Wydrukuj tę stronę

Leon Zawada - Nacjonalizm wobec postkolonializmu na przykładzie Ameryki Łacińskiej

Nacjonalizm to idea uznająca naród jako nadrzędny czynnik państwowotwórczy oraz definiujący kierunek polityczny przez pryzmat interesu własnej wspólnoty. Do tego warto dodać, że w ramach powyższej koncepcji w jednym kraju żyć powinien tylko jeden naród przy zachowaniu odrębności kulturowej zgodnej ze swoją historią. Takie ujęcie zagadnienia, stawia nacjonalizm w opozycji do wszelkich nurtów politycznych dążących do standaryzacji świata. Należy do nich zarówno liberalizm, marksizm jak i imperializm. Ten pierwszy próbuje zamienić świat w światowy rynek, na którym dominowałyby korporacje współczesnych hegemonów globalnej ekonomii. Ten drugi buduje swoją jednolitość przez narzucenie wszystkim poddanym ludom identycznej nędzy i terroru. Ten trzeci, z kolei, pojawia się jako narzędzie do realizacji ideologicznych, ekonomicznych czy politycznych ambicji, uzupełniając poprzednie dwie doktryny. Wszelkie, ponadnarodowe dążenia uniformizacyjne niezależnie od tego czy za ich wykonaniem stoją neomarksiści z Unii Europejskiej, post-sowiecka oligarchia czy zachodnie korporacje, sprowadzają się do prób rozmywania odrębności narodowej w jednej z form gotującego się kotła. Co więcej, nowoczesny nurt narodowy utożsamiany czasem z etnonacjonalizmem, stoi w opozycji do megalomańskiego nacjonalizmu ubiegłych stuleci. Mając na uwadze powyższe można przyjąć, że jedyna sensowna oś podziału doktryn politycznych nie biegnie po linii prawica i lewica, lecz nacjonalizm i globalizm.



Po dziś dzień wśród części nacjonalistów obecne są rewizjonistyczne mrzonki o przywracaniu historycznych granic Rzeczypospolitej. Nierealność takich poglądów dostrzegli ojcowie polskiej niepodległości już po I wojnie światowej. Roman Dmowski, nie bez przyczyny, uważał, że w skład odrodzonego państwa powinny wejść jedynie tereny, na których Polacy stanowią większość lub takie gdzie można dokonać skutecznej polonizacji. Józef Piłsudski, niesłusznie postrzegany czasem jako imperialista sprzeciwiał się wcielaniu do Polski ziem zamieszkiwanych przez inne narody, proponując zamian koncepcje federacyjną na kształt Rzeczypospolitej Trojga Narodów. Nietrudno zauważyć, ze najważniejsze myśli związane z kształtem granic Ojczyzny pozbawione były niewłaściwie pojmowanej mocarstwowości. Istniejące w świadomości części środowiska narodowego przekonania o konieczności odbijania Lwowa czy Grodna nie powinny być traktowane poważnie, a osoby je promujące należy marginalizować. Odrzucenie takich idei jest szczególnie istotne w dobie kryzysu demograficznego Europejczyków oraz narastającym zewnętrznym zagrożeniom dla integralności społecznej w państwach Okcydentu. Innym przejawem błędnego pojmowania nacjonalizmu jest zjawisko zachodniej hegemonii. W rozmaitych dyskusjach nietrudno natknąć się na zwolenników rozszerzania wpływów USA lub tych widzących w Izraelu obrońcę cywilizacji. Wbicie własnej flagi w ziemię obcego narodu nie jest celem nowoczesnego nacjonalisty. A destabilizacja państw trzeciego świata sprzyja jedynie korporacjom dążącym do gospodarczej kolonizacji świata i wykorzystaniu uciekającej ludności jako taniej siły roboczej, gdy ta wyemigruje już ze swoich krajów. Przykłady takich działań odnaleźć można w historii jankeskich interwencji w Ameryce Łacińskiej.


"Pomogłem w 1914 roku przekształcić Meksyk w bezpieczne miejsce dla amerykańskich interesów naftowych. Przyczyniłem się do tego, aby Kuba i Haiti stały się zdrowymi okolicami dla facetów z National City Bank, którzy mogą tam bez przeszkód gromadzić swoje zyski. W 1916 roku w służbie naszych interesów cukrowych zrobiłem porządek w Republice Dominikańskiej. A dla naszych koncernów owocowych zaprowadziłem w 1903 roku porządek w Hondurasie" – Stanley D. Butler

