morzu. Już dawno temu wyrzekli się ziemskiego świata dla świętej wojny. Teraz ostatecznie odrzucali możliwości odwrotu – podpalili okręt. Ogień pożerał kolejne deski, by ostatecznie zniknąć z ofiarą w oceanie. Pod gwiazdami rycerze złożyli uroczystą, straszliwą przysięgę – zdobędą tę ziemię własną krwią lub zginą, niczym ów płomień pod wodą. Ty jesteś Królestwo, Moc i Chwała. Na wieki wieków. Amen.
2.1.
Zaszło słońce, zgasło światło
Nastał czas ciemności
Czas się zwrócić ku radości
Lub płakać nad sobą
Hura! Hura! Chwyć, co dobre!
Niechaj zabrzmi śmiech, zabawa
Teraz lekka każda sprawa
Wspominajmy dobre dni
W ołów się zmieniają członki
Ciężkie robią się powieki
Obojętne wszystkie dźwięki
Głowa idzie spać
Jeden tylko straż wciąż trzyma
By innych nie sięgły dzidy
Bo bohater nie śpi nigdy
Niczym księżyc zawsze czuwa
2.2.
Po wieczornym posiłku rycerze nie poszli od razu spać. Jan, najmłodszy z hufca, stanął na warcie. Reszta oddała się rozmowie.
- Dziesięć wiosen temu w Ziemi Świętej – ciągnął Eryk – gościliśmy, jako posłowie w Damaszku. Na dworze sułtana żył tam człowiek podający się za maga – ucznia Melchiora...
- Baltazara! – przerwał mu Otto. – On był uczniem króla Baltazara, mędrca ze Wschodu!
- Wiek ci mąci w pamięci, starcze!
Powstawszy, dobyli na miecze. Kapelan jednak powstrzymał ich skarceniem. Po kilku łykach wina Eryk kontynuował.
- Nosił jedwabne szaty we wszystkich możliwych kolorach. Rubiny, szmaragdy, szafiry... Raz spojrzałem do jego pracowni. Na Rany Chrystusa! Ze sklepienia zwisały koty, myszy, jaszczurki, nawet ludzkie płody!
Na oblicza padł strach. Przebiegł dreszcz obrzydzenia.
- ... przebite hakami, całe w soli... Stoły zastawione kolorowymi proszkami w moździerzach. Pośrodku ogień palił się na zielono! Nad nim podobizna szatana – miał rogi kozła, piersi kobiety i skrzydła!
Zakląłem na Imię Pańskie, żem ja chrześcijanin, że nie chcę takich diabelstw... Wyprowadził mnie stamtąd, wymamrotał coś, zakreślił znaki w powietrzu i odszedł. Wiele dni zły duch za mną chodził – nie odstępował mnie na krok, czułem zawsze i wszędzie, że jest przy mnie! Dopiero na Wielki Piątek, gdy okrążyłem Grób Pański, poszedł precz.
- Na pewno nie zaparłeś się wiary? – Uśmiechał się Roland.
- Niemożliwe! Takie szatany zabijają ludzi od razu! – Gorączkował się Ludwik.
- Ciekawa historia, bracie. – Henryk nie odrywał wzroku od swego bukłaka.
- Wierzcie lub nie, byłem z nim wtedy. – odezwał się Otto. – Szatan ma ciemną magię. Natomiast my z pancerzem wiary nie lękamy się ni człeka, ni diabła. Dla większej chwały Bożej musimy siłą swojej woli CZYNIĆ ZIEMIĘ SOBIE PODDANĄ.
Dysputa trwała dalej. Ktoś się kłócił, ktoś nie wierzył, ktoś bełkotał bez sensu. Niektórzy chcieli się bić. W końcu rycerzy, jednego po drugim, ogarnął sen. Mocne wino obróciło ich ciała w kamienie, spoczywające na ziemi. Śnili o rzeczach, których na jawie nazwać nie potrafili. Zapomnieli o spalonym statku i Maurach.
Brat Jan cały czas stał na straży. Nie zauważył niczego niepokojącego, poza odgłosami z obozu. Po opowieści o czarowniku zaczęto mówić o dworach, ucztach, damach. Niektórzy wspominali swoje lata sprzed wstąpienia do Zakonu. Czy tak ma wyglądać Świątynia Salomona? Rycerze Chrystusa, nieustraszeni wojownicy, przynoszący chlubę Europie? Mówiono, że ruszam po wieniec męczeństwa. Dla świętego celu spaliłem okręty do zwykłego życia. Złożyłem śluby z wielką ochotą. Teraz, jako jedyny pełnię szlachetną rolę „najmniejszego w królestwie”. Jak oni, po pijanemu będą trzymać wartę?!
Rozkaz należy wykonać. Podszedł do Arnulfa, który miał go zmienić.
- Bracie Arnulfie! Bracie Arnulfie!
- Eee...
- Masz wartę! Wstawaj!
- Mm...
- Wstawaj do czorta, pijaku!
- Już idę, młokosie...
Gruby hrabia podniósł się ociężale. Niezgrabnym ruchem przepasał miecz i lekko się kiwając, wyszedł z namiotu. Jan, pełen myśli, zajął miejsce na sienniku. Jeszcze długo nie mógł zasnąć.
Arnulf tymczasem ledwo trzymał się na nogach. Opierał się o miecz, wbity w ziemię.
- Do kroćset! Jak ja tu wytrzymam?!
Zaczerpnął kilka głębokich oddechów. Poczuł się już na tyle lepiej, aby samemu stać. W głowie jednak nadal się kręciło. Resztkami wewnętrznej dyscypliny strzegł się przed zaśnięciem. „Masz trzymać straż!” – rozejrzał się wokoło. Nikogo nie ma. Coś słychać... A! To tylko ptak... następny. Czarne chmury przesłaniają księżyc. „O, zwalona kłodo, chciałbym odpoczywać, jak ty!”
Wtem coś poleciało w kierunku rycerza. Poczuł jakby użądlenie w ramię. Namioty zajęły się ogniem.
- Do broni! – zawołał. Kilku kompanów wyskoczyło z bronią i ruszyło w kierunku lasu.
- Saraceni!
- Tam jest jeden!
Jan puścił się w pogoń. Mały człowieczek w turbanie strzelił z łuku. Potem rzucił się do ucieczki.
- Dorwę cię!
Niziołek był na wyciągnięcie dwóch ostrzy. Nogi jednak miał szybkie. Chwycił sztylet. Zawołał coś po arabsku. Templariusz zamachnął się mieczem. Zabiłem! – pomyślał. Karzełek przystanął. Spod rozdartej na piersi szaty ciekła krew. Dobić go czy nie? Au!
Poczuł coś na nodze. Niewierny wbił mu sztylet! Krzyżowiec upadł na ziemię. Człowieczek zarechotał, niczym złośliwy troll.
- Masz, stworze!
Jeszcze dzierżył broń. Szaleńczym ruchem zamachnął się. Głowa łucznika poleciała pod drzewo. Z radością chwycił ją, zmierzając do obozu.
Walka trwała dalej. Rycerze ścigali napastników po lesie. Na plaży płonęły namioty. Piasek zdobiły ciała. Mniej więcej połowa hufca biła się w puszczy. Paru z mieczami czekało na wroga. Niektórzy siedzieli na ziemi, ze strzałami w ciele. Co jakiś czas przychodził brat, cały we krwi. Ostatni zjawił się, gdy świtało.
Wzeszło słońce. Komandor, zwrócony ku morzu, płakał.
- Niech Bóg zmiłuje się nad nami! – Gwałtownie odrzucił swój szyszak. Wprost na Jana, śpiącego po złej nocy.
- Moi rycerze! Mój Zakon!
