Wydrukuj tę stronę

Leon Zawada - Antykapitalizm, gmina i spółdzielnia

Myśl polityczna każdych czasów stoi przed wyzwaniem zakreślenia pożądanych dla siebie celów społeczno-gospodarczych. Obecnie nasz ruch intelektualny pada ofiarą zamieszania pojęć i błądzenia przy tworzeniu konkretnego programu pozytywnego. Oczywiście, żyjemy w czasach kapitalizmu, co wynika z prostego faktu, że rynek na naszym kontynencie zdominowany jest przez podmioty prywatne. Z drugiej strony, nie mamy już do czynienia z kapitalizmem w rozumieniu leseferystycznym. Działalność gospodarcza nie opiera się bowiem na nieskrępowanej wolności jednostki (co oczywiście jest utopią), lecz zasadach narzuconych przez skartelizowane korporacje. Niezasadne przy tym stają się argumenty gospodarczych liberałów, jakoby działalność państwa była bezpośrednią przyczyną dla oligopolizacji rynku. Niezależnie od tego czy badaniu poddalibyśmy branżę ubezpieczeniową, bankową, komunikacyjną czy producentów elektroniki, szybko doszlibyśmy do wniosku, że wybór danego produktu lub usługo opiera się na ofertach kilku międzynarodowych korporacji. Kapitalizm doszedł do fazy rozwoju, w której przestaje być zależny od polityki, lecz uzależnia politykę od siebie. Jednocześnie trudno jest twierdzić, że problem można rozwiązać przez stosowanie tylko metod legislacyjnych. Sam socjalizm porzucił postulat wprowadzenia gospodarki centralnie sterowanej na rzecz różnego rodzaju form państwa opiekuńczego. Tym samym, dochodzimy do konkluzji, że zarówno socjaliści jak i kapitaliści akceptują status quo jakim jest monopolizacja rynku przez podmioty transnarodowe. Co potwierdza fakt, że ani z kapitalizmem, ani socjalizmem w rozumieniu pierwotnym nie mamy już do czynienia. Pomimo tego wiemy, że postulaty władzy narodu oraz sprawiedliwości gospodarczej wymuszają kwestionowanie obecnej sytuacji. Mamy świadomość przeciwko czemu występujemy, czy wiemy jednak czego chcemy w zamian?

Dywagacje na temat programu pozytywnego powinny wychodzić od zakreślenia fundamentalnych ram postulowanej rzeczywistości. Sprzeciwiamy się kapitalizmowi, który dyktuje ceny i wartość pracy na podstawie oderwanych od realnego wysiłku praw konsumpcji. Wiemy też, że XXI wieczny socjalizm, który próbuje reformować kapitalizm nie jest alternatywą dla narodu i człowieka pracy. Zwiększenie uprawnień pracowniczych prekariusza, o ile chwilowo poprawia jego sytuację materialną, o tyle w praktyce nie dokonuje systemowej rewolucji. Pracownik nadal pozostaje prekariuszem, a dziwna komitywa korporacji i organizacji międzynarodowych utrzymuje promocję konsumpcjonistycznego stylu życia, jako silnika kapitalistycznej gospodarki. Zmiany takie w praktyce są niewystarczające. Nie zapewniają odbudowy europejskiej demografii ani utrwalenia zasad sprawiedliwości gospodarczej. Tym samym, dochodzimy do wniosku, że porzucić należy myślenie o ekonomii w kategoriach politycznych. Typowe przykłady ekonomii politycznej jak kapitalizm, socjalizm czy nawet korporacjonizm, pozostały terminami, których forma właściwa nie przetrwała ducha czasu. Oczywiście, system, oparty na konsumpcji, agresywnej reklamie i nieskrępowanych prawach korporacji transnarodowych, jest kapitalizmem. Nie jest to jednak kapitalizm w rozumieniu pierwotnym. Oznacza to też, że dezaktualizują się lekarstwa jakie proponowano wobec jego oryginalnej formy. Zaostrzenie prawa pracy, wprowadzenie programów socjalnych, uproszczenie zasad prowadzenia drobnej działalności gospodarczej oraz szczelniejsze opodatkowanie zagranicznego i międzynarodowego kapitału to rozwiązanie słuszne, aczkolwiek niewystarczające. Ich celem jest jedynie nadanie „ludzkiej twarzy” kapitalizmowi, co w ostatecznym rozrachunku nie doprowadzi do przełomu narodowego. Trzeba postawić sprawę jasno, kapitalizm, niezależnie od formy i skali kompromisów na jakie się zgodzi, jest systemem wymuszającym niezdrową konsumpcję, wielkomiejski centralizm i skrajny indywidualizm. Tym samym, o ile przedstawione wyżej rozwiązania poprawią byt narodu, o tyle nie doprowadzą do ostatecznego demontażu systemu. „Tym samym historia miasta dobiega kresu. Wyrósłszy z pierwotnego centrum targowego do rangi miasta kultury, a wreszcie metropolii, składa ono krew i duszę swych twórców w ofierze temu imponującemu procesowi rozwoju z jego końcową fazą rozkwitu, duchowi cywilizacji, niszcząc w ten sposób na koniec i siebie.” - O. Spengler.

