Jeszcze o Rewolucji Francuskiej

W środowiskach szeroko pojętej „prawicy” w dobrym tonie są wyrazy wrogości wobec Rewolucji Francuskiej. Tymczasem jeden z najbardziej tradycjonalistycznie nastawionych polskich nacjonalistów Karol Stefan Frycz, o którym Wojciech Wasiutyński pisał: „fenomen i prawdziwie konserwatywny narodowiec”, wypowiadał się na temat niektórych aspektów tych wydarzeń pozytywnie. Pisał wręcz, że nacjonalizm jego czasów, mimo nawiązań do średniowiecza, jest tak naprawdę dzieckiem XVIII-wiecznego zrywu.

Afirmatywnie podchodzi Frycz do tych kilku dekad dziejów Europy, kiedy siły dążące do rewolucyjnych zmian ścierały się w większości krajów ze starymi monarchiami. W pełni rozumiejąc zakorzenienie narodów w dawniejszych czasach, widzi w wieku rewolucji świt nowoczesnych narodów i bynajmniej nad takim biegiem spraw nie rozpacza. W 1936 roku tak opisywał swoje stanowisko: „To, co się nazywa wiekiem XIX, zaczęło się właśnie z rokiem 1789 i do roku 1848, a więc do ukazania się „Manifestu Komunistycznego” Marksa nie stanowi czegoś, co bezwzględnie należałoby potępić. Ta pierwsza faza epoki nie jest czymś absolutnie złym i antypatycznym. Jeszcze „Wiosna Ludów” ma karty, które i dziś wzruszą, była to przecież właściwa wiosna narodów, które budziły się do nowego życia. Dopiero później historia ta coraz bardziej się zaciemnia i coraz gorszą przyszłość zapowiada. W każdym razie nad tą pierwszą epoką unoszą się nie tylko hasła rewolucyjne, ale i narodowe; – druga już jest znacznie ciemniejsza, niby jest nacjonalizmem, ale myśl przeżarł socjalizm i materializm, – jest epoka „izmów”, niemiła i głupia jak one”.

Sama Rewolucja Francuska także nie spotyka się u Frycza z agresją, a wręcz z akceptacją części założeń. Na łamach „Myśli Narodowej” pisał nieco później: „Nasze zadanie dziejowe polega na urządzeniu państwa mas – państwa narodowego. Państwo ma obejmować dzisiaj wszystko i służyć mu mają wszyscy. Ruchy narodowe w koszulach, umundurowane i słuchające wodzów, wzywają rzesze na ratunek ojczyzny. Rzucają masy do krwawej walki o ideały. I jeśli ta dzisiejszość lubuje się w średniowieczu, to jest do niego li tylko w pewnej barbaryzacji podobna, „w mroku” – ale socjologicznie całą tkwi w tym, co zawikłała francuska rewolucja i jej poprzedni, przygotowawczy etap – filozoficzno-absolutystyczne monarchie oświeconego stulecia”. Frycz oczywiście jest świadomy, że swoje źródła w czasach Rewolucji mają również trendy zupełnie niszczycielskie, gubiące naszą cywilizacje, ale jest w stanie oddzielić dobre od złego.

Oczywiście totalizm postulowany przez Frycza i wielu jego rówieśników ma być głęboko katolicki, a więc inny w treści niż totalizm jakobiński, niemniej jednak sam Frycz zaznacza, że rozwiązania doby Rewolucji Francuskiej na koncepcje jego pokolenia siłą rzeczy wywierają nie mniejszy wpływ niż myśl klasyków katolickiej teologii. Frycz nie postuluje odcięcia się od całości dziedzictwa rewolucji – byłoby to oszukiwanie samego siebie, bo nacjonalizm jest dzieckiem tych wydarzeń: „Marszałek Kellerman odnosząc zwycięstwo pod Valmy, z przekąsem myślał o swoim sankiulockim wojsku i nie bardzo sam wierzył w jego triumfy. Ale ta skromna, właściwie nawet nie bitwa, a kanonada rozpoczyna jednak nową epokę, w której walczyć będą nie armie, ale uzbrojone narody, a w […] dobie wojny odrywa się wszystkich od pługów i warsztatów, i wszystkim każe pracować dla zwycięstwa. I możemy sobie dziś bardzo mądrze odbrązowywać żyrondę, terror i Napoleona – ale mimo to wszyscy z nimi, a nie ze św. Franciszkiem i rycerskimi krucjatami do Ziemi Świętej, jesteśmy układem naszych stosunków związani”.