Za symboliczny początek imperialistycznej polityki Stanów Zjednoczonych w Ameryce Południowej uznaje się dzień 2 grudnia 1823 r., kiedy to prezydent USA James Monroe wygłosił orędzie, którego treść zawęża się do stwierdzenia „Ameryka dla USA”. Pierwszym aktem militarnej interwencji Waszyngtonu w ramach doktryny Monroego było włączenie się Amerykanów w wojnę kubańsko-hiszpańską w 1898 roku. Po wywalczonej przez USA niepodległości Kuby, ówczesny prezydent McKinley wygłosił słynne orędzie, w którym padły słowa: "Nowa Kuba musi być związana z nami bliskimi więzami i siłą, jeśli mamy zapewnić jej trwały dobrobyt". Taktyczny sojusz z USA nie przyniósł kubańskim niepodległościowcom oczekiwanej wolności. Już w roku 1900, gdy Zgromadzenie Narodowe świeżo powstałego państwa uchwaliło projekt konstytucji, Amerykański kongres narzucił Kubańczykom poprawioną przez siebie ustawę zasadniczą. Artykuł 7 wspomnianej poprawki nakładał na Kubę obowiązek dzierżawy ziem pod bazy morskie i zaopatrzeniowe. Obszarem takim stało się Guantanamo. Pokazuje to jasno nowy kurs północnoamerykańskiego imperium wobec zachodniej hemisfery.


W ubiegłym stuleciu w Meksyku, Stany Zjednoczone interweniowały kilka razy, niejednokrotnie doprowadzając do zmiany głowy państwa na bardziej przychylną własnym interesom. Do najbardziej znanych amerykańskich interwencji na południe od swoich granic należy bez wątpienia interwencja w Panamie. Pragnąć zbudować słynny kanał, Amerykanie pierwotnie negocjowali warunki dzierżawy ziemi od Kolumbii, której częścią była Panama. Jankesi zdecydowali się jednak zamiast dogadywać się z rządem w Bogocie wzniecić sztuczny separatyzm w północnej części Zjednoczonego Państwa. W panamskim konsulacie USA proklamowana zostaje 19 października 1903 roku proklamowana zostaje nowa republika, która oddaje kanał Amerykanom na wieczne czasy.

 

O samych interwencjach Stanów Zjednoczonych w zachodniej hemisferze poświęcone są znacznie dłuższe prace. Powyższe przykłady miały pokazać pewien mechanizm funkcjonowania amerykańskiej polityki ingerencji. Historia zna istotnie więcej podobnych przypadków, przede wszystkim na polu nacisków dyplomatycznych lub finansowych. Dodatkowo obrazować mogą to reakcje waszyngtońskie na rząd zmarłego Hugo Chaveza. Warto zaznaczyć, że USA to nie jedyne anglosaskie państwo prowadzące postkolonialną politykę w Ameryce Łacińskiej. Antykolonialne postulaty wśród patriotów i polityków w Argentynie powracają za każdym razem, gdy pojawia się temat konfliktu o Malwiny (w anglojęzycznej prasie „Falklandy”). Zdaniem strony argentyńskiej wyspy nie powinny należeć się byłem kolonizatorowi m.in. ze względu na fakt odziedziczenia tych terytoriów po Hiszpanii w 1810 roku. (uti possidentis juris), nieprawidłowe z prawnomiędzynarodowego punktu widzenia objęcie kontroli nad wyspami w 1833 roku czy wysiedleniem latynoskich mieszkańców wyspy na korzyść nowych osadników. Pomimo tego, decyzją Zardzewiałej Damy, Wielka Brytania podkreśliła przed światem swój imperialny status zbudowany na wyzysku zagarniętych kiedyś ziem i posłała swoich żołnierzy na walkę i śmierć o terytoria leżące na innym kontynencie. Co ciekawe w 2016 roku, Komisja Granic Szelfu Kontynentalnego przy ONZ przyznała Argentynie powiększony o 35% pas morski w skład, którego wchodzą sporne wyspy. Powyższe stanowisko zostało oprotestowane przez rząd w Londynie.


Wymienione uprzednio fakty mają istotne znaczenie dla kształtowania się nowego spojrzenia nacjonalizmu na problematykę globalnej polityki. Przede wszystkim, żaden imperializm w XXI wieku nie może być usprawiedliwiony. Jego jedyną twarzą, ukrytą pod maską uniwersalnego humanitaryzmu jest wyzysk. Mylą się również osoby twierdzące, że imperialne interwencje nie dotykają Polski i Europy. Odnotować należy, że im bardziej Zachód ingeruje w sprawy krajów trzeciego świata, tym bardziej nasila się fala pozaeuropejskiej imigracji. Problem ten nie dotyczy tylko Bliskiego Wschodu. Nietrudno dostrzec, że również rosyjska interwencja na wschodniej Ukrainie przyczyniła się do masowego napływu imigrantów zarobkowych do naszego kraju. Ponadto, jedną z odpowiedzi na postępującą globalizację świata powinna być globalizacja myślenia nawet tych, którzy są przeciwni globalnej standaryzacji. Sztucznie wywoływane konflikty prędzej czy później zawsze odbijają się gorzką czkawką. Nie od dziś i Polska zmaga się ze statusem tzw. „nowej kolonii”, która w założeniach parysko-berlińskich mocodawców ma być jedynie europejskim peryferium i rynkiem zbytu. Jak widać, nie trzeba być Latynosem, aby stać się ofiarą kolonialnej polityki. Powtórzmy zatem za Argentyńczykami:

PATRIA SI, COLONIA NO!

 

Leon Zawada