3.1
Jutrzenka wschodzi nad wodą ciemną
I falujące morze oświetla
Dusza Stworzenia nocą oślepła
Teraz na powrót do życia się budzi
I wiatr się zrywa wielce szalony
Wodą, drzewami z nad-siłą targa
Niech się zakończy niemocy plaga!
Bo Ja słabego z korzeniami wyrwę!
Grzech wielki wczoraj został rozlany
W swej misji żeśmy się zaniechali
Ze smutkiem teraz ranek witamy
O cóżesz poczniemy z wrogiem człowieczym?
Kiedy na siebie niesiemy zgubę
Jak Skarżyciela słowom zaprzeczym?
3.2.
Przegraliśmy – wyszeptał Alfred. Sumienie katowało go bez litości. „Ja, Alfred z Arcburga, potomek Chlodwiga, króla Franków. JA doprowadziłem do klęski niezwyciężonych Templariuszy na ziemi luzytańskiej. Zamiast cnoty, czujności, rozsądku – beztroska, pijaństwo, rozpusta. ZA MOIM PRZYZWOLENIEM!!! Mój krewny Hubert służy w Ziemi Świętej. Chrześcijanie znad Jordanu podziwiają jego pobożność, mahometanie zwą go Postrachem Pustyni. W pojedynkę zniszczył im twierdzę. Ja w jedną noc zatraciłem połowę hufca!”
Zakrył twarz dłońmi – obie czerwone od krwi. Łzy płynęły na głębokie rany. Nogi zgięły się – chciały się zapaść pod ziemię. Włosy siwiały w oczach. Wiatr zawiewał do tyłu płaszcz zakonny. Krzyżowcy ze smutkiem patrzyli na załamanego dowódcę. Zdawali sobie sprawę, że zawinili wczoraj. Komandor przez nierozwagę dopuścił się błędów, które wydały straszne owoce. Nikt jednak nie myślał, aby go zastąpić.
Jan podszedł do Alberta.
- Żałujesz za nasz wszystkich. Jezus na pewno to widzi. Prowadź nas na krucjatę. Dokąd inaczej pójdziemy?
- Janie... Czeka cię dobra przyszłość. Tylko nigdy nie popełniaj tego błędu, co ja.
Wtedy zjawił się brat Henryk. Był wycieńczony do granic możliwości. Ciężko dyszał. Pochylony do przodu, stawiał z ogromnym wysiłkiem kroki. Zaczerwienione oczy zdradzały jedno: ZMĘCZENIE.
- Komandorze! Bracia! – Wszyscy zwrócili uwagę na niego. – Na wschód prosto... Rzeka... Zamek... Saraceni...
Padł na ziemię. Ręce trzymał złożone na piersi. Wzdychał głośno ku górze. Ludwik podał mu wodę do picia. Zaczął też przemywać rany. Mimo to, po chwili Henryk wyzionął ducha.
- Umarł, aby dostarczyć nam nadzieję. – rzekł Roland. – Pomimo trudów gnał tutaj, aż do śmierci męczeńskiej, aż pot i krew wyszły zeń wszystkie. Tylko Prawda, tylko zbawienna Prawda może w ten sposób natchnąć człowieka. Henryku, godny jesteś między rycerzami Templum. Spoczywaj w pokoju!
Kapelan nie żył. Brat Walter za niego wyjął krucyfiks i pobłogosławił zmarłego.
4.1
Oto pora Twa, Wybrany
Zmierz się z Bestią, TERAZ, DZIŚ
Ogień Słońcem rozpalony
Podnieś z Wiarą, zamiast kryć
Bo machina zaraz ruszy
Koło dziejów toczy się
Ludzie zleją się w olbrzymy
Wznosząc gmach po świata kres
Od kołyski naznaczony
Cierpiałeś, by trzymać bat
Twoje serce rozżarzone
Spłoń, aby podpalić świat
4.2
- Chodźmy, bracia! – zawołał komandor. – W Imię Pańskie, na śmierć!
Ruszyli, pełni determinacji. Wszak Henryk zginął za naszą nadzieję! Nie można przejść obojętnie wobec takiej ofiary. W krzyżowców z powrotem wstąpiła siła. Ich marsz dorównywał teraz szybkością biegowi. Nikt nawet nie chciał myśleć o zatrzymaniu się. Bez wątpliwości przyjęto fakt, że na wschodzie znajduje się gniazdo niewiernych. Lichwiarz w mieście może kłamać, lecz nie rycerz, umierający z przemęczenia!
Rześkie powietrze dodatkowo podsycało zapał. Prastare drzewa zdawały się pozdrawiać wyzwolicieli. W przeciwieństwie do pustyni – gęste zarośla chroniły przez okiem wroga. Każde wzniesienie zachęcało, aby je zdobyć i iść dalej.
Wkrótce zaczęło kropić. Ledwo wyczuwalna mżawka po chwili zmieniła się w ulewę. Olbrzymie krople tworzyły nieskończenie grubą ścianę. Żaden z maszerujących nie odezwał się słowem. Hufiec szedł, nie zwalniając tempa. Jednak skrycie nawet Jan marzył o ciepłym łóżku, z dala od dziczy. Zmęczenie, zimno dawały już znać o sobie. „I ja się czułem lepszy od nich? Wczoraj za szlachetny na templariusza, dziś będę jęczał o postój? NIGDY! Nie ma wyjścia. Po to poświęciłem życie bogacza, by zyskać świętość duszy. MUSZĘ zniszczyć starego człowieka, który nadal daje znać o sobie. Choćbym miał paść w tej drodze! Niech to się stanie nawet teraz!”
- Mój panie! – zawołał Otto. – To tam!
Dotarli do gościńca. Na jego krańcu, gdzie się kończyła puszcza, majaczyło wzgórze, ozdobione wieżą.
- Zejść z gościńca! – rozkazał komandor. – Za mną!Pobiegli za mistrzem. Stopy precyzyjnie odbijały się od ziemi, omijając przeszkody. Przemykali między drzewami zwinnie, niczym stado jeleni.
Nagle Alfred przystanął. Rozejrzał się, zaczął nasłuchiwać.
- Teraz cicho! Naprzód!
Wzniesienie było w rzeczywistości dużo większe, niż wydawało się z dala. Na wieży, zbudowanej z nieobrobionych kamieni, wyglądała ciemna twarz Maura. Mur wokół wznosił się na kilkanaście stóp. Od północy wiodła brama, pilnowana przez kilku strażników z łukami i mieczami. Co jakiś czas wjeżdżał wieśniacki wóz z jedzeniem. Przed bramą dokładnie sprawdzano, co znajduje się w środku. Woźnicę długo odpytywano, a i tak musiał czekać na, zewnątrz, gdy ładunek zabierano do środka. Po niecałym kwadransie otrzymywał pusty pojazd.
- Ludwik! Idź sprawdź, jak wygląda reszta wzgórza.
- Tak panie!
Rycerz pomknął wzdłuż drzew. Oby go nie dojrzeli! Oby wrócił szybko! W myślach wojownicy gorączkowo odmawiali modlitwy. Och, na wojnie jest tyle momentów, które o wszystkim decydują! W każdej sekundzie walki los może się odwrócić. Zwycięstwo oznacza szczęśliwe przejście przez tysiące prób. Wracajże szybko!
- Jestem! – Ludwik z powrotem przykucnął obok mistrza. – Wszędzie jest wysoki i obsadzony strażami. Jedynie od wschodu jest wyłom, zagrodzony jedynie drewnianą stodołą.
Mistrz dał sobie chwilę namysłu.
- Janie! Rolandzie! Zrobicie zamieszanie w bramie głównej! My wtargniemy całym oddziałem od strony stodoły! Wykonać!
- Tak, panie! – odpowiedzieli.
