Wydrukuj tę stronę

Mateusz Karwiński - Śmierć w blasku słońca


Poświęcenie dla wartości jest stałym motywem zarówno literatury, jak i historii. Poświęcili się szekspirowscy Romeo i Julia, ponieważ nie byli w stanie żyć bez siebie nawzajem. Poświęcił się Roland, ponieważ nie był w stanie znieść życia bez honoru. Nawet współczesna spaczona przez postmodernizm sztuka docenia szlachetną śmierć, chociaż nie mamy już do czynienia ze śmiercią solarnego bohatera na miarę Achillesa czy Hektora.


Na potrzeby felietonu chciałbym przyjrzeć się jedynie dwóm śmierciom. Obie są śmierciami historycznymi, chociaż można je z czystym sumieniem potraktować jak epickie i pouczające mity. Akcja pierwszego z nich rozegrała się na jeziorze Texcoco w nocy z trzydziestego czerwca na pierwszego lipca 1520 roku. Wtedy to konkwistadorzy pod dowództwem Hermana Cortesa spróbowali przedrzeć się przez zbuntowane przeciwko nim miasto Tenochtitlan – stolicę państwa Azteków. Początkowo sytuacja rozgrywała się po myśli Europejczyków. Udało się bez większych starć wydostać się z miasta, jednak metropolia znajdowała się na wyspie pośrodku jeziora. Hiszpanie zdążyli jeszcze wkroczyć na groblę wiodącą przez wody jeziora w stronę zbawiennego brzegu. I wtedy zaczęła się rzeź. Garstka Hiszpanów został momentalnie otoczona przez tysiące przygotowanych do walki wojowników. Na domiar złego Aztekowie, przewidując plany konkwistadorów, zniszczyli mosty łączące poszczególne elementy grobli. Co prawda zapobiegliwy Cortes rozkazał zbudować przed bitwą specjalną instalację, dzięki której udało się sforsować pierwszą lukę, jednak prowizoryczne przejście zaklinowało się. Przeklęta była noc, która została skazana na oglądanie tak drastycznych scen. Odwrót zamienił się w masakrę przerażonych Hiszpanów oraz ich sojuszników. Jeden za drugim padali pod ciosami Indian. Szeregi Europejczyków topniały z każdą chwilą, coraz rzadziej świszczały ich kusze, których nie miał już kto naciągać, coraz rzadziej odzywał się arkebuz, którego strzelec padł przebity barbarzyńskim mieczem. Żadna ze stron nie mogła liczyć na litość, jak we wszystkich starciach Okcydentu z Barbarią. Kolejnego epizodu tego starcia nie powstydziliby się Dante i Rabelais, mianowicie dalszy odwrót umożliwiło dopiero powstanie tak wielkiego stosu trupów, który był w stanie zasypać wyrwę pomiędzy groblami. Stąpający po ciałach swoich przyjaciół i wrogów konkwistadorzy przedarli się do następnej luki, gdzie po raz kolejny musieli rozpaczliwie bronić się, aż nie zabili wystarczająco dużo wojowników, tracąc przy tym kolejnych towarzyszy. Szacuje się, że w czasie owej Smutnej Nocy zginęło co najmniej trzy czwarte żołnierzy Cortesa.


Spójrzmy jednak na to wydarzenie z perspektywy pewnego szczegółu – złota. Hiszpanie wynieśli z Tenochtitlan wielkie łupy, które planowali sprzedać w ojczyźnie. Ten, kto nie chciał dobyć broni, ponieważ w ten sposób musiał pozostawić zdobycze – padał zabity przez Indian. Ten, kto wpadłszy do wody, nie chciał porzucić złota, szedł na dno razem z nim, jakby zapadał się w dolinę nicości rodem z prozy Wildsteina. Nie można być jednocześnie żołnierzem i kupcem (kszatrija nie mieszają się z wajśja*). Tylko ci, którzy do jednej ręki chwycili miecz a tarczę do drugiej, dotarli nad ranem na drugi brzeg, by tam przywitać wschód słońca. Tylko bohater zwycięsko przeżył walkę, rabuś poza śmiercią otrzymał też wieczną hańbę. Smutna Noc stanowi przykład triumfu rycerza nad rozbójnikiem. Herman Cortes okazuje się tym pierwszym – już w następnym starciu prowadzi atak nielicznych jeźdźców, który przeważa szalę zwycięstwa całej wojny.


