Grzegorz Ćwik - Śmiech to zdrowie, czyli czego nienawidzą nasi wrogowie

Czyżbym żył już w nieciekawych czasach? Tak 9 lat temu na swojej płycie „Zamach na przeciętność” pytał warszawski raper Ten Typ Mes. Wprawdzie komentował rzeczywistość z innej perspektywy niż my, jednak zasadność samego pytania jest jak najbardziej aktualna. Dopiero co przecież były lata 90-te, my chodziliśmy do pierwszych klas swoich szkół, uczyliśmy się życia w trudnych realiach Polski okresu transformacji a wokół trwała „wojna na osiedlach”: punków ze skinami, hiphopowców z metalowcami i podwórka z podwórkiem. Nade wszystko zaś walka polskich rodzin o przetrwanie w czasach, gdy bezrobocie w skali kraju szlusowało do 20%, a w niektórych regionach kraju (zwłaszcza post-PGRowskich) rzeczywistość przypominała postapokalipsę. Ile z tego rozumieliśmy my, dzieciaki urodzone na przełomie lat 80-tych i 90-tych? Choć wydawało nam się, że dużo, to oczywiście prawie nic. Dopiero perspektywa następnych dekad i dorosły wiek dały nam zrozumienie przez co przeszliśmy. A dzieciństwo jak to dzieciństwo – zawsze się je widzi w kolorowych barwach na zasadzie popularnego „kurła, kiedyś to było!”.

 

A może faktycznie wtedy pod pewnymi względami było lepiej? Wyświechtany już do bólu frazes o tym, że choć nie było smartfonów, Internetu a komputery mieli nieliczni, to każdy z każdym się znał i zawsze wiedział gdzie znaleźć swoich przyjaciół, jest paradoksalnie prawdziwy. Nie mieliśmy centrów handlowych, modnych sklepów i knajp, firmowych ciuchów i gadżetów, ale za to mieliśmy przyjaciół, wiedzieliśmy „co jest pięć”, a plastikowy świat dzisiejszych reklam jeszcze nie zdołał zniszczyć normalnych emocji i uczuć młodych gniewnych.

 

No i mieliśmy swoje małe radości. Dla osób młodszych o dekadę zabrzmi to jak archaizm, ale kiedyś kilka stacji telewizyjnych musiało wystarczyć w miejsce tysięcy i milionów filmów, seriali i klipów z youtube’a, spotife’a, facebooka czy netflixa. Co więcej, choć wybór oferty kulturalnej był taki jaki był – trochę tego co udało się podkupić na zachodzie, trochę własnych, często tragicznie nieporadnych prób naśladowania światłego zachodu, to ówczesne produkcje jawią się nam jako kultowe. My naprawdę śledziliśmy losy Drużyny A, pasjonowaliśmy się kolejnymi wynalazkami MacGyvera i traciliśmy z wrażenia dech na drugim Terminatorze, widząc wówczas najlepsze na świecie efekty specjalne (co ciekawe zostały opracowane na Amigach, pamięta ktoś w ogóle markę tych komputerów?). Obcy naprawdę straszył, mimo że pokazano go dopiero w połowie „Ósmego pasażera Nostromo”, a „Dzień Niepodległości” pokazywał apokaliptyczną wizję ostatecznego starcia z obcą rasą. A do dziś każdy z nas ma te przysłowiowe ciary na plecach słysząc motyw muzyczny z „Archiwum X”.

 

Zdaję sobie doskonale, że mając 30 i więcej lat ogląda się dziś wiele ówczesnych tytułów filmowych i serialowych na własną odpowiedzialność. Między innymi dlatego, żeby nie zdruzgotać sobie idyllicznej wizji dzieciństwa. Wiele obrazów tamtego czasu zalatuje dziś myszką, efekty nie robią już takiego wrażenia (choć w Terminatorze 2 robią, przyznajcie to), jakoś to przyćmione jest hurtową wprost ilością super produkcji zza wielkiej wody. Tyle, że tamte filmy i seriale miały to coś. Pokażcie mi drugi tak zręcznie nakręcony serial jak „Archiwum X”, z takim klimatem i ilością smaczków oraz fabularnych motywów.