„Matko Najmilsza! Wstaw się za duszą moją!” pomyślał młody templariusz. Ruszyli ku bramie. Szaty z krzyżami zniszczyły się podczas walki w lesie, w trakcie wędrówki całkowicie się rozleciały. Teraz nie było od razu widać, kim są. Przynajmniej tak myślał Jan.Roland tymczasem wyjął krzesiwo. Kazał kompanowi przystanąć, aby móc podpalić małą fiolkę. Czyżby jakiś magiczny napój? Po kilku potarciach zapłonęła żywym ogniem. Mienił się kolorami, tryskał na wszystkie strony, był dużo większy od tajemniczego przedmiotu. Wprawna ręka brata rzuciła go ku strażnikom.
- Módl się, aby zadziałała.
Maurowie zaczęli krzyczeć. Po chwili paliło się całe wejście do grodu.
- Dobądź miecz, Janie!
Kilku mężczyzn w turbanach pobiegło do lasu. Po arabsku krzyczeli: „Wyjdźcie stąd! Albo was zabijemy!”. Rycerze rzucili się do walki.
Brata Jana zaatakował niewierny z krótkim, zagiętym mieczem. Uśmiechnął się – twarz miał wyjątkowo piękną, gładką, wręcz kobiecą. Z pewnością siebie usiłował sięgnąć serca. Na szczęście krzyżowiec się obronił. Kolejne uderzenie! W to samo miejsce, tylko z dołu. Tym razem trafił. Ból. Jan z determinacją ruszył na pięknisia. Spróbował go uderzyć w gardło. Nie tym razem! W nogi! Też nie! Saracen znów się uśmiechnął. Brzdęk! Brzdęk! Już blisko gardła chrześcijanina! O! Co to? Odruchowo uderzył muzułmanina w oko.
Jeszcze jeden! Mały, strasznie szybki! Prawie mnie już zabił! Boże Miłosierny! Nie pokonam go! Znowu! Znowu! Jego miecz... Odparowany! Chciał ściąć mi głowę. Zdenerwowałem go! Dam ci cios z dołu! Pokonany! Leży i kwiczy, obok jednookiego kolegi.
Następny! Tym razem z wielką brodą i potarganymi włosami. Hultaju! Rozpłatam cię! Brzęk! Brzdęk! Nie rozpłata! Maszkara atakuje w ramie! Uf! Nie! Teraz w nogi! Dobry jest! Za bardzo upodobał sobie kończyny. Chyba jest skuteczny. Czas umierać...
Hultaj spogląda w oczy... Już ma uderzyć! Nie widzi swej łydki! Spróbuję! TAK! Zabity!
Gdy dym pojawił się na wzgórzu, Albert wiedział.
- Ronald! Cały on! Do ataku!
Mozolnie zaczęli się wspinać po stromiźnie. Krok za krokiem, kamień za kamieniem. Byle nie spaść! Byleby nas nie ujrzeli! Oj! Całe szczęście! To nie wartownik! Zapalić drewno!
Stodoła buchnęła żywym płomieniem. Po chwili się rozleciała. Przed wyłom weszli waleczni zakonnicy. Naprzeciw dwunastu braciom stanęło około dwudziestu Saracenów. Posypały się strzały. Gruchnęły miecze. „Bóg tak chce” – zabrzmiało wezwanie. Rozpoczęła się brutalna walka. Ze wszystkich stron sypały się ciosy, pył, ogień. Duża część walczących straciła orientację i walczyła na oślep. Trzask! Brzdęk! To znów ranny krzyknął! Wszystko w rękach Boga! Niech żyje śmierć!
Chrześcijanie się zorientowali, że walczy przeciw nim tylko siedmiu mahometan. W Ludwika wstąpiła taka siła, że dwóch z nich pogonił po chwili do puszczy. Roland zranił w brzuch strażnika bramy. Jan dodatkowo uśmiercił Saracena z wyjątkowo dużą brodą. Najwyraźniej był to dowódca – jeden z tych pozostałych uciekł. Jego pobratymcy, nie mający tyle szczęścia, poddali się.
O zachodzie słońca na zamku odśpiewano „Te Deum”, zawieszając flagę z krzyżem.
5.1
Wieczna sława zwycięstwu, niech wróg idzie w błota
Po bojach oraz trudach skrzynia chwały złota
Trafia dziś w me ręce. Dzięki Wieczny Królu!
Że usta nierządnicy są zakryte w bólu!
Odsłonięto mi oczy, wzniesion na wyżyny
Nie kochałem błyskotek, zmyte wszelkie winy
Sztandar w twierdzi powiewa i powiewać będzie
Kto z zmysłów wyzwolony, ten może pójść wszędzie
Zapłonął ogień w górze, tysiąc lat nie zgaśnie
Dopóki zegar świata wybije czternaście
Do wieku dwudziestego cień tu nie zawita
Niewiernego Maura. Herezja pobita!
5.2.
Na byłej twierdzy muzułmańskiej powiewał sztandar Świątyni. Wkrótce w puszczy Cera wyrosły miasta, do dziś radujące oczy. Templariusze cieszyli się kolejnymi nadaniami, co było dowodem ich docenienia. Stopniowo odbijano Iberię z rąk niewiernych. Choć w 1291 roku zakończyło się panowanie łacinników w Palestynie, to na Zachodzie wyrosły katolickie monarchie, które wkrótce wzięły udział w chrystianizacji dalekomorskich krain. Europa cieszyła się szacunkiem całej ziemi aż do dwudziestego stulecia.
Czy duch Bożego rycerstwa powróci, by ją znów uratować?
Wacław Dzięcioł
Zmierzch europy?
Mój tekst będzie dość ogólnikowy, bez złotych rozwiązań, czy próby narzucenia neoendeckich schematów i skrótów myślowych, tak bardzo popularnych w środowisku współczesnych narodowców.
Wychodzę z założenia, że nie warto uciekać od problemu i należy spojrzeć prawdzie prosto w oczy – aktualnie na Świecie, w Europie czy w Polsce nie ma dobrych metod, które byłyby wystarczająco silne, by móc poruszyć ludzkie serca i tym samym skłonić do porzucenia panującego status quo w postaci współczesnego mieszczańskiego antropocentryzmu i utylitaryzmu w sferze idei, gospodarki rynkowej i globalizmu w kwestiach rozwiązań gospodarczych, czy demokracji i pluralizmu w polityce.
W obecnie panującym systemie nie ma spójnej, silnej i sensownej alternatywy mogącej podważyć obecny polityczny układ sił, propozycje trzeba dopiero wypracować.
Aktualnie ruchy anty-systemowe wegetują na marginesie życia społecznego i politycznego, ze względu na same założenia i z góry narzucone przez system demoliberalny zasady– wpisujesz się w liberalny schemat, bądź nie masz szans na przebicie się do „wielkiej polityki”. W takim środowisku, z założenia jest się skazanym na marginalizacje, ponieważ ruchy anty-systemowe kontestują rzeczywistość empiryczną i automatycznie są w naturalnej opozycji wobec pewnych, dość licznych, grup społecznych, często beneficjentów systemu, bądź pośrednio wchodzą w konflikt z tzw. „ślepymi dziećmi systemu” którzy go bronią, mimo że ten na nich żeruje z czysto dekadenckich pobudek. Im radykalniejszy, anty-systemowy ruch, tym większy front konfliktu i mniejsze szanse na uzyskanie poparcia na drodze demokracji.
