Grzegorz Ćwik - O przyszłość nacjonalizmu. W odpowiedzi na tekst Pawła Suchodolskiego

Nareszcie! „Szturm” od początku miał wywoływać kontrowersje i ferment, a co lepiej może świadczyć o tym, że się nam to udaje, jak nie teksty polemiczne. W poprzednim numerze znalazł się mój artykuł pod tytułem „Powszedni nacjonalizm”. Nie miałem wątpliwości, że wywoła ożywione reakcje, co potwierdza tylko pobieżna analiza prawicowych forów internetowych. Niebawem po ukazaniu się tego tekstu otrzymałem polemikę do niego napisaną przez Pawła Suchodolskiego. Przeczytałem ją z uwagą i mając czas przed dedlajnem postanowiłem na nią odpowiedzieć w tym samym numerze. Stąd też przed lekturą mojej repliki proszę najpierw o przeczytanie artykułu Pawła, oraz ewentualnie „Powszedniego nacjonalizmu”.

 

[wszelkie pogrubienia w cytatach tekstu Pawła pochodzą od Autora]

 

Tymczasem – do dzieła.

 

 

 

Niewątpliwie muszę się zgodzić z Autorem, że ostatnia dekada, liczona od pierwszego dużego Marszu Niepodległości to dekada straconych i niewykorzystanych szans dla nacjonalizmu i nacjonalistów. Po wymienieniu tego, co wytknąłem polskiemu nacjonalizmowi Paweł stwierdza:

 

 „Uważam, że powyższe tezy – powtarzane przez wielu innych publicystów, choć zazwyczaj w dużo gorszym stylu – są błędne i w zasadzie sprowadzają się do błędu „zielonej trawy u sąsiada”. Tak jakby autorzy tych pomysłów uwierzyli, że wystarczy zmienić wajchę o 180 stopni, skopiować działalność skrajnej lewicy i wszystko się uda? Wszystko? Tylko co?”

 

Zaczynając od końca – otóż w swoim tekście wymieniłem i opisałem to, co moim zdaniem udało się skrajnej lewicy, nie tylko w Polsce, ale patrząc szerzej – w Europie. Otóż środowiska te znacząco przesunęły w swoim kierunku granice dopuszczalności, zaczęły odgrywać ważną rolę w publicznej dyskusji oraz w sposób istotny podważyły wszelkie wrogie im wartości i paradygmaty. Patrząc na to od strony strukturalnej i organizacyjnej z kolei, okazuje się, że lewica odpuszczając generalnie uliczne zabawy dla nieopierzonych kinderpunków wytworzyła wielopłaszczyznową strukturę inicjatyw i legalnych form działania, które nie tylko umożliwiają jej działanie, ale przede wszystkim – skuteczne działanie.

 

Autor w kolejnym akapicie pisze coś, co doskonale pokazuje, jak nacjonaliści nie rozumieją o co idzie gra:

 

„Działalność lewicy w Polsce nie jest usłana różami – i nie chodzi tylko o możliwość sporadycznego napotkania narodowych wolontariuszy.”

 

Nie ma absolutnie żadnego znaczenia, czy owa lewica spotka owych „wolontariuszy”, coraz zresztą mniej licznych. To cały czas patrzenie na uliczną stronę działalności. Zresztą, na obecną chwilę akcje bezpośrednie właściwie wyłącznie już przysparzają lewicy „męczenników”, których łzawe historie w kanałach social-media udostępniane są setki, jak nie tysiące razy.

 

Czy działalność lewicy jest usłana różami? Tego nie wiem, nie pisałem o tym zresztą w poprzednim tekście. Na pewno działalność ta jest wielokroć skuteczniejsza.

 

Dalej Paweł stwierdza rzecz fundamentalną dla swojego artykułu:

 

„Dlaczego nacjonalizm jest w (czasowym) odwrocie? Nie dlatego, że jest biedny, niezrozumiały przez normików albo zamienia się w subkulturę. Moja diagnoza jest następująca.” [tu następuje wymienienie tychże powodów].

 

Otóż jak sądzę Autor popełnia zasadniczy problem w ułożeniu pewnego związku przyczynowo-skutkowego. Uważa on, że albo rację mam ja i prawdziwa jest moja poprzednia analiza, albo jest całkowicie błędna, i zastąpić trzeba ją swoją.

 

W tym wypadku mamy do wyboru 2 układy:

 

Mój: nieskuteczność, archaiczność, subkulturyzacja à nieskuteczny nacjonalizm

 

Pawła: kiepska jakość osób decyzyjnych, historycyzm, zbytnie skupienie się na szukaniu poparcia à nieskuteczny nacjonalizm.