 

To se ne vrati. Tak, mam tego świadomość, że dziś już tak się nie kręci, a technika oraz odbiorcy na tyle się zmienili, że chcąc poczuć tamten klimat pozostaje nam jedynie poszukać w sieci archiwalnych materiałów.  Mam też niestety świadomość, że część ówczesnych produkcji nie mogłaby dziś powstać z przyczyn zgoła innych niż skok technologiczny czy inne gusta widzów i słuchaczy.

 

Śmiech to zdrowie. Dlatego też uwielbialiśmy seriale komediowe. Nie durnych youtuberów mamroczących swoje kretyńskie „żarty” do kiepskiej jakości mikrofonów. Nie „kabareciarzy”, których szczytem jest 100-tny występ, na którym przebierają się za kobietę i wyją z własnych „dowcipów”. My zapamiętaliśmy prawdziwe komedie i seriale komediowe, które kręcone były przez ludzi wiedzących jak rozśmieszyć. Nie nerwowe uśmiechy i z trudem skrywane zażenowanie, ale prawdziwe niekontrolowane wybuchy śmiechu towarzyszyły nam, gdy oglądaliśmy amerykański „Świat według Bundych” czy polski „13 posterunek”. Dziś seriale te, w epoce Dr House’a i Netlfixa mogą trochę śmieszyć czy budżetem, czy realizacją lub przestarzałą już formułą. Zasadnicza jednak ich wartość jako produkcji komediowych nie zetliła się ani trochę – dalej śmieszą. I paradoksalnie to przesądza o tym, że nowych seriali tego pokroju już się nie doczekamy.

 

Wiecie czego tak naprawdę boją się jak ognia nasi wrogowie – liberałowie, nowa lewica? Uczuć i emocji – tych prawdziwych, nie plastikowych, wymuszonych przez konwenanse i politpoprawność. Boją się momentu, kiedy normalni ludzie reagują w sposób… po prostu normalny. I śmieją się, płaczą, wzruszają, denerwują, irytują. To normalne ludzkie emocje, żaden wstyd je mieć i czasem nawet pozwolić im wylać się na zewnątrz. To czego bronimy zaś to też przede wszystkim normalność – zwykła, normalna rodzina. Normalne rozumienie wspólnoty, państwa, praw i obowiązków. Zwyczajne rozumienie tego co czyste i wzniosłe, jak i tego co zdegenerowane i niegodne. Rozumiecie już? Obie te sfery – normalne emocje i normalne poglądy się łączą. I dlatego oni tak strasznie ich nienawidzą. Nie chcą wyrw w swoich odrażających wizjach. Mają bowiem świadomość, że ich postęp i tolerancja stoją w absolutnej sprzeczności nie tylko z tym, czego bronimy, ale z czym identyfikuje się spora część społeczeństwa (zwłaszcza na wschodzie Europy). Sami to przyznają, tylko zamiast normalności widzą „opresję, przemoc, nietolerancję, wykluczenie”. Dlatego tak ich boli, gdy się śmiejemy. Oni tego nie potrafią. Lewica, liberałowie żyją w swoich sztucznych, zdehumanizowanych i hermetycznych światkach, gdzie wszystko i wszyscy są ładnie posortowani. Ci są prześladowani, a ci mają „biały przywilej”. Ci to oprawcy, ci ofiary, inni jeszcze szowiniści lub „ciemny lud”. To duszny i pozbawiony światła teren – dlatego nie ma w nim miejsca na śmiech.