Schemat działania systemu w okresie schyłku cywilizacji, jak zauważył O. Spengler, pozostaje następujący: gospodarka wymaga wzmożonej konsumpcji, więc instytucje publiczne rozpoczynają promocję indywidualistycznego stylu życia, przyroda i wieś ulegają rozbiorowi na rzecz miast, następnie miasta ulegają marginalizacji na rzecz metropolii. Ta ostateczna forma organizacji zbiorowości pożera otaczające ją wsie, lasy i miasteczka, aż w końcu zaczyna niszczeć od środka. Człowiek metropolii nie tworzy wielopokoleniowych więzi społecznych. Pozostaje zatem niezwiązany z rodziną (krwią) i rodzinną miejscowością (ziemią), jest człowiekiem kosmopolitycznym. W ten sposób, jeśli chcemy odrzucić przyczyny upadku i dokonać narodowego przełomu musimy stworzyć realną alternatywę dla metropolitarnego centralizmu. Historia zakreśla pewien schemat, zgodnie z którym, w okresie rozkwitu kultury ludzkość zorganizowana jest w drobne, wspólnoty połączone więzami krwi i życia na jednej ziemi. Wspólnota taka jest gminą. Jej wzorem są pierwsze społeczności chrześcijańskie, słowiańskie wiece czy stowarzyszenia rolników z okresu przedfeudalnego. Nawet w dzisiejszej terminologii systemu prawa administracyjnego, gmina pozostaje najdrobniejszą formą jednostki samorządu terytorialnego. Można przyjąć, że istnieje  pewna zgoda, co do definicji gminy, jako wspólnoty o charakterze lokalnym, samodzielnym i samorządnym. Docelowo, powinna ona być zgrupowaniem ludności ograniczonej do wspólnoty naturalnej (ludzi znających się) oraz rozprzestrzeniać się na niewielkim zakresie terytorialnym. W utopijnej i finalnej wersji, wyrażonej w formie tolkienowskiego Shire czy jungerowskich marmurowych skał, zakładalibyśmy lokalne stowarzyszenia rodzin, wspólnie dbając o sąsiedzką ziemię i parafię, podejmowali decyzje w ramach zgromadzeń społeczności naturalnej oraz delegowali swoich przedstawicieli do wyższych, państwowych instancji władzy. W ten sposób  cały system opierałby się o więzy krwi i ziemi, a także lokalizmu i samorządności. A przecież to fundamenty systemu determinują wychowanie narodu. Zauważmy, że XXI kapitalizm wymaga wzmożonej konsumpcji, żeby istnieć zatem konsumpcjonizm wkracza nawet do sfery małżeństwa i relacji międzyludzkich. Pojmowanie państwa i organizacji władzy jako stowarzyszenia stowarzyszeń wymusza zacieśnianie więzi lokalnych, szacunek dla natury i dbałość o ziemię wspólną. Ponadto, system taki zakłada istnienie zbiorowej odpowiedzialności za wspólny byt i możliwość samostanowienia samorządu.