 

Tu trochę wybiegłem w przód, wymieniając kolejne argumenty Pawła. Jednak sądzę, że warto już teraz ustalić pewną rzecz. Otóż pomijając te elementy jego układanki, z którymi się fundamentalnie nie zgadzam, to nie ma przecież przeciwskazania, by uznać, że wspomniana przez mnie archaiczność czy subkulturyzacja nie były powodowane przez takie, a nie inne osoby decyzyjne. Nie chodzi już nawet o ustalenie przyczyny i skutku, bo zależność może być obustronna, ale o stwierdzenie, że jedno nie wyklucza drugiego. Możemy być zakorzenieni w subkulturze i jednocześnie posiadać często osoby decyzyjne, zwyczajnie nie nadające się do tego.

 

A skoro już mówimy o osobach decyzyjnych, to wróćmy do tekstu Pawła. Pisze on w nim:

 

„Pierwszą przyczyną braku znaczącego przełamania w dekadzie 2010-2020 było fakt, że osoby decyzyjne organizacji narodowych w tym czasie: głównie ONR i MW nie należały do osób kreatywnych, twórczych i gotowych do ciągłego wykreowania nowych koncepcji.”

 

Różnie można oceniać te osoby – jakkolwiek ze strony „Szturmu” często wylewała się krytyka wobec wielu decydentów (w tym spod klawiatury piszącego te słowa), to jednak porównując kończącą się dekadę i lata 90-te widać niemały postęp. Nie twierdzę, że nacjonalizm nie popełnił szeregu kardynalnych błędów, w tym braku koncepcji i pomysłu, podatności na idee liberalne i libertariańsko-antypaństwowe, hermetyczności form i treści działań. To z pewnością było i jest. Pytanie czy faktycznie wszystkie błędy mamy zrzucić na kark owych osób decyzyjnych, w dużej mierze już dziś nieobecnych w działaniach stricte nacjonalistycznych. Pytanie na jakie musimy sobie odpowiedzieć, brzmi: czy przypadkiem te problemy i ograniczenia nie znajdują się w każdym i każdej z nas?

 

Autor w dalszej części swych wywodów stwierdza:

 

„Nacjonaliści padli ofiarą tendencji, którą proponuje redaktor naczelny. Zainteresowania wszystkimi tylko nie sobą”.

 

Nie wiem, czy sugerowałem gdzieś zainteresowanie się wszystkim, tylko nie sobą. Wydaje mi się, że tekst, który omawia Paweł jest głównie o nas samych i toczących nas problemach. O tym jakie psychiczne, mentalne, formacyjne ograniczenia nie pozwalają nam rozwinąć skrzydeł.

 

I tak dochodzimy do chyba najważniejszej myśli w tekście Pawła:

 

Redaktor naczelny mówi, żeby docierać do normików. Ale w jakim celu? Przecież nowych ruch polityczny powstaje na kontrowersji, dymach i dopiero po latach ukształtowania idzie w centrum. Wie to nawet Sławomir Mentzen, gdy opowiada dlaczego orkowie pobiją profesora Gwiazdowskiego. Moim zdaniem właśnie polscy nacjonaliści za bardzo chcieli być z ludem, zamiast sprawić aby to ludzie chcieli być z nimi – poprzez swoją atrakcyjność, sprawczość i elitarność. Za bardzo obniżali standardy strasząc się, że „zwykli ludzie” (jakby gdziekolwiek tacy istnieli, zwłaszcza w 2020 roku) zrażą się do ich ruchu i nie będą go wspierać.”

 

Pytanie „po co docierać do normików” to w moim rozumieniu pytanie o fundamentalny sens nacjonalizmu. Nie chodzi tu tylko o argumenty i przerzucanie się poglądami, ale odpowiedź na kwestię co jest naszą misją. Otóż odpowiem Autorowi:

 