 

Oglądaliście te seriale? Nawet jeśli jesteście młodsi niż ci, którzy oglądali je w telewizji w latach 90-tych, to jest spora szansa, że znacie to z Internetu. A skoro tak, pewnie już domyślacie się skąd moje stwierdzenie, że takie produkcje już nie mają szans powstać. „Świat według Bundych” zasłynął jako serial, który nie bierze jeńców. Garściami można z niego czerpać żarty i dowcipy z feministek, homoseksualistów, kobiet, polityków, czarnych, muzułmanów. Mało? Obrywa się tam popkulturze, nowoczesnemu światu, w którym Amerykanin nie umie naprawić zepsutego telewizora a samochody sprowadzane są z Japonii. Do tego w gruncie rzeczy bardzo wnikliwa krytyka wiele kwestii związanych z materializmem i konsumpcjonizmem podana oczywiście pod postacią przerysowanych, chamskich i nieraz wulgarnych scen. Czy kogoś to gorszyło jednak? Co najwyżej naszych rodziców albo nauczycieli, którzy pełni troski o dzieci jak i nieraz trochę bigoterii przerażali się dialogami i okazjonalnymi scenami przemocy w tymże serialu. Nie wspominając już o regularnych nawiązaniach do seksu, przy których wszyscy oglądający milczeli, co najwyżej zdradzając się wypiekami na policzkach.

 

Podobnie parę lat starszy „13 posterunek” jest prawdziwym ucieleśnieniem koszmarów każdego komuszka, postępowca i dewianta. Znowu żarty z kobiet, czarnoskórych, żółtych, Niemców, homoseksualistów. Ale żeby nie było za łatwo także z Kościoła, religii, dzieci. A na dokładkę od czasu do czasu przemycane wstawki o politykach, choć tu głównie wyśmiewano rządzącą w trakcie kręcenia lewicę – Oleksego, Kwaśniewskiego i innych pogrobowców PRL-u. O ile Bundy byli zazwyczaj chamscy i dosadni, to „13 Posterunek” był wręcz absurdalny i do bólu przerysowany. Ale to nie było jego wada – wręcz przeciwnie! Z jednej strony stereotypowe wyobrażenia pewnych kwestii społecznych, realiów lat 90-tych etc. i wyraźnie zarysowane role, z drugiej autentycznie zaskakujące teoretycznym bezsensem zwroty akcji. Za całość zaś odpowiadał Maciek Ślesicki, prawdziwy tytan pracy. I dzięki niemu kolejne odcinki zazębiały się w prawdziwie nierealny ale i niezwykle śmieszący obraz. I o to chodziło, przecież to serial komediowy!

 

Oba seriale z dzisiejszego punktu widzenia prezentują poziom i płaszczyznę humoru, na jaką nie zdecyduje się obecnie żaden producent i żadna stacja. Myślicie, że żarty Ala Budnego z feminizmu Mercy dziś nie wywołałyby skandalu i to większego niż na pierwszej płycie Molesty? A szowinistyczne rozmowy z Jeffersonem? A co powiecie o seksistowskich zachowaniach Czarka i Luksusa? Albo zgryźliwych i wysoce niepoprawnych komentarzach komendanta 13 posterunku (w tej roli. śp. Marek Perepeczko). Ilość wypowiedzi zawodowych autorytetów z wyborczej, oburzonych specjalistów zwiastujących powrót III Rzeszy, „spontanicznych” demonstracji przeciwko rasizmowi i dowcipom szybko wybiłaby z głowy twórcom tych seriali tworzenie swoich dzieł pełnych „mowy nienawiści”.

 

Jak to jest, że nasz świat tak szybko się spsił? Oglądanie dziś tych seriali urasta do rangi czynu antysystemowego. W końcu patriarchalizm, rasowe i płciowe stereotypy oraz biały przywilej. Mam nadzieję, że długo jeszcze nasi wrogowie nie dobiorą się do tych produkcji. Może o nich nawet nie wiedzą, oglądając tylko słusznie zaangażowane filmy o antyfaszyzmie w 70 lat po zakończeniu wojny lub o czarnych gejach walczących o prawach osób lgbt i po drodze umierających na AIDS (jak to mawiają – ship happens). Skoro cenzurowane są klasyczne bajki dla dzieci w Szwecji i Wielkiej Brytanii, to nie liczcie, że aktyw partyjny odpuściłby tak obrazoburczym dziełom jak nasze seriale.