Współcześni narodowcy (przynajmniej oficjalna cześć) podjęli próbę „zmiany” systemu od środka, tzn. „pracy u podstaw” bądź „długiego marszu przez instytucję” który w skrócie można nazwać blefem. Próba wejścia w system, a następnie obalenia „republiki okrągłego stołu” od środka przyjmując warunki tego systemu z nadzieją, że system jest dziurawy i dopuści do gry nowego gracza, a ludzie dadzą się przekonać i poprą rewolucjonistów w demokratycznych wyborach. Zdecydowana większość „realistów szkoły Dmowskiego” nie przyjmuje pod uwagę .jakiekolwiek innego scenariusza, uważając go za irracjonalny i utopistyczny, tym samym wpisując się w demoliberalny dyskurs utylitaryzmu, którego najważniejsza miarą jest realizm polityczny, zdrowy rozsądek i racjonalizacja.
Częstym argumentem „za” dla takiej taktyki jest przykład dwudziestolecia międzywojennego, jako okresu, w którym taka metoda przynosiła skutek, a partie/ruchy
anty-systemowe współrządziły, a nawet przejmowały władzę.
Takie podejście jest dowodem oderwania od rzeczywistości i braku zrozumienia specyfiki czasów lat 20. i 30., w obliczu krachu gospodarczego i teoretycznego bankructwa idei liberalizmu. Lata 20. i 30. były specyficznym okresem, w którym „władza leżała na ulicy”, a obejmował ją ten, kto potrafił wykorzystać okazję wykorzystując osłabiony system demokratyczny.
Obecnie system jest o wiele bardziej rozwinięty i umocniony, posiada znacznie subtelniejsze narzędzia pacyfikujące, w postaci medialnej propagandy, inwigilacji, legitymizacji wyborów, kapitału, wysublimowanej propagandy liberalnej czy w końcu aparatu represji, czy wręcz terroru. Niesienie „demokracji i wolności” nie ogranicza się do formy medialnego prania mózgu a’la programu stacji TVN, lecz sięga również po środki ostateczne w postaci spadających bomb na wyłamujące się państwa. W kontekście powyższego, warto pamiętać, że to właśnie ideologia i propaganda pozwoliła wybić się na piedestał faszyzmowi
i bolszewizmowi, a nie pragmatyzm, który został wykorzystany już po objęciu władzy.
Nie można zapominać również o fakcie, że ideologia o głębokim wymiarze pasji może przenosić góry, czego nie potrafią pojąć liberalni zachodni pragmatycy, w kontekście oceny np. Państwa Islamskiego, i czego nie rozumie część współczesnych środowisk narodowych.
Jesteśmy świadkami porządku opartego na monocentryzmie i hegemonii liberalizmu.
Próba starcia się z liberalnym goliatem na jego zasadach wykazuje cechy masochistyczne, cyniczne, dekadenckie i jest z góry skazana na przegraną. Dochodzimy do sedna i określenia nadrzędności celów. Liberalizm, po upadku ZSRR jako ostatniej poważnej siły sprzeciwiającej się hegemonii liberalizmu na świecie, stał się wspólnym mianownikiem dla poprawnie politycznego dyskursu. Oferuje się nam różne formy liberalizmu jak „prawicowy”, „lewicowy”, „radykalnie prawicowy” itd. ale istotą wciąż jest liberalizm. Oferuje się nam różne formy tej samej idei czy treści. Liberalizm w swoim założeniu jest przeciwieństwem każdej zbiorowości, wspólnotowości. Jest przeciwnikiem wspólnych celów, ideałów czy środków. Jest przeciwko kolektywizmowi jako takiemu. Fundamentem liberalizmu jest antropocentryzm – wszystko ma się stać indywidualne. Wolność jednostki jest kwestią nadrzędną, ale ta wolność rozumowana przez pryzmat liberalizmu jest kategorią negatywną – liberalizm żąda wolności „od czegoś”, a nie „do czegoś”. Wrogowie liberalizmu są tutaj mocno skonkretyzowani. Celem są wszystkie siły, ośrodki, idee, cele ogólnie nie-indywidualne, dlatego atakowane są resztki nieliberalnych elementów w społeczeństwach jak Kościół, instytucja rodziny, środowiska narodowe czy środowiska kibicowskie, a nawet niekiedy historyczne symbole jak symbol Polski Walczącej (Newsweek) Efektami takiej polityki są feminizm, ruchy LGBT, aborcja, konsumpcjonizm, dekadencja, lemingoza, atomizacja i standaryzacja tworząca ze społeczeństwa luźną masę indywidualnych bytów, których nie łącza żadne cnoty, wartości, idee, cele nadrzędne, a jedynie przypadkowe interesy ekonomiczne. Takie społeczeństwo nie jest produktem „komuny”, „socjalizmu”, „lewactwa” lecz liberalnym rakiem toczącym narody i ludzi Europy i Świata. Wrogiem nie jest brukselski socjalista czy polski (post)komunista, lecz liberał.
W zaistniałej rzeczywistości trzeba na nowo zdefiniować wartości, cele, środki itd. Większość rozwiązań jest kalką przedwojennych programów politycznych. Czasy się zmieniły, pewne zjawiska nabrały dynamizmu, inne zostały zniwelowane. To nie są już lata 30-te dwudziestego wieku, w których na gruzach liberalnego porządku toczy się bitwa pomiędzy komunizmem (dzisiejsze „lewactwo”), a faszyzmem (dzisiejsze „prawactwo”) o dominację nad światem. Głównym wrogiem środowisk nacjonalistycznych w latach 20-30 był liberalizm, ale w pewnym okresie konflikt ten zszedł na drugi plan na rzecz konfliktu z bolszewizmem. Uznano wówczas, że liberalizm jest w stanie amputacji i paraliżu. Upadał duchowy wymiar liberalizmu, w postaci prymatu jednostki nad wspólnotą, upadały również instytucję wyrosłe z liberalizmu jak demokracja parlamentarna i partie polityczne. Zadaniem nacjonalistów było przejęcie władzy wykorzystując słabość systemu demokratycznego i stawanie do walki z bolszewizmem, stąd w wyjątkowych przypadkach wchodzono w chwilowe sojusze z liberałami bądź uczestniczono w demokratycznej grze.
Czy dzisiejsze czasy mają znamiona tych sprzed 70 lat by tymczasowo układać się
z „upadającym systemem”, bądź „walczyć z komuną”, „duchem Jaruzelskiego”?
Narodowego radykalizmu, w formie w jakiej oddziaływał na masy w okresie międzywojennym nie da się dosłownie przełożyć na współczesne czasy. Jedyne, co z niego można czerpać to wątki tradycjonalistyczne i anty-systemowa postawa niezgody na otaczającą rzeczywistość – to narodowo-rewolucyjne skrzydło nacjonalizmu. Hasła stricte nacjonalistyczne trafiają w próżnie, bo pojęcie narodu zniwelowało się pod wpływem wieloletniego ataku indywidualistycznych doktryn. Hasła nacjonalistyczne żywcem wyjęte z lat 30. nie trafiają już do współczesnych ludzi, tak samo jak postulaty konserwatywne nie mają zasadności, bo aktualnie nie ma czego „konserwować”, gdyż duchowe wartości czasów przedrewolucyjnych wyparowały, a za pomocą banalnej reakcji nie da się cofnąć do stanu nieistniejącego z niedalekiej przeszłości, bo pomiędzy czasem „starego porządku” istniały i istnieją czasy liberalizmu i jego produktów w postaci kapitalizmu i demokracji które trwale przeobraziły społeczeństwa funkcjonujące w ochlokracji. System zmienił duchowość człowieka, jego mentalność, nawyki, co powoduje, ze nie potrafimy już myśleć w sposób tradycjonalistyczny, stąd konserwatyzm nie stanie w roli twórczej siły przekształcającej teraźniejszość i przyszłość.