Nie ma wątpliwości, że postulowanie tak daleko idących zmian nie jest pozbawione domieszki utopijności, zwłaszcza jeżeli miałoby się dokonać w niedługim lub najbliższym czasie. I dobrze. Determinantem każdego idealizmu jest posiadanie abstrakcyjnego wzorca, do którego należy dążyć realnymi środkami. Taki rodzaj faustowskiego sposobu myślenia zakorzeniony jest w podstawach kulturowych Europy, chociażby w archetypie chrześcijańskiego świętego. A jego wzorem jest dążenie do czegoś, co nie jest w pełni osiągalne, lecz pozostaje słuszne w samym dążeniu. Jakie środki powinniśmy podejmować dążąc do narodowej (europejskiej?) federacji gmin? Przede wszystkim, uzależniając środki od potrzeb konkretnych czasów przy jednoczesnym kierunkowaniu działań na idealistyczne cele naturalnej samorządności. Pierwszym ze środków jest poszerzenie roli rodziny, jej praw i znaczenia w społeczeństwie. Dążyć do tego należy zarówno na poziomie państwowym (polityka prorodzinna) jak i kulturowym (teatr, książka, film). Kolejnym środkiem torującym drogę do federacji gmin jest ekologizm. Dewastacja krajobrazu nie wpływa korzystnie na umacnianie psychologicznej więzi człowieka z jego rodzinną ziemią, a zatem dbałość o środowisko naturalne nabiera kontekstu narodowego. Walka z kosmopolityczną metropolią, w dzisiejszych czasach powinna opierać się na poprawieniu bytu mieszkańców wsi i mniejszych miast, pozostawiając im realną alternatywę w stosunku do wewnętrznych migracji. Przy tym wszystkim, szalenie ważna pozostaje promocja spółdzielczości. Forma życia gospodarczego, w której pracownicy aktywnie partycypują w podejmowaniu decyzji oraz podziale zysku (lub przynajmniej nadwyżki kapitałowej)  należy do marginesu wśród podmiotów rynkowych. A nie powinna! Stanowi bowiem trzecią drogę względem obu patologii ekonomii politycznej. Spółdzielnia jest wzorem zarówno dla katolickiej nauki społecznej jak i prasłowiańskiej idylli. Z jednej strony nie dopuszcza ona do koncentracji aktywów u monopolisty (co zapobiega kartelizacji), a z drugiej strony promuje redystrybucję własności. W obecnych czasach, dobie globalnego kapitalizmu, 5% ludności gromadzi środki równe temu, co posiada cała reszta. Czy taki stan rzeczy odpowiada zasadom sprawiedliwości? Czy ziemia jest własnością mniejszości? Człowiek nie powinien posiadać więcej niż jest w stanie zużyć oraz potrzebować do zabezpieczenia godności bytu. Postulat redystrybucji własności nie jest żadnym urojonym lewactwem, ani „komunizmem”. Wynika on wprost z etyki chrześcijańskiej: "Zaprawdę, powiadam wam: Bogaty z trudnością wejdzie do królestwa niebieskiego. Jeszcze raz wam powiadam: łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne niż bogatemu wejść do królestwa niebieskiego. Gdy uczniowie to usłyszeli, przerazili się bardzo i pytali: Któż więc może się zbawić? Jezus spojrzał na nich i rzekł: U ludzi to niemożliwe, lecz u Boga wszystko jest możliwe." (Mt 19,23-26). Tym samym, powinniśmy dążyć do rozpowszechnienia drobnej własności, zgodnie z zasadą, że rodzina musi posiadać odpowiednie środki na wychowanie dzieci oraz własny godny byt, lecz nie powinna gromadzić środków zbędnych dla zabezpieczenia swojego życia. Gromadzenie kapitału dla samego podkreślenia własnego statusu społecznego jest bowiem niezgodne z utrwalonymi w naszej kulturze zasadami etycznymi.

Podsumowując, nacjonalizm musi wypracować środki, które będą przybliżały kraj do realizacji idealistycznej wizji społeczeństwa. Proponowaną przeze mnie formą takiej idylli jest federacja gmin, rozumianych jako lokalne stowarzyszenia rodzin, mieszkańców jednej ziemi oraz pracowniczych spółdzielni. Tym samym, państwo byłoby związkiem związków, a jego legitymacją więzi krwi i ziemi. Być może, wielu z nas jest do tego stopnia przyspawanych do metropolitarnego konsumpcjonizmu, że taka wizja zdawać będzie się intelektualną mrzonką. Pamiętajmy jednak, że „Słusznie uważa się wątpliwość za znak końca epoki i zapowiedź upadku” - E. Junger.

Leon Zawada