 

Jak można się śmiać z dowcipów o podłożu szowinistycznym albo rasowym?! A może tak pośmiejemy się z mężczyzn, białych, katolików? Otóż…proszę bardzo! Śmiech to zdrowie, a do tego poczucie humoru to jeden z wyznaczników nie tylko poziomu inteligencji, ale i po prostu określonego dystansu do siebie i otaczającego świata. Tak, w codziennym trudzie życia warto się śmiać, robić sobie żarty i mieć stosunek cokolwiek swobodny do szeregu jakże ważnych zagadnień. Mówiąc trywialnie na końcu i tak umrzemy wszyscy, i niektóre sprawy nie zasługują by podchodzić do nich poważnie. Skoro więc ktoś ma ochotę odwrócić to co pokazywały te dwa seriale – proszę bardzo. Byleby to śmieszne było, bo niestety aż za często mieliśmy okazje posmakować zaangażowanej sztuki od libków i komuszków. Po wszelkich „Pokłosiach” do dziś pozostał niesmak i poczucie straconego czasu.

 

Jak sądzę jest jeszcze jeden powód, dla których seriale komediowe nie powstałyby dziś w tej formie. To wyśmiewanie wszelkich wypadków postępującego zdehumanizowania i zepsucia naszego świata – upadek tradycyjnych ról płciowych, ofensywa liberalnego feminizmu i ideologii lgbt, krytyka absurdów polityki. Już przykład Kabaretu Tey pokazał, że humor może być narzędziem politycznym. Dziś, nawet jeśli nie taka intencja przyświeca twórcy, bardzo łatwo mogą to wykorzystać zwykli ludzie w sieci.

 

A pomyślcie chwilę… Z czego dziś żartowałby Al Bundy? Z jakich pozycji atakowałaby go Mercy? Jak wyglądałyby dzieci Ala i Peggy? Albo spójrzmy na „13 posterunek” – Czarek łapiący faszystów za mowę nienawiści? A może Zofia i Arnie ochraniający marsz równości…To ostatnie akurat pojawiło się w serialu (W odcinku „Samice”: 33 epizod 1 serii. Tu także pojawił się motyw transwestyty udającego kobietę). Podobnie jak Czarek posądzany o bycie gejem (odcinek „Gej”) i jeszcze parę innych smaczków. A przecież porównując lata 90-te do dnia dzisiejszego to tamten okres jawi się jako prawie, że normalny. Poziom absurdu i nonsensu, jakich postępująca ofensywa liberalizmu i nowej lewicy dostarczyłaby takim produkcjom jest jednym z głównych powodów, przez który seriale takie odeszły do lamusa. Nie po to dekonstruuje się rodzinę, Naród, kulturę, rasę żeby ktoś wyśmiewał i żartował sobie z tego.

 

Pamiętacie „Z archiwum X”? Wiecznie sceptyczną Scully i praktycznie zawsze udowadniającego swoje racje Muldera? A to przecież obraz patriarchalnego ucisku słabszej agentki przez kolegę w pracy. W kolejnych seriach zresztą zabarwiło się to o „molestowanie seksualne” (co z tego, że za obopólną zgodą? I że to nie było żadne molestowanie, tylko zwykły romans?). Agentka Scully jako kobieta co i raz się myli, czyli że kobiety są głupsze, tak? A dlaczego obcy w serialu nie mają żeńskich form? I dlaczego szef Muldera i Scully to biały heteroseksualny mężczyzna, podobnie jak tajemniczy „Palacz”? Dlaczego jest tak mało ról żeńskich i prawie nie ma osób innej rasy niż biała? Do tego odcinek o Golemie, postaci z żydowskich wierzeń pachnie na odległość antysemityzmem, podobnie jak ten o duchach Afryki czy Voodoo i obozie uciekinierów z Haiti zalatuje rasizmem.