Wszystko co oferuje się ludziom jest albo archaiczne (patriotyzm, rozwodniony nacjonalizm często w postaci konserwatyzmu) bądź nudne i jałowe (odnogi liberalizmu). Polacy, choć nie tylko oni, pragną wykucia nowych form dla starej treści, ruchu świeżego, nowoczesnego, współczesnego romantyzmu, chęci współudziału w „wielkiej sprawie” lecz ugruntowanego w świecie ponadczasowych wartości. Stąd też tak wielka w ostatnim czasie liczba rewolucji, regionalnych konfliktów, protestów, strajków. Długotrwała, liberalna propaganda prowadzi do wyparowania ludzkiej osobowości, zamkniętej w nonsensie wolności od wszystkiego. Taki stan rodzi frustracje i desperacje wśród osób, które potrafią jeszcze myśleć i czuć. Brak alternatyw i osamotnienie tylko potęguje frustrację.
Należy się cofnąć i odrzucić ugruntowany neoendecki dogmatyzm. Naszym celem powinna być radosna twórczość, próba syntezy antyliberalnych doktryn, popieranie wszystkich anty-indywidualistycznych ruchów na świecie, które w konsekwencji doprowadzą do implozji systemu i światowej, antyliberalnej rewolucji. Nie powinno nas interesować umocnienie obecnego liberalnego status quo (wejście do sejmu w systemie demokracji reprezentatywnej), lecz zmiecenie, unicestwienie paradygmatu liberalnego i stworzenie nowego systemu opartego na prawdzie, solidarności, tożsamości i wspólnocie. Praca od podstaw, rozumiana jako start w wyborach samorządowych i rządzenie masami nie powinny być celem samym w sobie, lecz tylko pośrednim skutkiem batalii o dusze Polaków, w postaci szerzenia propagandy, szerzenia nadziei na lepsze jutro, codziennej walki o rozpalenie namiętności politycznych wśród rodaków. Polacy toną w bagnie dekadencji, więc trzeba rzucić im koło ratunkowe, a nie tłumić ich inspiracje w postaci demokracji reprezentatywnej, która pochłania twórczą energię etnosu na liderach ich reprezentujących.
Jestem pewien, że my, nacjonaliści XXI wieku, jesteśmy w stanie tchnąć w społeczeństwo życie i pchnąć je w słodki proces tworzenia historii. Naszkicować nowy typ człowieka – odważnego, nieulękłego, radosnego i pełnego pasji. Wojna, heroizm, pasja, rewolucja, burzenie i twórczość będą wrzeć, z radością pchając nas pod mury starego, dekadenckiego systemu. Z tego chwilowego chaosu wyłoni się nowy cykl historyczny, obecna degeneracja jest tylko początkiem nowej cywilizacji. Koniec obecnej cywilizacji nie jest końcem historii, końcową tragedią, lecz pierwszym symptomem nowego świata. Upadek zachodniego liberalnego monocentryzmu powinien zostać potraktowany jako triumf, a sam proces należy przyśpieszyć.
Z gruzów i popiołów liberalnej anty-wartości powstałaby nowa epoka , nowe średniowiecze Europy.
Tomasz Wroński
Praca społeczna i rewolucja narodowa
Temat, który zamierzam podjąć być może był już po części poruszany w szeroko pojętym środowisku narodowym, mimo tego czuję pewien niedosyt w jego realizacji. Dziś polski nacjonalizm żyje wieloma najróżniejszymi sprawami, od historii Polski zaczynając, na stosunkach międzynarodowych kończąc. Niejedna z tych kwestii budzi skrajne emocje mimo tego, iż jest poruszana na łonie jednej grupy. Nie chcę twierdzić, że pamięć o przeszłości jest czymś złym, co zresztą starałem się podkreślić w poprzednim tekście. Podobnie jak analiza kondycji państwa czy rozważania nad kwestiami ustrojowymi. Żeby jednak jakakolwiek zmiana miała szanse nastąpić i utrzymać się dłużej w pożądanym stanie musi posiadać konkretne zaplecze. Te kwestie poruszał nie raz Roman Dmowski w raz z obozem narodowo-demokratycznym, postulatów tych nie odrzuciło później pokolenie radykałów. Dlaczego więc dziś zapomina się o kluczowym zagadnieniu polskiego nacjonalizmu?
Jedną z ważniejszych zasad programu narodowego było hasło demokratyzacji ludu. A głównym celem tego postulatu miało być zachęcenie prostych ludzi do interesowania się polityką. Problem ten spotykamy również w dzisiejszej Polsce. Ilu ludzi twierdzi, że nic się nie da zmienić i należy się skupić tylko na sobie. W gruncie rzeczy, po części mają rację! Trudno zmienić cokolwiek na lepsze w zgniliźnie demokratycznego liberalizmu. Wielkie idee raczej trudno inkorporować do czegoś, co można by spokojnie zobrazować jako szambo. Czy oznacza to jednak, że powinniśmy udawać, że nie widzimy problemów społecznych? W Polsce bardzo mocno ucierpiała tradycja zrzeszania się. Współczesne społeczeństwo ma trudności z wyrażeniem sprzeciwu nawet w kwestiach dotyczących bezpośrednio materii życia! Wystarczy porównać belgijskie i polskie reakcje w związku z podniesieniem wieku emerytalnego. Niestety, Polaków cechuje bierność. Nawet kiedy w jednym miejscu uda się zebrać znaczną ilość patriotów, tematyka poruszanych haseł związana jest najczęściej z historią czy antykomunizmem. Co oznacza, że nawet środowiska, które z założenia powinny być antyrządowe w takim układzie sił, nie podejmują haseł dotyczących współczesności. A przecież potrzebujemy zmiany! Czy nie żyjemy w post-kolonialnej rzeczywistości III RP? Nie mamy problemów demograficznych, materialnych czy politycznych? Może w Polsce świetnie żyje się samotnym matkom i sierotom? A może robi się cokolwiek, aby zmniejszyć bezrobocie? To może chociaż system edukacji nastawiony jest na kształtowanie mądrych patriotów? Nie? Zatem skoro nie dzieje się najlepiej nie możemy tego pomijać. Wiedzieli o tym nasi poprzednicy, niosący kaganek oświaty i polskiej tożsamości wynarodowionemu przez zaborców społeczeństwu. Niektórzy historycy są zdania, że gdyby nie praca tamtych ludzi nie byłoby fenomenu masy, jaka brała udział w wojnie polsko-bolszewickiej. Zapomnijmy więc o jakiekolwiek naprawie czegokolwiek na poziomie państwa do póki społeczeństwo nie dojrzy konieczności tych zmian. Zatem w górę rękawy i do roboty. Najwyższy czas odbudować świadomość społeczną.
Kolejną arcyważną kwestią jest naprawa zniszczeń dokonanych przez liberalizm. Smutna post-liberalna rzeczywistość obnaża się na przykładzie przyrostu naturalnego. Europejczycy rodzą co raz mniej dzieci. I nie ma co się dziwić, ponieważ w społeczeństwach zachodnich, "wolna miłość", prawo do aborcji czy skrajny indywidualizm urosły do rangi dogmatów. Niepodważalnych do tego stopnia, że nawet prawicowi populiści krytykując islamizm czy masową emigrację boją się poruszać tematyki odbudowy moralnej narodu. W takich sytuacjach sama zmiana polityki państwowej, mimo tego, że jest potrzebna, nie wystarczy. Po młodym pokoleniu najprędzej widać jak do życia narodowego wkrada się konsumpcjonizm i karieryzm. Dlatego tak ważne aby w Polsce zatrzymać nihilistyczne tendencje póki jest to jeszcze możliwe. Na każdym kroku wpajać należy poczucie tożsamości. Rozpalać dumę i zwalczać kompleksy narodowe. Aby nakreślać realna alternatywę dla entuzjazmu wobec liberalnych wynalazków. Podobnie pracować trzeba na rzecz poczucia solidarności i empatii społecznej. Nie będzie wolnej Polski, jeżeli tylko ja miałbym być wolny a ty już nie. I chociaż przekaz medialny wpaja, że pieniądz jest jedyną wartością i sensem życia, my musimy stanąć w obronie duchowości. Bo na dłuższą metę nie będzie widział sensu w pracy na rzecz narodu ten, kto nie będzie czuł się gotowy za niego zginąć. Takimi kategoriami myślenia nie potrafi operować post-moderna, rozpatrując wszystko przez pryzmat interesu jednostki i filozofii absolutnej swobody. Nas, nacjonalistów, odrzucenie liberalizmu i zatrzymanie jego ekspansji powinno nieustannie trzymać na posterunku. W walce o tożsamość.
