Solarny katolicyzm

Ogromnym przekłamaniem, które funkcjonuje w przestrzeni publicznej, jest traktowanie katolicyzmu wyłącznie jako religii ludzi pokornych, słabych, wręcz ofiar losu (w końcu trzeba wiecznie nadstawiać drugi policzek), ludzi bez ojczyzny i własnej tożsamości (wszak "nie ma Żyda ani Greka"). Ostatnimi czasy zauważyć można wzmożenie się krytyki nacjonalistów-katolików przez neopogan, zarzucających nam odpowiedzialność a to za "hańbę Krwi", a to "zdradę Słowiańszczyzny i Wielkiej Lechii".

"Szturm" nie jest pismem sensu stricto religijnym, zawsze uważałem, że co bardziej głębokie przemyślenia dotyczące wiary można znaleźć w typowo katolickich pismach - z drugiej jednak strony nie ukrywaliśmy też nigdy, że zdecydowana większość naszej redakcji poczuwa się do tej religii i choć nie mamy żadnego problemu by współpracować z nacjonalistami wyznającymi inne obrządki bądź inne wyznania, czy wręcz będącymi religijnie obojętnymi, to czymś oczywistym wydaje nam się szacunek dla Kościoła katolickiego chociażby z racji na dziejową rolę, jaką odegrał w historii Polski i Europy. Oczywiście, są osoby, które będą mówiły, że chrześcijaństwo zniszczyło czy to antyczny Rzym, czy plemiona germańskie, czy Wielką Słowiańszczyznę - myślę, że nawet spora część rodzimowierców przyzna, że są to teorie ahistoryczne i nie ma co się nad nimi szczególnie rozwodzić.

Dziś jednak warto pochylić się nad zupełnie innym problemem - czy faktycznie jest tak, że religia katolicka to wiara ludzi słabych i pokornych, religia niewolników? I czy faktycznie powinniśmy tolerować wszystko co złe i dawać sobie pluć w twarz?

***

Jednym z największych świętych Kościoła jest św. Michał, dowódca zastępów niebieskich, archanioł walczący przeciw Szatanowi. Najświętsza Maryja przedstawiana jest zaś jako Królowa, która depcze węża, nieprzyjaciela, ojca kłamstwa i przyczynę upadku ludzkości.

Często zarzuca się środowiskom nacjonalistycznym, że operują językiem nienawiści, że zamiast dialogu operujemy inwektywami, że zamiast - dajmy na to - spokojnie odnieść się do homo-parad wolimy wyzywać uczestników tychże spędów od najgorszych i nie ma to nic wspólnego z duchem Ewangelii. Jest to, oczywiście, typowe demoliberalne zakłamanie, dzisiejszy mainstream bowiem bardzo lubi powoływać się na chrześcijaństwo, ale tylko wtedy, gdy może dostosować je do własnych potrzeb i po odpowiedniej manipulacji odpowiednim fragmentem Pisma Świętego zarzucić naszemu środowisku, że stoimy w sprzeczności z nauczaniem Kościoła.

Osobiście jestem katolikiem - myślę, że wielu spośród Czytelników również. Nie ulega wątpliwości, że od zarania dziejów toczy się o wiele ważniejsza walka niż konflikt narodów, klas, ras czy cywilizacji - największym z konfliktów jest konflikt Dobra i zła, Nieba i piekła, Światłości i ciemności. Naszym obowiązkiem jest troszczyć się o naszą ojczyznę, ale jeśli chcemy dla niej prawdziwej chwały, to będzie nią stanięcie po słusznej stronie w tej najświętszej z walk - wtedy właśnie będzie szczęśliwa i wielka. Nie ma bowiem większej miłości wobec drugiego człowieka (a czym innym jest nacjonalizm jak nie miłością wobec swoich rodaków?) jak troska o jego zbawienie. Nie ma większego zaszczytu niż opowiedzenie się po jasnej stronie mocy. Tak jak, nawiązując do evoliańskiej dychotomii, w konflikcie światów Tradycji i anty-Tradycji powinniśmy bronić tej pierwszej, tak w wojnie Dobra ze złem powinniśmy bronić świętości, a nie plugastwa.