 

Co, wystarczy tego festiwalu odmóżdżenia? Ci, którzy oglądali w latach 90-tych tenże serial na pewno przez chwilę nawet nie pomyśleli o nim w ten sposób jak wyżej zaprezentowałem. Swoją drogą przyznam, że takie „krytykowanie” jest bardzo łatwe, bo po prostu pozwala na uderzenie w absolutnie każdy twór kultury, bez jakiejkolwiek refleksji. Ot mechanicznie klepie się głupoty od linijki – tu biały przywilej, tu patriarchalizm, a tu rasizm.

 

„Z archiwum X” oglądaliśmy nie dlatego, że Mulder traktował Scully patriarchalnie, a do tego oboje byli na tyle bezczelni, że urodzili się biali. Oglądaliśmy ten serial (a ja bez bicia przyznaję się, że regularnie do serialu tegoż wracam) ponieważ to kawał świetnego kina z pogranicza horroru, sci-fi i thrillera (okazjonalnie także komedii). Nikogo nie interesowały fantazje i histerie grubych oraz brzydkich feministek i lewicowych aktywistek z wąsami. Po prostu odczuwaliśmy ogromną przyjemność z poznawania kolejnych przygód dość jednak ekscentrycznych bohaterów – poszukiwania duchów, kosmitów, artefaktów, potworów, a ostatecznie własnej przeszłości i tożsamości (z czasem serial fabularnie zaczął coraz bardziej skupiać się nie na kolejnych paranormalnych zagadkach, ale na samych bohaterach i ich uwikłaniu w intrygę – moim zdaniem zabieg to logiczny, choć lekko wyszedł na złe serialowi). Poznawaliśmy kolejne niesamowite historie (niczym „Opowieści z Krypty” – pamięta ktoś?...), podziwialiśmy  bohaterów i ich umiejętności, dziś trącące myszką efekty specjalne uważaliśmy za hiper realistyczne a wszelkie komediowe wstawki i zmiany konwencji (chociażby odcinek, w którym Mulder zabiera Scully w sylwestra do nawiedzonego domu, lub odcinek o obozie campingowym pełnym…wampirów) były prawdziwym majstersztykiem. Bo między Bogami a prawdą – były.

 

Czy aż tak cię to boli młody komuszku i młody liberale, że coś nam się podobało? Bez jakichkolwiek politycznych konotacji i nawiązań, bez ideologizacji, po prostu czysta przyjemność z oglądania ulubionego serialu fantastycznego czy komediowego? To zwykłe ludzkie uczucia i emocje, które nie są żadną formą opresji i przemocy, ale częścią każdego normalnego człowieka.

 

Dziś już tak się nie kręci – i nawet nie to mnie smuci i przeraża. Zawsze mogę sobie wrócić do łatwo dostępnych (póki co przynajmniej) kopii przygód Muldera i Scully, perypetii Czarka czy problemów rodziny Bundych. Smuci mnie i przeraża to, czemu tak się już nie kręci. Świat, do którego dążą nasi wrogowie to koszmarna wizja rodem z „Equilibrium”, gdzie puści ludzie bez emocji nie odczuwają absolutnie nic. A przede wszystkim nie odczuwają swego człowieczeństwa i tego, jak bardzo są zniewoleni i manipulowani. Czy takiego świata chcemy? Czy chcemy żyć w takim globalnym obozie koncentracyjnym, gdzie druty, kapo i komendant obozu są niewidoczni i niedostrzegalni?

 

A może już żyjemy?

 

Chcę wierzyć, że jednak nie i póki my, wolni ludzie pamiętamy i wiemy czym jest wolność, póki ją czujemy jak płynie nam w żyłach i rozpala jasnym ogniem serce, póty nic nie jest stracone.

 

W świecie pełnym kłamstwa i obłudy pamiętajmy, że gdzieś tam jest prawda.

 

Chcę w to wierzyć.

 

 

Grzegorz Ćwik