Nacjonalizm to służba i ofiara dla Narodu. Ten zaś zagrożony jest obecnie, jak być może nigdy. Napór idei liberalnych i lewicowych powoduje, że dekonstruowane i niszczone są wszystkie osnowy człowieczeństwa, w tym właśnie narodowość. Jeśli chcemy to zmienić, musimy zaszczepić naszą wizję w umysłach ludzi, musimy docierać do nich z naszym przekazem, musimy kontrować wszelkie działania naszych wrogów. Właśnie dlatego najważniejsze jest docieranie do „normików” – to bowiem jest nasz Naród! To nie jest jakaś obca, zewnętrzna grupa ludzi, ale nasi bracia i siostry. Nie walczymy o poklepanie po plecach kolegi z zaprzyjaźnionej organizacji, ale o bezpieczeństwo i pomyślność naszego Narodu i całej Europy. Czy polscy nacjonaliści faktycznie „za bardzo chcieli” być z ludem? Bynajmniej, patrząc po działaniach robili wszystko, żeby odciąć się od ogółu ludności. Zmusić ludzi, by sami z siebie chcieli być z nami? Przecież to zupełnie nie o to chodzi, czy oni będą z nami, czy my z nimi, czy w ogóle będą czuli taki podział. Chodzi o to, by myśleli w sposób oparty o narodowe, normalne i zdrowe wartości i schematy. Ciężko też na serio brać twierdzenie o nie istnieniu „zwykłych ludzi”. Otóż takich jest przeważająca większość. To, że prawica czy lewica potrafi być głośna wynika zwykle z możliwości kadrowych, ale w gruncie rzeczy to niewielkie grupki czy partie. Przeważająca większość ludzi to właśnie „normiki”, niespecjalnie interesujący się ideologią, książkami, manifestami i artykułami z naszych periodyków. Co nie zmienia faktu, że ideologia przenika ich i ich życia, tak jak przenika wszystko. Dlatego właśnie metapolityka i docieranie do zwykłych ludzi oraz wpływanie na przestrzeń publiczną to nasz cel.

 

Paweł poprzednie swoje twierdzenie popiera następującym wywodem:

 

„A prawda jest taka: ludzi odpolitycznionych nie interesuje działalność polityczna, więc według mnie absurdalnie jest kierować do nich swoją główną działalność. […] Prawda jest też taka, nie zbudujemy nowego ruchu opierając się na anonimowych normikach. Ich zainteresować można będzie swoją działalnością w razie jakiegoś wielkiego kryzysu. „

 

Nigdzie nie twierdziłem, że ludzi odpolitycznionych interesuje działalność polityczna. Nie twierdziłem też, że mamy budować nowy ruch opierając się na anonimowych „normikach”. W związku z tym nie będę się tu odnosił do twierdzeń Autora, zaznaczę tylko, że nie tylko to nie moje myśli, ale i sam jestem im wrogi. Nowy ruch zbudujemy na sensownych, zaangażowanych i odpowiedzialnych nacjonalistach. A ludzi odpolitycznionych nie musi interesować polityka, grunt, żeby ich kompasy ideowe wskazywały to co zdrowe i normalne.

 

Czy faktycznie jest jak pisze Paweł, że „ […] wbrew twierdzeniom red. nacz. Ćwika cel w poprzedniej dekadzie był wyraźnie zaznaczony i społeczne oczekiwanie od liderów i osób decyzyjnych było szeroko manifestowane. Celem tym było obalić Republikę Okrągłego Stołu. To, że to nie udało się jest prostą przyczyną dzisiejszego kryzysu”.

 

To, że 8 lat temu na polach Agrykoli Robert Winnicki wykrzyczał deklarację wojny z Republiką Okrągłego Stołu nie powinno przysłaniać nam tego, że skutki tej deklaracji były raczej mizerne i niewiele miały wspólnego z faktyczną próbą wykonania tego skądinąd słusznego dezyderatu. Prędzej można było odnieść wrażenie, że chłopcy narodowcy bawią się w politykę, i to ze skutkiem cokolwiek żenującym. Ciężko brak obalenia tegoż tworu uznać za faktyczne źródło kryzysu, bo per analogiam należałoby uznać, że był to cel realistyczny, a to już absurd. Zawiedliśmy z wielu powodów, nie tylko z powodu braku konsekwencji i systematyczności w obalaniu tejże republiki. Myśmy w ogóle nie mieli na to pomysłu. Zadeklarować cel końcowy to jedno, wiedzieć jak to niego dążyć – to dwie różne sprawy.

 

Paweł stwierdza także rzecz następującą:

 

„Tak jak już wskazywałem jedną z podstawowych przyczyn obecnego kryzysu jest to, że narodowi liderzy wielokrotnie zawiedli. […] po prostu w pewnym momencie zabrakło pomysłów i kreatywności w ich kreowaniu przeprowadzaniu. Bardziej opłacało się powtarzać utarty schemat. Ale jak to w życiu często bywa – kto nie idzie do przodu, odkrywa że nagle cofnął się. Dlatego w tym kontekście tekst redaktora naczelnego jest o tyle nie trafiony, bowiem pomija powyższą diagnozę.”

 

No cóż, śmiem twierdzić, że jednak zarzut braku kreatywności i archaiczności form i założeń pewnych działań jednak pojawił się w moim tekście, i to nie tylko tym. Sugeruję Autorowi sięgnąć do lat 2016-2017, gdyż już wtedy zdarzyło mi się punktować te przywary, podobnie jak i później, choćby pisząc o metapolityce.