III Rzeczpospolita coraz mniej zaczyna przypominać coś co można nazwać polskim państwem. Jest raczej kolonią zachodnich interesów, powoli przenoszącą na rodzinny grunt nowe "osiągnięcia" liberalizmu. Każdy z nas doskonale wie, że konieczne będzie dokonanie naprawy i odbudowy państwa. Niemniej, jak starałem się wskazać już wcześniej, to nie wystarczy. Byłoby to jedynie "połową rewolucji". A przecież w nacjonalizmie prymat wiedzie naród. Przez naprawę narodu wiedzie droga do naprawy państwa. Bo to za mało gdy system funkcjonuje dobrze a społeczeństwo dalej hołduje konsumpcyjnemu stylowi życia, materializmowi i degeneracji. Celem zatem powinna stać integralna rewolucja. Dążąca do przebudowy życia narodowego i naprawy państwa za jej pomocą. Realna szansa na zwycięstwo narodowej rewolucji rodzi się kiedy spełnione jest kilka czynników. Pierwszym z nich są niepokoje społeczne; strajki czy protesty. Ostatnia szansa na wystąpienia antyrządowe pojawiła się na Śląsku. Niestety, prywatny interes po raz kolejny zadecydował o zmarnowaniu zaangażowania wielu ludzi w poprawę sytuacji. Koncepcja wykorzystania rewolucyjnych nastrojów i nadania im tradycjonalistycznych torów nie jest czymś zupełnie nowym. Taki mechanizm dostrzegł i opisał Baron Juliusz Evola tworząc słynne sformułowanie "dosiadania tygrysa". Jak pokazuje historia sama, często chwilowa, antysystemowość to za mało, ponieważ potrafi ona przeminąć, gdy interesy poszczególnych grup wpływu zostaną zaspokojone. Dlatego tak ważna jest praca na rzecz odbudowy etyki i patriotyzmu. Każdy bunt potrzebuje Idei. Każda rewolucja potrzebuje celu. A przecież nie chodzi tylko oto, żebyśmy zamienili jedno państwo drugim. Zatem, żeby sen o Polsce kiedyś się ziścił potrzebujemy masy chcącej żyć dla jednego marzenia. Mitu silnego na tyle, aby pozwolił nam zaszczepić dyscyplinę, wiarę i tożsamość. Ale wszystko po kolei. Dlatego najpierw praca.
O wielkość.
Leon Zawada
Polscy narodowcy a uniwersalna symbolika współczesnego europejskiego nacjonalizmu XXI wieku
XXI wiek jest czasem, kiedy narodom Europy, Azji, Australii, obu Ameryk i Afryki współczesny świat rzucił poważne wyzwanie, jak w średniowieczu rycerzowi rzucano rękawicę na znak zaproszenia do pojedynku. Jest to czas, kiedy fundamenty wszystkich cywilizacji i ich spadkobierców są niszczone, podkopywane, kwestionowane i atakowane, zarówno otwarcie, jak i za pomocą konspiracyjnych środków. Współczesny demoliberalny świat nie ma litości względem jakiejkolwiek nacji, państwa czy społeczności etnicznej i w równym stopniu propaguje swoje ideały – zaczyna od działań oddolnych mających za zadanie podkopać tradycyjne systemy i wartości, a gdy się mu to nie udaje, to otwarcie je atakuje i dąży do zniszczenia poprzez promowanie legalnej aborcji, eutanazji, wojującego ateizmu, dewiacji seksualnych, multikulturalizmu, czy też wspierania sił opozycyjnych walczących przeciwko legalnym rządom cieszącym się poparciem narodów m.in. na Bliskim Wschodzie.
Jednym z elementów działania demoliberalnej wspakultury jest walka z symbolami. Dotyka to zwłaszcza symbole wywodzące się z chrześcijańskiego oraz przedchrześcijańskiego dziedzictwa Europy, których dotychczasowe pochodzenie, dzięki wykorzystaniu części z nich przez totalitarną dyktaturę III Rzeszy uległo relatywizacji i obecnie są postrzegane przez niektóre społeczeństwa jednoznacznie negatywnie i kojarzą się z faszyzmem czy nazizmem. Wpływ na to mają media promujące „jedyny słuszny punkt widzenia” i walczące z wszelkimi przejawami indywidualizmu narodowego. W Polsce tyczy się to szczególnie symboliki związanej z szeroko pojętym ruchem narodowym. Dzisiaj chcę powiedzieć parę słów o tym, dlaczego nasza walka nie opiera się na uniwersalnych, nowych symbolach europejskiego nacjonalizmu XXI wieku, a wręcz jest odpychana przez polskich narodowców.
Głównymi powodami są doktrynerstwo i życie historią, czyli zamknięcie inspiracji wyłącznie w kategoriach lat 1887 – 1956, czyli od powstania Ligi Narodowej do rozbicia przez komunistyczny aparat ostatnich zorganizowanych oddziałów Narodowych Sił Zbrojnych. Nie ujmując znaczenia prekursorom endecji – Dmowskiemu, Balickiemu i Popławskiemu, politykom Związku Ludowo – Narodowego, członkom ONR i żołnierzom narodowych formacji zbrojnych II wojny światowej, powoduje to znaczące, radykalne ograniczenie horyzontów jedynie do sfery swojskich, polskich inspiracji. Tyczy się to również tego, że organizacje nacjonalistyczne w Polsce posługują się szeregiem symboli. Postaram się teraz powiedzieć co nieco o kilku symbolach współczesnego nacjonalizmu i później odpowiedzieć na pytanie, dlaczego nie są powszechne w ruchu narodowym nad Wisłą.
Krzyż celtycki
Pierwszy raz symbol krzyża celtyckiego w uproszczonej wersji pojawił się w latach 60. XX wieku we Francji, gdzie w kontrze do środowisk studenckich żyjących duchem hedonistycznej, konsumpcyjnej, pacyfistycznej i wyzwoleńczej rewolty 1968 roku, powstawały organizacje – Occident i Groupe Union Défense (znane powszechnie pod nazwą „Czarnych Szczurów”), których bojownicy jako pierwsi stosowali krzyże celtyckie, później rozpropagowali to rewolucjoniści z Bases Autonomas w Hiszpanii oraz członkowie włoskiej partii politycznej Forza Nuova. Sam symbol pochodzi jeszcze z czasów przedchrześcijańskich (dokładniej starożytnych Celtów, stąd nazwa), a pierwotnie był czteroramiennym krzyżem umieszczonym w okręgu, dodatkowo ozdobionym wiankami z ruty. Co więcej, jest również jednym z symboli chrześcijaństwa – ma on oznaczać wspólnotę dziedzictwa pogańskiej i chrześcijańskiej Europy, a pod jego znakiem o swoją niepodległość walczyli Szkoci, Walijczycy i Irlandczycy. W powszechnej świadomości europejskich nacjonalistów, w połączeniu z czarnym kolorem stanowi symbol europejskiej solidarności, rewolucyjnej walki przeciwko systemowi, przywiązania do historycznych korzeni i tradycji.