Nie powinniśmy więc krytykować poszczególnych osób za ich grzechy, gdyż każdy z nas jest słaby i popełnia błędy - ale naszym świętym obowiązkiem jest niszczyć grzech. Jak głosi Hymn Młodych "Polsce niesiem odrodzenie, depcząc podłość, fałsz i brud" - nasz kraj, nawet bogaty i szybko się rozwijający, tkwiący w moralnym upadku cały czas będzie miejscem w którym nie chcielibyśmy żyć. Dość wspomnieć, że diabelskim nasieniem jest chociażby skrajny, niczym niepohamowany indywidualizm - o ile bowiem nie ma niczego złego w miłości samego siebie, a takie postacie jak Achilles, Roland czy Renald Chatillon stały się symbolami europejskiego męstwa, waleczności oraz pogoni za chwałą, o tyle odrzucenie jakiegokolwiek solidaryzmu społecznego jest właśnie tym, na czym zależy złemu.

Tym, czym próbuje się nas nie raz atakować, jest współczucie - zarzuca się nam, że powinniśmy współczuć tym, którzy zagubili się w grzechu, którzy zostali nim zniewoleni. Oczywiście, jest to prawda, za takie osoby właśnie należy się modlić i próbować je wyciągnąć z ich upodlenia - ale czy to w jakikolwiek zmienia fakt, że ich czyny są złe, a przyzwyczajenia obrzydliwe? Oglądaliście może słynny horror "Omen"? Gdy Antychryst (uwaga, spoiler!) nie może już w zasadzie w żaden sposób uratować się przed klęską, próbuje zagrać na współczuciu, podobny motyw pojawia się chociażby w "kultowym" filmie "Shrine" (kanadyjskiej produkcji osadzonej... w realiach polskiej prowincji. Ciężko mi powiedzieć, czy "polecam" to dzieło) - wszak zło zdaje się mieć taką niewinną, ludzką, zasługującą na współczucie twarz. Przyzwolenie na zło tymczasem nie ma absolutnie niczego wspólnego z katolicyzmem, tolerancja to herezja a przymykanie oczu na grzech również jest grzechem. Nie mylmy pojęć - módlmy się za grzeszników, ale z grzechem walczymy stanowczo i zdecydowanie, a na każdą próbę promocji zachowań niezgodnych z naszą wiarą odpowiadajmy stanowczo i zdecydowanie. Lewica uwielbia twierdzić jakoby Jan Paweł II "przeprosił za krucjaty i inkwizycję" - jest to absolutna bzdura. Papież-Polak jedynie przyznał, i faktycznie przeprosił, za nadużycia, które pojawiły się w związku z powyższymi. Bądźmy spadkobiercami tego dziedzictwa, brońmy Krzyża przed barbarzyńcami którzy chcą go podeptać.

***

Nie sposób nie dostrzec Piękna katolicyzmu na płaszczyźnie symbolicznej. Nie ma on nic wspólnego z rzekomym egalitaryzmem, wręcz przeciwnie, jest to religia hierarchiczna i zakłada Porządek, zarówno w świecie doczesnym, jak i wiecznym. Czyż bowiem Lucyfer nie był tym, którzy nie chciał służyć? Tym, którzy nie podporządkował się Najwyższemu?

Tradycyjne religie mają mieć charakter solarny, koncentrować się wokół Słońca, siły i mądrości. Czyż nie jest wszechobecnym atrybutem Boga oraz Jego Syna ogień oraz światło? Czy nawet kapłan podnoszący Hostię nie odzwierciedla tym gestem powstającego Słońca? A czy przypadkiem nie słyszymy w Boże Narodzenie, że "na początku było Słowo"? Greckie "Logos"? Wreszcie, czy przypadkiem ci wszyscy, którzy kpią z Boga oddającego z miłości do swego stworzenia życie na Krzyżu nie myślą z szacunkiem o, dajmy na to, Leonidasie i jego trzystu Spartanach, którzy zginęli w obronie swego miasta i swej cywilizacji? Czy wszyscy ci, którzy na przestrzeni dziejów dobrowolnie oddawali życie dla dobra innych, nie spotkali się z naszej strony z kultem i stawianiem na piedestale?

***

Jak to usłyszałem pewnego wieczoru (albo raczej - biorąc pod uwagę ładnych kilka godzin spędzonych nad Wisłą - nad ranem) od kolegi - "katolicyzm to religia dla faceta". W tej prostej myśli zawarte jest więcej, niż byśmy pomyśleli.

Katolicyzm nie rurki z kremem, chciałoby się rzec. Oczywiście, można go traktować po macoszemu, uznać, że wystarczy raz na jakiś czas skoczyć do kościoła i, co do zasady, nie zjeść kebaba w piątek - tylko co to ma wspólnego z naszą wiarą? Ma rację mój redakcyjny kolega, Witek Dobrowolski, pisząc o tym, że muzułmanom nie można odmówić tego, że ortodoksyjnie traktują swoją religię - i to właśnie należy uznać za coś godnego szacunku i naśladowania.