Kolejny mit, którego zbadanie przybliży nas do konkluzji, miał miejsce w pierwszej połowie pierwszego wieku naszej ery, kiedy pewien Galilejczyk po całodniowej męce wyzionął ducha na krzyżu. Cierpiał ze skierowaną nań tarczą słoneczną. Śmierć następuje po chwili zaćmienia, kiedy światło powraca. Galilejczyk nie poddaje się jednak, tak jak zapowiedział w ciągu trzech dni kruszy więzy śmierci, zmartwychwstając również przy cudownym świetle. Czyniąc życie wiecznym, zadaje śmierć samej śmierci. Zwróćmy uwagę na obrzędowość związaną ze wspomnieniem męki pańskiej. Nie bez powodu nie ma piętnastej stacji Drogi Krzyżowej. Jak zawsze pomocne jest zwrócenie się ku tradycji Kościoła, w postaci wielkopiątkowego nabożeństwa Ciemnej Jutrzni. Składa się ono z gaszenia kolejnych czternastu świateł na piętnastoświecowym świeczniku. Świeca piętnasta zostaje natomiast przeniesiona pod koniec rytuału do ciemnicy, by ostatecznie powrócić na miejsce bez gaszenia, co symbolizuje tylko pozorny triumf śmierci nad nieskończonym życiem Chrystusa. Nabożeństwo to nie jest jednak rozważaniem Zmartwychwstania Pańskiego, tylko Jego Męki. Śmierć jest koniecznym etapem wiecznego życia i wiecznego zwycięstwa. Zwycięstwo ostateczne zawsze wiedzie przez śmierć, czy to na polu walki, czy na miejscu straceń, czy też w spokoju jesienią życia. Chrystus zawsze będzie jawił się nam jako prawdziwy i nieskończony zwycięzca, który rzuca wyzwanie całemu światu i wygrywa. Stanowi to pewną analogię do wymienionego wyżej przywódcy ekspedycji do Tenochtitlan, chociaż Cortes jest tylko człowiekiem, popędliwym, dwukrotnie żonatym i chciwym. Jedyne cuda, jakie w życiu dokonał, to cuda taktyki i logistyki, które wypadają blado przy czynach Syna Człowieczego. Ale z jego wszystkich żądzy najsilniejsza zdaje się ta czyniąca go najbardziej podobnego Bogu – wola zwycięstwa. Zdeterminowany dopina swego – walcząc w pierwszym szeregu unicestwia szatańskie państwo Azteków. Zniszczenie jest tutaj jedynie koniecznym etapem stworzenia. Hiszpanie zbudowali na ruinach Tenochtitlan nowe miasto – Meksyk, a pośród zgliszcz azteckiego państwa wznieśli Nową Hiszpanię. Można by rzec, że żądza zwycięstwa jest charakterystyczna również dla zła, ale w tym wypadku okazuję się być ona boską wolą tworzenia.


Oba mity jasno potępiają poświęcenie nieracjonalne. Ci, którzy poświęcają wartość wyższą dla niższej albo co gorsza dla sprawy materialnej – popadają w wieczną klęskę. Tak skończył Judasz sprzedający Mesjasza za trzydzieści srebrników, a także tonący w wodach jeziora wtuleni w kosztowności Hiszpanie. To Chrystus oddający własny żywot za grzesznych ludzi zwycięża całe zło, a ryzykujący własna skórę Cortes triumfuje nad pogańskimi Aztekami. W obu przypadkach postawienie na szali własnego życia jest przemyślane – zwycięstwo i zbawienie jest wartością o wiele ważniejszą niż cała doczesność. Okryci hańbą swoją giną wśród mroków nocy, zwycięscy zaznają triumfu w blasku słońca, choćby na ich drodze nastąpić miała pozorna śmierć.

 

Mateusz Karwiński

 

* Kszatrija – hinduska kasta wojowników; Wajśja – hinduska kasta kupców.

 

 

.