Miecz i młot
Symbol miecza i młota związany jest z przedwojennym ruchem socjalno-narodowym w Niemczech lat 30. XX wieku. Bracia Otto i Gregor Strasser utworzyli wtedy organizację Schwarze Front, jedyną nacjonalistyczną organizację o antyhitlerowskim obliczu, twardo krytykującą Adolfa Hitlera i NSDAP. Za swoją działalność czołowi schwarzfrontowcy zostali zamordowani w czasie „nocy długich noży” w 1934 roku, osadzano ich w więzieniach, wydalano z kraju bądź poddawano innym jeszcze formom represji. Skrzyżowane ze sobą miecz i młot podkreślają symbiozę walki o przetrwanie narodu z walką o prawa pracownicze, społeczną sprawiedliwość oraz solidarność z biednymi warstwami społecznymi. Powszechnie jest postrzegany jako jeden z symboli Trzeciej Pozycji – światopoglądu odrzucającego zarówno komunizm i kapitalizm, jak też tradycyjny podział na lewicę i prawicę.
Czarna flaga
Czarne flagi przyozdobione trupią czaszką i kośćmi używane były przez liczne oddziały walczące w Europie. W 1920 roku w wojnie polsko - bolszewickiej takiej flagi używał oddział Huzarów Śmierci, dla których flaga ta oznaczała bezwzględność wobec wrogów. Po raz pierwszy czarna flaga użyta została przez robotników w czasie strajków robotniczych w Reims we Francji. Na czarnym sztandarze wymalowali słowa Praca albo śmierć. Używanie tej flagi w ruchu nacjonalistycznym również rozpoczęli Francuzi, którzy umieścili krzyż celtycki na czarnej fladze. Na manifestacjach nacjonalistów czarne flagi symbolizują walkę przeciwko systemowi.
Koło zębate
Od lat 20. XX wieku używany był przez partie i organizacje odwołujące się do Trzeciej Pozycji. Był to jeden z symboli stosowanych przez niemieckich strasserowców. Jest to symbol robotniczy oznaczający symbiozę z ruchem robotniczym bądź przykładanie dużej uwagi do kwestii socjalnych i praw pracowniczych. Koło zębate było również używane przez fińskich saperów i żołnierzy służb logistyczno – technicznych i łącznościowych w czasie II wojny światowej (m.in. Wojny Zimowej 1939 – 1940). Dzisiaj figuruje na fladze Birmy i symbolizuje przemysł rolniczy oraz robotników.
Flagi narodowe
Na manifestacjach Autonomicznych Nacjonalistów i innych niezależnych środowisk są obok polskich flag eksponowane barwy różnych narodów. Są to flagi Stanów Zjednoczonych, które odwraca się do góry nogami na znak protestu przeciwko ich imperialnej polityce, pojawiają się też m.in. flagi Serbii, Iranu, Syrii i biało – czerwono – białe Białorusi. Mają one swoje znaczenie. Serbskie barwy oznaczają solidarność z narodem serbskim i sprzeciw wobec haniebnego aktu oderwania Kosowa od Serbii, irańskie – niezłomność w stawianiu oporu syjonistycznemu państwu Izrael i imperializmowi amerykańskiemu, a białoruskie stanowią znak solidarności z białoruskimi nacjonalistami sprzeciwiającymi się polityce Łukaszenki oraz nawiązującymi do tradycji niepodległościowych.
Rózgi liktorskie
Fasces, czyli rózgi liktorskie, wywodzą się z czasów etruskich. Są to wiązki rózg zawierające również zatknięty na nie topór (w takiej wersji liktorzy nosili fasces tylko poza strefą sakralną Rzymu – pomerium lub w czasie wojny), które były niesione w towarzystwie urzędników rzymskich, jak i zwykłych mieszkańców w czasie pogrzebów lub chwil pojednania. Jako symbol historyczny starożytnego Rzymu, stanowił znak wdzięczności Wiecznego Miasta, nawiązanie do idei republikańskiej oraz sprawowanej władzy. W pierwszej połowie XX wieku stał się uniwersalnym symbolem faszyzmu włoskiego, nawiązującego między innymi do idei odrodzenia Imperium Romanum. Rózgi liktorskie są godłem Francji, Kamerunu, widnieją od 1953 roku na ścianach siedziby ONZ w Nowym Jorku, występują również w symbolice organizacji narodowych – choćby ukraińskiego Rewanszu czy Narodowego Odrodzenia Polski. Również zatem są symbolami duchowego, europejskiego dziedzictwa sięgającego czasów starożytnych.
To tylko kilka spośród szeregu symboli uniwersalnych dla europejskich nacjonalistów, które są dostrzegalne na manifestacjach i akcjach społecznych tak w Europie, jak i w Polsce. W innych krajach stosowane są symbole nie tylko nawiązujące do chrześcijaństwa, ale i przedchrześcijańskich, pogańskich wierzeń, z którymi identyfikuje się część nacjonalistów. Stąd na flagach rosyjskiej WotanJugend czy Szwedzkiego Ruchu Oporu runa Tiwaz, symbolizująca konsekwencję w działaniu, odznaki pułku Azow zawierają powstały w 1991 roku symbol Idea Nacji (monogram liter I i N) i Czarne Słońce. Jednak nad Wisłą jedynie środowiska Autonomicznych Nacjonalistów, kibice i inne grupy niezależne (Inicjatywa 14, Aktyw Północny, Narodowy Front Częstochowa, Białe Orły, WBW etc.) posługują się tą symboliką, natomiast na oficjalnych manifestacjach Ruchu Narodowego, choćby na Marszu Niepodległości, są niemal niedostrzegalne. Nie neguję tego, iż bardzo ważna jest na nadwiślańskim podwórku symbolika historyczna polskiego ruchu narodowego – Miecz Chrobrego, Falanga, oraz odznaki Związku Jaszczurczego i NSZ. Więcej, jest mi nawet bardzo bliska przedwojenna spuścizna, pomimo tego spora część polskich narodowców jest moim zdaniem zamknięta jedynie w schematycznym sposobie myślenia, byleby było zgodne z tym, co mówili Roman Dmowski, Jan Ludwik Popławski czy Bolesław Piasecki, a nie otwierają się na wymagania XXI wieku, które wykraczają poza historyzm.
Co do symboli, to stosowanie ich wywołało w 2011 roku dyskusję w środowiskach narodowych. Miało to związek z prawnym zarejestrowaniem symboli Narodowego Odrodzenia Polski – krzyża celtyckiego, falangi, orła z rózgą liktorską czy „zakazu pedałowania”. Część organizacji jednak sceptycznie podchodzi do tejże symboliki, co może się wiązać z tym, iż powstały w 2012 roku Ruch Narodowy stara się ugrzecznić wizerunek medialny po to, by wkupić się w łaski polskiej sceny politycznej i walczyć o swoje miejsce w polityce poprzez „radykalną zmianę”. Właśnie dlatego jest potrzebna dla ogólnie pojętego polskiego ruchu narodowego radykalna symbolika, wyrażająca bezkompromisową postawę wobec systemu, wolę oporu oraz poświęcenia przy jednoczesnym nawiązaniu do głębi symboliki i jej korzeni, które nie wywodzą się z ideologii nazistowskiej, która zawłaszczając szereg symboli doprowadziła do tego, że obecnie część z nich postrzega się jako neofaszystowskie, rasistowskie i antysemickie, przy czym wiele osób powołuje się na 13. Artykuł Konstytucji RP, zabraniający między innymi eksponowania symboliki związanej z faszyzmem, z tym iż nie został on zdefiniowany jako faszyzm włoski, niemniej na oficjalnych manifestacjach nie są obecne, a nawet często dochodzi do sytuacji, w której zakazuje się ich eksponowania, byleby w mediach nie mówili o krwiożerczych faszystach, neonazistach czy pogrobowcach III Rzeszy. Nie nawołuję oczywiście do porzucenia symboliki historycznej, bo historia jest punktem odniesienia do teraźniejszości, ale powinno się posługiwać szeregiem inspiracji z Europy, by nie zamykać się jedynie w kategoriach rekonstrukcjonizmu historycznego. Czasy, gdy członkowie ONR w 2008 roku paradowali w przedwojennych, piaskowych mundurach, dzisiaj jednoznacznie kojarzących się z nazistowskim SA, na szczęście bezpowrotnie minęły.