 

Autor na koniec przedstawia swoją diagnozę, w której pisze:

 

„Za nasz kryzys odpowiadają:   
1. Liderzy, którym zabrakło woli, pomysł i kreatywności aby w odpowiedni sposób zarządzać rozwijającym się ruchem.                   
2. Związana z powyższym archaiczna ideologia „neoendecji”, w której to podjęto karkołomną próbę wdrożenia ideologii powstałej w zupełnie innej epoce, do współczesnej, polskiej rzeczywistości politycznej.

 

[…]

 

3. Ostatnia przyczyna mogłaby anulować powyższe. Po prostu po 2015 roku nacjonaliści samoczynnie zaniechali aktywnej działalności. Podstawą ruchu jest kreowanie wydarzeń, sytuacji”.

 

Rozwijając punkt drugi pisze Paweł, że:

 

„Po drugie to swoiste przekonanie – wynikające z genezy endecji XIX wieku, z którą nie mamy bezpośrednio nic wspólnego tak jak z budową piramid, iż nacjonalizm musi iść do ludzi, musi im się podobać, musi być ludyczny ergo ultrademokratyczny (nawet gdy przybiera ekstremistyczną symbolikę lub hasła itp).”

 

Zapewniam Cię Pawle, że moja konstatacja, że nacjonalizm musi być kompatybilny z normalnymi, zwykłymi ludźmi nie ma nic wspólnego z endecją. Mówiąc wprost zawsze czułem się dużo bardziej piłsudczykiem, niż endekiem. Nie jest to zresztą żadna tajemnica. I tak, nacjonalizm jeśli ma faktycznie byś skuteczny musi być ludyczny, musi się podobać, musi trafiać do „normików”, nawet jeśli nie będzie się nazywać już nacjonalizmem. Inaczej po prostu nie zadziała, to oczywista oczywistość politycznej strony funkcjonowania każdej idei. Niezrozumiałe idee lub idee propagowane w niezrozumiały i hermetyczny sposób pozostają na marginesie. Nam choćby już z przywiązania do wartości, jaką jest Naród, nie może być po drodze z takimi poglądami. Co do „ultrademokratyczności” to ciężko mi zrozumieć co to ma wspólnego z tym, czy dana idea jest popularna, lub nie. Nawet jeśli uznać to, że konieczne będzie wdrożenie owej ultrademokratyczności, to co z tego? W polityce liczy się skuteczność, a nie to, czy coś zostanie uznane za takie czy inne. Nas nie interesują łatki i kumaterskie wzdraganie się przed takim czy innym nurtem. Nas interesuje na ile nasze idee są rozpowszechnione i podzielane przez ogół społeczeństwa.

 

Na koniec swojego tekstu Paweł stwierdza:

 

„Warto jeszcze dodać, że powstanie Szturmu to najlepsza rzecz jaka przydarzyła się polskiemu nacjonalizmowi w ostatniej dekadzie.”

 

W imieniu swoim, redakcji, wszystkich piszących obecnie i w przeszłości oraz wszystkich, którzy nas wspierali w prawie 6-letniej historii czasopisma serdecznie dziękuję za takie docenienie. Czy jednak stwierdzenie, że powstanie internetowego miesięcznika skierowanego głównie do wewnątrz środowiska jest największym sukcesem nacjonalizmu w ciągu ostatnich 10 lat nie jest przyznaniem mi racji? Abstrahuję już od opinii o „Szturmie”, bo wielce obiektywny tu nie będę (choć osobiście uważam „Szturm” za 2 najważniejszy narodowy periodyk – po „Polityce Narodowej”). Ale czy skoro według Autora większych sukcesów nie było, zwłaszcza w ramach wpływania na szeroko rozumianą rzeczywistość, to czy nie jest tak, że Paweł mimochodem na ostatniej prostej nie przyznał racji moim tezom z poprzedniego artykułu? Coraz większa marginalizacja naszej idei i środowiska, nieskuteczność, kiszenie się we własnym, nacjonalistycznym sosie – tu przyczyny są dużo głębsze, niż tylko mierni decyzyjni, czy zbytnie skupianie się na rekonstrukcji endecji. Tu trzeba przede wszystkim spojrzeć na stan otaczającego nas świata, na realia i zastanowić się jak nacjonalizm ma stać się skuteczny, efektywny i atrakcyjny.

 

Albo zaczniemy trafiać do ludzi i przeciągać granicę ideologicznej dopuszczalności na naszą korzyść, albo wkrótce nie będzie nacjonalizmu w Polsce.

 

 

 

Grzegorz Ćwik