Obrzydzenie jakie żywimy do tego co zrobiono z ludem Wandei i innych występujących przeciw Rewolucji regionów tego nie zmienia. Jeszcze gorszą konsekwencją wydarzeń rewolucyjnych było oczywiście wypchnięcie Boga z należnego mu miejsca, Frycz jednak zdaje się wierzyć, że ramy państwowe, które nakreśliły wydarzenia Rewolucji da się jeszcze Nim wypełnić. I brzmi to sensownie, bo nie jest wcale tak, że w społeczeństwo masowe i państwo narodowe ma być wpisana walka z katolicyzmem, a nawet hierarchią i autorytetem.

Interesującym zresztą przypadkiem była sama ideologia jakobinów, notabene nacjonalistyczna w stopniu najpełniejszym spośród nurtów rewolucyjnych. Jakobini łączą w sobie egalitaryzm Jana Jakuba Rousseau, ale w miarę sprawowania władzy, utwierdzają swoje dyktatorskie rządy, a postulowana równość ustępuje faworyzowaniu lepszych, „cnotliwych” obywateli – prawdziwych patriotów, stanowiących mniejszość. Władza należy się tym, którzy (w myśl samego Rousseau) wolę ludu potrafią zrozumieć. Adam Danek w krótkim, choć interesującym tekście na temat jakobinów pisał zupełnie trafnie: „Wojna jako inkubator narodu przenosi model władzy sprawowanej przez naczelnego wodza ze sfery militarnej w sferę polityczną. Pojawia się idea „wodza narodu” („pierwszego obywatela” lub wręcz „obywatela-boga”): rządów dyktatorskich. Zasady wodza nie wyłonił z siebie dopiero bonapartyzm. Przed nim wysunął ją jakobinizm: rządy pierwszego konsula i „cesarza Francuzów” poprzedza dyktatura Robespierre’a, za której Republika nabiera cech peryklejskich”. W ogóle olbrzymią rolę w jakobinizmie odgrywa cnota (Vertu), znana jest powszechnie uczciwość „nieprzekupnego” Robespierre’a, tak kontrastująca ze skorumpowaniem wielu innych przywódców Rewolucji.

Specyficznym jest stosunek Robespierre’a do religii. Szczerze wierzy on w Boga i choć jest antyklerykałem, to sprzeciwia się akcji dechrystianizacyjnej prowadzonej przez hebertystów, zwraca katolikom część zagarniętych świątyń, wyśmiewa ateizm żyrondystów. Identyfikuje brak wiary w Boga ze zdegenerowaną arystokracją – idealizowany przezeń prosty lud jest pobożny. Społeczeństwo potrzebuje odniesień religijnych, inaczej niemożliwą jest cnota. Masońskiej proweniencji Istota Najwyższa, której państwowy kult starał się wprowadzić Robespierre nie jest przecież jednak Bogiem katolickim. Jakobini zwalczają tradycję swojego narodu, ale widać w nich głód odniesień do przeszłości, legitymizacji swojej władzy odwołaniu do minionej wielkości. Wyraża się to w kulcie Sparty i Republiki Rzymskiej. Spektakularne uroczystości, organizowane przez wielkiego malarza Davida, aktywnie zresztą angażującego się w prace klubu jakobińskiego, również zwiastują ruchy o ponad wiek późniejsze.