Jeśli założymy więc, że nacjonaliści chcą być awangardą społeczeństwa na każdym możliwym polu - politycznym, społecznym czy kulturalnym - to również i na polu religijnym. Nie można tylko "walczyć z pedałami" i krzyczeć "Wielka Polska katolicka" ale zacząć od samego siebie. To jest właśnie to, o czym pisał Prymas Tysiąclecia, że najważniejsze jest zwycięstwo nad czymś bardzo małym - nad samym sobą. Bierzmy przykład z przedwojennych ONR-owców, którzy byli autentycznymi katolikami, z Jose Antonio który na rozstrzelanie szedł z krzyżem w ręku, z (prawosławnych, co prawda) legionistów Michała Archanioła którzy swoją organizację przemieli na quasi-zakon religijny, a swój nacjonalizm przemienili w szkołę wiary, pełną modlitwy, postu i ufności względem Boga.

Naszym zadaniem powinno być to, o czym mówił przed wojną Degrelle - odmłodzenie katolicyzmu. Nie w duchu "postępu" i modernizmu, przeciwnie - musimy pokazać, że katolicyzm to młodzi ludzie, którzy swą relację z Bogiem chcą oprzeć o piękno dawnych rytuałów i o surową ortodoksję, a nie śmieszne pogrywanie na gitarach. Przyszłością Kościoła są młodzi ludzie gotowi bronić Krzyża i doktryny, a nie ci, którzy najchętniej podjęliby dialog ekumeniczny z satanistami.

Katolicyzm to religia dla faceta, gdyż potrafi uczyć najszlachetniejszych cech charakteru oraz przynieść duchowy oraz nie tylko duchowy rozwój. Post, taka prosta rzecz, odmówienie sobie czegoś smacznego, słodyczy, cukru, alkoholu czy nikotyny, jest nie tylko formą modlitwy ale również pozytywnie wpływa na naszą wolę i organizm. Słyszeliście o nowennie pompejańskiej? Modlitwie polegającej na odmawianiu przez 54 dni, codziennie, całego różańca? Jest to nie tylko, w powszechnej opinii, niezmiernie skuteczna forma rozmowy z Bogiem i nie tylko dowód na ogrom chwały Matki Bożej, ale również swoista szkoła charakteru - naprawdę sądzicie, że odmówienie przez dwa miesiące, codziennie, wszystkich tajemnic różańca jest takie proste? Że nigdy wam nic "nie wypadnie"? Że nie będziecie musieli kombinować w jaki sposób znaleźć te kilkadziesiąt minut w ciągu dnia by w natłoku zajęć znaleźć czas na rozważanie tajemnic radosnych, bolesnych i wreszcie chwalebnych? To wymaga ogromu determinacji oraz samozaparcia, nawet przezwyciężenia tak zwykłej rzeczy, jaką jest lenistwo. Pamiętacie antyklerykalny "Kod Leonarda da Vinci" oraz mnicha Sylasa, którego dowodem na fanatyzm miały być umartwienia takie jak chociażby noszenie włosienicy? Abstrahując od groteskowych form zaprezentowanych przez Dana Browna - jak wiele męstwa trzeba mieć w sobie by podjąć tak radykalną formę modlitwy? Oczywiście, nie jest ona dla każdego i z pewnością osoby z zaburzeniami psychicznymi czy skłonnościami do samookaleczeń powinny jej unikać, jednak w moim odczuciu takie osoby jak św. Franciszek z Asyżu, św. Faustyna Kowalska czy św. Jose Maria Escriva, nie tylko podejmowali wyjątkowy mechanizm walki ze złem, ale również wykazywali się ogromem odwagi świadomie biorąc krzyż, świadomie czyniąc to, przed czym nasz układ nerwowy rozpaczliwie chciałby się bronić.

***

Nasza wiara nie może być pusta, musi być naznaczona miłością do drugiego człowieka - niezmiernie pięknym tekstem poświęconym temu zagadnieniu jest "Deus caritas est" Benedykta XVI. Musimy walczyć w obronie Tradycji, Europy, ojczyzny i narodu - to wszystko są wartości, w których obronie warto oddać życie. Nie wstydźmy się jednak tego, że naszą największą chlubą jest Krzyż - "z Niego moc płynie i męstwo, w Nim jest nasze zwycięstwo".

Michał Szymański