Polski ruch narodowy jest bogaty w symbole sięgające korzeni historycznych – Falanga ma między innymi nawiązywać do floty kaperskiej XVI wieku, na których flagach była ręka z szablą, Szczerbiec to miecz koronacyjny królów polskich, etc., nie zmienia to jednak faktu, iż pożądanym jest używanie symboli współczesnych. Jako nacjonaliści powinniśmy troszczyć się nie tylko o Polskę, ale i wspólne, europejskie dziedzictwo. Stosowanie flag narodowych i symboliki europejskiego nacjonalizmu powinno być w naszym kraju niepisaną normą z zamiarem podkreślenia wspólnej solidarności, wspólnego oporu przeciwko systemowi oraz stawiania czoła wyzwaniom demoliberalnego świata.
Adam Busse
Krótki szkic o wierze, posłuszeństwie, pokorze oraz walce
Każdy, kto wszedł na ścieżkę bojownika Narodowej rewolucji, jest skazany na całe mnóstwo przeciwności, które spotka na swojej drodze. Mistrzowsko i niezwykle plastycznie ukazane przez Corneliu Codreanu czy Léona Degrelle, czekają na tych, którzy owej ścieżki będą się trzymać, chcąc choć trochę przybliżyć się do upragnionego zwycięstwa. Niewielu wytrwa, jeszcze mniejszej liczbie dane będzie uczestniczyć w chwilach triumfu. Przy całej mnogości przeszkód – zewnętrznych oraz tych wewnętrznych, przy całej pracy, która nie raz i nie dwa okazała się być syzyfową, przy niewielu jasnych chwilach, które są tylko przebłyskami w ciemnościach, widać, jak jedni po drugich, zniechęceni odchodzą w niebyt lub popadają w marazm. Wiele napisano mniej lub bardziej tekstów, które miały na celu podsycić narodowo – rewolucyjny zapał. Warto jednak pamiętać o trzech krótkich słowach, które po nawet pobieżnym przeanalizowaniu, okazują się nieść w sobie więcej treści niż niejedna gruba książka.
Credere!
Wiara bez uczynków, staje się martwa. Bez niezachwianej wiary, niknie z oczu każdy cel, niezależnie od tego, czy chodzi tu o zbawienie własnej duszy, czy o zwycięstwo narodowo – rewolucyjnej Idei. Niezwykle prosta prawda, o której wielu zdaje się zapominać, stąd zamiast oddanych aktywistów, Żołnierzy Rewolucji, mamy szeregi działaczy „na pół gwizdka”, którzy jednak byliby święcie oburzeni, gdyby zarzucić im brak wiary. Czasem jednak trzeba zrobić pospieszny rachunek sumienia, by uzmysłowić sobie, jak wiele rzeczy zostało zaniedbanych właśnie przez słabą wiarę. Wspomniany na początku tekstu autor „Płonących dusz”, pisząc o świętych, którzy jako zwykli śmiertelnicy, obarczeni ludzkimi namiętnościami, czy nawet skłonnościami do grzechu, nie dawali za wygraną. Co, jeśli nie wiara – silna i konsekwentna, sprawiało, że zamiast pozostać unurzanymi w błocie upadku, byli w stanie powstać i iść dalej? Wiara w Boga, wiara w Jego wszechmoc, połączona z wiarą w słuszność Idei narodowo – radykalnej, to nasze Credo. Bez tej wiary, podpartej bezkompromisowym działaniem, każde, najbardziej nawet szlachetne zamiary będą jedynie karykaturą, a w najlepszym razie tylko pięknym obrazkiem, ilustracją do bajki o prawych i odważnych, lecz naprawdę fikcyjnych bojownikach Narodowej Rewolucji.
Obbedire!
Posłuszeństwo, które pięknie łączy się z cnotą chrześcijańskiej pokory, jest dzisiaj zapomniane, spychane na margines, czy wręcz poddawane w wątpliwość. Źle rozumiany indywidualizm, oraz jego nieodłączni towarzysze: egoizm i pycha, przeciwstawiają posłuszeństwu oraz pokorze głośno wykrzykiwane słowa: „ja”, „moje”, „mnie”. To JA mam zawsze rację! MOJE przemyślenia i MOJE koncepcje są najwłaściwsze! MNIE należy słuchać, bo to do MNIE należy racja! Działalność narodowo – rewolucyjna, to „gra” zespołowa, o czym wielu samozwańczych „reformatorów” zdaje się zapominać. Każdy, kto ma za sobą przynajmniej kilka lat aktywnego działania, na pewno zetknął się na drodze swojego aktywizmu z (byłymi już) towarzyszami walki, którzy w pewnej chwili dali się złapać na lep egoizmu i przekonania o własnej nieomylności. W większości przypadków, po pewnym czasie słuch po nich ginął, okazywało się bowiem że wcale nie są tak mocni, że ich „działalność reformatorska” była jedynie szczeniackim wyskokiem, dyktowanym osobistymi ambicjami, czy wręcz ambicyjkami. Posłuszeństwo jednak nie powinno być ślepe, w przeciwnym razie będziemy mieli do czynienia z praktykami totalitarnymi wewnątrz każdej, także nieformalnej organizacji. Powinno być jednak nieodłączną częścią tożsamości każdego ruchu, a także każdego pojedynczego aktywisty, cementuje bowiem wspólne działanie, pokazuje, że to właśnie hierarchia może wykorzenić wewnętrzne przeszkody, wreszcie uczy tak pożądanego samokrytycyzmu, szacunku do współtowarzyszy, unaoczniając fakt, że nikt nie jest samotna wyspą, a każdy, nawet najmniejszy sukces, musi być okupiony współdziałaniem.
Combattere!
Życie jest walką. Nieustanną, bezlitosną batalią na śmierć i życie. Mimo bardzo prostego przesłania, nie jest to wcale kolejny żałosny truizm, komunał żywcem wyjęty z twórczości jakiegoś „Paulo Coelho” w wersji NR. Głębię tego przesłania są w stanie dostrzec jedynie ci, którzy walkę tę podjęli w którymś momencie swojego życia i prowadzą ją do teraz. Przez pojęcie walki trzeba tu rozumieć nie tylko bezpośrednie akcje oraz konfrontacje, ale przede wszystkim codzienne zmagania, głównie z samym sobą, ze swoimi słabościami, z wszystkim tym, co może osłabić w nas ducha walki o naszą Sprawę. Walka, przypominająca powolne, acz uporczywe karczowanie gęstego lasu, jest bezpardonowa i permanentna - mimo, że samo jej rozpoczęcie mogłoby wydawać się szaleństwem, zwłaszcza jeśli zważymy na dysproporcje sił, większym szaleństwem byłoby jej zaniechanie, zwłaszcza wtedy, kiedy poznało się już Prawdę. Mimo, że jej prowadzeniu może towarzyszyć uczucie osamotnienia czy nawet zniechęcenia, mimo faktu, że armia nasz jest w zasadzie jedynie zbieraniną „straceńców”, którzy w opinii „rozsądnej” reszty, porywają się z motyką na słońce. Niech trwa!
Jan Poniedzielski