Jak pisał prof. Wielomski, „Nacjonalizm ten nie ma charakteru liberalnego, lecz kolektywistyczny. Głosząc ideę społeczeństwa zamkniętego, jakobini są narodowymi szowinistami, a popierająca ich ulica jest wrogo nastawiona do wszelkich obcych. Mamy tu do czynienia z nacjonalizmem zmilitaryzowanym i ekspansjonistycznym, gdzie każdy dom miał być bunkrem Rewolucji, a każdy obywatel żołnierzem Republiki”. Jako uczniowie preromantycznego Rousseau, jakobini sprzeciwiają się racjonalizmowi, głoszą prymat uczucia – w ogóle znaczna część oświeceniowego, liberalnego dziedzictwa budzi niechęć przynajmniej bezpośredniego otoczenia Robespierre’a. W pewnym sensie można powiedzieć, że już w tym prototypie nacjonalizmu, jakim był jakobinizm, niejako zakodowane są te wątki, które będą kształtować nacjonalizmy późniejsze, czasem nawet te sytuowane na prawicy. Frycz ma więc niemało racji w swoich diagnozach. Jakobinizm staje się tedy zwiastunem, swego rodzaju prekursorem faszyzmu – nurtu w znacznej części swoich założeń bliźniaczo podobnego, nieprzypadkowo przecież odwołującego się żywo do włoskiej, postjakobińskiej demokratycznej lewicy spod znaku Mazziniego i Garibaldiego.

Karol Stefan Frycz zdaje sobie z tego wszystkiego sprawę i zamiast z tymi faktami walczyć, jak dzisiejsi konserwatywni narodowcy, w zasadzie akceptuje je. Co może na pierwszy rzut oka szokować, ten tradycjonalista nie ukrywa zresztą szacunku dla cnót czołowych jakobinów, w szczególności „Gwiazdy rewolucji” Saint-Justa. W publikowanej na łamach „Prosto z mostu” recenzji książki J. M. Thompsona, Frycz pisze: „Ująć musi prawością charakteru, skromnością swej osoby i pokorą kogoś, kto dąży do ideału. I ten chłopiec, który zaczął karierę od okradzenia starej matki i ucieczki z domu – był jednak tym, który potrafił się poprawić i zacząć na nowo. Nie zrobili tego tymczasem inni i raz zbrukani nie potrafili być czyści. Śliczna twarz „archanioła terroru” nie zawodzi – w greckiej tragedii potrafił być greckim bohaterem”. Robespierre jest tu odpowiednio postacią „niewątpliwie wybitną”, choć typową dla swoich strasznych czasów. Szaleństwa jakobińskiego terroru nie deprecjonują moralnych zalet tych postaci. I co ciekawe, opisywaną książkę stawia Frycz wyżej niż słynną „Rewolucję Francuską” Pierre Gaxotte’a, monarchisty z Action Francaise. Ta druga, uznawana przez konserwatystów nieraz jako punkt odniesienia w sporach o te wydarzenia, jest dla Frycza nieobiektywna, zbyt idealizuje stosunki przedrewolucyjne, za bardzo demonizuje z kolei samych rewolucjonistów.

Gorliwy katolik, monarchista i zwolennik odrodzenia Świętego Cesarstwa Rzymskiego nie robiący z przywódców Rewolucji Francuskiej bezrozumnych bestii, a ludzi z krwi i kości. Mających często sumienia zbrukane zbrodnią, ale i zdolnych do heroizmu, chcących autentycznie naprawiać świat – nawet jeśli w swoich wizjach ostatecznie zbłądzili. Wielu z nich to moralne karły i szumowiny, ale zdarzały się też postaci wielkie. Takie słowa chyba oddają tok myślenia Frycza, i warto zastanowić się czy nie miał on racji. Nie chodzi o reaktywację dyktatury „górali”, wykazującej przecież już w końcówce XVIII wieku symptomy patologicznych i zbrodniczych systemów ponad wiek późniejszych. Po prostu czas skończyć z bezsensownie płaską oceną tych wydarzeń i postaci. Nigdzie nie namawiamy do entuzjazmu wobec całokształtu działalności rewolucjonistów, ale bądźmy chociaż sprawiedliwi w osądzie nad nimi. „Nie wszyscy nasi mistrzowie byli na prawicy”, mawiał Maurras, i może warto faktycznie wyciągnąć wnioski z tego twierdzenia.

Karol Stefan Frycz konkludował: „Jednym słowem – epoka nasza zwalcza ideologię masońską tamtych czasów, ale cała w nich tkwi każdym najdrobniejszym szczegółem”. Epoka narodowego radykalizmu i wszechobecnych faszyzmów, ale także, jak by to przewrotnie nie brzmiało, epoka nacjonalizmów chrześcijańskich miała swe korzenie w roku 1789. I miejmy tę świadomość również dziś.

Jakub Siemiątkowski